tłumaczenia
Eugeniusz Trubieckoj, Sens Życia, Rozdział VII. Światowa katastrofa i sens świata
2013-10-25

I. PROBLEM SENSU ŻYCIA I KATASTROFA WSPÓŁCZESNEJ KULTURY

 

Od takiej lub innej oceny rozumu i życia religijnego człowieka zależy nasza ocena tworu ludzkiego umysłu – kultury.

W tym wypadku zauważamy to zjawisko, na które zwrócono już uwagę w poprzednim rozdziale. Racjonalistyczna niewiara z jednej strony i mistyczny alogizm z drugiej strony zbliżają się do siebie w jednej wspólnej cesze – w głoszeniu istnienia przepaści między wiarą religijną i świecką kulturą. Jedni wierzą w świecki postęp jako samowystarczalną, bezwarunkową wartość i odrzucają religię jako nie do pogodzenia z tym postępem, dawno już temu przezwyciężoną przez rozwój świadomości. Inni, przeciwnie, wychodząc z bezwarunkowej wartości religii w mniejszym lub większym stopniu ujawniają skłonność do negowania świeckiej kultury. Przedstawicielem tego typu myślenia był w Rosji Konstantyn Leontiew, według którego postęp jako taki jest wartością negatywną. Obecnie ten punkt widzenia jest wypowiadany z mniejszym zdecydowaniem, ale jego wpływ w rosyjskiej myśli religijnej jest wyczuwalny. Poza tym w związku z obecnymi warunkami problem wartości i sensu świeckiej kultury nabrał w naszych czasach szczególnego znaczenia. Wpływają na to przeżywane przez nas katastroficzne wydarzenia.

Rozważając przejawy bezsensu w życiu świata wskazałem już na niektóre cechy tej katastrofy, które dają podstawy do mówienia o załamaniu się światowej kultury, po części już dokonanym i po części nadciągającym. Na naszych oczach apokaliptyczna wizja bestii wychodzącej z otchłani[1] przyobleka się w ciało i krew: panująca we współczesnym życiu tendencja wyraża się właśnie w przemienieniu ludzkiego społeczeństwa w udoskonaloną bestię, depczącą wszelkie prawa Boże i ludzkie. Do tego rezultatu prowadzą powodujące zawrót głowy sukcesy współczesnej techniki z jednej strony i równie powodujący zawrót głowy szybki upadek człowieka z drugiej strony. Zasada zwierzęca afirmuje się jako bezwarunkowa zasada, której powinno podporządkować się całe życie człowieka. W szczególności współczesne państwo z jego amoralizmem, z jego dążeniem do wykorzystania całej kultury jako środka do realizacji życiowych celów kolektywnego egoizmu, jest konkretnym wcieleniem zasady zwierzęco-człowieczeństwa.

Właśnie w życiu państwowym i społecznym za naszych dni bezsens nabiera niespotykanej od początku świata wyrazistości. Tym samym jego główna pokusa nabiera niesłychanej mocy. Na naszych oczach piekło afirmuje się jako treść całego życia człowieka, a tym samym całej ludzkiej kultury. Czyż nie jest szaleństwem twierdzenie, że istnieje sens i Bóg, kiedy otaczający świat daje tyle dowodów na swój bezsens i bezbożność? Problem ten narzuca się nam ze wszystkich stron. Każdy, kto wyznaje sens świata, jest zobowiązany zdać rachunek ze swojej nadziei. Albo tego sensu w ogóle nie ma, albo powinniśmy go znaleźć w samej głębi rozgrywającej się na naszych oczach katastrofy.

Na naszych oczach zło tryumfalnie świętuje jedno ze swoich największych zwycięstw nad ludzkością: wszędzie szaleje piekielny wicher powszechnego niszczenia – cały świat jest ogarnięty złowieszczym zarzewiem pożaru. Czy nasza wiara w sens życia może wytrzymać to ogniste doświadczenie? Ta wiara to – poręka tych dóbr, których się spodziewamy, dowód tych rzeczywistości, których nie widzimy[2]. A to widowisko, które jest naocznym odrzuceniem tej wiary, widoczne jest z każdego okna. Gdzie fałsz i gdzie prawda – w tych widocznych dla wszystkich przejawach zła, czy w niewidocznym królestwie dobra, które głosimy? Jak pogodzić te dwa fakty?

 

* * *

 

To zło, które afirmuje swoje panowanie w świecie, na naszych oczach przyjęło formę powszechnej wojny między ludźmi. Sam fakt wojny jest zjawiskiem starym jak świat. Nowym i nieznanym jest jedynie fakt wojny światowej w dosłownym sensie tego słowa: po raz pierwszy od początku historii wojna rozprzestrzeniła się na wszystkie części świata. Po raz pierwszy wojna stała się zasadą powszechną i bezwarunkową, która panuje nad wszystkimi, określa wszystkie ludzkie relacje.

Ta powszechna wojna już wcześniej kryła się w świecie, przejawiała się w powszechnych, ogromnych zbrojeniach. Całe życie tak lub inaczej dostosowało się do tego faktu. Fakt wojny światowej ujawnił jedynie tę zasadę, która wcześniej stanowiła główne prawo wszystkich relacji między państwami.

Obecnie w Rosji obserwujemy dalszy rozwój tej samej logiki wojny światowej. W Rosji wojna stała się powszechną w innym sensie, gdyż przekształciła się w wojnę wszystkich ze wszystkimi. W chwili, gdy piszę tę książkę, całe społeczeństwo rosyjskie żyje w stanie wojny – klasy, partie, a nawet poszczególne osoby. Rozpadły się wszystkie związki społeczne, runął cały porządek państwowy. Nie ma już samej ojczyzny, są jedynie walczące ze sobą klasy. Są tylko chciwe wilki, które wzajemnie się rozszarpują lub gromadzą w grupy, żeby wspólnie napadać na samotników.

Wojna zrodziła anarchię! Jest to bezsporny fakt: można się jedynie spierać o jego przyczyny, ale nie o sam fakt. Czy jest to jedynie zjawisko lokalne? Czy stanowi to skutek szczególnych grzechów narodu rosyjskiego, jego szczególnego upadku moralnego, jego wyjątkowych upadków moralnych lub braku patriotyzmu? W żadnym wypadku! Moc tej pokusy, która pojawiła się w Rosji wcześniej, niż w innych krajach, tkwi właśnie w jego powszechności. Nasz krwawy chaos rosyjski jest jedynie zaostrzeniem przejawów światowej choroby, a tym samym personifikuje niebezpieczeństwo, które zawisło nad wszystkimi. Nie wiemy, jak będzie ta choroba rozwijała się w innych krajach, czy jej rozwój będzie tak samo gwałtowny, jak w Rosji: jedno nie budzi wątpliwości, a mianowicie, że ta choroba istnieje. Cała światowa kultura jest porażona chorobą, która grozi, że stanie się śmiertelna. Choroba ta może rozwijać się z szybkością błyskawicy, jak w Rosji, albo przybiera formę nowotworu rozwijającego się przez całe dziesięciolecia. W tym czasie mogą mieć miejsce długie okresy przerwy, możliwe są nawet względnie długie okresy pozornego wyzdrowienia i pomyślności. Jednak wcześniej lub później choroba zwycięży. Upadek współczesnej państwowości jest zjawiskiem powszechnym: stał się jasny dla wszystkich przez sam fakt wojny światowej, co wszyscy przeżywają.

Czym jest ta krwawa anarchia, która z taką mocą przejawiła się w Rosji? Jest to przejaw skrajnie praktycznego bezbożnictwa. Wszystkie związki społeczne bazowały na religii. Kiedy osłabła religia, człowiek stał się wilkiem dla człowieka i runęło państwo. Rosja jest krajem chrześcijańskim. Czymże więc jest ludożerstwo, panujące w jej wewnętrznych relacjach, ta krwawa wojna klasowa, uznana za zasadę, ta powszechna nienawiść, jak nie praktycznym negowaniem samej chrześcijańskie zasady życia, a nawet bardziej, samej istoty religii! Przecież samo łacińskie słowo „religia” oznacza związek. Religia jest tym, co wiąże ludzi w jedno. Kiedy religia przestaje ich wiązać, ludzie stają się wrogami i konkurentami, bądź przypadkowymi sojusznikami w celach grabienia i eksploatacji innych ludzi. Kiedy brakuje związków religijnych między ludźmi, ich wzajemne relacje są określane niczym nie powstrzymywaną zasadą walki o byt. Wtedy pojawia się anarchia, którą w takich okresach historii można wszędzie zaobserwować.

W wewnętrznym życiu państw jawna anarchia jest obserwowana dość rzadko. Przeciwnie, w relacjach międzynarodowych jest ona zjawiskiem chronicznym i jakby normalnym. Zgodnie z opinią Hobbesa państwa we wzajemnych relacjach zawsze pozostają w stanie „wojny wszystkich ze wszystkimi” – jawnej lub ukrytej.

Takie relacje zawsze istnieją w całym świecie, panują też w relacjach między krajami chrześcijańskimi. W tym wypadku są źródłem głębokiej sprzeczności wewnętrznej, która wprowadza truciznę w życie i zaciemnia świadomość moralną narodów chrześcijańskich. Wbrew jasnemu sensowi wiary chrześcijańskiej, która domaga się, żeby dla wierzącego Bóg był wszystkim we wszystkim, żeby podporządkować Bogu wszystkie sfery życia, dla państwa tworzy się wyjątek od tej reguły. W sensie makiawelskim państwo w swoich relacjach z innymi państwami uznaje, że nie jest podporządkowane żadnemu prawu moralnemu, Bożemu lub ludzkiemu. Wnosi to rozdwojenie do ludzkiego sumienia: w sferze prywatnej człowiek uznaje, że jest poddany prawom Boskim, natomiast w sferze państwowej wyznaje praktyczne bezbożnictwo i nienawiść do człowieka. Jeden i ten sam człowiek jako chrześcijanin uważa, że ma obowiązek oddać życie za bliźniego i równocześnie jako obywatel uważa wszelką obrzydliwość nie tylko za dopuszczalną, ale za konieczną, jeśli wymaga tego interes narodu i jego państwa!

To, co jest nie do pogodzenia logicznie, daje się pogodzić historycznie. Dlatego przez całe wieki chrześcijaństwo w życiu osobistym łączyło się z ludożerstwem międzynarodowym. Ludzie nie zauważali tej strasznej sprzeczności, a nawet się nad nią nie zastanawiali. Po raz pierwszy nasza epoka stworzyła warunki, dzięki którym sprzeczność ta zatruła całe ludzkie życie. Na naszych oczach runęła sztuczna granica między etyką osobistą i etyką państwową. Teraz całe życie stało się bezbożne, osobiste i państwowe: we wszystkich relacjach panuje ten sam kodeks moralny, kodeks konsekwentnego i bezlitosnego kanibalizmu.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego to się dokonało. Moralność makiawelska z jej hasłem – wszystko dla ratowania państwa – jest moralnością wojny, gdyż stały stan jawnej lub ukrytej wojny między państwami stanowi zagrożenie bezpieczeństwa każdego z nas. Właśnie to nieustanne zagrożenie usprawiedliwia wszystkie środki dla ratowania mojego państwa. W czasach nowożytnych to zagrożenie niezwykle wzrosło. Powszechne zbrojenia, wywołane przez chęć powstrzymania wojny, w rzeczywistości jedynie powiększyły niebezpieczeństwo. Zbrojenia przeciwko wszystkim, nawet w celach obronnych, tym samym zagrażają wszystkim. W rezultacie jednostronne dostosowanie państwa do wojny doprowadziło do nieznanej wcześniej doskonałości uzbrojenia i wymagało napięcia wszystkich sił narodu. Wcześniej wojna nie była sprawą narodu jako całości, a jego armii, w różny sposób organizowanej z narodu. Zasada powszechnego obowiązku wojskowego jest najnowszym osiągnięciem XIX stulecia.

Wszystkie narody uzbroiły się od nóg do głów w celu zrealizowania idei kolektywnego egoizmu, całe życie podporządkowano wojnie jako najwyższemu celowi. W rezultacie wojna wybuchła zupełnie naturalnie, żywiołowo, gdyż już wcześniej relacje międzynarodowe były nasycone wojną. Koniec wojny ujawnił w Rosji fatalne następstwa tego powszechnego zatrucia. Wojna dotknęła wszystkich, zniszczyła państwo i społeczeństwo. W losach państwa rosyjskiego spełniło się przysłowie: Kto mieczem wojuje od miecza ginie[3]. Miecz państwa, który wypadł z jego rąk, zwrócił się przeciwko niemu: naród, uzbrojony przez państwo, stał się niebezpieczny dla swego własnego istnienia. Wojna doprowadziła do swego ostatecznego celu – pełnego zniszczenia wszelkiego życia społecznego.

Jak dokonało się to przekształcenie wielkiej państwowości w narzędzie anarchii? Nie jest to prosty przypadek historyczny, a przejaw logiki historii powszechnej, głębokie wyjawienie sensu w bezsensie. Państwowość rosyjska padła ofiarą tej fatalnej pokusy, która zagraża zgubą wszelkiej państwowości, a jest to pokusa powszechna. W tym ostrzeżenie, co całemu światu pokazała rosyjska katastrofa narodowa.

Wiemy, jak się ona dokonała. W czasie pokoju w Rosji masy ludowe żyły poza polityką i z tego powodu makiawelizm jako „moralność polityków” nie wywierał na ich życie widocznego wpływu. Jednak w czasie wojny światowej w Rosji, jak i we wszystkich walczących krajach, cała męska populacja została zmuszona do wprowadzania w życie zasad makiawelskich. Bezgraniczny egoizm kolektywny stał się przedmiotem nauki dla wszystkich. Wszystko przenikała myśl, że w interesie kolektywu wszystko jest dozwolone. W rezultacie rozpadły się wszystkie nawyki moralne. Myśl o zabójstwie przestała już być straszna. Wiara w bezwarunkową wartość życia ludzkiego zniknęła, ustąpiła miejsce czysto utylitarnym ocenom życia osoby. Nie było już żadnych bezwarunkowych świętości w życiu. Rozstrzeliwania, „rekwizycje”, kradzieże i wszelka inna przemoc, stały się codziennym zjawiskiem.

Wystarczy przypomnieć sobie opowieści dowolnego żołnierza, który powrócił z wojny, żeby zrozumieć głęboką demoralizację, wniesioną przez wojnę. W wielu wypadkach egoizm kolektywu zgadza się z osobistą wygodą, co rodzi tysiące pokus. Dogodnie jest „dobić’” wroga, który trafił do niewoli, aby rozwiązać sobie ręce, nie męczyć się z wrogiem, czyż nie ma pokusy usprawiedliwienia tego faktu ideą wspólnego bezpieczeństwa? Dogodnie jest „zastrzelić Niemkę”, żeby ukryć ślady swojego pobytu we wrogiej wiosce, dogodnie jest zarekwirować jej dobro „na potrzeby rosyjskiego żołnierza”. Wszystko można usprawiedliwić kolektywnym egoizmem narodu.

Zdarzają się też inne, jeszcze liczniejsze przypadki braku zgody między egoizmem osobistym i narodowym. Wtedy pokusy wywołane przez ten ostatni zwracają się przeciwko niemu. W czasie wojny światowej naród domaga się od jednostki największych ofiar. Skoro jednak państwo nie uznaje ponad sobą żadnych świętości, to w imię jakiej świętości domaga się od jednostki tych wysiłków i ofiar? Dlaczego kolektywny egoizm narodowy zasługuje na większy szacunek, niż egoizm klasowy lub wszelki inny? Nacjonalizm rosyjski padł ofiarą tej samej pokusy, która jest właściwa wszelkiemu nacjonalizmowi.

Wcześniej lub później w historii następuje taka granica, kiedy prowadzenie podwójnej księgowości w życiu narodów przestaje być możliwe, kiedy dla ludzi staje się psychologicznie niemożliwe deptanie obrazu Bożego w jednej sferze życiowej i poszanowanie w innej. Wtedy praktyczne bezbożnictwo zajmuje wszystkie sfery życia.

Właśnie to zdarzyło się w Rosji pod koniec wojny światowej. Z jednej strony, w katastroficzne dni porażek wojennych nieszczęsny naród utracił wszelkie zaufanie do swoich, często niezdarnych i przestępczych wodzom. Z drugiej strony, do narodu otoczonego zdrajcami i żyjącemu w atmosferze mrocznej podejrzliwości, wkroczyli kusiciele, którzy zaczęli przekonywać, że u podstaw całego życia państwowego tkwi fałsz i zdrada klas rządzących. Kolektywnemu egoizmowi narodu zaczęli oni przeciwstawiać kolektywny egoizm klasy. Zamiast ciężkich ofiar, których żądała ojczyzna, rysowali perspektywy ziemskiego raju. Ludziom stojącym w obliczu śmierci obiecano złote góry. Usypiając słodkim marzeniem świadomość obowiązku, przekonywali, że ojczyzna człowieka jest tam, gdzie jest mu dobrze, że na świecie są tylko dwa narody: prosty lud i jego przeklęci wrogowie, klasy posiadające.

W rezultacie zdarzyło się to, że nieco wcześniej wydawało się niemożliwe. Naród uwierzył. Pokusa odebrała mu siłę, gdyż masy odczuły fałsz i oszustwo w samej osnowie państwa. Wtedy wojna natychmiast zmieniła front i skierowała się do wewnątrz. Największe państwo świata runęło, rozpadło się w ciągu kilku miesięcy, gdyż nie było utrzymywane przez szacunek do świętości, a przez moc kolektywnego egoizmu. Zniszczyła je ta sama „moralność wojny”, ta sama „ideologia walki o byt”, która panuje w stosunkach międzynarodowych na całym świecie. Poprzednio ta ideologia określała wzajemne relacje między państwami. Teraz została przeniesiona na relacje między klasami. Rewolucja, która zaczęła się od wojennego buntu, przeniosła moralność wojny na wszystkie relacje społeczne.

Przypomnijmy nastroje, które Rosjanie, jak i wszystkie narody świata, przeżywali w dniach porywu patriotycznego, wywołanego przez wojnę. Jakąż okrutną radość ujawniono, kiedy pojawiły się informacje o śmierci dziesiątków tysięcy Niemców i Austriaków! Jak to okrucieństwo narastało w ciągu wojny nawet w najlepszych Rosjanach! Kiedy Niemcy zastosowali gazy, początkowo wywołało to niezadowolenie, ale bardzo szybko zaczęto ich naśladować: we wszystkich krajach fantazja zaczęła pracować w tym kierunku i zaczęliśmy się cieszyć z naszych gazów bojowych. Takie nastroje wywołuje „logika wojny”. Czy może ona pozostać bezkarną dla ludzkiego serca? Doświadczenie pokazało, że nie: stosunek do wroga zewnętrznego został w całości przeniesiony na wroga wewnętrznego, w czym przejawiła się cała moc trucizny, która nas zatruła. Z tą samą okrutną radością bolszewicko nastrojone masy zaczęły się odnosić do wiadomości o masowym mordowaniu „burżujów” i oficerów: stosunek do bolszewików ich wrogów wcale nie był lepszy. Jest to wyraźny dowód na to, do jakiego stopnia zezwierzęcenie wywołane przez wojnę rozłożyło społeczeństwo.

Wszystkie relacje społeczne stały się relacjami walczących stron. Relacja do „swojego narodu” i do „wroga” w istocie nie zmieniła się: jedynie pod pojęciem „swój naród”, w którego interesach wszystko jest dozwolone, zaczęto rozumieć robotników i chłopów, a pod pojęciem” wróg” – w stosunku do którego nie powinno być litości – klasy posiadające. Hasła wojny domowej są takie same, jak i wojny światowej – „wojna aż do końca”, „biada zwyciężonym”, „rekwizycja kapitału”, „aneksja ziem obszarniczych”. Cała terminologia wojenna naszych dni odnosi się do walki klasowej i anarchii. Nie po winno to dziwić. Ta anarchia nie jest niczym innym, jak konsekwentnym zastosowaniem zasady wojny w stosunku do wszystkich relacji społecznych. W takiej samej mierze, jak moralność państwowa, moralność anarchistyczna wszystko podporządkowuje zasadzie biologicznej. Jedni powinni jeść i pić, więc inni muszą być pokarmem. W wyniku konsekwentnego zrealizowania biologizmu w życiu całe społeczeństwo rozpada się i zanika kultura.

Wojna światowa jest mrocznym szatańskim obliczem życia świata, który krył się wcześniej pod maską kultury i w rzeczywistości nad nią panował, dostosowywał ją do siebie. Teraz maska została odrzucona, szatan obnażony i świat stał się piekłem. Jego moc przejawia się w masowym zezwierzęceniu, w kpinach z człowieka i jego świętości, w okrutnych torturach, w gwałceniu kobiet i dzieci. Są też zjawiska jeszcze bardziej charakterystyczne dla tego stanu, jak początek prześladowań Kościoła, zabijanie duchownych. Kościół stał się znienawidzoną instytucją. Dlaczego? Dlatego, że całą swoją istotą personifikuje osądzenie krwawego chaosu – neguje podstawową zasadę zwierzęcego życia – zasadę walki o byt. Kościół jest znienawidzony, gdyż głosi prawo innego życia i zabrania poniewierać innymi ludźmi. W tej nienawiści jest cała istota piekła, jego cała nieogarniona mroczna głębia.

 

II. WSPÓŁCZESNY PATRIOTYZM I JEGO POKUSY

 

Im bardziej analizujemy tę tragedię, tym bardziej staje się jasnym, że mamy w niej do czynienia ze światowym, a nie z lokalnym złem. Życie ludzkie jest bezbożne nie tylko w Rosji i dlatego piekło jest zjawiskiem światowym, a nie tylko rosyjskim. W innych krajach są jedynie silniejsze łańcuchy, które skuwają bestię w człowieku, podstawowa dwuznaczność kultury jest lepiej zamaskowana, a pozorna maska samej kultury, nałożona na złe życie, jest mniej przezroczysta. Stąd też w Rosji, wśród rosyjskich równin, szatan lepiej może szaleć, niż u sąsiadów Rosji. Jednak istota samego szatana wszędzie jest taka sama.

Wszystkie narody chrześcijańskie przeżywają jedną i tę samą sprzeczność. Wbrew ich chrześcijańskiemu wyznaniu państwo jest ze swego ducha bezbożne i amoralne. Państwo, które nazywa się chrześcijańskim i równocześnie wprowadza w życie wyłącznie umowną moralność kolektywnego egoizmu, jest tym samym domem zbudowanym na piasku[4]. W tym źródło niebezpieczeństwa dla samego państwa: przeciwko pokusom egoizmu klasowego i indywidualnego nie może ono bronić się wiarą w to, co jest bezwarunkowe i Boskie, a po części odziedziczonymi z przeszłości instynktami i po części umownymi kategoriami wyrachowania politycznego i życiowego rozsądku.

Sąsiednie narody są lepiej rozwinięte od Rosji, odnoszą się do utopii socjalistycznych bardziej świadomie i krytycznie, niż naród rosyjski, są silniej przywiązane do własności prywatnej, mają doskonalszy aparat państwowy, stąd silniejsza jest hipnoza władzy – strach narzucany ludziom przez władzę. Dzięki temu ruch anarchiczno-rewolucyjny wśród naszych wrogów i przyjaciół jest powstrzymywany przez silniejsze przeszkody, niż w Rosji, są jednak przeszkody umowne i dlatego ich moc jest też umowna i problematyczna: wyrachowanie życiowe i strach przed władzą powstrzymują ludzi jedynie do czasu, gdyż każde wyrachowanie może zostać zastąpione przez inne wyrachowanie, a zwierzęcy strach przed władzą, który pozwala ludziom iść w ogień w czasie wojny, często jest zwyciężony przez inny, też zwierzęcy strach i instynkt samozachowawczy. Również instynkt narodowy, bez względu na jego moc, jest jedynie umowny. Aby społeczeństwo było bardziej stabilne, musi opierać się nie tylko na instynkcie, który zawsze może zostać zwyciężony przez inny, silniejszy instynkt, a na wyższych przejawach natury człowieka. Powinien wiązać się z tym, co ma dla człowieka wartość bezwarunkową, z jego świętością.

Mówiąc o patriotyzmie należy pamiętać, że w naszych czasach jest on wszędzie zatruty tą samą chorobą światowej kultury. Stąd też pytanie, czy jest wystarczająco uzbrojony przeciwko pokusom internacjonalizmu i anarchii, wydaje mi się przynajmniej dyskusyjny.

Przykład Rosji jest tym bardziej pouczający, że sam internacjonalizm – wcale nie jest zjawiskiem pochodzenia rosyjskiego. Byłoby też błędem twierdzenie, że Rosjanie nie mają uczucia miłości do swojej ojczyzny. Na początku wojny światowej Rosja przeżyła poryw patriotyczny, poświadczony przez wspaniałe sukcesy na polach Galicji. Dlaczego tego porywu nie starczyło do końca? Dlaczego patriotyzm rosyjski nie wytrzymał doświadczeń? Przyczyna jest oczywista: istnieją takie pokusy i zgorszenia, wobec których instynkt narodowy jest niewystarczający. Aby z nimi walczyć potrzebna jest świadomość bezwarunkowej wartości i bezwarunkowego obowiązku. Można złożyć w ofierze swoje dobra, pragnienia i interesy, a w końcu także swoje życie tylko ze względu na świętość, którą ceni się bardziej od wszelkich względnych dóbr, bardziej od życia. Zachwianie w ludziach wiary religijnej w świętość, a zwłaszcza w świętość ojczyzny oznacza usunięcie z patriotyzmu jego rdzenia.

Wcześniej patriotyzm rosyjski był nierozdzielny ze świadomością religijną narodu rosyjskiego, z wiarą prawosławną: wtedy dla Rosjanina ziemia ojczysta była ziemią świętą, uświęconą przez mogiły przodków, a jeszcze bardziej przez wysiłki męczenników, ascetów i biskupów. Ta wiara była niezwykłą siłą. W naszych czasach masowego zezwierzęcenia, negowania i bluźnierstw utrata ojczyzny jest bezpośrednim skutkiem utraty świętości. Skoro ziemia przodków stała się wartością względną, co nie powinno dziwić, gdyż ludzie wolą inne względne wartości, jak interesy proletariatu, chłopstwa, a także własną wygodę. Kiedy jedni mówią, że są „z Kaługi i nie potrzebują morza”, to inni pocieszają się, że „Niemcy nie dojdą do Saratowa”, a jeszcze inni łatwo rozstają się ze świętościami Kijowa, a to oznacza utratę wyższej wartości duchowej, którą może uczynić uczucie narodowe silnym.

Bez względu na to, jak przykre jest obserwowanie w masach narodu rosyjskiego upadku samoświadomości narodowej i uczuć narodowych, trzeba jednak przypomnieć obcokrajowcom przysłowie ewangeliczne: Lekarzu, ulecz samego siebie[5]. Nasi wrogowie i sojusznicy raczej nie zdają sobie sprawy z tego, gdzie prowadzi ich patriotyzm.

Proszę wymienić chociaż jeden kraj w świecie, który nie byłby zagrożony epidemiczną zarazą masowego bezbożnictwa. Jeśli ta epidemia nie zatrzyma się, jeśli narody nie znowu nie zgromadzą się wokół zapomnianych ołtarzy, to wcześniej lub później nad patriotyzmem wszystkich narodów zawiśnie groźny cień wielkiego doświadczenia, które już pojawiło się w Rosji: cóż – poza wiarą religijną – może bowiem dać ludziom świadomość tego, co jest jedyne i niczym niezastąpione? Kiedy ojczyzna przestaje być dla człowieka wartością jedyną i niezastąpioną, zostaje zamieniona na coś innego, co bardziej odpowiada interesom, smakowi i wygodzie.

Niech nie oszuka nas pozorny poryw patriotyczny, który daje się jeszcze zauważyć w innych krajach. Kiedy nie ma opoki religijnej, która nadaje życiu narodu charakter nienaruszalnej wartości, niezwykły poryw patriotyczny może mieć charakter wzrostu temperatury, który jest uwarunkowany chorobą i zwiastuje śmierć. Bezbożny nacjonalizm w nieunikniony sposób poddaje się logice wojny, przez co gotuje własną zgubę. Chce doprowadzić wojnę do końca, ale wojna doprowadzona do końca oznacza rozpad wszelkich związków społecznych, staje się wojną wszystkich przeciwko wszystkim. Jest to koniec narodu. Taki rezultat jest naturalnym końcem nadmiernego szowinizmu. Im silniejszy jest szowinistyczny poryw, tym silniejsza może być fala rewolucyjna, wywołana przez szowinizm oraz pokusy internacjonalizmu, z którymi bezbożnictwo nie ma sił, aby walczyć.

Bez względu na poryw patriotyczny w Niemczech, myśl o ojczyźnie i tam wywołała wątpliwości, a przy tym w momencie wspaniałych zwycięstw oręża niemieckiego. Znalazły się pułki, które odmówiły posłuszeństwa, a także zbuntowane okręty, z których wyrzucono do morza własnych oficerów. Oznacza to, że nie kraju, w którym logika wojny nie okazałaby się zabójcza dla poczucia patriotyzmu. W Niemczech, jak i wszędzie, przed masami staje problem, który okazał się fatalny dla Rosji: co jest ważniejsze, interesy klasowe, czy ratowanie ojczyzny; kto jest autentycznym wrogiem, obcy sąsiedni naród, czy swoi właśni władcy i klasy rządzące?

W chwili, gdy piszę tę książkę[6], nie wiemy i nie możemy wiedzieć, jak zostanie rozwiązany ten problem w różnych krajach. Jednak samo jego postawienie wskazuje na grożące niebezpieczeństwo. Wszyscy są zmęczeni i osłabieni przez wojnę, wszyscy chcą pokoju, a równocześnie są zmuszeni walczyć, żeby zwycięstwa podtrzymywały słabnący szowinizm i sparaliżowały zaczynające się bunty. Walczące strony są postawione wobec konieczności „wojny do końca”, gdyż klęska lub nawet brak zwycięstw, mogą wywołać rewolucję. Dlatego problem „wojny do końca” jest dla wszystkich tragiczny i nie może być pomyślnie rozwiązany. Jak pokazał przykład Rosji, wojna niedoprowadzona do zwycięskiego końca, zmienia się we front wewnętrzny. Jednak taka zmiana frontu również grozi rozpaczliwą próbą doprowadzenia wojny do końca. Kiedy narody ociekają krwią słodkie marzenie socjalistycznego raju może okazać się pokusą nie do odparcia. Jeśli przy tym ojczyzna nie wpływa na człowieka mocą wiary religijnej, a jedynie bodźcami materialnymi, to w końcu masowy egoizm zwróci się przeciwko własnej ojczyźnie. Na wojnie człowiek ryzykuje dla państwa życiem i ta ofiara jest usprawiedliwiona, jeśli jest składana w imię jakiejś wartości duchowej, która przeżyje osobę. Jednak żądanie, żeby człowiek ryzykował życie dla materialistycznego komfortu, z którego po jego śmierci będą korzystać inni, jest szaleńcze i niesprawiedliwe, gdyż osoba ludzka ma nieporównanie większą wartość, niż wszelkie dobra materialne. Żadne dobra materialne nie wynagrodzą społeczeństwu zguby choćby jednej duszy ludzkiej. Dlatego państwo, które służy jedynie materialnej pomyślności ludzi, jest zbudowane na fałszu i masy wyczuwają to oszustwo. Właśnie dlatego jest tak dużo prostych ludzi, którzy są szczerze przekonani, że ojczyzna jest wymysłem kapitalistów.

Dopuśćmy, że światowy kryzys, który w Rosji doprowadził do tak tragicznego końca, zostanie pomyślniej rozwiązany w innych krajach, na przykład w Niemczech. Należy znać cenę tej pomyślności, należy koniecznie zrozumieć, że ostatecznie w danych warunkach samo zwycięstwo kryje w sobie elementy śmiertelnego niebezpieczeństwa dla zwycięzcy. W zwycięstwie ujawnia się ta sama „logika wojny”, która wcześniej lub później przejawi się jako zasada rozkładu.

Co może oznaczać w danym stanie ludzkości pełne zwycięstwo w wojnie światowej? Nie jest to tryumf jakiejś wyższej prawdy w świecie, a jedynie częściowy przejaw powszechnego fałszu panującego w ludzkich relacjach biologizmu – zwycięstwo organizmu lepiej dostosowanego do walki o byt. To zwycięstwo ostatecznie podlega tej klątwie, o której proroczo mówi muzyczny dramat Wagnera. Symbol panowania nad światem – pierścień Nibelungów – skazuje jego posiadacza na śmierć, gdyż buntuje przeciwko niemu wszystkich, czyni go przedmiotem powszechnej nienawiści. Szczęśliwy zwycięzca zmuszony jest bez końca walczyć, aż sam stanie się ofiarą logiki wojny. Wcześniej lub później nadejdzie jego kolej. Bez względu na to, jakie są jego siły, niszczący wpływ wojny okaże się w jego losach.

 

III. UPADEK PORZĄDKU ŚWIATA i JEGO POZYTYWNY SENS

 

Wszystkie państwa w świecie są tworami kompromisowymi: służą celom dobra drogą przemocy i mieczem zabezpieczają pokój. Wojna stanowi prawo ich istnienia, ich funkcją życiową. Skoro jednak w fatalny sposób są skazane na logikę wojny, ty samym podlegają zniszczeniu i śmierci. Ten koniec może nastąpić wcześniej lub później, ale w każdym bądź razie jest to koniec nieunikniony i sprawiedliwy: Każdy, kto mieczem wojuje, od miecza ginie (Mt 26, 52).

W wielkiej wojnie światowej XX wieku, od początku do końca jest widoczny ten sprawiedliwy sąd Boży. Jest charakterystyczne, że wszyscy uczestnicy tej wojny „walczyli ze wszystkimi”. Takie było dominujące hasło. Wszyscy walczyli orężem przeciwko prawu i tym samym stawali się ofiarami tego prawa: wszyscy patrzeli na wojnę jako na zewnętrzne niebezpieczeństwo, które w przyszłości należy na zawsze odsunąć: Rosjanie, Francuzi i Anglicy uważali, że istnieje groźba „militaryzmu niemieckiego”, Niemcy postrzegali źródło wojny w imperializmie angielskim i w „rozwoju rosyjskiego kolosa”. Wszyscy byli ślepi i nie zauważali, że źródło wojny jest w nich samych, w każdym narodzie. Wszystko, co się dokonało, było rozwojem tej logiki. Porządek w Rosji nie został zachwiany z powodu nieszczęsnych okoliczności zewnętrznych, a na mocy wewnętrznej konieczności. Mówiąc słowami Apostoła Pawła, okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest (1 Kor 3, 13). Państwowość rosyjska stała się zdobyczą płomienia, która zapłonął w jej własnym łonie. Nie przypadkiem rzeczywistość rosyjska zaczęła przypominać piekło: to piekło już od dawna kryło się w Rosji, a obecnie ujawniło się. Nie tylko w Rosji, ale we wszystkich narodach życie państwowe bazuje na pewnym kompromisie z piekłem, ponieważ jest poddane prawu wojny. Tworząc kompromisy wszystkie państwa wcześniej lub później powinny stać się ofiarą tkwiącej u ich podstaw wewnętrznej sprzeczności. Nie można jednak przewidzieć, jak szybko dla każdego narodu i państwa nadejdzie ten fatalny moment. Póki co mroczne moce chaosu są w każdym społeczeństwie powstrzymywane przez moce duchowe i częściowo przez dyscyplinę lub też odziedziczone po przodkach tradycje i nawyki. Kiedy one osłabną, ogień pożera wszystko to, co dojrzało do zguby. Wszystkie państwa w świecie są zachowane przed ogniem na dzień sądu. Kiedy zapłonie ten ogień, jak zapłonął w Rosji po wojnie światowej, nikt nie może wiedzieć, czy nastąpi dla danego kraju dzień ostatecznego sądu i zguby lub też proces ten jeszcze odnosi się do bliżej nieokreślonej przyszłości. Możliwe, że w danym narodzie są moce duchowe, które na jakiś czas powstrzymają zniszczenie, możliwe, że życie – jak bywało wcześniej – na jakiś czas uratuje dany naród przed logiką śmierci. Czy tak będzie, wie o tym jedynie to oko świata, które widzi ciemność i jasność, widzi, co jest w duszy narodu i w duszy każdego poszczególnego człowieka. Gdzie by nie zatrzymało się działanie ognia, w nim ujawnia się niewidzialna obecność sądzącego Logosu w świecie i bezwarunkowa prawda Jego decyzji.

W płomieniu, w zgubie tego, co oddzieliło się od życia Bożego i weszło w kompromis ze śmiercią, wyraźnie jest widoczna negatywna strona tego bezwarunkowego sensu, który osądza świat. Jednak poszukiwania religijne nie mogą się przez to uspokoić. Trzeba bowiem poznać nie tylko to, co Logos neguje, ale także to, co afirmuje. Wśród skazanej na ogień rzeczywistości dusza poszukuje pozytywnego sensu, ze względu na który warto żyć. Dusza poszukuje życia godnego wieczności. Ten sens nie ujawnia się wbrew powszechnemu płomieniowi, a w nim samym i dzięki niemu.

Świat jest dwoisty. Wyrażenie corpus permixtum (ciało pomieszane), którym łacińscy Ojcowie charakteryzowali ziemski Kościół, ma zastosowanie do wszystkiego, co jest ziemskie, w tym także do ludzkiej kultury, gdyż jest ona pomieszaniem dobra i zła, nieśmiertelności i śmiertelności. Na mocy tego pomieszania nie wszystko, co jest w kulturze, zasługuje na uwiecznienie i nie wszystko zasługuje na zniszczenie. Sąd ognia, który „bada każdego żywego”, wyraża się w zniszczeniu tego pomieszania, w oddzieleniu tego, co zniszczalne, od tego, co niezniszczalne. Kiedy płonie to, co śmiertelne, to, co wiecznie żywe, pozostaje. Z jednej strony piekło wdziera się w świat, ale z drugiej strony dusza wyzwala się z niewoli: zaczyna się przebudzenie i koncentracja sił duchowych.

Proces podziału, realizowany w świecie mocą sądzącego Logosu, wyraża się w samym narastaniu i zaostrzeniu się sprzeczności w świecie. Dotychczas w naszej rzeczywistości wszystko było przybrane w jednolity szary kolor. W tej jednolitości nie można było rozróżnić, co jest dobrem, a co jest złem. Ludzie i ich dzieła, jak powiada przysłowie były Bogu świeczką i diabłu ogarkiem. Dopiero teraz w życiu pojawiają się wyraźnie mroczne tony, a obok nich świetliste. Z jednej strony nad światem gęstnieje mrok, a z drugiej strony rosną poszukiwania religijne, w których już wyczuwa się początki pozytywnego objawienia. Z jednej strony masowe zezwierzęcenie, z drugiej strony poryw duchowy przez cierpienia wykuwa moce duchowe. Jedni zbliżają się do strasznego upadku, do utraty postaci ludzkiej. Równocześnie inni z niebywałą mocą słyszą wezwanie do niezniszczalności.

Skoro wszystko zniszczalne spłonie, tym samym to, co jest najlepsze w duszy człowieka, zostanie oddzielone. Oddzielona zostanie też sama dusza. Dokonuje się masowe zniszczenie, a nawet więcej, całkowite zniszczenie wszelkiej życiowej pomyślności, gdyż brak przekonania do dnia jutrzejszego, dotyczy nie tylko majątku, ale także życia. Ludzie dzisiaj bogaci i wpływowi, jutro mogą okazać się bezdomnymi i ubogimi, więźniami, a nawet mogą zostać zabici. Groźba anarchii i głodu zawisła nad wszystkimi. Jak człowiek ma się odnieść do tych doświadczeń, a zwłaszcza do ponoszonych strat? Ujawnia się w tym działanie ognia oddzielającego drogocenny metal od słomy i drewna. Jedni stają się okrutnymi, gromadzą w sercu niechęć i uczucia zemsty. Inni, przeciwnie, odcinają się od wszystkiego. Kiedy rozpada się porządek świata, ludzie z łatwością przyzwyczajają się do utraty komfortu i bezpieczeństwa, co w innych warunkach byłoby nie do pomyślenia, byłoby niemożliwe. Kogóż z nas nie niepokoiły słowa Ewangelii, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego (Mk 10, 25)? Kiedy traci się bogactwo, w duszach dokonuje się przewrót i zrozumiała staje się odpowiedź Chrystusa: Co jest niemożliwe u ludzi, możliwe jest u Boga. Utrata bogactwa rzeczywiście oczyszcza duszę.

Nie chodzi przy tym jedynie o odcięcie się od marności: dokonuje się głęboki przewrót w wewnętrznym świecie człowieka: wspólnota cierpień i nieszczęść wywołuje współcierpienie, współczucie i gotowość do aktywnego pomagania innym. Cóż to za przewrót? Jest w nim głęboka logika wewnętrzna, diametralnie przeciwstawna logice wojny. Cóż może być wspólnego między logiką walki o byt i logiką odcięcia się od świata, logiką samo wyrzeczenia, ofiarności i altruistycznego współczucia w stosunku do innych? Przewrót w duszy ludzkiej już zawiera w sobie początek kosmicznego przewrotu: skoro serce człowieka wznosi się ponad krwawą walkę o byt, skoro odczuwa cudze cierpienie jako swoje własne, a tym samym odczuwa wewnętrzny związek z innym, realizuje w sobie prawo świata innego. Jest to bez wątpienia wpływ metabiologicznej zasady w naszej rzeczywistości, a przy tym jest to zjawisko wywołanym właśnie przez skrajną i jednostronną afirmację biologizmu w społeczeństwie ludzkim: jest to odpowiedź ducha ludzkiego na pokusę zwierzo-człowieczeństwa. W krwawych dniach walk wewnętrznych z niebywałą mocą umacniają się granice oddzielające klasę od klasy i człowieka od człowieka, ale równocześnie, z drugiej strony, padają granice między ludzkimi sercami. Pojawiają się nowe, wcześniej niemożliwe związki między ludźmi. Rozpad dotknął już wszystkich, nikt nie jest zabezpieczony przed śmiercią głodową lub gwałtowną. Rodziny, wcześniej dalekie sobie i obce, gromadzą się i żyją pod jednym dachem, wspólnie doznają braków i wspomagają się wzajemnie w niebezpieczeństwie. Te wspólne doświadczenia prowadzą nas do wniosku, że ludzie powinni żyć tak, jak chrześcijanie w czasach apostolskich.

Nie należy jednak przesadzać ze znaczeniem tych pozytywnych faktów. Jest to dopiero początek, wzrost nowego życia, które może się zatrzymać w rozwoju i umrzeć, jeśli przedwcześnie powróci dobrobyt. Strasznie jest nawet to powiedzieć, gdyż związek przyczynowy między rozwojem duchowym i brakiem dobrobytu pokazuje, jak bardzo brak dobrobytu sprzyja ludzkiej duszy. W celu dania odpowiedzi na pytanie o sens dokonującej się w świecie katastrofy, należy zrozumieć sens samego braku dobrobytu, bez względu na jego zakres. Widzimy, że w ogniu wypalają się i rodzą w świecie nowe wartości duchowe, oddzielają się i uwalają od zanieczyszczeń wcześniej ukryte skarby ludzkiego serca. Czy to duchowe odrodzenie dokonuje się jedynie wśród mniejszości cierpiących i prześladowanych? Nie! Skoro katastrofa jest powszechna, nie może nie dotknąć szerokich mas.

Cóż widzimy? Dlaczego cerkwie są pełne modlących się? Skąd poryw duchowy mas wierzących i wspólna postawa wobec prześladowców? Z jakich warstw społecznych wywodzą się setki i tysiące modlących się, którzy ryzykują własnym życiem w czasie procesji? Wyobcowanie między klasami zostało przezwyciężone: biedni i bogaci gromadzą się wokół tej samej świętości i jednoczą się we wspólnym dziele jej obrony. W Kościele bowiem ujawnia się metabiologiczne prawo życia, które jednoczy wszystkich bez różnicy. Właśnie dlatego Kościół jest tak bardzo znienawidzony przez zwolenników bezlitosnej walki klasowej, przez tych, którzy sieją w społeczeństwie ziarna nienawiści i niechęci. Jednak nienawidząc Kościoła muszą się liczyć z jego mocą, która jest tym większa, im bardziej w świecie ujawnia się ciężar cierpień.

Los Kościoła rosyjskiego jest bez wątpienia najbardziej pouczający ze wszystkiego, co przyszło nam obserwować w bolesne dni rewolucji rosyjskiej. Z jednej strony właśnie Kościół najbardziej ucierpiał z powodu ludzkiej nienawiści. Został okradziony, pohańbiony, znieważony i poddany męczeństwu. Nie przypadkiem polała się krew męczenników. Wśród powszechnego zniszczenia przetrwał jednak tylko Kościół jako siła twórcza. We wszystkich sferach życia rewolucja rosyjska przyniosła jedynie negatywne rezultaty. Pożytek przyniosła jedynie Kościołowi, gdyż sprzyjała jego duchowemu wzrostowi dzięki prześladowaniom i próbom zniszczenia Kościoła.

Przede wszystkim dzięki rewolucji Kościół wyzwolił się z niewoli świata. Runęła pozorna pomyślność, którą wcześniej otrzymywano za cenę zniewolenia przez władze świeckie. Natomiast przez upadek owej pomyślności Kościół otrzymał bezcenny dar wolności duchowej. Ten dar został wykorzystany dla zrealizowania wielkich przemian, odrodzenia władz kościelnych i życia całego Kościoła na zasadach soborowości. Punkt ciężkości nie tkwi jednak w tych reformach. Ważne jest to, że po wielowiekowym śnie w Kościele znowu pojawił się duch życia. Odrodzono władzę patriarchy, żywego centrum jedności duchowej, pojawił się wódz, wokół którego Kościół zgromadził się dla walki z prześladowcami. Odrodziły się parafie, połączone w odpowiedniej organizacji, także w celach wspólnej walki i obrony deptanych świętości. W cerkwiach znowu rozlegają się słowa wolnych kazań. Jednym słowem, zaczyna się proces odrodzenia Kościoła. Im bardziej rozkłada się porządek świata, tym bardziej Kościół się jednoczy. W tym gromadzeniu się wokół żywego centrum ujawnia się bezwarunkowy, pozytywny sens przeżywanej przez nas katastrofy. Zależność przyczynowa między rozpadem świata i odrodzeniem związków duchowych jest oczywista.

 

IV. EPOKI KATASTROFICZNE I „DNI OSTATNIE”

 

 

Są w Ewangelii prorocze słowa, które bardzo dokładnie wyrażają znaczenie naszych katastroficznych przeżyć:

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synowę z teściową. I będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy (Mt 10, 34-37). W październiku 1917 roku, w czasie moskiewskiego buntu byłem świadkiem dramatu rodzinnego, będącego wzorem tego, co w katastroficznych okresach historii przeżywa wiele rodzin. Ojciec należał do rządzących sfer bolszewickich, a matka była po stronie synów przeciwko mężowi. Właśnie o tym mówi Ewangelia: Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna, dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią (Mt 10, 21).

Między królestwem Bożym i królującym na ziemi złem nie może być żadnych kompromisów. Dlatego upadek sprzecznych opinii, realizujący na ziemi niedopuszczalny kompromis między dobrem i złem, uważany w Ewangelii za oznakę bliskości powtórnego przyjścia Chrystusa. W celu zrealizowania na ziemi bezwarunkowego i wiecznego pokoju między Bogiem i stworzeniem, powinien rozpaść się ten fałszywy świat, który łączy stworzenie z zasadą obcą i wrogą Bogu. Zdecydowane i jasne samookreślenie się stworzenia ku dobru lub ku złu nie zostawia takiemu światu miejsca na ziemi. Z tego powodu według Ewangelii bliskość powtórnego przyjścia Chrystusa zwiastują katastroficzne wydarzenia, w których wyraża się głęboki wewnętrzny podział zasad świata. Aby ostatecznie określić się, świat ziemski powinien przestać być „zmieszanym ciałem”. Sąd wiecznego Logosu nad światem jest właśnie tym ostrym mieczem, który rozsieka wszelkie dwuznaczne połączenia, wszystko, co nosi na sobie pieczęć półprawdy lub półfałszu. To rozsieczenie jest bolesnym, katastroficznym procesem.

Wewnętrzny podział w ludzkości wyraża się przede wszystkim w wojnach. Natomiast wojna nie jest końcem, a początkiem powszechnego podziału, który powinien przeniknąć we wszystkie relacje społeczne. Mówi o tym Ewangelia: Kiedy więc usłyszycie o wojnach i pogłoskach wojennych, nie trwóżcie się. To się musi stać, ale to jeszcze nie koniec (Mk 13, 7; Mt 24, 6; Łk 21, 9). Ewangelia wskazuje także inne oznaki powszechnego rozpadu ludzkości – głód i zamieszki (Mk 13, 8), zarazy (Mt 24, 7). Wiemy, że wszystkie te zjawiska są ściśle związane z wojną i stanowią jej naturalne skutki. Zamieszki rodzą się z wojny, gdyż wojna rozbija cały mechanizm państwowy, głód – gdyż wojna i zamieszki naruszają gospodarkę państwa, a w końcu zarazy – gdyż wojna zawsze jest powodem wybuchu okrutnych epidemii. W Ewangelii wskazano na jeszcze jedno zjawisko, będące zwiastunem bliskiego końca świata – miejscami trzęsienia ziemi (Mt 24, 7; Mk 13, 8; Łk 21, 11). Związek między tymi zjawiskami wulkanicznych sił i wydarzeniami historii ludzkości w danym wypadku nie jest oczywisty i nie może być odkryty przez analizę naukową. Natomiast mistyczny związek między zjawiskami chaosu wprowadzanego przez człowieka i zjawiskami chaosu w przyrodzie jest całkowicie jasny. Skoro sens historii powszechnej jest tym samym sensem istnienia planety – koniec ludzkości jest tym samym końcem planety. Dlatego zgodność katastroficznych wydarzeń ze „strasznymi widokami” (Łk 21, 11) jest zupełnie naturalny.

Sam z siebie upadek bezsensu nie jest jeszcze zrealizowaniem sensu. Nie powinno więc dziwić, że we wszystkich wymienionych przejawach chaosu w przyrodzie i w ludzkości Ewangelia postrzega jedynie początek boleści (Mt 24, 8; Mk 13, 8). Przedśmiertna boleść świata osiąga kulminacyjny punkt swego rozwoju dopiero w tym momencie, gdy zasadą podziału walczących w świecie żywiołów staje się sam sens świata, gdy świat rozpada się na dwoje w okrutnej walce za lub przeciw Ewangelii. W tym celu Ewangelia Królestwa powinno być głoszona po całej ziemi (Mt 24, 14). Jedynie po tym możliwe jest nadejście powszechnego prześladowania wyznawców Chrystusa, co będzie zwiastunem bliskiego końca świata. Wtedy wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów z powodu mego imienia. Wówczas wielu zachwieje się w wierze. Będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić (Mt 24, 9-10). Walka będzie prowadzona nie tylko mieczem, ale też duchowym orężem fałszywych mesjaszów i fałszywych proroków, którzy wielu zwiodą (Mt 24, 5. 11).

Wszystkie wskazane przez Ewangelię oznaki końca świata są widoczne w naszych czasach. Powinniśmy być jednak bardzo ostrożni w wyciąganiu wniosków z tego faktu. W większym lub mniejszym stopniu zjawiska te powtarzają się we wszystkich wielkich kryzysach światowych. Świat nie po raz pierwszy spływa krwią i nie po raz pierwszy z wojny rodzą się zamieszki i głód. Również prześladowanie Kościoła, które zaczęło się za naszych dni, nie tylko nie jest pierwsze, ale nie jest też bezlitosne. Od początku ery chrześcijańskiej nie raz powtarzały się katastroficzne epoki i za każdym razem wydarzenia te wywoływały przeczucia eschatologiczne. Porównywano te wydarzenia z proroctwami Ewangelii, chrześcijanie mówili o bliskim końcu świata. O „dniach ostatnich” chrześcijanie mówili w czasie upadku Cesarstwa Rzymskiego. W Średniowieczu, gdy stan wojny i walk wewnętrznych miał charakter chroniczny, było pełno przeczuć bliskiego końca świata. Przeczucia te zaostrzyły się w czasach reformacji i wywołanych przez nią wojen. W Rosji nastroje eschatologiczne wywołały w czasach Piotra Wielkiego liczne wojny i prześladowania staroobrzędowców, co powtórzyło się w okresie wojen napoleońskich. Z wieku na wiek powtarza się ten sam błąd. Za każdym razem okazuje się, że racji nie mają ci, którzy odnoszą proroctwa Ewangelii do jakiejś określonej daty lub też do jakiejś określonej epoki historycznej. Równocześnie w tych przeczuciach zawarta jest wielka prawda.

Światowe katastrofy powtarzają się w historii. Przy każdym powtórzeniu stają się one głębsze i rozszerzają się na coraz większy teren. Nie wiemy i nie możemy wiedzieć, ile razy będą się powtarzać w świecie katastroficzne zjawiska wojen, zamieszek, głodu i prześladowań, jak częste i silne będą w przyszłości trzęsienia ziemi, których było już dużo w minionych wiekach. Bez względu jednak na to, jak często będą się powtarzać te zjawiska, bezwarunkowy ich sens zawsze jest ten sam. One zawsze oznaczają nie tylko bliskość końca, ale także rzeczywiste jego przybliżenie się. Błąd zaczyna się od tego momentu, gdy zaczynamy mierzyć tę bliskość naszym ludzkim arszynem, czyli dniami lub latami w sensie dosłownym, a zwłaszcza określonymi datami.

Sam Chrystus żył w przeczuciu bliskości dni ostatnich. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą (Mt 24, 34; Mk 13, 30; Łk 21, 32). Poza tym wszystkie nasze ludzkie dociekania na temat katastroficznych wydarzeń są już uzasadnione w Ewangelii: Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże (Łk 21, 31). Nie należy jedynie zapominać, że autentyczny sens tej wypowiedzi może być zrozumiany jedynie w związku z innymi wypowiedziami Chrystusa. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec (Mk 13, 32; Mt 24, 36). Tym samym przekonanie o bliskości przyjścia Chrystusa uznane jest za w pełni prawidłowy wniosek z tych wydarzeń, ale nie powinno ono przekształcać się w lekkomyślne przewidywanie. Chrystus bez wątpienia przeczuwał i miał świadomość Królestwa Bożego, które miało wkrótce nastąpić, jest blisko, w drzwiach (Mk 13, 29[7]). To przeczucie nie może być zakwestionowane przez fakt, że od dnia narodzenia Chrystusa minęło już dwadzieścia wieków, gdyż u Boga jeden dzień jest jak tysiąc lat[8].

Co należy rozumieć pod pojęciem „bliskości” Królestwa Bożego, o czym mówią zacytowane teksty – jest to bliskość czasu, czy też bliskość celu? Skoro czas stanowi tajemnicę nie tylko dla ludzi, ale także dla aniołów, to nie o nim jest mowa. Co, poza tym, należy rozumieć pod „bliskim czasem”? Skoro „bliskość” nie jest mierzona ludzką miarą, to ma inny sens, Boski, a nie ludzki, czasowy. Dla Boga, który ogarnia w jednej chwili cały czas, bliskie są wszystkie czasy, w tym także te, które nam, ludziom, wydają się nieskończenie dalekie. Oczywiście, pod pojęciem „bliskości” należy w tym wypadku rozumieć coś innego, a mianowicie metafizyczną bliskość celu. Przy takim rozumieniu wszystkie wypowiedzi ewangeliczne na temat oznak powtórnego przyjścia Chrystusa od razu nabierają głębokiego konkretnego zastosowania do wszystkich katastroficznych epok historii w ogóle i do naszej epoki w szczególności.

Droga zbawienia jest drogą katastroficzną. Każdy nowy krok na tej drodze, każde nowe ogniste doświadczenie przygotowuje ostateczną katastrofę i tym samym zbliża świat do jego wiecznego końca. Kiedy płonie ludzki dobrobyt, giną względne wartości, upada utopia – jest to zawsze oznaką, że Królestwo Boże jest blisko, w drzwiach. Właśnie przez odrzucenie wszystkiego tego, co jest utopijne i względne, człowiek zbliża się do tego, co jest wieczne i bezwarunkowe. Właśnie katastrofa, w której ginie wszystko to, co czasowe, przygotowuje przyszły kosmiczny przewrót. Królestwo Boże nie przychodzi w sposób zauważalny: zaczyna się w duszy człowieka. Jednak ten wewnętrzny przewrót duszy zwracającej się do Boga ma znaczenie kosmiczne: w nim realizuje się przemieszczenie punktu ciężkości świata. Dzięki upadkowi ziemskich nadziei dokonuje się ogromna przemiana w życiu duchowym: ludzkie zamiary, pragnienia, nadzieje zostają przeniesione z jednego planu istnienia w inny. W tym przeniesieniu ujawniają się w świecie wielkie siły twórcze. Właśnie w katastroficznych epokach serce ludzkie daje światu to, co jest w nim najlepsze, a przed rozumem otwierają się głębokie tajemnice, które w przeciętnych epokach historii są zakryte przed człowiekiem. Wśród płomieni pożaru świata, likwidującego zmurszałe formy życia, rodzą się największe objawienia Ducha Bożego na ziemi, które uprzedzają pojawienie się nowej ziemi. Te zjawiska Boże w człowieku bez wątpienia poprzedzają i przygotowują „dni ostatnie”, gdyż właśnie w nie widzialnie wciela się sens tego stworzenia – koniec i granica wszelkiego ziemskiego rozwoju. Byłoby jednak błędem postrzeganie w tych zwiastunach końca jakieś chronologiczne wskazówki co do dnia, który przyjdzie „jak złodziej w nocy”[9].

 

V. KONIEC – ZNISZCZENIE I KONIEC – CEL

 

Jest taka epoka świata starożytnego, które dają niezwykle jasną ilustrację znaczenia elementu katastroficznego w historii. Mam na uwadze wojnę peloponeską, która była – bez wątpienia – największą katastrofą starożytnej Grecji.

Związek pozytywnego i negatywnego momentu sądu Bożego nad światem może być dokładnie wyjaśniony właśnie na tym przykładzie, gdyż historia Grecji reprezentuje całkowicie zakończony we wszystkich swoich częściach cykl rozwoju świata. Jaką lekcję daje nam ta wojna? Po wielkich sukcesach narodowych w wojnie z Persami nagle ujawniła się śmiertelna choroba, tocząca całą kulturę grecką. Wojna podzieliła wszystko – i poszczególne państwa Grecji, i grupy społeczne, i partie. Wojna między państwami była logicznie i życiowo powiązana z wojną między bogatymi i biednymi, gdyż od samego początku toczyła się między demokracją i potężną oligarchią Grecji. Wynik wojny był zgubny dla wszystkich – dla zwycięzców w niemniejszym stopniu, jak i dla zwyciężonych. Wojna doprowadziła do całkowitego wyniszczenia wewnętrznego. Zniszczyła całą grecką państwowość i społeczeństwo, wprowadziła demoralizację do wszystkich warstw społecznych. Biednych uczyniła grabicielami, bogatych spiskowcami i zdrajcami, gdyż w tamtych dniach spisek i zdrada często były jedynymi sposobami obrony przeciwko samowoli tłumów. W wojnie zrodziła się i wychowała wstrętna forma demagogicznej tyranii. Jednym słowem, wojna spowodowała to samo, co i za naszych dni. Skierowała jedną klasę społeczną przeciwko innej klasie i brata przeciwko bratu. Tym samym spowodowała, że Gracja stała się łatwą zdobyczą wrogów. Kłótnie między Spartą i Atenami przygotowała tryumf Macedonii.

Wydawałoby się, że nic już nie może być bardziej bezsensownego, niż ten koniec Grecji, najbardziej kulturalnego narodu Starożytności! Według Hegla jedynym pozytywnym rezultatem wojny peloponeskiej jest nieśmiertelne dzieło Tukidydesa[10] o tejże wojnie. Na pierwszy rzut oka ta uwaga może wydać się słuszna, jednak pogłębione badania wydarzeń historycznych przekonują nas, że jest to powierzchowny osąd. W rzeczywistości wojna peloponeska była początkiem końca Grecji w podwójnym sensie – w sensie zniszczenia ówczesnych form bytu i w sensie osiągnięcia wyższego celu rozwoju narodowego. W tym spalaniu się wszystkiego, co czasowe, ujawnił się bezwarunkowy sens, który stanowi trwałą treść całej kultury greckiej.

Nie przypadkiem właśnie w dniach wojny peloponeskiej lub po niej, pod wpływem przeżyć wywołanych przez wojnę, zrodziły się te wartości duchowe, które stanowią największy wkład Grecji do skarbnicy kultury światowej. Bez tych przeżyć nie byłoby największych dzieł greckich tragików, komedii Arystofanesa, filozofii Sokratesa i Platona. Zwłaszcza w historii filozofii greckiej rzuca się w oczy wewnętrzny związek między katastroficznymi przeżyciami i wyższym porywem duchowym. Kiedy czytamy natchniony opis ostatnich chwil życia Sokratesa w platoński dialogu Fedon[11], związek ten staje się oczywisty. Nie osobista katastrofa, a katastrofa narodowa była bodźcem dla powstania nauki Sokratesa o nieśmiertelności. Sokrates był świadkiem wielkiej tragedii życia społecznego i głębokiego moralnego upadku kraju. Stąd – całe dzieło jego życia: marności życia rodzinnego miasta przeciwstawił on inne, wyższe życie, bazujące na poznaniu Boga. Tajemniczy wpływ daimoniona powoduje odejście filozofa od polityki. Ten sam wpływ warunkuje także jego odejście z tego świata, gdyż powód jego egzekucji tkwi w głoszonej przez niego nauce. W ten sposób ukazanie wzniosłej myśli i sprawiedliwego życia stanowi bezpośrednią odpowiedź na współczesne filozofowi wyjawienie bezsensu.

Z jednej strony – szatański motłoch, przekraczający prawa Boskie i ludzkie, a z drugiej strony – wyższy poryw dobra, śmierć sprawiedliwego za prawdę – taka jest główna tragiczna sprzeczność epoki. W niej sąd Boży przejawia się jako ostry miecz, który oddziela to, co żywe, od tego, co martwe, sens i bezsens. Naród, który zamordował największego ze swoich synów, tym samym wyrzekł się sensu swego istnienia i skazał się na śmierć. Cała filozofia Platona jest wizją innego świata, stanowi rozwinięcie i ujawnienie odkrycia dokonanego przez Sokratesa. Piękno Boskich idei innego świata ukazało się Platonowi w dniach wyjawienia marności i widmowości życia człowieka.

W późniejszej historii znajdziemy wiele takich przykładów. Wizja wiecznego państwa Bożego objawiła się bł. Augustynowi w katastroficznych dniach zdobycia Rzymu przez Alaryka, w okresie upadku Cesarstwa Rzymskiego[12]. Religijny poryw Savonoroli i Fra Beato był możliwy w dniach ogromnej agresji zła, w wieku Machiavellego i Cezare’a Borgii. W Rosji wśród tatarskich pogromów zrodził się poryw duchowy, który wyraził się w życiu św. Sergiusza z Radonieża i w nieśmiertelnych dziełach ikonografii nowogrodzkiej. Wszystkie te przykłady, jak i wiele innych, świadczą o jednym i tym samym, o pozytywnym znaczeniu katastrof w świecie, o związku największych objawień z upadkiem pomyślności człowieka. Właśnie dlatego powtórne przyjście Chrystusa powinny poprzedzać takie cierpienia, jakich nie było od początku świata.

Bez względu na to, jak kuszące są analogie historyczne, nie można na ich podstawie wyprowadzać więcej wniosków, niż one same dają. Możliwe, że przeżyta przez nas wojna światowa jest początkiem końca Europy[13]. Możliwe, że w tym wypadku obie walczące strony pracowały na korzyść Japonii lub Chin, jak niegdyś Spartanie i Ateńczycy pracowali na korzyść Macedonii. Możliwe jest jednak inne wyjście: możliwe jest czasowe, dłuższe lub krótsze powstrzymanie procesu niszczenia świata, który rozpoczął się na naszych oczach. Nie dano nam wiedzieć, czy już teraz zaczęły się dni ostatnie naszego cierpienia. Wiemy tylko jedno: wieczne życie świata realizuje się przez śmierć jego czasowych form. Osiągnięcie bezwarunkowego sensu jest przygotowywane przez zniszczenie wszystkiego, co jest połowiczne i dwuznaczne. Dlatego też przeżywane przez nas doświadczenia przygotowują koniec świata w podwójnym sensie: w sensie powstrzymania marności i w sensie twórczego ukoronowania rozwoju świata.

Nad światem dokonuje się sąd i wszystkie moce duchowe, które kryją się w ludzkości, powinny się ujawnić w tym ognistym doświadczeniu. Samo zniszczenie porządku świata wskazuje, że Królestwo Boże nas dotknęło: ono jest blisko, w drzwiach. Wszystko to, co nie ogarnia Królestwa, podlega niszczącemu działaniu ognia, który zapłonął w świecie. Jednak dla tych narodów, które potrafią rozpoznać i ogarnąć to objawienie, nastąpi epoka wielkich osiągnięć duchowych i twórczości.

 

VI. SENS ŚWIATA I WZGLĘDNE WARTOŚCI KULTURY

 

Wszystko, co zostało powiedziane, przygotowuje odpowiedź na postawiony na początku tego rozdziału problem sensu ludzkiej kultury. Odpowiedź ta, mając na uwadze podkreślony wyżej pomieszanie życia ludzkiego w ogólności i kultury w szczególności, nie może być ani prostym tak, ani prostym nie. W kulturze są elementy skazane na zniszczenie, ale są też inne, podlegające uwiecznieniu: są w niej wartości negatywne, ale są też pozytywne, przy czym te ostatnie ze swej strony dzielą się na wartości bezwzględne i względne.

Zasadą kierującą w rozpoznaniu jednych i drugich powinno być dla nas to samo kryterium, dzięki któremu Apostoł rozpoznawał Ducha Bożego od ducha zbłądzenia (1 J 4, 2-3). Myśl o Chrystusie, który przyszedł w ciele, dla chrześcijanina wyraża podstawowe zadanie kultury, tę zasadę, którą kultura ma wcielać w życie, a uznanie pozytywnego zadania kultury jest tym samym jej uzasadnieniem. Skoro zasadą życia religijnego społeczności ludzkiej jest wcielenie elementu Bożego w człowieka, tym samym ludzki rozum i ludzka wola są powołane do twórczego uczestniczenia w dziele Bożym. Ideał chrześcijański nie wyraża się w jednostronnej monofizyckiej afirmacji zasady Boskiej, ale wymaga od nas połączenia oddania Bogu z największą energią ludzkiej twórczości. Człowiek jest powołany do bycia na ziemi współpracownikiem w budowaniu domu Bożego i temu zadaniu powinna służyć cała ludzka kultura, nauka, sztuka i działalność społeczna. Konieczność filozofii chrześcijańskiej jest uzasadniona przez to, co w poprzednim rozdziale powiedziano o aktywnym udziale rozumu ludzkiego w poznaniu Boga. O wartości sztuki religijnej wystarczająco mówią liczne zabytki kościelnej architektury, rzeźby i muzyki, a wartość ikonografii religijnej dzięki osądzeniu ikonoklazmu na VII Soborze Powszechnym otrzymała nawet znaczenie dogmatu kościelnego. Uzasadnień nie wymaga też wartość chrześcijańskiego społeczeństwa. Jednym słowem, wątpliwości nie budzi pozytywna konieczność i wartość kultury religijnej w ścisłym sensie tego słowa.

Wątpliwości nie budzą także negatywne wartości wyraźnie antyreligijnej kultury, która dąży do afirmowania na ziemi królestwa bezbożnego człowieka. Jest to ta kultura, która ginie na naszych oczach w pożarze świata. W katastroficznych wydarzeniach historii powszechnej odczytujemy jej sąd i osądzenie.

Jednak przez wskazanie na wyraźnie pozytywne i na wyraźnie negatywne elementy kultury odpowiedź na postawione pytanie nie zostaje wyczerpana na skutek istnienia w życiu ludzkim sfery pomieszanej, nieokreślonej ostatecznie i z tego powodu spornej. Istnieje bezwarunkowe dobro i bezwarunkowe zło, ale jest też pośrednia sfera względna, której ocena religijna sprawia poważne trudności. Spornym z chrześcijańskiego punktu widzenia nie jest, jak już powiedziano, problem kultury religijnej, a problem kultury świeckiej. Czy można uznać jej jakąkolwiek wartość, choćby względną? Czy to, co powiedziano o znaczeniu w historii elementu katastroficznego, nie zmusza do negatywnej oceny tej kultury? Jeśli cele opatrzności Bożej są realizowane przez zniszczenie porządku świata, czy nie znaczy to, że powinniśmy patrzeć na cały ziemski porządek, a wraz z nim także na całą świecką kulturę, jako na wartość negatywną?

Takie lub inne rozwiązanie tego problemu ma ogromne znaczenie praktyczne: ostatecznie jest to problem naszego stosunku do świata. Czy powinniśmy być aktywni w świecie, walczyć, ratować ginący porządek świata lub spokojnie zostawić świat swemu losowi? Czy powinniśmy gasić pożar świata, czy też opuścić ręce i czekać na sąd Boży nad światem, którego zwiastunem jest powszechne zniszczenie?

Rezygnacja z walki z religijnego punktu widzenia może być gorsząca. Zwłaszcza w Rosji, przy skłonności do pasywnej religijności, wiele osób zachwyca się negatywnym rozwiązaniem problemu życia. Nastrój, żeby „nic nie robić” w oczekiwaniu na koniec świata i szybkie przyjście Chrystusa, jest cechą wielu rosyjskich sekt religijnych. Również utożsamienie porządku świata z „królestwem antychrysta” jest deformacją myśli religijnej, a raczej światopoglądu religijnego, co jest dość powszechne w Rosji. Tym bardziej należy wystrzegać się niebezpieczeństw, które stwarzają nastroje tego typu.

Uznając porządek świata za „królestwo antychrysta” oddajemy świat we władzę antychrysta. Rezygnacja z walki o świat jest niegodna człowieka, a zwłaszcza chrześcijanina, jest kapitulacją przed panującym w świecie złem.

U podstaw wszystkich tych pasywnych nastrojów, które ostatecznie sprowadzają się do eschatologii, tkwi podwójny błąd myśli religijnej i uczuć religijnych – fałszywy maksymalizm, gardzący wartościami względnymi, a także niechrześcijańskie, fatalistyczne rozumienie końca świata.

Zacznę od pierwszego błędu. Porządek świata jako taki stanowi wartość względną i czasową: ostatecznym ideałem chrześcijaństwa jest Bóg wszystkim we wszystkich, a podstawowym wymogiem tego ideału jest przemienienie wszystkiego, co ludzkie, a nawet więcej – wszystkiego, co ziemskie – w Bogoczłowieczeństwo. Jak już o tym pisałem, „ten wymóg w całej jego pełni jest realizowany jedynie przez likwidację oddzielnego i samodzielnego związku świata, mało tego, przez likwidację świata jako sfery oddzielnej i różnej od Królestwa Bożego”[14]. Jako wartość względna i czasowa porządek świata nie może i nie powinien przejść do wieczności. Jednakże z chrześcijańskiego punktu widzenia byłoby nie tylko błędem, ale byłoby haniebnym żądanie natychmiastowej likwidacji państwa lub choćby negowanie jego wartość w czasie.

Królestwo Boże, w którym Bóg napełnia sobą wszystko i w którym nie ma miejsca dla jakiejkolwiek rzeczywistości poza Bogiem, oznacza koniec, zakończenie historii świata, a nie jakieś początkowe i pośrednie stadia jego rozwoju. Dopóki świat nie dojrzał do ostatecznego samookreślenia się, dopóki nie ogarnia pełni życia Bożego, pozostaje sferą poza Bogiem. Jako taki pozostaje czasowo poza progiem Królestwa Bożego. Stąd nie wynika jednak, że świat należy oddać pod władzę szatana. W tym zawiera się uzasadnienie porządku świata – społeczeństwa, państwa, gospodarki i w ogóle kultury świeckiej.

W Królestwie Bożym zło zostaje zwyciężone od wewnątrz, w samej swojej możliwości, przez organiczne połączenie Boga z ludzkością i ze światem, przez pełne przemienienie świata. Przeciwnie, w porządku świata zło jest ograniczane z zewnątrz, poddawane mocy państwa. Stąd wynika, jak porządek świata odnosi się do ostatecznych celów istnienia człowieka i w jakim sensie jest on wartościowy. Znajduje się on poza granicami królestwa łaski, ale jest wartościowy jako pośrednie, historyczne stadium rozwoju, konieczne dopóki jeszcze nie dokonało się historyczne przejście od zwierzo-człowieństwa do Bogoczłowieczeństwa.

Jak już wyjaśniłem, „pod koniec czasów zatryumfuje dobro w całej swej pełni: wtedy zło nie będzie sprzeciwiać się dobru jako zewnętrzna granica. W tym zwycięstwie, które ogarnie to, co jest zewnętrzne, przez to, co jest wewnętrzne, zawiera się ideał Królestwa Bożego. Ta sfera, gdzie zło jest zwyciężane jedynie przez siłę zewnętrzną, nie jest jeszcze Królestwem Bożym, ale dla niego nie jest obojętnym, co dzieje się w jego przedsionku. Z chrześcijańskiego punktu widzenia jest zrozumiałe dzieło nieskończenie lepszego stanu człowieka, gdzie zło jest powstrzymywane chociażby przy pomocy zewnętrznych, materialnych przeszkód, a niżeli to, gdzie zło nie jest niczym powstrzymywane. Właśnie dlatego Samuelowi polecono pobłogosławić króla Izraela i sam Chrystus zobowiązał chrześcijan do płacenia denara, dzięki któremu utrzymywano rzymskie legiony! Ewangelia nie ceni państwa jako możliwej części Królestwa Bożego, a jako stopień, który powinien prowadzić do Królestwa w procesie historycznym. Kto pragnie, żeby życie ludzkie kiedykolwiek, choćby poza granicami ziemi, przemieniło się w raj, ten powinien błogosławić tę siłę, choćby zewnętrzną, która do czasu przeszkadza światu przekształcić się w piekło. Droga do Królestwa Bożego jest taka, jaka niegdyś objawiła się Jakubowi w śnie: jest to drabina, której szczyt jest w niebie, a podstawa na ziemi. Fałszywy maksymalizm, który z pozornie religijnego punktu widzenia odrzuca niższe i pośrednie stopnie w imię szczytu – w imię ideału chrześcijańskiego – neguje chrześcijańską drogę: nie jest to maksymalizm chrześcijański, a rozpusta.

Uznanie wartości względnych i pozytywny stosunek do nich nie tylko nie przeczy maksymalizmowi religii, ale jest wprost żądany. Jako sens wszystkiego, co istnieje, Bóg jest sensem także wszystkiego, co jest względne i czasowe. Jeśli doskonałe objawienie Boga jest tym maksimum, które stanowi rzeczywisty koniec światowego procesu, to przez to samo uzasadniony jest cały proces i jego niedoskonały początek (minimum), a także poszczególne, względne stadia rozwoju. Tym samym uzasadnione jest także państwo. Za chrześcijański nie powinien być uznany ten punkt widzenia, który domaga się natychmiastowej likwidacji świata, także nie ten, który chce włączyć świat w Królestwo Boże, a ten, który rozdziela to, co Boskie, od tego, co cesarskie, oddając każdemu to, co należne”[15].

Z tego punktu widzenia na osądzenie zasługują nie tylko antypaństwowe, anarchiczne nastroje w ścisłym sensie słowa, ale także obojętny stosunek do państwa. Skoro państwo jest uznawane za pozytywną – choćby względną wartość – z chrześcijańskiego punktu widzenia, to każdy chrześcijanin jest obowiązany o nie walczyć. Im silniejsze są próby przekształcenia państwa w królestwo „bestii wychodzącej z otchłani”, tym bardziej chrześcijanie powinni dążyć do utrzymania państwa w swoich rękach, uczynić państwo narzędziem w walce z zasadą zwierzęcą w świecie.

W ten sposób rozumieli zadanie państwa i jego wartość najwięksi święci. Jak postąpił św. Sergiusz z Radonieża, kiedy Ruś znajdowała się w niewoli tatarskiej? Czy uznał słabość, a tym bardziej upadek chrześcijańskiego państwa za dobro? Czy nakazywał cierpliwie znosić okupantów i cieszyć się z ich obecności jako zwiastunów szybkiego przyjścia Chrystusa? Nie, pobłogosławił wodza wojsk rosyjskich na bitwę z Tatarami. Zwrócił się do Dymitra Dońskiego z apelem: Śmiało idź przeciwko bezbożnikom i zwyciężysz!

Słowa te są pouczające dla tych, którzy chcą być bardziej chrześcijanami, niż św. Sergiusz z Radonieża. Ten pustelnik, który poświęcił się modlitwie, całą swoją istotą przekraczał ten świat, ale nie traktował porządku świata jako marności nie zasługującej na uwagę. Sam walczył o ten świat, orędując za nim w swoich modlitwach. Natomiast tych, którzy są w świecie i nie są zdolni do tak wielkiego porywu modlitewnego, wzywał do mniejszych wysiłków. Z tego wynika, że autentyczny poryw religijny nie rodzi nastrojów pasywnych, a aktywne. Taki poryw nie nawołuje do ustępstw wobec przeważających sił zła, a dodaje odwagi i energii dla walki ze złem.

Chrześcijaństwo bardzo ceni odrzucenie świata i odejście od świata. Jednak odejście świętych od problemów tego świata, co jest uznawane za wielki czyn człowieka, oznacza rezygnację z ziemskich dóbr, rezygnację z egoistycznej rozkoszy i korzystania ze świata, a wcale nie oznacza wyrzeczenia się walki z panującym w świecie złem. Przeciwnie, wysiłek mnichów jest jednym z największych przejawów tej walki. Stąd też nie ma żadnej antynomii między mnichem, który modlitwą wypędza szatany ze świata i rycerzem Chrystusa, który broni świata, a jest pełna wewnętrzna zgodność. Dlatego państwo chrześcijańskie nie znajduje w Kościele swego osądzenia, a punkt oparcia, źródło siły i mocy. Zwłaszcza w Rosji porządek świecki przez całe wieki był nienaruszalny i silny jedynie dzięki temu, że miał kontakt z domem Bożym. Wszelkie osłabienie związków religijnych pociągało za sobą upadek państwa. To, co obserwujemy obecnie, jest bez wątpienia skutkiem praktycznego bezbożnictwa, które ogarnęło Rosję.

 

VII. FATALISTYCZNE I CHRZEŚCIJAŃSKIE ROZUMIENIE KOŃCA

 

Z tego punktu widzenia nietrudno jest zdemaskować istotę drugiego błędu, fatalistycznego rozumienia końca świata.

Koniec świata jest powtórnym i ostatecznym przyjściem na świat Chrystusa Bogoczłowieka. Nie jest to proste ustanie procesu świata, a osiągnięcie jego celu, wyczerpujące objawienie i będące realizacją jego wewnętrznego (immanentnego) sensu. Koniec świata, tak rozumiany, nie jest zewnętrznym fatum dla ludzkości, gdyż Bogoczłowieczeństwo jest ujawnieniem autentycznej idei-istoty całej ludzkości. Przyjście Chrystusa oznacza pełne przemienienie całej ludzkości i świata w to, co jest Boskie i Chrystusowe.

Taka kosmiczna przemiana z samej swej istoty i zamysłu nie może być jednostronnym czynem Boga. Powtórne przyjście Chrystusa jako akt ostatecznego zjednoczenia dwóch natur w całej ludzkości i w całym kosmosie nie jest tylko działaniem Boga i tylko działaniem człowieka, a jest aktem Bogoczłowieczym. Tym samym nie jest to tylko największy cud Boży, ale zarazem przejawem energii natury ludzkiej.

Chrystus nie przyjdzie dopóki ludzkość nie dojrzeje do Jego przyjścia. Dojrzeć dla ludzkości znaczy ujawnić najwyższy poryw energii w poszukiwaniu Boga i w dążeniu do Niego. Stąd wynika, że koniec świata nie powinien być rozumiany fatalistycznie, a dynamicznie. Nie jest to jakiś zewnętrzny w stosunku do świata akt magii Boga, a dwustronne, a przy tym ostateczne samookreślenie się Boga w stosunku do człowieka i człowieka w stosunku do Boga – objawienie twórczości Boga i wolności człowieka.

Oczywiście, taki koniec świata nie może być przygotowywany przez pasywne czekanie ze strony człowieka, a przez najwyższe napięcie jego aktywnej miłości do Boga, a tym samym wyjątkowe napięcie ludzkiej walki z ciemnymi mocami szatańskimi.

Koniec świata powinien być rozumiany w sensie pozytywnym jako osiągnięcie celu. Celem świata nie jest ustanie życia, a – przeciwnie – nadmiar życia i doskonała pełnia. Dlatego afirmowanie „bliskości końca świata” powinno brzmieć nie jako wezwanie do bezczynności, a jako wezwanie do energii w tworzeniu tego, co jest nieprzemijające i istotne. W naszych czasach, kiedy nieszczęścia trapiące ludzi zmuszają do myślenia o bliskości końca, należy zacząć od wyjaśnienia pojęcia „końca” w chrześcijańskim znaczeniu tego słowa.

Z tego powodu obecnie słyszy się wiele niesłusznych stwierdzeń. „Koniec jest bliski, a to znaczy, że nie ma już nic do zrobienia”. Przypominam sobie, że w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku w południowo-zachodniej Rosji pojawiła się sekta zwana „malewańcy”. Zwolennicy tej sekty w oczekiwaniu na szybkie przyjście Chrystusa porzucili wszelkie codzienne obowiązki, przestali uprawiać pola, porzucili rzemiosło i spędzali czas na modlitwie lub na przyjemnościach. Analogiczne nastroje rodzą się obecnie, chociaż nie w tak karykaturalnej postaci. W każdym bądź razie fatalistyczne rozumienie końca wcale nie jest mniej rozpowszechnione, a raczej bardziej od poprzedniego. Z tego powodu uważam za właściwe przypomnienie tego, co powiedziałem kilka lat wcześniej.

„W rzeczywistości koniec jest jedynie zanegowaniem pustych spraw, marności, tylko tego, co trwa pod znakiem śmierci i powszechnego płomienia. Są jeszcze inne sprawy, które nie spłoną, gdyż w noszą do potoku Heraklita to, co jest niezmienne, co ma substancjonalną treść. W odniesieniu do takich spraw koniec nie jest zanegowaniem, a ukoronowaniem, afirmowaniem ich na wieczność”.

„Koniec jest bliski! Znaczy to, że życie powinno iść pełnym tokiem ku celowi: bez przerwy powinno dokonywać się to wstępowanie, które w procesie ewolucji idzie od zwierzo-człowieka do Bogoczłowieka. Ponieważ wstępująca linia życia wstępuje ze stopnia na stopień, to tym samym uzasadnione są wszystkie stopnie, błogosławione jest wszelkie, nawet względne doskonalenie się. W drabinie konieczny jest każdy szczebel, żadnego z nich nie może ominąć ludzkość, aby osiągnąć cel. Niech nawet ta ludzka drabina ma kilka szczytów. Szczyty te nie mogłyby opierać się o niebo, gdyby nie miały szerokiej podstawy. Wszystko stanowi jedną całość – i podstawa, i szczyt, wszystko nawzajem się umacnia w religijnej architekturze życia człowieka. Bez względu na to, jak nisko stoją poszczególne stopnie – wysokość szczytu świadczy o wspólnym dążeniu ku górze”[16].

Wyjaśnienia te mogą wywoływać sprzeciwy i należy na nie odpowiedzieć. Jest w nich widoczna pewna wewnętrzna sprzeczność. Z jednej strony, z punktu widzenia dynamicznego rozumienia końca, narzuca ona ludziom obowiązek aktywnego troszczenia się o zachowanie względnych wartości kultury, zwłaszcza porządku świata. Z drugiej strony upadek państwa i pomyślności ziemskiej może być pożyteczny, gdyż brak pomyślności jest sprzyjający dla ludzkiej duszy. Jak pogodzić te dwie sprzeczne tezy? Czy nawet „dynamiczne” rozumienie końca nie zabija wszelkiej energii, jeśli chodzi wyłącznie o dążenie do Absolutu, podczas gdy tworzymy rzeczy względne? Czy nie powinno to poderwać wiary w wartość wszelkiej działalności państwowej?

Sprzeciwy bazują na pewnym nieporozumieniu. Po pierwsze, brak pomyślności może być pożyteczny jedynie dla tych, którzy z ich powodu cierpią, a nie dla tych, kto przyczyniają cierpień innym. Dla tych wybranych dusz, które zahartowały się w cierpieniach, pożyteczne mogą być także zgorszenia. Ale biada tym, przez których przychodzą zgorszenia[17]. Po drugie, bez względu na to, jak problematyczne i krótkotrwałe są względne wartości życia, sama działalność człowieka, ukierunkowana na ich tworzenie, może zawierać w sobie coś bezwzględnie wartościowego, w zależności od tego, jaki duch się w tym przejawia, jakimi zamiarami i natchnieniami się kieruje. Przypominam sobie, że Włodzimierz Sołowjow, który z poczucia obowiązku pisał artykuły publicystyczne, co odciągało go od umiłowanej filozofii, porównywał tę nudną dla niego samego, ale pożyteczną – jak zakładał – dla społeczeństwa pracę z posłuszeństwem nowicjusza zakonnego, który otrzymał polecenie sprzątnięcia brudów z terenu monasteru.

Jest nieskończona ilość codziennych, szarych ludzkich spraw, które przypominają wymiatanie brudów: wszystkie one tworzą wartości względne i czasowe. Kiedy jednak w te szare sprawy wprowadza się religijne posłuszeństwo, uczucie miłości do Boga, do ojczyzny lub bliskich ludzi, o których się troszczymy, tym samym tworzy się coś wartościowego, co pozostanie na wieki. Przez nie ujawnia się obraz Boży na ziemi. Możliwe, że publicystyczna działalność Sołowjowa była całkowicie błędna: możliwe, że z niej nie pozostanie ani jedna żywa myśl i wszystkie jej względne wartości spłonęły. Jedno pozostanie na wieki niewzruszone i wartościowe: pokorna postać nowicjusza zakonnego, który wypełnia nudną i ciężką pracę nie z powodu zewnętrznego przymusu, a dlatego, że jest mu nieskończenie drogi jego monaster. Tworząc względne wartości człowiek, sam tego nie zauważając, czyni coś innego, nieporównywalnie ważniejszego, określa mianowicie samego siebie, wykuwa swoją postać, która albo przejdzie do życia wiecznego, albo stanie się zdobyczą śmierci. Tworzenie siebie samego na obraz i podobieństwo Boże jest tym autentycznym, substancjonalnym i twórczym dziełem, do którego jest powołany człowiek. Wartości względne są jedynie środkiem dla tej twórczości, ale same z siebie nie wyrażają jej istoty.

Jednak jako środek te wartości są konieczne. Pokarm, którym się żywimy, ubiór, który zakładamy, zdrowie, które nas cieszy, należą do sfery dóbr względnych. Tym nie mniej jeśli nie za troszczę się o pokarm, ubiór i zdrowie moich bliźnich, to sam poniosę stratę. Chrystus nie chce mieć nic wspólnego z tymi, którzy nie nakarmili głodnych, nie przyodzieli nagich, a cierpiących i więźniów nie odwiedzali w więzieniach. Skoro względne wartości są środkiem do realizacji miłości, to nabierają innego sensu, gdyż stają się sposobami ujawniania tego, co bezwarunkowe i wieczne w tym świecie.

Wśród innych względnych wartości takiego znaczenia nabiera też państwo w społeczności chrześcijańskiej. Człowiek, który obojętnie odnosi się do dziczenia społeczeństwa, do naruszania w nim prawa i prawdy oraz do przekształcania ludzi w stado drapieżnych zwierząt – tym samym wskazuje na całkowity brak miłości do bliźniego. Nie przez chłodny i pasywny stosunek do ludzkości, a ofiarny i aktywny człowiek przygotowuje ostateczne przyjście Bogoczłowieka, które spełni historię świata.

W ten sposób myśl o bliskości końca nie pozbawia względne wartości ich wartości, a jedynie zmusza do myślenia o nich jako o mających znaczenie podporządkowane. Myśl o Chrystusie-Bogoczłowieku, przychodzącym na świat, nie jest negowaniem procesu świata w czasie, a realizacją jego głównego dążenia, wyjawieniem jego wiecznego sensu. Ten wszechjeden sens ogarnia sobą to, co wieczne i to, co czasowe, bezwzględne i względne. Świadczy o tym Modlitwa Pańska, która prosi Ojca Niebieskiego o przyjście Królestwa Bożego i o danie chleba powszedniego.



[1] Por. Ap 13, 11 (uwaga tłumacza).

[2] Por. Hbr 11, 1 (uwaga tłumacza).

[3] Por. Mt 26, 52 (uwaga tłumacza).

[4] Por. Mt 7, 26 (uwaga tłumacza).

[5] Łk 4, 23 (uwaga tłumacza).

[6] Pierwsze wydanie tej książki pojawiło się latem 1918 roku (uwaga tłumacza).

[7] Por. początkowe słowa Apokalipsy: „Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom, co musi stać się niebawem” (Ap 1, 1).

[8] Por. (uwaga tłumacza).

[9] Por. Mt 24, 43 (uwaga tłumacza).

[10] Tukidydes, Wojna peloponeska, przeł. K. Kumaniecki, Wrocław-Warszawa 2004, I-II (uwaga tłumacza).

[11] Platon, Fedon, [w tegoż:] Dialogi, przeł. W. Witwicki, Kęty 1999, I, s. 627-714 (uwaga tłumacza).

[12] Por. Augustyn, Państwo Boże, przeł. W. Kubicki, Kęty 1998 (uwaga tłumacza).

[13] Widoczny jest wyraźny wpływ Trubieckoja na poglądy Mariana Zdziechowskiego, por. tegoż W obliczu końca, Wilno 1937 (uwaga tłumacza).

[14] E. Trubieckoj, Mirosoziercanije W. S. Sołowjowa, I, s. 577.

[15] E. Trubieckoj, Mirosoziercanije W. S. Sołowjowa, I, s. 582-583.

[16] E. Trubieckoj, Mirosoziercanije W. S. Sołowjowa, II, s. 414-415.

[17] Por. (uwaga tłumacza).

tłumaczenie Henryk Paprocki

Cała książka w pdf

 

Eugeniusz Trubieckoj