galeria
Gruzja 2012
2012-08-30
Przygotowania do pielgrzymki rozpoczęliśmy kilka miesięcy wcześniej. W kwietniu trzeba było podjąć ostateczną decyzję i …wykupić bilety na przelot do i z Tbilisi. Trzy długie miesiące oczekiwania zakończyło spotkanie 19 lipca na lotnisku Chopina w War-szawie. Z pełnymi ciuchów na różne okazje i strefy klimatyczne bagażami, wyruszyliśmy w drogę. W Tbilisi wylądowaliśmy o brzasku. Szybka jazda samochodem do hotelu, krótkie spanie i bardzo intensywny plan pierwszego dnia miały nam towarzyszyć przez następnych kilkanaście dni.
Naszą pielgrzymkę rozpoczęliśmy od pochodzącej z VI wieku Katedry Sioni, jeszcze nie-dawnej siedziby Katolikosa – Patriarchy Gruzji Eliasza II i głównej świątyni współcze-snej Gruzji. To właśnie w jej murach przechowuje się krzyż św. Nino, najważniejszą dla Gruzinów relikwię. Zderzenie z niebywałą aurą miejsca i wielowiekową historią wyzwo-liło potrzebę dłuższej modlitwy, chwili refleksji i zastanowienia. I tak było do samego końca. Stare, bardzo stare świątynie. Zbudowane z kamiennych bloków, sporadycznie dekorowane płaskorzeźbami budowle, można by rzec ascetyczne w formie. Wnętrza zwykle zdobione freskami, wydobywanymi dla oka smugami światła wpadającymi przez doskonale zaplanowane otwory okienne. W całości jakże dalekie od przepychu cerkwi i monasterów Europy wschodniej. Jest coś w tych starych świątyniach, co każe na życie spojrzeć z jeszcze większą pokorą.
W drodze do nowego Soboru Katedralnego wstąpiliśmy do pochodzącej z XIII wieku, niewielkiej cerkwi Metechi, położonej na skalistym, urwistym brzegu Kury. Sobór Trójcy Świętej choć wybudowany w 2004 roku robi wielkie wrażenie nie tylko wielkością. Ta nowa budowla, a właściwie kompleks z największą świątynią i jej blisko 70 metrową nawą główną jest jedną z największych w kraju i na świecie. Całość zaprojektowano z niebywałą starannością i pietyzmem, perfekcyjnie dopracowując najdrobniejsze elementy. W sobotę uczestniczyliśmy w wieczerni a następnego dnia w Boskiej Liturgii z udziałem Patriarchy właśnie w Katedrze Sameba. Były to bez wątpienia zupełnie inne doświadczenia i przeżycia duchowe, wynikające z nowego, wielkiego wnętrza i kilkutysięcznego tłumu wiernych nie zawsze skupionych na istocie nabożeństwa.
Następnym miejscem była bazylika Anczischati, najstarsza świątynia Tbilisi, pochodząca jeszcze z początków chrześcijaństwa w Gruzji oraz cerkiew św. Mikołaja. Pierwszy dzień dopełniła wystawa Złoto Gruzji w salach Gruzińskiego Muzeum Narodowego, prezentu-jąca początki chrześcijaństwa tej części Kaukazu. Szybko okazało się, że równie bezcen-ne w naszym rozumieniu zabytki spotykać będziemy w innych miejscach jak coś oczywi-stego i zwyczajnego. Dzień kończyliśmy w Domu Chinkali, smakując narodowe specjały.
Rano wyruszyliśmy do gruzińskich najstarszych miejsc i świątyń – do Dżwari, pocho-dzącego z VI wieku Monasteru Krzyża, gdzie według tradycji św. Nino postawiła swój pierwszy symbol chrześcijaństwa. Do Mcchety starożytnej stolicy, w której w 337 roku Gruzja jako drugi kraj na świecie przyjęła chrześcijaństwo. W katedrze Sweti Cchoweli – „Życiodajnej Kolumny”, której historia sięga IV wieku, w skupieniu oddaliśmy się modli-twie, paląc świece w intencji i za. Trudno w tym wyjątkowym miejscu być obojętnym. Trudno tam być tylko pielgrzymem-turystą, choć wszystko przyciąga wzrok. I samo wnętrze, i freski, ascetyczna skromność, i wszechobecna cisza pomimo stałej obecności ludzi. Szczęśliwie trafiliśmy też na moment udzielania sakramentu małżeństwa i przygo-towania w bocznej nawie do sakramentu chrztu, w najstarszej zachowanej chrzcielnicy, również z IV wieku.
O „krok” od katedry w Mcchecie znajduje się żeński monaster Samtawro p.w. św. Nino z IV wieku, znacznie rozbudowany w XI wieku. Być może jeden z najstarszych czynnych klasztorów, ze świątynią Przemienienia Pańskiego i z zachowanymi sarkofagami pierw-szych chrześcijańskich władców, króla Miriana III i królowej Nano. Na terenie komplek-su jest też malutka świątynia, cerkiewka w której według tradycji modliła się św. Nino. Nieco wyżej znajduje się mogiła świętego naszych czasów, ojca Gabriela (Goderdzi Ugrebadze), który 1 maja 1965 roku spalił dwunastometrowy portret Lenina, wiszący na gmachu Rady Najwyższej Republiki Gruzji. Przed rozstrzelaniem uratowała go opinia psychiatrów i po wyjściu z więzienia nauczał ludzi prawd wiary na ulicach Tbilisi. Pod koniec życia był ojcem duchownym w monasterze Samtawro, gdzie zmarł w 1995 roku. Na pobliskim wzniesieniu zwracają uwagę ruiny twierdzy Armasciche z III wieku p.n.e., później wielokrotnie rozbudowywanej.
Droga do położonego w górach monasteru Szio Mgwime okazała się przedsmakiem kolejnych dni. Piękna widokowo, odcinkami przepaścista i z temperaturami trudnymi do zaakceptowania przez nasze organizmy. „Klimatyzacja” w naszym busie działała jeśli otwarte były dwa, trzy okna, ale nic to w zderzeniu z dobrymi humorami, pozytywnym myśleniem i wspólnym śpiewaniem pod przewodnictwem Aliny i Krzyśka. Kompleks klasztorny ze świątyniami, pochodzący z początku VI wieku powstał z inspiracji św. Szio, jednego z Trzynastu Ojców Syryjskich, przybyłych z Mezopotamii mnichów chrześcijańskich. Ich przybycie zapoczątkowało monastycyzm w Iberii Kaukaskiej.
Do stolicy wróciliśmy tuż przed wieczernią w Soborze Trójcy Świętej. Już te pierwsze dni pokazały klasę naszego przewodnika nie tylko duchowego. Ogromna wiedza o historii Gruzji i lokalnym Kościele prawosławnym, przekazywana zrozumiale dla wszystkich, była naszym wielkim szczęściem obok duchowych i wizualnych doznań.
W niedzielne popołudnie, po nabożeństwie w Samebie wyruszyliśmy do Stepancminda, jeszcze niedawnego Kazbegi, miejscowości położonej u podnóża Kazbeku, jednej z naj-wyższych i najpiękniejszych gór Kaukazu. Tym razem naszym celem był XIV wieczny monaster Cminda Sameba położony na szczycie wzniesienia, na wysokości 2170 m. Po-dróż Gruzińską Wojenną Drogą – to nazwa historyczna – dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Ta wysokogórska trasa, ledwie szerokości dwóch osobowych samochodów i w znacznej części szutrowa, biegnąca zboczami łączy południe z północą regionu. Po dro-dze nieomal z marszu obejrzeliśmy XVII wieczną twierdzę Ananuri nad rzeką Aragawi, a właściwie nad malowniczym jeziorem Żinwalskim. Zawładnięci pasją uwieczniania wszystkiego, a fotografujących wśród nas była zdecydowana większość, już wcześniej przeżywali, że nie można choć na chwilę się zatrzymać. Zapominając oczywiście o rea-liach drogi.
Prawdziwą urodę trasy doceniliśmy za miejscowością Pasanauri a właściwie od Kvemo Mleta, kiedy nabierając ostrymi serpentynami wysokości, zaczęły otwierać się panoramy gór z wysokimi i ośnieżonymi stożkami dawno uśpionych wulkanów oraz przepaścistymi, głębokimi dolinami. Długimi, często wielokilometrowymi odcinkami, droga prowadziła niczym przyklejona do zboczy, z drugiej strony obrywała się kilkuset metrowymi przepaściami. A w dole rzeka Aragawi, tocząca w oszalałym pędzie polodowcowe wody. Niestety to niezwykłe widowisko mogliśmy fotografować tylko oczami. Przystanek nad Gudauri, tuż pod przełęczą Krzyżową zaspokoił ambicje uwieczniania. Ponieważ do Stepancminda dotarliśmy przed zaplanowanym czasem, Micha, nasz sympatyczny kierowca busa, zaproponował wieczorną, krótką modlitwę w nowo budowanym monasterze św. Archaniołów Michała i Gabriela, na samej gruzińsko-rosyjskiej granicy. Po powrocie do miasteczka, dopieszczeni niezwykłymi widokami i wrażeniami zasiedliśmy do wspólnej kolacji, obficie zastawionego stołu z pysznymi narodowymi potrawami, owocami i winem. Dodatkowym pretekstem świętowania były imieniny matuszki Marii Paprockiej zakończone wspólnym zaśpiewaniem Mnogaja leta… . Podczas naszej pielgrzymki solenizantów ci nam nie brakowało, ba nastąpiła nawet ich pewna kumulacja.
Następnego dnia dla odmiany, jak zwykle już przed 6 byliśmy na nogach. Poranek przy-witał nas górskim chłodem, piękną widocznością i fascynującymi widokami otaczających gór oraz niebywałą urodą odsłoniętego Kazbeku, dumnego pięciotysięcznika. Miasteczko jest położone na wysokości około 1700 m w ciasnej kotlinie, otoczone wysokimi ścianami w większości czterotysięczników, tworzących oprawę dla Kazbeku, a może dla wyraźnie widocznego na pobliskim wzniesieniu, monasteru Cminda Sameba. To właśnie ta lokowana wysoko w górach świątynia była naszym celem na rozpoczęcie dnia i kolejnego etapu pielgrzymki.
Podróż do świątyni terenowymi samochodami trwała około 40 minut. Wbrew przewi-dywaniom na górze było ciepło, a może to wpływ wysokości i emocji wywołanych nie-zwykłą panoramą wysokich gór skąpanych w promieniach porannego słońca. W tej scenerii świątynia wyglądała zjawiskowo. Po krótkiej modlitwie wspartej wspólnym śpiewem i zapalonymi świecami oraz pamiątkowym zdjęciem ruszyliśmy w dalszą drogę do odległej Kachetii. Świątynią do której pielgrzymowaliśmy była cerkiew św. Jerzego Zwycięzcy w Bakurciche, miejscowości gdzie 13 września 1899 roku urodził się św. Grzegorz Peradze. W tej małej, wiejskiej cerkwi służył też ks. Romanoz Peradze, ojciec św. Grzegorza.
Przed Signagi, tuż przed końcem dnia dotarliśmy do jednego z najważniejszych miejsc prawosławnej Gruzji, do monasteru Bodbe, z bazyliką św. Nino. Historia tej świątyni sięga IV wieku. Pierwszy niewielki monaster król Mirian III polecił zbudować w miejscu gdzie pochowana została św. Nino (zmarła ok. 340 roku). Po zniszczeniach wojennych na początku XVII wieku szybko został on odbudowany. Z niewielkimi zmianami szczę-śliwie dotrwał do dziś i nadal jest celem pielgrzymek. My też zdążyliśmy przed zamknię-ciem sanktuarium, a byliśmy w kaplicy z relikwiami św. Nino. Grupka nieświadomych odległości wybrała się jeszcze do oddalonego o kilka kilometrów poniżej świątyni źródła św. Nino z wodą o cudownych właściwościach.
Dwie kolejne noce spędziliśmy w Signagi, pięknie położonym na wysokim wzgórzu mia-steczku. Już dojeżdżając do niego podziwialiśmy urodę zabudowań i usytuowania wyso-ko ponad Alazańską równiną z widocznym w tle łańcuchem Wysokiego Kaukazu. Kolo-rytu dodawały winnice i sady otaczające zabudowania miejskie, przykryte czerwoną dachówką, oraz potężna XVIII wieczna twierdza. Z bliska te pozytywne wrażenia nieco przyblakły. Gruntowna rewitalizacja, jaką Signagi przeszło w ostatnich latach, pozbawiła miasto szlachetnej patyny, narzucając zgoła inne odczucia.
Tradycyjnie wcześnie rano po obfitym śniadaniu ruszyliśmy, tym razem pielgrzymując do Dawid Garedża, skalnego kompleksu monasterów, położonego na pustyni na samej granicy z Azerbejdżanem. Wczesny wyjazd miał dodatkowe uzasadnienie, gdyż temperatura w południe w środku lata, przy bezchmurnym niebie na pustyni osiąga poziom trudny do przetrwania. Chyba jednak najtrudniejsza była kilkugodzinna podróż przez pustynię w blaszanym pudle samochodu, a nie poruszanie się po terenie klasztoru. Monaster został założony w VI wieku przez św. Dawida, jednego z Trzynastu Ojców Syryjskich. Mnich Dawid jako pierwszy osiedlił się w naturalnej jaskini góry Garedża. Kolejne skalne i skalno-murowane cele, kaplice i świątynie stanowiące dziś kompleks tworzyli jego uczniowie i następcy. Przez ponad dwa wieki – XI i XII – Dawid Garedża był centrum religijnym, gospodarczym, edukacyjnym i kulturowym. Wielokrotnie najeżdżany i niszczony stracił swoje pierwotne znaczenie, choć znowu jak niegdyś są tu mnisi. Do Signagi wracaliśmy w największym upale. Pyszne melony i arbuzy kupione po drodze, a potem chłodny prysznic i kolacja ze szklaneczką wina przywróciły nas do życia.
Jadąc do Gori, kolejnego miejsca pielgrzymki, musieliśmy wstąpić po nasze rzeczy pozo-stawione w Tbilisi. Czekały nas kolejne intensywne dni z diametralnie różnym klimatem i temperaturami. Od upalnego, subtropikalnego w okolicach Kutaisi i Zugdidi po chłodny w wysokogórskiej Swanetii. Pośpiech narzucało zaplanowane spotkanie z arcybiskupem Andrią, metropolitą Samtawisi i Gori. Po spotkaniu i wymianie upominków, metropolita osobiście przedstawił nam historię diecezji, oprowadzając po katedralnym soborze i muzealnych zbiorach w siedzibie metropolii. Przed wyjazdem do Nikozi wybraliśmy się jeszcze do pobliskiego Uplisciche, gdzie na wysokim, skalistym brzegu Kury rozlokowało się imponujące skalne miasto. Przyjmuje się na podstawie archeologicznych badań, że powstawało na początki X wieku p.n.e. a może jeszcze wcześniej. W okresie rozkwitu było tu około 700 jaskiniowych pomieszczeń i konstrukcji wykutych w skałach. Zwarty wielopoziomowy miejski system tworzyły pomieszczenia mieszkalne oraz pełna infrastruktura miejska, z pałacem władcy, świątyniami, pomieszczeniami użytkowymi, systemem „wodociągów”, rynkiem, ulicami, schodami oraz tunelami, a nawet teatrem. Dziś prawie 150 najlepiej zachowanych obiektów jest udostępnionych dla zwiedzających. Pełni wrażeń i rozpaleni ponad 40° upałem wyruszyliśmy do Nikozi.
Monaster w Nikozi jest z wielu powodów miejscem wyjątkowym. Po wojnie w 2008 ro-ku znalazł się kilkaset metrów od granicy pomiędzy stronami konfliktu, Gruzją i Osetią Południową, a właściwie Rosją. Dziś Nikozi jest stolicą eparchii, a średniowieczny kom-pleks klasztorny siedzibą metropolity, arcybiskupa Nikozi i Cchinwali Isai. Wizualnie nie wyróżnia się niczym szczególnym, na tle podobnych zabytków w Gruzji. Historia cerkwi, najstarszego obiektu, sięga V wieku, całość rozbudowywano nieco później. Otoczony ciasno zabudowaniami miejscowości wręcz „ginie”. Szybko jednak okazuje się, że to tyl-ko pozory, pochodzący z VI wieku monaster był i jest obecny wśród mieszkańców. Od-budowywany po wojennych zniszczeniach z 11 sierpnia 2008 roku, dzięki podejmowa-nym przez jego gospodarza działaniom, jest miejscem bardzo ważnym dla okolicznych mieszkańców, a zwłaszcza młodzieży. Działająca od lat szkoła artystyczna prowadzi zajęcia pozalekcyjne, skupia blisko 100 uczniów. Mają oni możliwość uczestniczenia w zajęciach z historii i sztuki gruzińskiej, literatury, muzyki, sztuk plastycznych i wizual-nych oraz języka angielskiego. Grupa młodych adeptów poznaje tajniki sztuki filmowej i animacji. Utworzony przez arcybiskupa ośrodek prowadzi szeroką działalność eduka-cyjno-oświatową, nade wszystko integracyjną dla zamieszkujących tu Gruzinów i Ose-tyńców. W odbudowie i funkcjonowaniu kompleksu mają swój udział Polacy.
Dojeżdżając, widzieliśmy biedne, z trudem podnoszące się po wojennej traumie miej-scowości i mieszkańców. Równie przygnębiająco wygląda Nikozi. Do monasteru dotarli-śmy po wieczerni, ale jeszcze w ostatnich promieniach wpadającego słońca zdążyliśmy wspólnie z metropolitą pomodlić się w świątyni, a później wysłuchać jej historii oraz całego klasztoru. Ukoronowaniem dnia była wspólna kolacja w pałacu arcybiskupim. Pochodzący z X wieku, odbudowany Pałac Arcybiskupi nie ma nic wspólnego z naszymi wyobrażeniami o takich obiektach. Wspólny posiłek a właściwie uczta dla podniebienia była też wspaniałą ucztą duchową, łączącą snute przez arcybiskupa opowieści ze śpie-wem naszym i naszych gospodarzy. Następnego dnia bardzo wcześnie rano było jeszcze wspólne śniadanie …i trudne rozstanie.
Tego dnia czekała nas daleka i ze względu na panujące temperatury uciążliwą podróż. Jako pierwsze było Kutaisi z subtropikalnym klimatem i stosowną temperaturą. Na szczęście pobliski i urokliwy monaster Mocameta położony jest w górach. Jego historia ma swe początki w VIII wieku, później wiąże się z męczeńską śmiercią braci św. św. Da-wida i Konstantyna. W cerkwi pod ich wezwaniem zachowane są relikwie, pod którymi powinno się przeczołgać wąskim i niskim korytarzykiem. Kilka łyków zimnej, doskona-łej wody z monasterskiej studni pozwoliło na chwilę ugasić pragnienie przed spotka-niem z kolejnym bezcennym zabytkiem i miejscem. Jednym z najważniejszych w Gruzji, z XII wiecznym monasterem Gelati. Klasztor przez setki lat był centrum intelektualnym i kulturalnym Gruzji. Mieściła się tu Akademia Teologiczna. Najważniejszym obiektem jest jednak XII wieczna Katedra z wspaniale zachowanymi freskami i mozaikami. W ab-sydzie ołtarzowej zwraca uwagę mozaika przedstawiająca na złotym tle wielką postać Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Podróż przez Kolchidę do Swaneti dostarczała zupełnie nowych wrażeń, pojawiły się palmy i drzewka cytrusowe, obok znajomych nam sadów sporadycznie przy domo-stwach rosły okazałe bananowce, a za Zugdidi herbaciane pola. W Zugdidi do którego dotarliśmy wstępnie ugotowani, czekała na nas iście królewska uczta ze stołem uginają-cym się od pysznych gruzińskich potraw. Mogliśmy tylko żałować, że nasze żołądki mają ograniczone możliwości i, że czeka nas dalsza droga. Wtedy nie wiedzieliśmy, że wracając z gór będziemy równie wspaniale goszczeni, tym razem w rodzinnym domu Michy, naszego kierowcy i właściciela busa. Po wcześniejszych doświadczeniach z podróży Gruzińską Wojenną Drogą dopiero trasa do Mesti a później z Mestii do Użguli dostarczyła prawdziwie mocnych emocji. Trudną wysokogórską drogę dosładzały widoczne ośnieżone masywy wysokich gór, najpierw Elbrusa, najwyższego szczytu Kaukazu, a później Uszby. Do Mesti, stolicy górnej Swaneti dotarliśmy późnym popołudniem.
Z Mesti do położonego wysoko w górach Uszguli, prowadzi prawie 40 km szutrowa, kamienista droga, nawet latem trudna do pokonania. Pierwszy postój zaliczyliśmy przy średniowiecznej obronnej strażniczej wieży nad rzeką Enguri. Następny w maleńkiej miejscowości Ipari z małą cerkiewką z X wieku z zachowanymi dekoracjami ściennymi i równie starymi ikonami. Nasze „terenowe” samochody dowiozły nas do centrum Uszguli około 10 rano, tym razem na poznawanie miejscowości i fotografowanie mieliśmy dużo czasu i swobody. Bardzo mnie ucieszyła taka możliwość, bo od dawna chciałem się wybrać w te rejony Gruzji, zobaczyć i fotografować swańskie osady z obronnymi kamiennymi wieżami. Uszguli było w tych planach najważniejsze. Poznawanie miejscowości zaczęliśmy od cerkwi Lamaria z XI wieku, niewielkiej kamiennej budowli o bardzo prostej w formie. Jej równie ascetyczne wnętrze z kamiennym ikonostasem było pokryte freskami z XI/XII wieku. Podobne ikonostasy w Swanetii spotykaliśmy wszędzie. A później, już nieśpieszne było smakowanie wszystkiego, górskich pejzaży z ośnieżoną Shkharą, najwyższą górą Gruzji, mieszkańców i średniowiecznej architektury. Kamiennych zabudowań gospodarczych, mieszkalnych i słynnych obronnych wież. Wszystko co starsze od nielicznych tu współczesnych domów, pochodzi z głębokiego średniowiecza. Kolorytu dodawała charakterystyczna dla wysokich gór roślinność z pięknymi goryczkami, makami górskimi, tojadami i wielu innymi ciekawymi kwiatami.
Kolejne kilka dni spędziliśmy w Mestii, wędrując w małych grupach po górach, odwie-dzając w mieście i sąsiednich miejscowościach kolejne fascynujące IX-XI wieczne zabytki sakralne (innych tam nie było) oraz średniowieczne rodowe zabudowania z kamienny-mi wieżami. Pod pojęciem zabytki były również freski i utensylia, a nie tylko architektu-ra. Dla mieszkańców to wszystko jest zwyczajne i oczywiste, dla nas szokujące. Trudno bowiem wyobrazić sobie u nas świątynie np. z X wieku z wyposażeniem w zasięgu ręki.
W sobotę Swanetia świętowała dzień św. Kwiryka, główne uroczystości tradycyjnie od-bywały się przy cerkiewce p.w. świętego w pobliskiej wsi Kala. Otwieranej raz w roku na czas świętowania. Na wieczernię wybraliśmy się do cerkwi przy żeńskim monasterze i tam również byliśmy na liturgii w niedzielę. W służbie obok swaneckiego władyki uczestniczył ks. Henryk.
Po nabożeństwie zostaliśmy zaproszeni na wspólne śniadanie przez biskupa Mesti i Górnej Swanetii Iłariona.
We wtorek wróciliśmy do Tbilisi, z żalem żegnając malowniczą Swanetię. Już po drodze termometry pokazywały +39° w cieniu. Upał był trudny do zniesienia, nawet w nocy temperatura nie pozwalała na sen. Środę przeznaczyliśmy na drobne zakupy i snucie się urokliwymi uliczkami prawdziwie starego miasta. Siedząc na lotnisku w Tbilisi układaliśmy plany na następny rok i kolejną pielgrzymkę na Kaukaz.
Naszą pielgrzymkę rozpoczęliśmy od pochodzącej z VI wieku Katedry Sioni, jeszcze nie-dawnej siedziby Katolikosa – Patriarchy Gruzji Eliasza II i głównej świątyni współcze-snej Gruzji. To właśnie w jej murach przechowuje się krzyż św. Nino, najważniejszą dla Gruzinów relikwię. Zderzenie z niebywałą aurą miejsca i wielowiekową historią wyzwo-liło potrzebę dłuższej modlitwy, chwili refleksji i zastanowienia. I tak było do samego końca. Stare, bardzo stare świątynie. Zbudowane z kamiennych bloków, sporadycznie dekorowane płaskorzeźbami budowle, można by rzec ascetyczne w formie. Wnętrza zwykle zdobione freskami, wydobywanymi dla oka smugami światła wpadającymi przez doskonale zaplanowane otwory okienne. W całości jakże dalekie od przepychu cerkwi i monasterów Europy wschodniej. Jest coś w tych starych świątyniach, co każe na życie spojrzeć z jeszcze większą pokorą.
W drodze do nowego Soboru Katedralnego wstąpiliśmy do pochodzącej z XIII wieku, niewielkiej cerkwi Metechi, położonej na skalistym, urwistym brzegu Kury. Sobór Trójcy Świętej choć wybudowany w 2004 roku robi wielkie wrażenie nie tylko wielkością. Ta nowa budowla, a właściwie kompleks z największą świątynią i jej blisko 70 metrową nawą główną jest jedną z największych w kraju i na świecie. Całość zaprojektowano z niebywałą starannością i pietyzmem, perfekcyjnie dopracowując najdrobniejsze elementy. W sobotę uczestniczyliśmy w wieczerni a następnego dnia w Boskiej Liturgii z udziałem Patriarchy właśnie w Katedrze Sameba. Były to bez wątpienia zupełnie inne doświadczenia i przeżycia duchowe, wynikające z nowego, wielkiego wnętrza i kilkutysięcznego tłumu wiernych nie zawsze skupionych na istocie nabożeństwa.
Następnym miejscem była bazylika Anczischati, najstarsza świątynia Tbilisi, pochodząca jeszcze z początków chrześcijaństwa w Gruzji oraz cerkiew św. Mikołaja. Pierwszy dzień dopełniła wystawa Złoto Gruzji w salach Gruzińskiego Muzeum Narodowego, prezentu-jąca początki chrześcijaństwa tej części Kaukazu. Szybko okazało się, że równie bezcen-ne w naszym rozumieniu zabytki spotykać będziemy w innych miejscach jak coś oczywi-stego i zwyczajnego. Dzień kończyliśmy w Domu Chinkali, smakując narodowe specjały.
Rano wyruszyliśmy do gruzińskich najstarszych miejsc i świątyń – do Dżwari, pocho-dzącego z VI wieku Monasteru Krzyża, gdzie według tradycji św. Nino postawiła swój pierwszy symbol chrześcijaństwa. Do Mcchety starożytnej stolicy, w której w 337 roku Gruzja jako drugi kraj na świecie przyjęła chrześcijaństwo. W katedrze Sweti Cchoweli – „Życiodajnej Kolumny”, której historia sięga IV wieku, w skupieniu oddaliśmy się modli-twie, paląc świece w intencji i za. Trudno w tym wyjątkowym miejscu być obojętnym. Trudno tam być tylko pielgrzymem-turystą, choć wszystko przyciąga wzrok. I samo wnętrze, i freski, ascetyczna skromność, i wszechobecna cisza pomimo stałej obecności ludzi. Szczęśliwie trafiliśmy też na moment udzielania sakramentu małżeństwa i przygo-towania w bocznej nawie do sakramentu chrztu, w najstarszej zachowanej chrzcielnicy, również z IV wieku.
O „krok” od katedry w Mcchecie znajduje się żeński monaster Samtawro p.w. św. Nino z IV wieku, znacznie rozbudowany w XI wieku. Być może jeden z najstarszych czynnych klasztorów, ze świątynią Przemienienia Pańskiego i z zachowanymi sarkofagami pierw-szych chrześcijańskich władców, króla Miriana III i królowej Nano. Na terenie komplek-su jest też malutka świątynia, cerkiewka w której według tradycji modliła się św. Nino. Nieco wyżej znajduje się mogiła świętego naszych czasów, ojca Gabriela (Goderdzi Ugrebadze), który 1 maja 1965 roku spalił dwunastometrowy portret Lenina, wiszący na gmachu Rady Najwyższej Republiki Gruzji. Przed rozstrzelaniem uratowała go opinia psychiatrów i po wyjściu z więzienia nauczał ludzi prawd wiary na ulicach Tbilisi. Pod koniec życia był ojcem duchownym w monasterze Samtawro, gdzie zmarł w 1995 roku. Na pobliskim wzniesieniu zwracają uwagę ruiny twierdzy Armasciche z III wieku p.n.e., później wielokrotnie rozbudowywanej.
Droga do położonego w górach monasteru Szio Mgwime okazała się przedsmakiem kolejnych dni. Piękna widokowo, odcinkami przepaścista i z temperaturami trudnymi do zaakceptowania przez nasze organizmy. „Klimatyzacja” w naszym busie działała jeśli otwarte były dwa, trzy okna, ale nic to w zderzeniu z dobrymi humorami, pozytywnym myśleniem i wspólnym śpiewaniem pod przewodnictwem Aliny i Krzyśka. Kompleks klasztorny ze świątyniami, pochodzący z początku VI wieku powstał z inspiracji św. Szio, jednego z Trzynastu Ojców Syryjskich, przybyłych z Mezopotamii mnichów chrześcijańskich. Ich przybycie zapoczątkowało monastycyzm w Iberii Kaukaskiej.
Do stolicy wróciliśmy tuż przed wieczernią w Soborze Trójcy Świętej. Już te pierwsze dni pokazały klasę naszego przewodnika nie tylko duchowego. Ogromna wiedza o historii Gruzji i lokalnym Kościele prawosławnym, przekazywana zrozumiale dla wszystkich, była naszym wielkim szczęściem obok duchowych i wizualnych doznań.
W niedzielne popołudnie, po nabożeństwie w Samebie wyruszyliśmy do Stepancminda, jeszcze niedawnego Kazbegi, miejscowości położonej u podnóża Kazbeku, jednej z naj-wyższych i najpiękniejszych gór Kaukazu. Tym razem naszym celem był XIV wieczny monaster Cminda Sameba położony na szczycie wzniesienia, na wysokości 2170 m. Po-dróż Gruzińską Wojenną Drogą – to nazwa historyczna – dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Ta wysokogórska trasa, ledwie szerokości dwóch osobowych samochodów i w znacznej części szutrowa, biegnąca zboczami łączy południe z północą regionu. Po dro-dze nieomal z marszu obejrzeliśmy XVII wieczną twierdzę Ananuri nad rzeką Aragawi, a właściwie nad malowniczym jeziorem Żinwalskim. Zawładnięci pasją uwieczniania wszystkiego, a fotografujących wśród nas była zdecydowana większość, już wcześniej przeżywali, że nie można choć na chwilę się zatrzymać. Zapominając oczywiście o rea-liach drogi.
Prawdziwą urodę trasy doceniliśmy za miejscowością Pasanauri a właściwie od Kvemo Mleta, kiedy nabierając ostrymi serpentynami wysokości, zaczęły otwierać się panoramy gór z wysokimi i ośnieżonymi stożkami dawno uśpionych wulkanów oraz przepaścistymi, głębokimi dolinami. Długimi, często wielokilometrowymi odcinkami, droga prowadziła niczym przyklejona do zboczy, z drugiej strony obrywała się kilkuset metrowymi przepaściami. A w dole rzeka Aragawi, tocząca w oszalałym pędzie polodowcowe wody. Niestety to niezwykłe widowisko mogliśmy fotografować tylko oczami. Przystanek nad Gudauri, tuż pod przełęczą Krzyżową zaspokoił ambicje uwieczniania. Ponieważ do Stepancminda dotarliśmy przed zaplanowanym czasem, Micha, nasz sympatyczny kierowca busa, zaproponował wieczorną, krótką modlitwę w nowo budowanym monasterze św. Archaniołów Michała i Gabriela, na samej gruzińsko-rosyjskiej granicy. Po powrocie do miasteczka, dopieszczeni niezwykłymi widokami i wrażeniami zasiedliśmy do wspólnej kolacji, obficie zastawionego stołu z pysznymi narodowymi potrawami, owocami i winem. Dodatkowym pretekstem świętowania były imieniny matuszki Marii Paprockiej zakończone wspólnym zaśpiewaniem Mnogaja leta… . Podczas naszej pielgrzymki solenizantów ci nam nie brakowało, ba nastąpiła nawet ich pewna kumulacja.
Następnego dnia dla odmiany, jak zwykle już przed 6 byliśmy na nogach. Poranek przy-witał nas górskim chłodem, piękną widocznością i fascynującymi widokami otaczających gór oraz niebywałą urodą odsłoniętego Kazbeku, dumnego pięciotysięcznika. Miasteczko jest położone na wysokości około 1700 m w ciasnej kotlinie, otoczone wysokimi ścianami w większości czterotysięczników, tworzących oprawę dla Kazbeku, a może dla wyraźnie widocznego na pobliskim wzniesieniu, monasteru Cminda Sameba. To właśnie ta lokowana wysoko w górach świątynia była naszym celem na rozpoczęcie dnia i kolejnego etapu pielgrzymki.
Podróż do świątyni terenowymi samochodami trwała około 40 minut. Wbrew przewi-dywaniom na górze było ciepło, a może to wpływ wysokości i emocji wywołanych nie-zwykłą panoramą wysokich gór skąpanych w promieniach porannego słońca. W tej scenerii świątynia wyglądała zjawiskowo. Po krótkiej modlitwie wspartej wspólnym śpiewem i zapalonymi świecami oraz pamiątkowym zdjęciem ruszyliśmy w dalszą drogę do odległej Kachetii. Świątynią do której pielgrzymowaliśmy była cerkiew św. Jerzego Zwycięzcy w Bakurciche, miejscowości gdzie 13 września 1899 roku urodził się św. Grzegorz Peradze. W tej małej, wiejskiej cerkwi służył też ks. Romanoz Peradze, ojciec św. Grzegorza.
Przed Signagi, tuż przed końcem dnia dotarliśmy do jednego z najważniejszych miejsc prawosławnej Gruzji, do monasteru Bodbe, z bazyliką św. Nino. Historia tej świątyni sięga IV wieku. Pierwszy niewielki monaster król Mirian III polecił zbudować w miejscu gdzie pochowana została św. Nino (zmarła ok. 340 roku). Po zniszczeniach wojennych na początku XVII wieku szybko został on odbudowany. Z niewielkimi zmianami szczę-śliwie dotrwał do dziś i nadal jest celem pielgrzymek. My też zdążyliśmy przed zamknię-ciem sanktuarium, a byliśmy w kaplicy z relikwiami św. Nino. Grupka nieświadomych odległości wybrała się jeszcze do oddalonego o kilka kilometrów poniżej świątyni źródła św. Nino z wodą o cudownych właściwościach.
Dwie kolejne noce spędziliśmy w Signagi, pięknie położonym na wysokim wzgórzu mia-steczku. Już dojeżdżając do niego podziwialiśmy urodę zabudowań i usytuowania wyso-ko ponad Alazańską równiną z widocznym w tle łańcuchem Wysokiego Kaukazu. Kolo-rytu dodawały winnice i sady otaczające zabudowania miejskie, przykryte czerwoną dachówką, oraz potężna XVIII wieczna twierdza. Z bliska te pozytywne wrażenia nieco przyblakły. Gruntowna rewitalizacja, jaką Signagi przeszło w ostatnich latach, pozbawiła miasto szlachetnej patyny, narzucając zgoła inne odczucia.
Tradycyjnie wcześnie rano po obfitym śniadaniu ruszyliśmy, tym razem pielgrzymując do Dawid Garedża, skalnego kompleksu monasterów, położonego na pustyni na samej granicy z Azerbejdżanem. Wczesny wyjazd miał dodatkowe uzasadnienie, gdyż temperatura w południe w środku lata, przy bezchmurnym niebie na pustyni osiąga poziom trudny do przetrwania. Chyba jednak najtrudniejsza była kilkugodzinna podróż przez pustynię w blaszanym pudle samochodu, a nie poruszanie się po terenie klasztoru. Monaster został założony w VI wieku przez św. Dawida, jednego z Trzynastu Ojców Syryjskich. Mnich Dawid jako pierwszy osiedlił się w naturalnej jaskini góry Garedża. Kolejne skalne i skalno-murowane cele, kaplice i świątynie stanowiące dziś kompleks tworzyli jego uczniowie i następcy. Przez ponad dwa wieki – XI i XII – Dawid Garedża był centrum religijnym, gospodarczym, edukacyjnym i kulturowym. Wielokrotnie najeżdżany i niszczony stracił swoje pierwotne znaczenie, choć znowu jak niegdyś są tu mnisi. Do Signagi wracaliśmy w największym upale. Pyszne melony i arbuzy kupione po drodze, a potem chłodny prysznic i kolacja ze szklaneczką wina przywróciły nas do życia.
Jadąc do Gori, kolejnego miejsca pielgrzymki, musieliśmy wstąpić po nasze rzeczy pozo-stawione w Tbilisi. Czekały nas kolejne intensywne dni z diametralnie różnym klimatem i temperaturami. Od upalnego, subtropikalnego w okolicach Kutaisi i Zugdidi po chłodny w wysokogórskiej Swanetii. Pośpiech narzucało zaplanowane spotkanie z arcybiskupem Andrią, metropolitą Samtawisi i Gori. Po spotkaniu i wymianie upominków, metropolita osobiście przedstawił nam historię diecezji, oprowadzając po katedralnym soborze i muzealnych zbiorach w siedzibie metropolii. Przed wyjazdem do Nikozi wybraliśmy się jeszcze do pobliskiego Uplisciche, gdzie na wysokim, skalistym brzegu Kury rozlokowało się imponujące skalne miasto. Przyjmuje się na podstawie archeologicznych badań, że powstawało na początki X wieku p.n.e. a może jeszcze wcześniej. W okresie rozkwitu było tu około 700 jaskiniowych pomieszczeń i konstrukcji wykutych w skałach. Zwarty wielopoziomowy miejski system tworzyły pomieszczenia mieszkalne oraz pełna infrastruktura miejska, z pałacem władcy, świątyniami, pomieszczeniami użytkowymi, systemem „wodociągów”, rynkiem, ulicami, schodami oraz tunelami, a nawet teatrem. Dziś prawie 150 najlepiej zachowanych obiektów jest udostępnionych dla zwiedzających. Pełni wrażeń i rozpaleni ponad 40° upałem wyruszyliśmy do Nikozi.
Monaster w Nikozi jest z wielu powodów miejscem wyjątkowym. Po wojnie w 2008 ro-ku znalazł się kilkaset metrów od granicy pomiędzy stronami konfliktu, Gruzją i Osetią Południową, a właściwie Rosją. Dziś Nikozi jest stolicą eparchii, a średniowieczny kom-pleks klasztorny siedzibą metropolity, arcybiskupa Nikozi i Cchinwali Isai. Wizualnie nie wyróżnia się niczym szczególnym, na tle podobnych zabytków w Gruzji. Historia cerkwi, najstarszego obiektu, sięga V wieku, całość rozbudowywano nieco później. Otoczony ciasno zabudowaniami miejscowości wręcz „ginie”. Szybko jednak okazuje się, że to tyl-ko pozory, pochodzący z VI wieku monaster był i jest obecny wśród mieszkańców. Od-budowywany po wojennych zniszczeniach z 11 sierpnia 2008 roku, dzięki podejmowa-nym przez jego gospodarza działaniom, jest miejscem bardzo ważnym dla okolicznych mieszkańców, a zwłaszcza młodzieży. Działająca od lat szkoła artystyczna prowadzi zajęcia pozalekcyjne, skupia blisko 100 uczniów. Mają oni możliwość uczestniczenia w zajęciach z historii i sztuki gruzińskiej, literatury, muzyki, sztuk plastycznych i wizual-nych oraz języka angielskiego. Grupa młodych adeptów poznaje tajniki sztuki filmowej i animacji. Utworzony przez arcybiskupa ośrodek prowadzi szeroką działalność eduka-cyjno-oświatową, nade wszystko integracyjną dla zamieszkujących tu Gruzinów i Ose-tyńców. W odbudowie i funkcjonowaniu kompleksu mają swój udział Polacy.
Dojeżdżając, widzieliśmy biedne, z trudem podnoszące się po wojennej traumie miej-scowości i mieszkańców. Równie przygnębiająco wygląda Nikozi. Do monasteru dotarli-śmy po wieczerni, ale jeszcze w ostatnich promieniach wpadającego słońca zdążyliśmy wspólnie z metropolitą pomodlić się w świątyni, a później wysłuchać jej historii oraz całego klasztoru. Ukoronowaniem dnia była wspólna kolacja w pałacu arcybiskupim. Pochodzący z X wieku, odbudowany Pałac Arcybiskupi nie ma nic wspólnego z naszymi wyobrażeniami o takich obiektach. Wspólny posiłek a właściwie uczta dla podniebienia była też wspaniałą ucztą duchową, łączącą snute przez arcybiskupa opowieści ze śpie-wem naszym i naszych gospodarzy. Następnego dnia bardzo wcześnie rano było jeszcze wspólne śniadanie …i trudne rozstanie.
Tego dnia czekała nas daleka i ze względu na panujące temperatury uciążliwą podróż. Jako pierwsze było Kutaisi z subtropikalnym klimatem i stosowną temperaturą. Na szczęście pobliski i urokliwy monaster Mocameta położony jest w górach. Jego historia ma swe początki w VIII wieku, później wiąże się z męczeńską śmiercią braci św. św. Da-wida i Konstantyna. W cerkwi pod ich wezwaniem zachowane są relikwie, pod którymi powinno się przeczołgać wąskim i niskim korytarzykiem. Kilka łyków zimnej, doskona-łej wody z monasterskiej studni pozwoliło na chwilę ugasić pragnienie przed spotka-niem z kolejnym bezcennym zabytkiem i miejscem. Jednym z najważniejszych w Gruzji, z XII wiecznym monasterem Gelati. Klasztor przez setki lat był centrum intelektualnym i kulturalnym Gruzji. Mieściła się tu Akademia Teologiczna. Najważniejszym obiektem jest jednak XII wieczna Katedra z wspaniale zachowanymi freskami i mozaikami. W ab-sydzie ołtarzowej zwraca uwagę mozaika przedstawiająca na złotym tle wielką postać Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Podróż przez Kolchidę do Swaneti dostarczała zupełnie nowych wrażeń, pojawiły się palmy i drzewka cytrusowe, obok znajomych nam sadów sporadycznie przy domo-stwach rosły okazałe bananowce, a za Zugdidi herbaciane pola. W Zugdidi do którego dotarliśmy wstępnie ugotowani, czekała na nas iście królewska uczta ze stołem uginają-cym się od pysznych gruzińskich potraw. Mogliśmy tylko żałować, że nasze żołądki mają ograniczone możliwości i, że czeka nas dalsza droga. Wtedy nie wiedzieliśmy, że wracając z gór będziemy równie wspaniale goszczeni, tym razem w rodzinnym domu Michy, naszego kierowcy i właściciela busa. Po wcześniejszych doświadczeniach z podróży Gruzińską Wojenną Drogą dopiero trasa do Mesti a później z Mestii do Użguli dostarczyła prawdziwie mocnych emocji. Trudną wysokogórską drogę dosładzały widoczne ośnieżone masywy wysokich gór, najpierw Elbrusa, najwyższego szczytu Kaukazu, a później Uszby. Do Mesti, stolicy górnej Swaneti dotarliśmy późnym popołudniem.
Z Mesti do położonego wysoko w górach Uszguli, prowadzi prawie 40 km szutrowa, kamienista droga, nawet latem trudna do pokonania. Pierwszy postój zaliczyliśmy przy średniowiecznej obronnej strażniczej wieży nad rzeką Enguri. Następny w maleńkiej miejscowości Ipari z małą cerkiewką z X wieku z zachowanymi dekoracjami ściennymi i równie starymi ikonami. Nasze „terenowe” samochody dowiozły nas do centrum Uszguli około 10 rano, tym razem na poznawanie miejscowości i fotografowanie mieliśmy dużo czasu i swobody. Bardzo mnie ucieszyła taka możliwość, bo od dawna chciałem się wybrać w te rejony Gruzji, zobaczyć i fotografować swańskie osady z obronnymi kamiennymi wieżami. Uszguli było w tych planach najważniejsze. Poznawanie miejscowości zaczęliśmy od cerkwi Lamaria z XI wieku, niewielkiej kamiennej budowli o bardzo prostej w formie. Jej równie ascetyczne wnętrze z kamiennym ikonostasem było pokryte freskami z XI/XII wieku. Podobne ikonostasy w Swanetii spotykaliśmy wszędzie. A później, już nieśpieszne było smakowanie wszystkiego, górskich pejzaży z ośnieżoną Shkharą, najwyższą górą Gruzji, mieszkańców i średniowiecznej architektury. Kamiennych zabudowań gospodarczych, mieszkalnych i słynnych obronnych wież. Wszystko co starsze od nielicznych tu współczesnych domów, pochodzi z głębokiego średniowiecza. Kolorytu dodawała charakterystyczna dla wysokich gór roślinność z pięknymi goryczkami, makami górskimi, tojadami i wielu innymi ciekawymi kwiatami.
Kolejne kilka dni spędziliśmy w Mestii, wędrując w małych grupach po górach, odwie-dzając w mieście i sąsiednich miejscowościach kolejne fascynujące IX-XI wieczne zabytki sakralne (innych tam nie było) oraz średniowieczne rodowe zabudowania z kamienny-mi wieżami. Pod pojęciem zabytki były również freski i utensylia, a nie tylko architektu-ra. Dla mieszkańców to wszystko jest zwyczajne i oczywiste, dla nas szokujące. Trudno bowiem wyobrazić sobie u nas świątynie np. z X wieku z wyposażeniem w zasięgu ręki.
W sobotę Swanetia świętowała dzień św. Kwiryka, główne uroczystości tradycyjnie od-bywały się przy cerkiewce p.w. świętego w pobliskiej wsi Kala. Otwieranej raz w roku na czas świętowania. Na wieczernię wybraliśmy się do cerkwi przy żeńskim monasterze i tam również byliśmy na liturgii w niedzielę. W służbie obok swaneckiego władyki uczestniczył ks. Henryk.
Po nabożeństwie zostaliśmy zaproszeni na wspólne śniadanie przez biskupa Mesti i Górnej Swanetii Iłariona.
We wtorek wróciliśmy do Tbilisi, z żalem żegnając malowniczą Swanetię. Już po drodze termometry pokazywały +39° w cieniu. Upał był trudny do zniesienia, nawet w nocy temperatura nie pozwalała na sen. Środę przeznaczyliśmy na drobne zakupy i snucie się urokliwymi uliczkami prawdziwie starego miasta. Siedząc na lotnisku w Tbilisi układaliśmy plany na następny rok i kolejną pielgrzymkę na Kaukaz.