eseje
Na rozdrożu
2010-03-21

Dla Oli

 

Od czasu do czasu w historii mają miejsce wydarzenia tak dramatyczne i groźne, że ludzie czują, iż znaleźli się na rozdrożu, nie wiedzą, co dalej i gdzie się udać.

Takim wydarzeniem był upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, rewolucja przemysłowa, wszelkie możliwe przewroty polityczne i bunty, wojny i różnego rodzaju kataklizmy.

Nie przeżywamy aktualnie upadku państwa, rewolucji, wojen i kataklizmów, a mimo to ludzie czują się zagubieni. W swojej zdecydowanej większości mają świadomość bycia na rozdrożu.

„Być na rozdrożu” nie jest sprawą ani łatwą, ani prostą. Trwanie na rozdrożu narzuca pytanie nie tylko o kierunek drogi, ale także o sens – już nie drogi – ale egzystencji.

Dlaczego więc blisko dwadzieścia lat po upadku reżymu, który nawet nie proponował żadnej drogi, ludzie znaleźli się na rozdrożu? Przede wszystkim na rozdrożu cywilizacyjnym i kulturowym. Także politycznym i technicznym

Nie jest to de facto sytuacja związana wyłącznie z ostatnimi latami. Ostatnie lata jedynie ją pogłębiły. Po załamaniu się systemu średniowiecznej pewności i po różnorakich perypetiach związanych ze zmianami ideologii, ludzkość znalazła pociechę i sens w koncepcji wiecznego rozwoju, zwycięstwa nad chorobami, śmiercią oraz w idei wiecznego pokoju. Rok 1914 przekreślił wszystkie te nadzieje. Pierwsza wojna światowa bardziej była klęską określonej ideologii, niż poszczególnych imperiów. Nie przypadkiem po pierwszej wojnie światowej zaczyna stopniowo stawać się coraz bardziej popularną filozofia rozpaczy. Emil Cioran, popularny w okresie międzywojennym i bezpośrednio po drugiej wojnie światowej, znowu staje się modnym myślicielem. Jest to pewien symptom losu cywilizacji.

Cioran głosił, że „tkwimy w otchłaniach piekła, w których każda chwila jest cudem”[1]. Stąd też można oczekiwać jedynie rzeczy coraz straszniejszych: „Można przyjąć za pewnik, że wiek XXI, skądinąd bardziej zaawansowany od naszego, Hitlera i Stalina będzie uważał za niewinnych młodzianków”[2]. „Jakkolwiek bylibyśmy pozbawieni złudzeń, kiedyś z pewnością wydamy się naiwni, bo przyszłość dalece przerośnie nasze najczarniejsze wizje”[3]. Wizję radosnego postępu zastąpiła więc wizja czarnej rozpaczy.

Wszystkie nasze dotychczasowe przekonania zostają postawione na głowie, bo jak inaczej można zrozumieć słowa: „Grzech przewyższa cnotę. Jest w nim nadmiar cierpienia i samotności, jakiego próżno by szukać w ‘spokojnym sumieniu’ czy ‘dobrych uczynkach’”[4]. W tej perspektywie filozof nie może znieść niczyjej troski o jego zbawienie[5] i po prostu uważa, że „nie narodzić się, to bezsprzecznie najlepsze ze wszystkich rozwiązań. Niestety, nikomu nie jest ono dostępne”[6]. Cioran, jak część współczesnych ludzi z naszego kręgu kulturowego, odrzuca istnienie Boga: „Wszystko bez Boga jest nicością, Bóg zaś jest jedynie nicością najwyższą”[7]. Jednak odrzucenie Boga nie przeszkadza wadzić się z Bogiem: „Historia ludzka to w gruncie rzeczy dramat Boski, gdyż Bóg nie tylko wmieszany jest w proces stwarzania i niszczenia, będący sednem życia, ale cierpi równolegle z nim, za to nieskończenie intensywniej. Jest to wspólne nasze nieszczęście, które – biorąc pod uwagę skalę wielkości – Jego zniszczy być może wcześniej od nas”[8].

Można powiedzieć, że Cioran lubuje się w upadku: „Biada wam, gdy ludzie będą mówić o was dobrze – tymi słowami Chrystus prorokował własny koniec […]. Chrześcijaństwo będzie zgubione, o ile nie spotkają go prześladowania równie bezlitosne jak ongiś, w początkach […]. Być może tylko jakiś nowy Neron mógłby je jeszcze uratować”[9]. Trzeba więc znaleźć jakieś środki zastępcze: „Alkohol, podobnie jak muzyka, zastępuje namiętność do świętości. Tak samo erotyzm i poezja. Są to różne formy zapominania, każda idealnie odpowiada drugiej” [10]. Najlepiej więc mówić o katastrofie totalnej: „Kilka dni w Bretanii […]. W tej doskonałej samotności nieraz rozmyślałem o czarownych chwilach po wojnie atomowej, nareszcie ziemia bez ludzi”[11][12].

 

Rzymianie mieli przynajmniej chęć życia. Współczesny człowiek epoki bezdroży uważa, że to też jest dyskusyjna sprawa:

 

„Chodzi o zwalczanie nie tyle chęci życia, ile chęci posiadania potomstwa. Rodzice – rodziciele – to prowokatorzy, albo szaleńcy. Czy jest większy skandal niż to, że najpośledniejszą nawet kreaturę obdarzono zdolnością przekazywania życia, ‘wydawania na świat’? Jakże bez trwogi czy odrazy myśleć o tym cudzie, mocą którego pierwszy lepszy ludzik staje się demiurgiem pełną gębą? Coś, co powinno być darem równie wyjątkowym jak geniusz, przydzielono wszystkim bez różnicy. Hojność to w kiepskim guście, dyskwalifikująca raz na zawsze naturę.

Zbrodniczy nakaz Księgi Rodzaju – ‘Bądźcie płodni i mnóżcie się’ – nie mógł wyjść z ust dobrego Boga. ‘Niechaj będzie was mało’ – powinien był zasugerować, gdyby w ogóle miał coś do gadania. Nigdy też nie mógłby on dodać tych złowrogich słów ‘i napełniajcie ziemię”. W pierwszym rzędzie należałoby wymazać je z Biblii, aby zmyć z niej hańbę ich utrwalania […]. Kobiety ciężarne będzie się kiedyś kamienować, instynkt macierzyński będzie wyklęty, bezpłodność spotka się z poklaskiem.

Całkowicie słusznie postępowano w sektach podejrzliwych wobec płodności – u bogomiłów i katarów, którzy potępiali małżeństwo, plugawą instytucję, zawsze chronioną we wszystkich społecznościach, ku wielkiej rozpaczy jednostek nie poddających się powszechnemu wariactwu. Prokreować to kochać plagę i pragnąć, by trwała i srożyła się coraz bardziej. Rację mieli antyczni filozofowie, utożsamiający ogień z zasadą wszechświata i z pożądaniem. Albowiem pożądanie pali, pożera i unicestwia […]. W chwili rozkoszy przyjemność osiąga swój szczyt, maksimum intensywności, aby właśnie tam, w apogeum sukcesu, odsłonić nagle swoją nierzeczywistość i ruszyć we własną nicość. Rozkosz to klęska przyjemności.

Nie można przystać na to, by jakiś Bóg, czy nawet człowiek, powstał w wyniku gimnastyki uwieńczonej stękaniem […]. Zdumiewamy się dysproporcją między chwilką zapomnienia a oszałamiającą masą wynikających z niej kłopotów. Im dogłębniej rozważamy tę kwestię, tym wyraźniej widzimy, że tak naprawdę coś z tego wszystkiego pojęli jedynie ci, którzy wybrali orgię lub ascezę – rozpustnicy lub kastraci”[13].

 

To już byłby nie tylko koniec cywilizacji, ale także koniec ludzkości.

Człowiek powoli, ale systematycznie podcina już nie tylko konar, na którym sam siedzi, ale po prostu usiłuje zrąbać pień drzewa, z którego wyrasta cywilizacja. W tym momencie przypominamy sobie dialog Fiodora Karamazowa z jego synami.

Fiodor Karamazow, o rysach twarzy „patrycjusza rzymskiego epoki upadku”, pyta kolejno swoich synów o jedną tylko kwestię, która dla niego jest najważniejsza. Najpierw zadaje pytanie Iwanowi:

 

– A teraz odpowiedz: jest Bóg, czy Go nie ma? Tylko poważnie. Teraz domagam się odpowiedzi.

– Nie, nie ma Boga.

– Aloszka, jest Bóg?

– Jest Bóg.

– Iwan, a nieśmiertelność jest, powiedzmy, malutka, no, najmniejsza?

– Nie ma nieśmiertelności.

– Żadnej?

– Żadnej.

– To znaczy absolutne zero albo nicość. A może jest jakaś ociupinka? Przecież nie nicość!

– Absolutne zero.

– Aloszka, jest nieśmiertelność?

– Jest.

– I Bóg, i nieśmiertelność?

– I Bóg, i nieśmiertelność. Bóg właśnie jest nieśmiertelnością.

– Hm! Prawdopodobnie Iwan ma słuszność. Boże, pomyśleć tylko, ile to wiary, ile wszystkich sił oddał człowiek daremnie na to marzenie, i to od tylu tysięcy lat! Kto sobie tak pokpiwa z człowieka? Iwan! Po raz ostatni i ostatecznie: jest Bóg czy nie ma? Po raz ostatni!

– I po raz ostatni odpowiadam: nie ma.

– Któż tak sobie podkpiwa z ludzi, Iwanie?

– Diabeł zapewne – uśmiechnął się Iwan Fiodorowicz.

– A diabeł jest?

– Nie, diabła też nie ma.

– Szkoda. Do licha, cóż bym zrobił z tym, który pierwszy Boga wymyślił! Powiesiłbym go na suchej gałęzi, a i tego za mało.

– Gdyby nie wymyślono Boga, nie byłoby w ogóle cywilizacji.

– Nie byłoby? Bez Boga nie byłoby?

– Tak. I koniaczku też by nie było”[14].

 

Ateista Iwan Karamazow ma przynajmniej świadomość, co stanowi fundament cywilizacji.

W sytuacji takiego bezdroża, braku drogowskazów i wskazówek, czy warto pytać o kulturę? Warto!

Domena sztuki jest bardzo trudna do zdefiniowania i określenia. To, co duchowe, nie poddaje się żadnym definicjom, ale zarazem to, co niewidzialne, jest bardziej realne od widzialnego i bardziej od niego potężne. Dzieje się tak nawet w wymiarze empirii. Kultura wypływa z „sacrum”, a nie z „profanum”. U podstaw chrześcijańskiej kultury nie leży żadna instytucja, ani żaden inny autorytet poza Ewangelią. Ewangelia jest bowiem eksterioryzacją świętości wszelkiej literatury. Wszystko wypływa z Ewangelii, a więc ostatecznie z Boga. To On jest źródłem uświęcenia. Ten wielki powrót do jedności świata i Boga, a więc powrót do panenteizmu Apostoła Pawła, jest zarazem drogowskazem dziejów. Sztuka porywa się na malowanie rzeczywistości innej, antycypuje przemianę, która nastąpi w dniu ostatnim, który nie będzie już dniem. Duch Święty w momencie tego wielkiego przejścia dotknie – według wspaniałego określenia Paula Evokimova – całej kultury i coś z niej pozostanie na zawsze[15].

Tylko ludzkie szaleństwo pozwala poznać nie dające się przewidzieć drogi Boże. Każdy twórca kultury musi mieć w sobie szaleństwo w biblijnym, oczywiście, sensie tego słowa. Wskazując to, co jest niewskazywalne, objawia, unaocznia rzeczywistość, którą jest droga nie nasza. Jeżeli „myśli moje nie są myślami waszymi i drogi moje nie są drogami waszymi”, to aby je poznać, trzeba przyjąć inną perspektywę. Tak, jak ikona, której „odwrotna perspektywa” otwiera zupełnie inne możliwości ukazywania. Jeżeli nie ma podziału między „sacrum” i „profanum”, jeżeli cała sztuka należy do dziedziny „sacrum”, to jest wtedy ukazaniem eschatologicznej pełni. W tym sensie sztuka nie jest z tego świata. Kościół jest wspólnotą eschatologiczną i jego sztuka winna mieć takiż charakter. Nie przypadkiem w historii chrześcijaństwa wielokrotnie dochodziło do utraty tego właśnie wymiaru sztuki. Sztuka przestawała ukazywać rzeczywistość przemienionego świata, a tym samym przestawała być pomostem prowadzącym ku świętości ostatecznej. Sztuka, gdy przestaje być Paschą, czyli przejściem do królestwa, zamienia się w rzemiosło lub też w nieudolne naśladownictwo natury. Sztuka rozumiana jako ikonostas jest mostem, przejściem do innego wymiaru. Człowiek jako żywa ikona Boga odnajduje sens swojej egzystencji w świecie, który jest nie z tego świata. A więc rozpacz, rewolta i zwątpienie ustępują miejsca pogodnej jasności dnia, który nie będzie już miał końca. „Każdy kociołek trzeba poświęcić Bogu”, mawiał Zachariasz, a sztuka jest przecież nieporównywalnie doskonalsza od owego „kociołka”, w zwierciadle sztuki zapisuje się prawda bytów i rzeczy. Potrzebujemy muzyki, poezji, malarstwa, a więc potrzebujemy piękna, które stwarza „komunię” czyli wspólnotę. Teologia mówi o pięknie, podstawowy zbiór tekstów ascetycznych nosi nazwę „Filokalii” czyli „umiłowania piękna”. Piękno jest domeną kultury, czyli ma charakter „filokaliczny”. Charakter „filokaliczny” przejawia się w świętych i w sztuce. Sztuka jest więc wyraźnie z kręgu „sacrum”. Historia nie jest pustym korytarzem wiodącym ku nicości. Kultura zaś jest wymiarem osoby i relacji osób będących w drodze do królestwa. Prawdziwym fundamentem historii jest kultura. Kultura wprowadza w rzeczywistość ludzką napięcie i otwiera na perspektywę Ducha. Udręka i ekstaza artysty uczestniczą w agonii Logosu. Z dźwiękiem dzwonów i z pięknem ikon w głębi naszych dusz Jezus wychodzi ze swego milczenia i mówi: „Ja jestem”, co znaczy: „Ja jestem Bogiem”[16]. „Nasza siostra-ziemia matka”, jak mawiał św. Franciszek z Asyżu, zostaje podniesiona do wymiaru bytu przemienionego.

Andrzej Tarkowski mawiał, że istnieje ryzyko, że dzisiaj ludzie przestaną stawiać pytania[17]. Sztuka sama jest pytaniem, jak i człowiek. Pytanie stawiane przez sztukę otwiera człowieka. Otwartość ludzkiego bytu jest jego cechą szczególną, a kierunek sztuki jest wyraźny – od chaosu do porządku.

Każdy obraz jest więc ikoną. Ikony dotyczą rzeczywistości bytów subtelnych, budują metafizykę fenomenu sztuki. Ikona spada z nieba. Jeżeli nie jest dana „z góry”, to w ogóle nie powstanie. Malarz ikon ma „cnotę heroiczną” tworzenia wizji malarskiej. Potworność rzeczywistości empirycznej zostaje przezwyciężona i świat staje się teofanią. Mistagogiczna funkcja sztuki realizuje się na poziomie jej oczywistości. Ponieważ ikona jest oknem otwierającym się na rzeczywistość Bożą, każde dzieło sztuki uczestniczy w tym otwarciu, gdyż ikona jest centrum wszelkiej sztuki. Gdy słowo nie może oddać rzeczywistości metaempirycznej, sztuka otwiera nową perspektywę jej postrzegania.

U Heraklita znajdujemy obraz o wstrząsającej głębi, obraz łuku i liry. Greckie słowo „bios” oznacza zarazem „życie” i „łuk”, którego strzały niosą śmierć. Ale łuk ma napiętą cięciwę; sublimując można więc powiedzieć, że łuk o wielu cięciwach staje się lirą i zamiast strzał niosących śmierć, niesie muzykę, harmonię, piękno[18].

Kultura jest jak napięty łuk o wielu cięciwach, niosący harmonię i piękno. Piękno jest zaś synonimem Ducha Świętego. Udział w pięknie jest udziałem w Duchu Świętym. Powoduje to, że cała kultura staje się szatą królestwa, poprzez którą prześwituje radość otwarcia na niezgłębioną tajemnicę Ojca.

Każda kultura tworzy się w obrębie obrzędu. Jest to naturalne, gdyż obrzęd jest formą wyrażania ludzkich uczuć i myśli. Jest formą kultury. Kultura rodzi się z kultu, w nim ma swoje korzenie. Jest siłą przemieniającą świat. Nie ma to nic wspólnego ze stylem, który jest swoistym rodzajem nawarstwiania się akcji odbiorczej określonej epoki. Żywotność dzieła sztuki uzależnia się wtedy od epoki i stopnia wrażliwości odbiorcy. Chodzi o wieczny wymiar kultury. W tym sensie kultura w pełni realizuje się jedynie w świątyni, która wraz z liturgią jest syntezą sztuki. Stąd też dążenie do sztuki jako wszechjedności wszelkich działań, z dotarciem do samego jej sedna, jest celem artysty. Bóg stworzył „niebo” i „ziemię”, i ta dwoistość wyznacza zarazem los sztuki. Sztuka jest na granicy obu tych światów i łączy je w syntezie. Nie jest „rzeczą wśród innych rzeczy”, ale wizją. Każde rozdarcie odbija się na całości kultury i na ludzkim życiu[19]. Między niebem i ziemią, to jest właściwe miejsce sztuki. I jak się wydaje, nie można ograniczać tego miejsca sztuki wyłącznie do ikony, bądź sztuki sakralnej. Każde dzieło jest między niebem i ziemią, wyjawia to, co niebieskie i to, co ziemskie. Tym samym sztuka jest łącznikiem, pomostem między rzeczywistością empiryczną i jej metapłaszczyzną. Jest liturgią objawiającą tę tajemnicę, która wymyka się wszelkim próbom logicznej klasyfikacji. Tajemnica ta odbija się w sztuce jak w lustrze. Tym samym sztuka burzy rzeczywistość zastaną, podnosząc ją do wymiaru bytu przemienionego. Lub też inna rzeczywistość, inna przestrzeń, wdziera się w naszą rzeczywistość. Z tego powodu sztuka ma zawsze charakter zbawczy. Sztuka jest więc czym• więcej, niż jest sama ze siebie. Sztuka uświęca rzeczywistość, gdyż jest naocznym ukazaniem istoty przedstawianego bytu, wydziela z całej rzeczywistości tę jej część, gdzie immanencja spotyka się z transcendencją, czas z wiecznością, zniszczalne z niezniszczalnym, co stanowi równocześnie antynomię sztuki. Antynomia ta zostaje przezwyciężona w syntezie wszystkich przeciwieństw. Jest zarazem podwójnym obiektem piękna – jako przedmiot kontemplacji otoczenia i jako piękno samo w sobie. Sztuka wyznacza granicę między światem widzialnym i niewidzialnym. Piękno zbliża się do swej granicy w miarę przenikania od fenomenów peryferii istoty do jej noumenalnego korzenia. Piękno pochodzi z kontaktu ze światem wyższym, gdyż samodzielne jest jedynie piękno świata wyższego (o. Paweł Florenski). Z tych powodów sztuka stanowiła zawsze przedmiot zainteresowań prawosławia. Zwłaszcza, że VII Sobór Powszechny w 787 roku zdogmatyzował kult ikony. Sama liturgia Kościoła zrodziła się przede wszystkim jako symbol królestwa i symbol Kościoła wstępującego do królestwa. Człowiek jako „homo liturgicus” syntetyzuje w liturgii architekturę, ikonę, sztukę ognia, zapachu, dymu, szat liturgicznych, choreografii (plastyka rytmu ruchów, wejść, wyjść i procesji), sztukę wokalną i poezję. Ich podstawę stanowi rozkład lektur biblijnych, czyli Biblia. Podobnie jak ikona, tak i sztuka jest szczególnym typem poznania tego, co niepoznawalne, ukazywania tego Archetypu, który Boski Artysta ukształtował w dziele stworzenia. W dziele sztuki przezwyciężona zostaje neoplatońska opozycja noetycznego i zmysłowego poprzez wizję harmonii obu światów. Wiara określa kult, a kult światopogląd, z którego następnie wynika kultura. Zadaniem kultury jest walka z prawami świata, niosącymi śmierć i chaos. W ostatecznym rozrachunku – jak twierdził o. Paweł Florenski – jest to walka Chrystusa czyli Logosu z Antychrystem czyli chaosem. Sztuka znajduje swój pełny wyraz gdy pozostaje w harmonii z rzeczywistością nieba i ziemi. Jest więc paruzją królestwa, jest ikoną królestwa Bożego. A wszelka doczesna twórczość nabiera nieprzemijającej wartości, odbijając w sobie element wieczności. Każdy artysta wędruje więc ciągle ku tamtej stronie i rzuca nam swoje dzieła, na których jaśnieje piękno, jutrzenka królestwa.

Poza bezdrożem cywilizacyjno-kulturowym mamy też do czynienia z bezdrożem technicznym, ponieważ większość populacji nie rozumie współczesnej techniki i częstokroć przypisuje jej cechy diabelskie. Przytoczę historię, która mnie spotkała, zatytułowaną:

 

BEZKRESKOWCY

 

Okazuje się, że zakup bułek w sklepie osiedlowym w stołecznym mieście Warszawie może być doświadczeniem niezwykłym. Stwierdziłem brak pieczywa w domu, a w takiej sytuacji po prostu idzie się do najbliższego sklepu, co też uczyniłem. W sklepie samoobsługowym włożyłem do torebki bułki i ruszyłem ku kasie.

– Czy pan w tym sklepie kupuje tylko bułki? - usłyszałem za plecami.

Odwróciłem się. Przede mną stała staruszka i uśmiechała się. Nie bardzo rozumiałem sens postawionego pytania, ale odpowiedziałem na nie:

– Tak. Kupiłem bułki.

– To dobrze, że w tym sklepie kupuje pan tylko bułki. Tu można kupować jedynie bułki i wędliny. Tylko na tych produktach nie ma pieczęci antychrysta. Wszystkie inne produkty kupuję na bazarku. Tam masoni nie umieszczają jeszcze znaku antychrysta. Czy pan też kupuje na bazarku?

– Oczywiście.

– To znaczy, że pan też jest wtajemniczony. Dobrze, że kupuje pan na bazarku. Dzięki temu unika pan pieczęci antychrysta, a tym samym potępienia. Żyjemy w strasznych czasach, koniec się zbliża, niedługo antychryst jawnie zapanuje na świecie. Niech pan uważa!

– Będę się starał. Dziękuję pani.

Zbliżyłem się do kasy, zapłaciłem za bułki, odwróciłem się i powiedziałem:

– Do widzenia pani.

– Do widzenia. Niech Bóg pana strzeże.

Wróciłem do domu nieco oszołomiony. Zwłaszcza jedno zdanie z tej krótkiej rozmowy nie dawało mi spokoju: „Pan też jest wtajemniczony”. W co mianowicie jestem wtajemniczony i kto mnie wtajemniczył? Nikt w nic mnie nie wtajemniczał. W pierwszej chwili pomyślałem, że miałem do czynienia z trochę niezrównoważoną staruszką. Z tym przekonaniem spokojnie poszedłem spać.

Następnego dnia, spożywając rano bułkę, przypomniałem sobie staruszkę. O co w tym chodzi? Oczywiście, wiedziałem, że o kod kreskowy. Ale co za wtajemniczenie? Postanowiłem zasięgnąć języka. W takiej sytuacji nieocenioną pomocą są sąsiedzi. Okazja nadarzyła się wręcz po chwili na schodach. Pierwszemu napotkanemu sąsiadowi opowiedziałem o wczorajszym wydarzeniu. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Było to jednak inne niedowierzanie, niż to, jakiego się spodziewałem.

– To pan nic nie wie?

– A co mam wiedzieć?

– Przecież wszyscy o tym wiedzą!

– O czym?

– Na naszym osiedlu jest cała grupa ludzi, którzy nie kupują produktów z kodem kreskowym. Uważają, że zakup takiego produktu jest równoznaczny z oddaniem się antychrystowi. Zbierają się tu, niedaleko, w bloku obok kościoła i modlą się o oddalenie nadejścia antychrysta. Poza tym ustalają, jakich produktów nie wolno kupować. Wie pan, nie wolno też kupować produktów wyprodukowanych przez Żydów, nawet gdy nie ma na nich kodu kreskowego. To byłoby oddanie się w ręce antychrysta. Chociaż można obejść to niebezpieczeństwo.

– W jaki sposób?

– Ten, kto kupuje, oddaje się antychrystowi, a musimy kupić robot kuchenny na prezent, powiedzmy – dla wnuczki. Można poprosić o kupno sąsiadkę. Można powiedzieć, że czujemy się bardzo źle. Trzeba wybrać taką sąsiadkę, która i tak jest już stracona.

– ???

– No, na przykład, rozwódkę lub żyjącą bez ślubu kościelnego. Jej już i tak nic nie pomoże.

– Pan to mówi poważnie?

– Jak najpoważniej. Jest ich trochę. Można powiedzieć, że żyją w oczekiwaniu końca świata.

Powoli schodziłem po schodach.

Proszę państwa, świat jest jednak zdumiewający. Poza tym teza głosząca, że wraz z rozwojem wiedzy będą zanikać zabobony, jest po prostu bezsensowna.

 

*

 

Jest to efekt niezrozumienia działania pewnych urządzeń technicznych. Większość społeczeństwa nie rozumie także mechanizmów działania demokracji i traktuje urny wyborcze jako miejsce składania swoich marzeń o lepszym życiu, które to marzenia nigdy się nie realizują. Nie mówiąc już o całkowitym niezrozumieniu idei, celów i działania Unii Europejskiej. Te dwa wektory dodatkowo zwiększają frustrację i wręcz kierują człowieka na bezdroża życia.

W procesie jednoczenia świata szczególne miejsce zajmuje dialog kultur. Dialog kultur staje się równocześnie dialogiem kultów-religii. Należy raz jeszcze przypomnieć, że ojciec Paweł Florenski twierdził, że łacińskie słowo cultura pochodzi od słowa cultus, że kultura jest dzieckiem kultu i ma religijne korzenie. Tym samym dialog kultur-religii staje się obowiązkowy dla przyszłości świata. Chodzi już nie o ruch ekumeniczny wśród samych tylko chrześcijan, a dialog różnych religii. W tym wypadku znaczenie dialogu między chrześcijaństwem, judaizmem i islamem jako dialogu religii i kultur, ma ogromne znaczenie. Można przewidzieć bez prorockiego natchnienia, że bez tego dialogu przyszła jedność świata nie jest możliwa. Metody tylko polityczne lub rozwój ekonomii są absolutnie niewystarczające. Równocześnie dialog ten jest wyzwaniem dla samego chrześcijaństwa. Jednak bez tego dialogu przyszłość ludzkości przedstawia się mrocznie.

Dzisiaj świat, nie tylko Europa, dąży do jedności. To jednak chrześcijaństwo powinno ukazywać ludziom chrześcijańską perspektywę i autentyczne wartości. Chrześcijaństwo powinno ukazać wymiar wertykalny, bez którego nie może być postępu w wymiarze horyzontalnym, jeśli świat chce być w pełni ludzkim, a nie tylko światem robotów, nazywanych ludźmi. O jedności można mówić tylko wtedy, jeśli nie będzie to „fabryka Europa” lub „fabryka świat”. Chrześcijaństwo powinno odnosić się krytycznie do autonomii ekonomii, gdyż ludzkość znajduje się w pułapce ciągłego wzrostu produkcji, a ekonomia istnieje dzisiaj bez żadnego odniesienia do człowieka. Należy walczyć o autentyczne relacje między ludźmi, a także o rewolucję w samym życiu ludzkości. Świadome ograniczenie konsumpcji i żądań, a także troska o tych ludzi, którzy znaleźli się w trudnych warunkach, mogą pozwolić stać się światu miejscem autentycznego humanizmu. A to otwiera szerokie pole dla kultury.

Warto więc pytać o kulturę…



[1] E. Cioran, Zły Demiurg, przeł. I. Kania, Kraków, 1995, s. 120.

[2] Tamże, s. 93.

[3] E. Cioran, Zeszyty 1957-1972, przeł. I. Kania, Warszawa, 2004, s. 232.

[4] E. Cioran, Zmierzch myśli, przeł. A. Dwulit, Warszawa, 2004, s. 159.

[5] E. Cioran, O niegodności narodzin, przeł. I. Kania, Kraków, 1996, s. 5.

[6] Tamże, s. 165.

[7] E. Cioran, Zły Demiurg, s. 98.

[8] Tamże, s. 107.

[9] E. Cioran, O niegodności narodzin, s. 125.

[10] E. Cioran, Zmierzch myśli, s. 10.

[11] E. Cioran, Zeszyty 1957-1972, s. 98.

[12] B. Okudżawa, Ach ty, szarik gołuboj…, Moskwa, 2007, s. 174-176.

[13] E. Cioran, Zły Demiurg, s. 9-11.

[14] D. Dostojewski, Bracia Karamazow. Powieść w czterech częściach z epilogiem, przeł. A. Watt i Z. Podgórzec, London , 1993, I, s. 155-156.

[15] P. Evdokimov, Prawosławie, przeł. J. Klinger, Warszawa, 20034, s. 335.

[16] Bartłomiej I, Via Crucis, przeł. H. Paprocki, Warszawa, 1995, s. 16.

[17] O. Clément, Notre Père, Paris, 1988, s. 51.

[18] P. Evdokimov, Duch Święty i Matka Boża, przeł. H. Paprocki, [w:] Teksty o Matce Bożej. Prawosławie, wybór H. Paprocki, Niepokalanów, 1991, II, s. 120.

[19] Por. P. Florenski, Ikonostas i inne szkice, przeł. Z. Podgórzec, Białystok, 1997.

ks. Henryk Paprocki