Wasyl Rozanow
Wasyl Rozanow, Myśli, 927-1441, W Sacharnie
2013-10-23
 993. W ciemnoszaro-niebieskiej chuście, z małą wąską głową, z krótkimi, do łokci rękawami i bosa, wyszła mi na spotkanie dziewczyna, kiedy sam szedłem na kawę – z zapałkami, z papierośnicą i popielnicą („nocne”) – zbliżyła się, nisko pochyliła i pocałowała mnie w rękę. Pociemniało mi w oczach („Co?”, „Jak?”). Ona coś powiedziała w nieznanym mi języku („Co?”, „Po co?”) i poszła dalej. Idę do Eugenii Iwanownej:

– Co to takiego?

Eugenia Iwanowna jest z mamą. Już piją kawę. Wybuchnęła śmiechem:

– Angelina. Wybrałam ją ze wsi na służącą. Wydawało mi się, że będzie dobra. Jest w niej łagodność i delikatność. Chłopka, ale czyż nie jest nieco jak boginka?

„Nieco”…

Nigdy właściwie nie słyszałem ją mówiącą. Ona do nikogo się nie odzywała. Jedynie odpowiadała, kiedy ją pytano – tym śpiewnym, cichym głosem, jak przystało. Zresztą w niej wszystko było, „jak przystało”. Eugenia Iwanowna umiała wybrać.

– Pocałowała w rękę? To taki zwyczaj, jeszcze z dawnych czasów, kiedy byli pańszczyźnianymi chłopami. Zostawiłam ten zwyczaj, gdyż nikomu nie szkodzi, a dla nich nie jest czymś uciążliwym.

„Nie jest czymś uciążliwym”? To znaczy – jestem „panem”. Po raz pierwszy w życiu to poczułem. „Nie przychodziło do głowy”. Do diabła, przyjemnie jest być „panem”. Nigdy tego nie doświadczałem. „Pan”. To jest przyjemne. Strasznie przyjemne. „Nie jest czymś uciążliwym”. Eugenia Iwanowna jest bardzo dobra, nie ma innego życia, jak z chłopami – jeśli mówi, że „nie jest czymś uciążliwym”, to znaczy, że „nie jest”. Przecież Eugenia Iwanowna nie mogłaby nikogo uciskać, eksploatować, być okrutną. „Panie!…”.

Słucham głosu serca.

Pochylona przede mną Angelina, taka pokorna, cała – „gotowa” i „słucham” – ale bez uniżenia, a z jakimś tępym niezrozumieniem, żeby nie było coś głupiego i „jak nie należy” – stała cała, „od gołych nóżek” do ciemnorudych włosów (ach, one wszystkie noszą na głowach białą wstążeczkę) – wydała mi się bardzo maleńka, bezbronna, „w mojej woli” („pan”) – i natychmiast zrodziła się we mnie chęć, żeby „zrobić jej coś dobrego”, żeby „nikt jej nie skrzywdził” i żeby ona „żyła szczęśliwie”. Była „obca”. „Nigdy jej nie znałem”. Pocałowała w rękę, skromnie pochylona – i stała się „swoja”. I – „miła”. Pociągająca.

Jej pełne zdumienia oczy były naprawdę pociągające.

Drżałem, kiedy później ona również pochylała się i całowała mnie w rękę. Nie wzbraniałem się. Za każdym razem, gdy pocałuje mnie w rękę – do piersi napływa mi ciepło.

– Angelina! Angelina! – słychać we wszystkich pokojach. Eugenia Iwanowna mówiła coś w niezrozumiałym języku („nauczyłam się tutejszego języka dla wygody”). Następnie Angelina gdzieś szła, śpieszyła się.

Zdecydowanie, bez Angeliny dom byłby smutny. Ona jest – jak anioł. I niezmiennie – to lękliwe i grzeczne spojrzenie.

„– Angelina! Angelina!” – Jest mi smutno, gdy nie słyszę tego wołania. A kiedy słyszę, wszystko jest – jak należy.

„Domownicy”?

Ona nie jest członkiem rodziny. Kim jest? „Pocałowała w rękę”. Tak mało. Eugenia Iwanowna mówi, że to „nikomu nie szkodzi”. A we mnie zrodziło do tej nieznanej dziewczyny, której nigdy już nie zobaczę i nigdy przedtem nie widziałem, to „miłe” uczucie, że nie jesteśmy już „obcymi”. Nie jesteśmy obcymi… Czyż nie jest to cel świata, żeby ludzie nie byli dla siebie wzajemnie „obcymi”? Czy ze względu na ten skarb nie należało „pocałować w rękę”? A ja, żeby „kochać” i „być kochanym” – jestem gotów pocałować obojętnie co i obojętnie kogo.

 

* * *

 

994. „My jesteśmy solą ziemi”.

– Tak, gorzka jest sól z apteki. Od której pędzi z przodu i z tyłu.

(„nasza młodzież”)

 

Tak: urządzić państwo po nowemu i po swojemu – oto ich marzenie, ale kiedy dochodzi do „dzieła” – nie potrafią nic bardziej skomplikowanego, niż przeciąć bilet w wagonie. „Klask”: szczypce zrobiły dwie dziurki – i student po takim „sukcesie” wręcza pasażerowi jego bilet.

 

* * *

 

995. – Jestem zły. Nie będę chodził na wykłady.

– Co pan studiuje?

– Medycynę.

– Jak będzie pan przepisywał lekarstwa?

Chwila milczenia:

– Na wszystko będę przepisywał chininę.

(strajki studenckie)

 

* * *

 

996. Kasyno w Świątyni Pańskiej.

(duchowieństwo i jego rola w małżeństwie)

 

* * *

 

997. Samo nasienie naszej duszy jest złożone.

Nie „obecne” fakty i stany są sprzeczne, a „z czego rośniemy” już nie było 1) „elementem azotu” lub 2) „elementem tlenu”, a – nasieniem:

– Życiem.

– Sprzecznością.

Życie jest sprzecznością.

Chociaż słowo „ja” piszemy przy pomocy tylko dwóch liter, to zawiera ono w sobie cały alfabet od „A” do „Z”.

W mamusi jednak tego nie ma: w ciągu 23 lat – ona jest taka sama i mnie wydaje się to – szlachetnym monolitem. Ona nigdy nie zmieniała się i nie mogłaby się zmienić. Myślę, że jakakolwiek „zmiana” doprowadziłaby ją do moralnego przerażenia i skończyłaby życie śmiercią samobójczą.

Znam jeszcze tylko 2-3 przykłady ludzi „bez sprzeczności” (w sobie)

 

* * *

 

998. Nie rozumie książki, nie rozumie rosyjskich słów, a pisze jej krytykę…

Próbujcie więc sprzeczać się z nim „o małżeństwie”. Człowiek nie zna samego przedmiotu, samego tematu: po raz setny przepisuje lub „pisze” wypracowanie seminaryjne, które tkwi w jego głowie.

I nigdy nie powie: „Moja biedna głowa”. Skądże! Oni wszyscy przemawiają jak Zbawiciel nad Morzem Tyberiadzkim, z takim samym przekonaniem.

(czytam tekst o. Drozdowi w „Kołokole” o „Opadłych liściach”)

 

* * *

 

999. – Czy podoba się Panu ten kwiatek? (Eugenia Iwanowna).

– Dzwoneczek?… Nasz północny dzwoneczek?

– Pan nie umie patrzeć. Proszę popatrzeć uważnie.

Wziąłem kwiat z jej rąk. Rzeczywiście, nieco inny kształt. A przede wszystkim – kolor: głęboki niebieski kolor, jak głębia kochających oczu kobiety. Cały – szlachetny, delikatny, jakby przyciągał do siebie duszę.

– Myślę, że nasze mołdawskie chaty są tak chętnie malowane na niebiesko z powodu tego kwiatka. To – delphinum.

Eugenia Iwanowna obracała kwiatkiem i wpatrywała się w niego, zapomniawszy o mnie.

Jej niedużo oczy błyszczały spod rzęs, ona sama jaśniała radością z powodu tego kwiatka. Ona zresztą ciągle jaśnieje.

Gorycz w niej nie gości.

Kwasu żadnego w niej nie ma.

Nie ma deszczu i błota.

Ona cała jest pszeniczna. Ten czysty chleb „na pokarm dla wszystkich” żyje i raduje się.

„Szczęśliwa kobieta”.

Jakże harmonijny jest jej dom, w swoim nastroju i wspaniałości. Kolory – biały (dominujący), niebieski (pasy na gzymsach) i ciemnozielony (podłoga i ściany w korytarzu, to znaczy ich niższa część, z desek). W korytarzu – słomianki na ścianach, aby nie wycierały się płaszcze). A złocisty kolor grubej słomy jest taki piękny.

Na podjeździe – dwie „bajkowe rzeźby” z piaskowca: ptaka i zwierzęcia. Na pierwszy rzut oka – bałagan, ale są to „wyroby ludowe” i w niewyjaśniony sposób potem bardzo się nam podobają, czarują, przyciągają do siebie.

Przecież wszystko, co „ludowe” – przyciąga.

 

* * *

 

1000. We własnej duszy chodzę, jak w Bożym Ogrodzie. Patrzę, co w niej rośnie – z pewną obcością. Jestem obcy nawet dla swojej własnej duszy. Kim „ja” jestem? Jest dla mnie jasne tylko to, że jest wiele „ja” w „ja” i znowu w „ja”. To, co jest najbardziej wewnętrzne, patrzy na innych z zadumą, ale bez żadnego udziału.

 

* * *

 

1001. …poprawiła. Przepisała i podarła na maleńkie kawałki, a następnie wyrzuciła do kosza. Zauważyłem to.

W nocy, o drugiej, po zajęciach, wyjąłem z kosza. Złożyłem. Za dnia wydało mi się, że zostało powiedziane coś zadziwiająco miłe, w istocie do postronnej kobiety, z trudem mówiącej po rosyjsku (Szwedka, masaż).

„Miła, droga Anno Wasiljewno[1], dzień dobry! Każdego dnia o drugiej[2] jestem duchowo z Panią. Moja ręka[3] znowu staje się ciężka. Bardzo, bardzo tęsknię do Pani. Dojechałam do Besarabii dobrze, nie zmęczyłam się, miejscowość wspaniała, są wszystkie wygody. Gospodarze łaskawi, póki co nie jest zbyt gorąco, ale wieje silny wiatr, co przeszkadza w spacerach, ale wiatr ma wkrótce ustąpić. Rano pijemy zsiadłe mleko. W tej okolicy jest dużo zieleni. Menu świeże i lekkie. Żołądek i kiszki pracują prawidłowo. Zważyłam się. Ważę 3 [4] pudy i 6 funtów. W każdą niedzielę będę się ważyła. Można tu być samotną, z czego jestem zadowolona. Jeśli spotka Pani naszych wspólnych znajomych, to proszę ich serdecznie pozdrowić. Mam nadzieję, że Pani napisze o sobie, gdzie będzie Pani przebywać latem. Proszę o mnie nie zapominać, jestem Pani bardzo wdzięczna, pełna szacunku i kochająca Panią pacjentka

Barbara”.

Zobaczyła po przebudzeniu się. Rozzłościła się:

– Co Ty za bzdury robisz!

Nie odpowiedziałem. Dlaczego „bzdury”?

Dlaczego wymyślanie (powieści, opowiadania) – nie jest „bzdurą”, a rzeczywistość – „bzdura”?

Mnie się wydaje, że obcięty paznokieć jest ważniejszy i bardziej interesujący, niż „cały” wymyślony człowiek. Którego przecież – nie ma!!!

Wszystko, co jest – jest święte.

Jak ja lubię grzebać się w tych papierkach, gdyż w nich widać, że „dobre uczucie mojej Barbary do masażystki” nigdy nie umiera (teraz) przez Gutenberga… - którego nikt nie umiał wykorzystać. Należy ciągle pisać własną ręką, a potem dawać do druku – wtedy jest „niczego sobie” i może „czemuś służyć”.

 

* * *

 

1002. – Proszę popatrzeć na krowy: żadna z nich nie przejdzie inaczej, jak tylko przeciskając się pod tymi nisko zwisającymi gałęziami, żeby drapały jej plecy (Eugenia Iwanowna).

Aż jęknąłem. Faktycznie! Przecież sam to zauważyłem, ale nigdy o tym nie mówiłem, nie zwróciłem uwagi na sens tego zjawiska. Rzeczywiście: na przeciwko okien, po płaskowyżu szły krowy i widać było jak są szczęśliwe, gdy gałęzie drapały ich plecy lub też obijały się o nie. A przecież drzewa były posadzone w jednej linii i krowy mogłyby przejść w innym miejscu… „bez tej trudności”. One celowo przechodziły pod gałęziami – to oczywiste.

– Nie rozumiem – powiedziałem do Eugenii Iwanownej.

– Zwierzęta mają swoje dziwactwa… maniery, coś „we krwi”, raczej „w naturze”. Na przykład – kozy: mają instynkt, żeby stanąć na maleńkim, wąskim miejscu, gdzie z ledwością można postawić 4 kopyta. Wtedy długo stoją na tym miejscu – z wyraźnym zadowoleniem.

Rzeczywiście. Jest w tym coś z artyzmu. Zwierzęta wykonują pewne ruchy, pozy, które mają w sobie plastykę, ale bez żadnego „pożytku”.

 

* * *

 

1003. Jeśli zaproponuje się „wydanie opinii w przedmiocie sporu” dwom jednakowo ciemnym i złym panom, i jeszcze trzeciemu, który jest podporządkowany im obu (jakiś znakomity „nauczyciel seminarium” – jakby nie było profesorów akademii), to oczywiście otrzymamy „zgodną opinię”. Żeby sprawdzić ten aksjomat, nie trzeba było niepokoić Antoniego z Nikonem – przy czym pierwszy z nich skończył tylko akademię teologiczną, ale wcale nie był w seminarium, w którym omawia się cały nudny, ale bardzo ważny materiał teologii (na przykład, czyta się z komentarzami cały tekst Pisma Świętego), a drugi był tylko w seminarium, ale nie był w akademii, a tym samym jest słaby w metodzie analizy filozoficzno-teologicznej…

Czyżby w dyspozycji władz duchownych nie było Briłłantowa i Głobokowskiego? Po więc istnieją i są tworzone akademie teologiczne? Akademii unikano – nie można zrozumieć, co w tym wypadku robił W. K. Sabler? Był to moment, w którym powinna włączyć się władza świecka, mająca za swój obowiązek strzeżenie sprawiedliwości i nie dopuszczenie do powstawania zadrażnień między różnymi warstwami duchowieństwa. Akademikami „pogardza się”, abyśmy sami mogli „pohulać” w dogmatach i w filozofii, gdyż od stu lat nic innego nie robimy, a jedynie siedzimy w konsystorzach.

Po prostu jakieś zwyrodnienie. A przecież ci wszyscy „zwyrodnieni” zostali „prawidłowo” wybrani i ustanowieni w swojej godności…

Cóż można zrobić – milczeć i płakać.

(historia z Bułatowiczem, 21 V 1913 r.)

 

* * *

 

1004. Zgodnie z literaturą wszyscy Rosjanie leżeli na łóżkach i nazywali się „Obłomowymi”, a Niemiec Sztolc, wypędzony z domu przez surowego ojca, wykonywał swoją pracę i już w średnim wieku jeździł własnym kabrioletem.

Czytano, wierzono. Ułożono studencką piosenkę:

 

Chytry Anglik, żeby siłę mieć,

Za maszyną wymyśla maszynę.

A nasz rosyjski chłop,

Który sił nie ma już,

Zaśpiewał o naszej dębinie.

Ej – dębino – zaśpiewajmy,

Ej, kochana……………….

 

Stukacze podsłuchiwali nas w uniwersytecie, zapisywali nazwiska i donosili rektorowi, który „ze względu na złe zamiary” kontaktował się z innymi urzędami – przede wszystkim spraw wewnętrznych. Tak pisano „historię”…

Studenci byli bardzo biedni i z tęsknotą czekali na stypendium lub poszukiwali prywatnych lekcji. Byli w najwyższym stopniu pozbawieni inicjatywy i rzeczywiście poza śpiewaniem Dębiny nie byli do niczego zdolni.

I nigdy „wszechmocny Plewe” nie powiedział do Bogolepowa, a „wszechmocny hrabia Tołstoj” nie powiedział do moskiewskiego generała gubernatora, wyjątkowo dobrego księcia Włodzimierza Dołgorukiego lub do rektora, Mikołaja Tichonrawowa:

– Studenci nie chodzą na wykłady, nudzą się, śpiewają wstrętną Dębinę. Proszę odkomenderować 50 studentów, będą otrzymywać 50 rubli zamiast stypendium, a ja ich wyślę do Ludinowa, do hut Malcewa (na granicy guberni kałuskiej i orłowskiej), aby opracowali „Opis i historię produkcji szkła przez generała adiutanta Malcewa” – z portretem założyciela tych hut, generała z czasów Mikołaja wraz z dodatkiem, obejmującym wszystkie lokalne anegdoty i opowieści o tym człowieku, gdyż są one bardzo interesujące i przypominają bajkę, bylinę i ledwo mieszczą się w historii. A przecież był to miejscowy Piotr Wielki, który nawet pod wieloma względami był ciekawszy od wielkiego cara.

„Następnych 50 studentów będzie u mnie na Uralu badać produkcję żelaza i surówki – Diemidowa.

Jeszcze 50 innych – Stroganowa.

I jeszcze 50 – manufakturę tkacką Morozowa.

Na koniec pokażemy im także czarne sprawy: jak sami Rosjanie oddali ropę naftową Noblowi, Francuzom i Rothschildowi, a sobie nie zostawili nawet kawałka, nic nie oddali Rosjanom”.

Wyobrażam sobie, jak na ten dobry znak ministra odezwałby się mądry Mikołaj Tichonrawow, Włodzimierz Dołgorukow, a najradośniej ze wszystkich – studenci, tkwiący w nudzie, beznadziei i poniżającej nędzy („stypendia”), gnijący w domach publicznych i we wstrętnych pijalniach piwa.

Popracowawszy trzy lata nad książkami, w archiwach fabryk, w kantorach fabryk, w samych fabrykach, patrzyliby innymi oczyma na Boży świat:

– Jaki tam, do diabła, „Obłomow” i „Obłomowka”: przecież generał Malcew w głuchych lasach guberni kałuskiej stworzył prawie własne królestwo, ale nie polityczne, a – Gospodarcze Królestwo. Ze swoimi drogami, ze swoją formą pieniędzy, które przyjmowano wszędzie w powiecie na równi z państwowymi „biletami”, ze swoimi prawie „wiernopoddańczymi” ministrami… Zrobił to wszystko pół wieku wcześniej, niż pojawił się Krupp w Niemczech i Nobel w Szwecji. A jego strona osobista, ludzka, jest tak anegdotyczna i romantyczna, tak artystyczna i poetyczna, że jest jedną z najbardziej zajmujących stron historii Rosji. Nie tylko zresztą Rosji, ale całej ludzkości…

Czy wiedzieli o tym Gonczarow, Gogol? Kimże są ich Obłomow, Tientietnikow – i „idealne przykłady kupca Kostonżogło i szlachetnego szlachcica Murazowa”, którym „w rzeczywistym życiu nie było paraleli i oni to mieli marzenie, żeby leniwych Rosjan zachwycić możliwością naśladowania ich” (résumé krytyków i historyków literatury).

W tej swojej części, dość obszernej, literatura rosyjska była płaska i głupia! Wpadła w błoto. Zaiste, „onaniści zajmujący się swoją sprawą pod ubraniem”, podczas gdy po pokoju chodziła piękna kobieta, pani domu, której mąż-onanista nawet nie zauważył.

Oto – literatura.

Oto – rzeczywistość.

A jeszcze „pretensje do realizmu”. Cała literatura rosyjska jest „wyssana z palca”, nawet nie zauważyła rosyjskiej ziemi i rosyjskiej rzeczywistości. I Ostrowski, i Gonczarow, i Gogol. Ciągle zajmuje się miłością, pannami i studentami. „Ciągle haftowała” – jak żona Maniłowa – gdy wokół były pola, chłopi, stada, stodoły, słowem – cała ekonomia.

 

* * *

 

1005. Bez wątpienia, gdy umarł Rcy – coś zgasło na Rusi.

Zgasło – i świat stał się mniejszy.

Oto wszystko, co mogę powiedzieć o moim biednym przyjacielu.

Prawie nikt go nie znał.

Podczas gdy „umarłby Rodiczew” – i tylko jedno grzechotka mniej grzechotałaby na Rusi.

I umarłoby siedmiu profesorów akademii teologicznych – zwolniłoby się siedem etatów w resorcie kościelnym.

A gdybym ja umarł?

Nie wiem.

 

* * *

 

1006. Nikt nie miesza nawet

najwspanialszego bożka z istotą

Boga i Bożą prawdą.

 

Sycylijczycy w Petersburgu, s. 230

 

…religia wiecznie dręczy duszę; religia, los, nasz maleńki i nędzny los, ból bliźnich, cierpienie wszystkich, poszukiwanie ochrony przed tymi cierpieniami, poszukiwanie pomocy, poszukiwanie „Żywy pod opieką Najwyższego”…

Boże, Boże: kiedy leży się w łóżku w nocy i nie ma żadnego światła, to znaczy żaden przedmiot materialny nie rzuca się w oczy – jak wtedy jest dobrze, gdyż Bóg przychodzi we mgle i grzeje duszę aż do fizycznego odczucia Jego ciepła – wzywa się Go, słyszy i On zawsze jest tutaj…

Dlaczego ludzie „nie wierzą w Boga”, kiedy On zawsze jest tak odczuwalny?…

Czy nie z powodu naszych „bożków”: po spojrzeniu na nie od razu wiesz, że to nie jest „mój Los” i „nie ma w nocy nikogo obok ciebie”…

Opatrzność…

Znowu, patrząc „na obraz” – czy powiesz: „On – moja Opatrzność”?

A przecież odczucie Opatrzności jest prawie najważniejsze w religii.

Dlatego, kochając i to nieskończenie kochając nasze miłe „obrazki”, nasze maleńkie „ikonki” i tak lubiąc zapalać przed nimi świece, nic w tym kulcie nie odrzucając, pytam sam siebie: czy ten bizantyjski zwyczaj (mówiąc ściśle w katolicyzmie nie ma ikon, a jedynie są „obrazy religijne”) – nie był przyczyną zmniejszenia w kraju, wśród jego mieszkańców, tak niezwykle ważnych odczuć, ja Opatrzność, Los, bez których jakaż jest wtedy religia? Czyż nie z tego powodu w społeczeństwie (wykształconym) utracono związek z „ikonami” – utracono też związek „z Bogiem” (religio), utracono „wierność postom” (bardzo ważną i dobrą) – utracono także „wierność sumieniu, obowiązkowi”.

Niezwykła wręcz dotykalność i bliskość „Boga” – „oto stoi u nas w kącie pokoju” – jest wspaniała i głęboka pod jednym względem, ale czy nie była zarazem powodem strasznego osłabienia innych uczuć religijnych, również ważnych, koniecznych, „bez których nie można żyć i nie żyje się dobrze”.

Niech pomyślą o tym mędrcy: Szczerbow, A. A. Albowa, Florenski, Cwietkow, Andriejew. Ja nie wiem: waham się; pytam, ale nie daję rozwiązania.

(podczas korekty „Sycylijczyków w Petersburgu –

o teatrze i „podobieństwach” podobieństwach Żydów.

Wczoraj w wagonie patrzyłem, jak Tatar, schylając się

w stronę ściany, czytał rano swój Koran lub modlitewnik,

grubą księgę w dużym formacie. Czytał głośno – w

przedziale II klasy – na nikogo nie zwracając uwagi.

Właśnie tego w całym życiu nie widziałem u Rosjan;

żaden Raczinski i Nowosiołow tego nie robi,

nie ma takiej gorliwości, aby modlić się wobec

wszystkich ludzi). (My „żegnamy się pod marynarką”)

 

* * *

 

1007. Knajpa jest – wstrętna. Jeśli bywać w niej często – nie można żyć. Ale nie da się zaprzeczyć, że niekiedy jest konieczna.

 

Gdyby na świecie nie było wina,

Zjadłby mnie szatan.

 

Powinni o tym pamiętać ludzie religijni – i pod względem religijnym dopuścić chwilę „knajpy w życiu”, jej zwyczajów i psychologii.

A potem – znowu do roboty.

– Pojedziemy trojką zabawić się.

– Idźmy do znajomych.

– znajomych naszej cioci – chrzciny.

Wszyscy się ożywiają. Wszyscy są weseli. Oj, Oj, w takiej chwili wszyscy są szlachetni: nie zazdroszczą, nie nudzą się, nie konkurują ze sobą, nie kopią pod innymi dołków. „Maleńka knajpa” – nie tylko oddech dla ciała, ale także oczyszczenie duszy. Nie przypadkiem saturnalia istniały nawet w purytańskim Rzymie, w którym byli wszelkiego rodzaju Katoni.

– Ty nas nie szczuj Katonem, a daj Piotra Piotrowicza Pietucha z jego uchą.

Oto „rosyjska idea”. Jej część.

(na paczce z korektą)

 

* * *

 

1008. Mereżkowscy nigdy nie widzieli mnie innego, niż śmiejącego się; ale już ich przyjaciel Fiłosofow mógłby powiedzieć, że ja wcale się nie śmieję; Anna Pawłowna (F-wa) nigdy nie widziała mnie śmiejącego się. Ale Mereżkowscy są strasznymi dziwakami. W ich i w ich mieszkaniu jest coś dziecięcego. Jeśli chodzi o sprawy poważne, o naukę, o genialność i idee (szczególnie trafne są oceny Mereżkowskich o krytycznych, przełomowych momentach historii) – oni są jak dzieci (kuglarze-dzieci) – w niezrozumieniu Rosji, w oderwaniu od „ducha rosyjskiego” i zarazem (istota dzieci) ze swoją straszną powagą, prawie tragizmem w swoich „praktycznych zamysłach” (zwłaszcza „polityka”). Dymitr Siergiejewicz zawsze rano spieszy się, żeby zdążyć na dworzec, żeby „nie spóźnić się na pociąg” (zawsze wyjeżdża za granicę), który odjeżdża o 5 po południu i Zinaida Mikołajewna powstrzymuje go od „biegu na dworzec”. On w męce i strachu pozostaje w domu… no, do 3 godziny, ale nigdy później. Dwie godziny przed odjazdem pociągu on musi siedzieć na dworcu. No, dobrze. Nagle ten „doświadczony człowiek” mówi, że w Rosji trzeba wszystko zmienić „na wzór paryski”. Albo – reforma Kościoła, „nadchodzące królestwo Ducha Świętego”. I zajmują się, zajmują, Zinaida Mikołajewna – „śladem męża”, Fiłosofow – „obok”, Mereżkowski – przed wszystkimi: kiedy „zmiany prawa rozwodowego” nie można wyrwać od tych sumów. Sumy. A oni mówią o „reformie”. Więc śmieję się, wchodząc do ich pokoju. Oni myślą: „Rozanow śmieje się, bo jest satanistą”, a ja myślę: „Sumy”. Sum – jeden Sergiusz, sum – i drugi Sergiusz. I w Sollertynskim są dwa sumy. Tu też – Ternawcew, który ma jacht morski: jakaż tu „reforma Kościoła”? Jednak lubiąc ich nigdy nie odważyłem się powiedzieć: „Jaka reforma? – Żyjmy pomaleńku”.

 

* * *

 

1009. „Jedyny głupi Żyd w Sacharnie (zapomniałem jego imię), skarżąc się na tutejszych chłopów, zawołał:

– Jakież czasy nadeszły! – Czasy ostateczne! Do czego doszli chłopi! W końcu podniosłem pięści i zawołałem do nich: ‘Co wy sobie myślicie, podli! Wkrótce nadejdzie taki czas, że wy (prawosławni chłopi) będziecie jeść w sobotę gugli (żydowski przysmak na sobotę), a my, Żydzi, zaczniemy pracować!!!’

Zawołał naiwnie jak głupiec, ale w tym zawołaniu – cały problem żydowski”.

Ich myśl i nadzieja – nałożyć jarzmo najcięższej, czarnej roboty na innych, na Mołdawian, na Ukraińców, na Rosjan, a dla siebie zostawić „czystą”, nieobciążającą fizycznie pracę – rozkazywać i panować.

(opowieść Eugenii Iwanownej)

 

* * *

 

1010. Do tak zwanego „ukształtowania się” dziewczyny (termin zrozumiały dla przełożonych szkół żeńskich) – prawo i droga dziewczyny, przykazanie i wymóg – zachować dziewictwo. Dlatego, że ona się przygotowuje. A po „ukształtowaniu się” jej prawo i droga – „z kim stracić dziewictwo”. Dlatego, że jest już gotowa.

(Stąd miłość, poszukiwania i trwoga).

Do tego „nurtu Wołgi” powinni dostosować się Kościół, społeczeństwo, prawo, rodzice. Sam „nurt Wołgi” w żadnym wypadku się nie zmieni. To „kanon Rozanowa” dla całego świata.

 

* * *

 

1011. Skoro został on postawiony w tym celu, żeby troszczyć się o przykazania Boże, to powinien na wsi, w okolicy, w parafii nieusypiającym okiem patrzeć, aby ani jedno ziarno nie wysypało się i nie zostało uniesione przez wiatr, ale „padło na ziemię i przyniosło owoc”, aby żaden zakątek pola nie pozostał niezasiany. Jak policjant stoi na skrzyżowaniu 2 ulic i mówi woźnicom „na prawo” i „na lewo”, tak kapłan powinien stać przy bulwarach i mówić: „Nie tu i nie tam, a – do rodziny, nie dla księżyca i gwiazd, tajemnych pocałunków, a do domu, do szlachetnego i zwykłego życia”.

Wydanie dziewicy za mąż – jest obowiązkiem kapłana.

I za każdego kawalera kapłani będą odpowiadać przed Bogiem.

 

* * *

 

1012. Brak poczucia państwa i wrodzona niechęć do państwa, jak i brak ojczyzny oraz niezdolność „posiadania własnej ojczyzny”, są źródłem indywidualnej mocy Żydów i ich sukcesów we wszystkich krajach i na wszystkich stanowiskach. Ta kolosalna energia i niezmierne troski, jakie Rosjanie i Francuzi tracili na swoich „Piotrów” i „Ludwików”, na „gubernie” i „departamenty”, na kancelarie i radców stanu – nigdy nie była brana pod uwagę przez Żydów, a skierowana na prywatne sprawy, prywatną inicjatywę. Gdy u nas w każdej osobistej sprawie „pali się świeczka”, u nich – płonie stos. Każdy z nas ze „wstydliwym fiołkiem w ręku” – u nich pąsowa piwonia. Ich nogi są długie, zęby ostre, każdy ma 5 rąk i 2 głowy: dlatego, że nie jest podzielony na „siebie” i „Ludwika”, a cały skoncentrował się wyłącznie na „sobie”.

 

* * *

 

1013. Eugenia Iwanowna powiedziała mi zadziwiające przysłowie mołdawskie:

„Kiedy kobieta gwiżdże – Bogurodzica płacze”.

 

* * *

 

1014. Nie wyobrażajcie sobie, że jest inaczej: klechy mają tę samą psychologię „nauk przyrodniczych” i „Bockla”, co i lokalny felczer, a w najlepszym wypadku – lekarz. Jedynie pozornie jest ona ubrana w teologiczną frazeologię, narzuconą w seminarium.

(w Sacharnie, rozmyślając o klesze, który odmówił

komunii wszystkim żyjącym bez ślubu kościelnego.

Zniszczył także chór cerkiewny, gdy powiedział,

że śpiewają w nim „nierządnice”. Kiedy

Eugenia Iwanowna wystąpiła w obronie chóru,

to on o tych starych i bosych kobietach napisał

w liście, że są „primadonnami”. Równocześnie

tylko on w całym powiecie prenumeruje

„Satyrikon” i położył ogromny fundament

pod budowany przez siebie dom).

 

* * *

 

1015. Nasza szkoła jest – tępa. Zdolni ludzie jej nie akceptują i zrywają z nią. Stąd wniosek, że wszyscy tępi ludzie „kończą szkołę” i „wykształcenie”, a ludzie rzeczywiście uzdolnieni – są bez dyplomu i nie mają jak urządzić się w życiu, w pracy, w twórczości. Pozostają „chłopcami na posyłki” u „tępych, dyplomowanych ludzi”.

Eugenia Iwanowna powiedziała to lepiej, w bardziej utalentowany sposób. Opowiadała jako zakończenie historii swego zmarłego brata – natchnionego i pełnego inicjatywy szlachcica, właściciela ziemskiego, który nie był w uniwersytecie, „gdyż nie mógł skończyć gimnazjum”. Zwykła historia, jeszcze z czasów Bielinskiego. W Rosji prawie w historii, wszystko płomienne w historii zrobili ludzie, którzy „nie ukończyli studiów”.

„Tępi dyplomowani ludzie” zajęli obecnie prawie całą literaturę, piszą niezliczone uczone artykuły do „Encyklopedii” Brockhausa i Jefrona. O „tępych wykształconych ludzi” rozbijał sobie głowę biedny Cwietkow (który jednak powiedział im wiele komplementów).

Szperk mówił do mnie: „Zrezygnowałem z uniwersytetu (wydział prawa) dlatego, że nie mogłem przyjmować do swojej żywej duszy martwej treści wykładów profesorskich”.

Do dosłowny cytat. Byłem porażony, gdy on to powiedział. Tak, jak obecnie poraziło mnie zdanie Eugenii Iwanownej. Eugenia Iwanowna poszła uczyć się „ducha i piękna” u chłopów, uczyła się u Mołdawian, u Rosjan (gubernia kazańska). Szperk ze wstrętem porzucił profesorów i chodził pokornie uczyć się u maklera giełdowego (Swieczyn – pod pseudonimem Ledniew wydał „Kryształy ludzkiego ducha”).

O, jakże jest zrozumiałe, że z tymi panami (profesorami) „rozprawili się” w końcu studenci i zabrali im uniwersytet. Rzucili uniwersytet na szalę rewolucji. Rewolucja jest bowiem lepsza, niż „ni to, ni sio”, „rewolucja spod pazuchy” i „na koszt państwa”.

Kiedy wreszcie przeminą ci „tępi wykształceni ludzie”, których jest tak dużo, jak śledzi na mieliźnie fundlandzkiej, które je cały świat i w żaden sposób nie może zjeść”?…

……………………………………………………………………..

 

* * *

 

1016. Idzie moja wędrowniczka z wiecznym powitaniem…

(– „Wyszedłeś i bez Ciebie stało się nudno. Zeszłam na dół”.)

Wychodzi, odwraca się i uśmiecha: włosy wystrzyżone, nieładne – szeroki płócienny chałat też nie jest ładny; i laska, którą się podpiera i którą postukuje.

Mignęło coś nieśmiertelnego. Dlatego, że jest to nieśmiertelne. Poczułem to.

Wieczne błogosławieństwo. Ona zawsze mnie błogosławi i już od 20 lat z jej ust – nie, z jej uśmiechu, gdyż ona prawie nic nie mówi, płynie błogosławieństwo.

Pod tym błogosławieństwem przeżyłbym szczęśliwie bez religii, bez Boga, bez ojczyzny, bez narodu.

Ona – jest moją ojczyzną. Uśmiech, stosunek do człowieka.

Byłbym w pełni szczęśliwy, gdybym był godnym tego błogosławieństwa. Jednak w głębi duszy wiem, że nie jestem godny.

(w domowym muzeum Eugenii Iwanownej,

na dolnym, prawie podziemnym parterze,

bardzo przyjemnym i wspaniałym. Jest to

muzeum starożytności Mołdawii i wsi)

 

* * *

 

1017. Myśl o winie Boga wobec świata jest moją stałą myślą.

(28 maja 1913 r.)

 

Co to za myśl? Skąd? Na czym ona polega?

Mgła. Ogromna mgła. Na tym polega ¾ mojego smutku.

 

* * *

 

1018. Kościół powstał, ukształtował się i długo wzrastał oraz jaśniał, zgromadził wszystkie swoje cnoty i mądrość przed wynalezieniem druku i obchodził się bez druku. Jest to zjawisko sprzed wynalezienia druku. Czyż więc było błędem, że kiedy pojawiły się narzędzia i formy druku – Kościół także zaczął z nich korzystać? Jak kapłan „w niewyjaśniony sposób” przestaje nim być, kiedy przebiera się w surdut (straszne wrażenie na widok Pietrowa, który śmiejąc się i żartując, czym próbował ukryć niewłaściwość – pojawił się w surducie na „obiedzie ku jego czci”) – tak samo „w niewyjaśniony sposób” coś traci „drukujący swoje utwory” kapłan, biskup…

Oczywiście, istnieją powołania także wśród tych, którzy nie mogą nie drukować swoich dzieł – „urodzeni pisarze”, który nie mogą nie zaakceptować tego fatum. Takich jest jednak niewielu, bardzo niewielu.

Byłoby smutno i biednie, gdyby Florenski nie pisał. W tym wypadku jest to „los” i „wspólna droga”.

Ale i to trzeba przemyśleć. Oczywiście, im „Kościół” mniej pisze i drukuje, tym pełniej chroni swój starożytny aromat czynu i faktu. Faktu obok chorego, obok umierającego, obok grobu, obok wanienki do kąpieli przy rodzącej („nadanie dziecku imienia”), obok miłości (małżeństwo, ślub).

Zostawiwszy słowo publicystom.

Którzy też przecież niosą straszne fatum: pozostawać wiecznie tylko ze słowem.

 

Tylko słowo…

Tylko słowa…

 

Biedni pisarze nie rozumieją swego losu: że „rozbolały zęby” – i czytelnicy odłożą na bok „sympatycznego Czechowa”.

 

* * *

 

1019. – Chcecie mnie sfotografować? Czy poślecie mój portret Carowi i On da nam ziemi?

(stara Cyganka z piękną córką, kiedy

fotografowaliśmy je w stepie –

zapytała Andrzeja Konstantynowicza)

(to on fotografował)

 

* * *

 

1020. Rosjanie są – wiecznymi chłystami, kobietami… Mówiąc językiem misjonarzy, „brudna dziewczynka” leży u podstaw wszystkich naszych zachwytów Europą. „Czekaj na przyjaciela z daleka” – mówi przysłowie ludowe dziewczynom. Nigdy „narzeczonego” nie znajdzie się pod bokiem, w sąsiedztwie. To samo zjawisko występuje u roślin z „pyłkiem przenoszonym przez wiatr”, kiedy organy drugiej płci są obok, na tym samym egzemplarzu rośliny, ale mocno zamknięte (szczególne przystosowanie, na przykład niejednoczesne dojrzewanie organów męskich i organów żeńskich). Autentyczny narzeczony, sprawiający zawrót głowy, zawsze „zaleci z daleka” i przeważnie (z naszego punktu widzenia) jest przypadkowy.

Pod tym względem interesująca jest historia rodziców Tomasza Becketa (u Auguste’a Thiery: zdobycie Anglii przez Normanów): nie znając języka angielskiego cudzoziemka z Syrii przypłynęła na statku (ukryta) do Londynu i tu urodziła chłopca poczętego ze związku w angielskim krzyżowcem (Tomasza Becketa).

Również ślub Siko (Cynagamarowa – Gruzina) z Żydówką (absolutnie przypadkowe spotkanie w wagonie; matce Żydówki ukradziono pugilares z pieniędzmi; pożyczyła więc pieniądze od matki Siko – w Tbilisi „trzeba było oddać”, ale już w wagonie chłopak i dziewczyna w milczeniu zakochali się w sobie, a kiedy Żydzi wrócili do Warszawy, „Ryfka” uciekła do Petersburga, odnalazła studenta-Gruzina i (wiedząc, że on chce się z kimś ożenić) powiedziała: „Zaczekaj. Żenisz się – Bóg z Tobą. Ale ja spojrzę na Ciebie i rzucę się do Newy”. On (wspaniały) nie miał zamiaru z nikim się żenić. Chociaż ona przyjechała bez paszportu w domowej czarnej sukni – ją ochrzczono (lata wolności). Ręczył za nią o. Pietrow, a matką chrzestną była nasza mamusia.

Również Rosjanie „czekają na oblubieńca z daleka” (Spencer, Bockl). Poczekajcie, kiedyś Rosjanie zachwycą się jakimś filozofem z Afryki.

Rewolucja – to właśnie taki haszysz dla Rosjan.

Wśród rzeczywiście pozbawionego treści, nudnego i pustynnego życia.

Jest to wyjaśnienie faktu, że trafiają tu i Lizoguby, a także cała kompania „Podziemnej Rosji”, dość dobra (chociaż naiwna), i Debogorij.

W 1877 r. w Niżnym widziałem idealne postacie. Ale w Petersburgu już wyłącznie łajdaków, socjal-łajdaków.

Doprowadź, Boże Wieczny, do zwycięstwa nad tą knajpą! Doprowadź, Boże Wieczny, do zwycięstwa nad tą knajpą! Doprowadź, Boże Wieczny, do zwycięstwa nad tą knajpą!

Knajpa fraz, oszustw i munduru.

„Literatura”

(na kopercie korekty „Wygnańców literackich”

i „Wśród artystów”)

 

* * *

 

1021. Przekleństwem Rosji jest „Historia literatury rosyjskiej”…

Co za potworności…

Zaczynając już od „Do swego rozumu” przyjezdnego Kantemira i „Niedorostek” pewnego Niemca Fonwizina…

Potem „Mądremu biada”, potem „Martwe dusze” i „Rewizor”… Nieznośni „kupcy” Ostrowskiego, chichot emerytowanego policjanta (Szczedrina).

Wszystko, co jest godne miłości, zabito kamieniami; nie, gorzej – nakarmiono policzkowaniem. „Czy można lubić to ścierwo”?

Co za potworności, co za potworności, potworna ziemia chichocze nad samą sobą.

„Ona jest upadła”. „Ona jest złodziejką”. „Ona jest k…”.

A tu opowieść Eugenii Iwanownej.

Rano przyszła chłopka. Przyjechała w nocy (z powodu głodu w guberni kazańskiej) i gdzieś się zatrzymała w domu noclegowym. Widocznie moja osoba wywołała w niej zaufanie i ona od razu opowiedziała o swoim życiu, a ja czegoś bardziej wzruszającego i subtelnego nie słyszałam i nie czytałam o tym w całym moim życiu.

Chłopak i dziewczyna kochali się czystą i póki co niewinną miłością. Chłopak był bardzo młody – rodzice nie licząc się z jego uczuciami ożenili go z dziewczyną, która z ich punktu widzenia była bardziej odpowiadająca i wiązały się z nią większe nadzieje. Wtedy jego ukochana, nie mając już żadnej nadziei, też wyszła za mąż. O ich miłości wiedziała cała wieś i wszyscy myśleli, że cała sprawa już się skończyła. Nie skończyła się. Chłopaka i dziewczynę pociągnęła dawna miłość, i po krótkiej, bądź długiej walce ze sobą, zaczęli współżyć, ale nie zerwali swoich małżeństw, które były pobłogosławione przez Kościół, a także spełnione fizycznie. Powtarzam: cała wieś znała tę historię i wiedziała, że winowajcy byli winni bez winy, znieśli nacisk lub przemoc starszych, przede wszystkim dlatego, że byli pokorni wobec woli rodziców. Cała wieś dała im w milczeniu zgodę, wyrażającą się w tym, że wszyscy utrzymywali z nimi dobre kontakty. Wszyscy „pozwolili”, bez słów, jak to potrafi wiejski świat. Pozostał problem „żony” siłą ożenionego chłopaka i „męża” dziewczyny płaczącej na własnym ślubie. Pomimo „spokoju na wsi” mogliby wystąpić w obronie swoich praw męża i żony do ich „niepodzielnej” miłości i wspólnego życia.

Eugenii Iwanownej opowiadała swoją historię żona tego chłopaka zmuszonego do małżeństwa, która przecież straciła męża. Przekazała słowa męża tej kobiety, z którą on żył. Gdzieś się spotkali, on położył jej rękę na ramieniu i powiedział: „Został nam dany, mnie (jego żona żyje z innym) i tobie (jej mąż żyje z inną), Maksymowno, przez Boga krzyż i powinniśmy go nieść bez szemrania”.

I nieśli. Niosą. Wiele lat. Co za los!! Czy w literaturze powiedziano o czymś podobnym? Wielkość i prostota tych chłopów i całej wsi – czyż nie zalewa pięknem i prawdą wszystko, co przeczytaliśmy o miłości, czyż nie zalewa postacie Andromachy i Hektora, Penelopy i Odyseusza tak samo, jak postacie z Ewangelii i sama Ewangelia zalewa te wymyślone postacie antyku, pełne heroizmu? Nie mówiąc już o „rozwiązaniach” podobnych kolizji, jakie dali Puszkin w osobie Tatiany, Turgieniew w osobie Lizy Kalityny i Tołstoj w osobie Anny Kareniny.

Eugenia Iwanowna dużo opowiadała o chłopach w guberni kazańskiej. Bardzo utalentowana, subtelna, głęboko humanistyczna – rozmawiała z chłopami o ich problemach. Sama przeżyła wielką tragedię w małżeństwie (18 lat choroby i w związku z nią śmierć 4-letniego syna, bardzo kochanego, więc wzbudzała zaufanie i zajmowała się problemami rodzinnymi). Oto jej uwaga, już poza tą sferą:

– W wielu izbach umierali z powodu szkorbutu, dostarczana pomoc nie mogła już przywrócić sił wyniszczonemu organizmowi. Wśród tych okropności widzisz, że do okna stuka ktoś jeszcze bardziej głodny i mówi: „Na Chrystusa, pomóżcie!”. Nie pamiętam wypadku, żeby w izbie, w której sami będą umierać z głodu, jeśli jest jeszcze chleb żytni – nie odcięli połowy i nie podali przez okno.

Ona zakończyła swoją opowieść:

– Wszystkiego nie da się opowiedzieć. Mam jednak wrażenie, że kogoś bardziej szlachetnego, niż rosyjski chłop, żyjący w zapomnianych zakątkach i bez żadnej szkoły – nigdy nie spotkałam.

Ona jest Mołdawianką. Kim są dla niej Rosjanie, na dodatek z nieprzyjemną (dla niej) „rusyfikacją Besarabii”?

A tymczasem ona przeprowadziła interesujące porównanie Rosjan i Mołdawian: Mołdawianie są kwitnący, nie jest to tylko fakt, ale także tendencja. „Nie żałują – sami biedni – dać dużo pieniędzy klesze za ślub, gdyż jest to honor narzeczonego”. Mołdawianie są łagodni. Żonę nazywają „siostra”. „Nie ma jednak w nich tej religijnej głębi i siły, jaką mają Rosjanie. Cały naród rosyjski jest bez porównania bardziej mistyczny i interesujący”.

 

* * *

 

1022. Knajpa – to zawsze szum.

Istota literatury – to też szum.

Im większy pisarz, tym więcej szumu wokół niego.

Każdy stara się, żeby „być największym”.

Z tego powodu istota literatury zawsze będzie łączyć się z istotą knajpy.

Nie uniknie tego żaden idealizm i żadna ostrożność: „drukować swoje utwory” znaczy – chcieć „szumu”.

Jak cechą wody jest wilgotność, ognia spalanie i powietrza być gazem; a to, co jest zgniłe, nieładnie pachnie.

To jest „istota rzeczy”, której nie da się zwyciężyć własną wolą.

 

* * *

 

1023. Nie istnieje sprawiedliwy gniew, Nie istnieje sprawiedliwy gniew, Nie istnieje sprawiedliwy gniew. Nie istnieje święta złość. Jak można było nie domyśleć się, że na zabójstwo przez Żyda pierwszego Rosjanina (Bogrow zabił w Kijowie Stołypina) należy odpowiedzieć zarządzeniem, iż następnego dnia należy wyrzucić z rosyjskich muzeów, z Muzeum Aleksandra III, Ermitażu, Akademii Sztuk wszystkie te „chefs-d’oeuvre” różnych Lewiatanów, Ginsburgów, Aronsonów, wszystkie te pawie pióra z żydowskiego ogona. Tak – jeszcze Rubinsteinów z opery i jakiegoś tam rzeźbiarza z „Jermakiem”, „Groźnym”, a tym bardziej „Umierającym Spinozą”. Jak on się nazywa? Zapomniałem, na szczęście, jego nazwisko.

Jesteśmy jednak „leniwi i obojętni” (Puszkin).

Jak Żydzi bronili jednego oficera francuskiego – Żyda Dreyfusa! A my?

Dlatego rozumieją, że można nas rozdeptać.

(na kawałku koperty) (Sacharna, czerwiec)

 

* * *

 

1024. „Chłopi patrzą na książkę, jak na modlitewnik. Kiedy dać im tom Gogola, to nie rozumieją: Co to takiego?

Chłopi nie rozumieją żartu, śmiechu w książce: im się wydaje, że książki są napisane od Boga i są porażeni, jeśli występuje w nich żart lub śmiech.

Dopuszczają bajkę, jako coś ulotnego. Przede wszystkim czytają – żywoty świętych lub książki pouczające. Z tego powodu, gdy proponuje mi się ofiarowanie książek do bibliotek, nigdy nie posyłam, bo wiem, że wszystkie te książki są zupełnie niepotrzebne i wrogie ludowi.

Ale: jak siać ziarno, jak pielęgnować winorośl – to się chłopom podoba i jest im potrzebne. Uważam, że książki dla wsi powinny być tylko takie: poważne i potrzebne”.

(Eugenia Iwanowna podeszła do stołu i powiedziała to

w natchnieniu. Tu uwaga: w jej posiadłości jest szkoła,

ona sama opłaca nauczycielkę, ale po kłótni z kapłanem

– złym kapłanem – nie chodzi do cerkwi. W sprawie

bibliotek wcale nie decyduje jakieś skąpstwo, gdyż

w czasie głodu jeździła do guberni kazańskiej i pomagała)

 

* * *

 

1025. Nie krępujcie się, nie krępujcie się, panowie… Pejzaż rosyjski „opracował” Lewitan z Wierzbołowa, pieśni ludowe zebrał lub zabrał Szejn, słowianofilstwo wziął pod swoją opiekę i obronę Gerszenzon, Jermaka i Groźnego ulepił Antokolski.

„Martwe dusze”, jakimi na nieszczęście się urodziliśmy, w naturalny sposób „otwierają się” przed „żywą duszą” Żyda, który długi oddaje w terminie, bierze w arendę majątek patrioty i ochmistrza Krupienskiego, według ustalonej ceny, i nie tylko skupuje len i jajka, ale także rozdaje tysiące zamiast kopiejek, które rozdawał kupiec – Kolcow, a w tym sensie jest nie tylko dobroczyńcą Krupienskiego, ale także prostego ludu. On zawsze opiekuje się i pomaga. Czyż „Szypownik” Kopelmana nie opiekował się prawie wszystkimi pisarzami rosyjskimi? Poczekajcie, pójdzie dalej i już idzie dalej. Szczodry pugilares otworzył lub jutro otworzy dla Czerwonego Krzyża, Błękitnego Krzyża i w ogóle dla „Krzyży” wszelkich możliwych kolorów… Będzie wyprawiał siostry miłosierdzia do Czarnogóry i Serbii do „naszych” i do czasu tylko „naszym braciom Słowianom”…

(czerwiec)

 

* * *

 

1026. No cóż, no cóż, no cóż, jeśli róże mają nektar, przecież z tego powodu nie można wszystkich wsadzać do więzień.

(kanonikom A-wowi i D-owi)

 

* * *

 

1027. Słyszę szum,

Ale głosów nie słyszę.

Widzę nogi,

Ale nie widzę twarzy.

(nocą, zasypiając; stały stan)

 

Przeczytałem:

 

Koszmary życia

 

18 czerwca około 7 wieczorem uwagę licznych pasażerów w poczekalni pierwszej klasy kolei warszawskiej zwrócił uwagę szybki wypływ wody z damskiej toalety. Zakładając, że w toalecie popsuł się kran, policja weszła do toalety, ale okazało się, że jest ona zamknięta na klucz. Wezwano ślusarza, wyłamano drzwi i policja weszła do toalety. Okazało się, że panna Emilia Raczkowska, 20-letnia, znajdująca się w ostatnim okresie ciąży, weszła do damskiej toalety, zamknęła za sobą drzwi i urodziła dziecko. Chcąc ukryć swoją hańbę Raczkowska udusiła niemowlę i wrzuciła do muszli klozetowej, ale utworzył się zator, woda zaczęła rozlewać się i przerażona kobieta odkręciła główny zawór wodny. Woda chlusnęła ze straszną mocą. Raczkowska straciła świadomość i bez zmysłów upadła przy muszli. Kiedy woda zalała całą toaletę, zaczęła wylewać się pod drzwiami, na co zwrócono uwagę. Trup niemowlęcia został wyjęty z muszli jeszcze ciepłym. Nieszczęśliwą matkę odwieziono do miejskiego szpitala. Była bardzo słaba i nie można jej było przesłuchać.

„Nowoje Wriemja” z 19 czerwca 1913 r., N° 13386

 

* * *

 

1028. Dlaczego czepiacie się mojej duszy i duszy każdego pisarza, że on powinien

NIENAWIDZIĆ CARA.

Czepiacie się jak szakale wyjące u drzwi. Nie chcę was, nie chcę was. Ani Żyda Ol d’Ora, ani poety Bogoraza. Jestem Rosjaninem. Zostawcie mnie w spokoju. Zostawcie nas, Rosjan, nie podkradajcie się do nas, szepcąc:

– Pan jest WYKSZTAŁCONYM CZŁOWIEKIEM i pisarzem, Pan powinien nienawidzić ten podły rząd.

– Jestem wykształconym człowiekiem, nawet Bockla czytałem, ale

SZANUJĘ RZĄD

i idźcie do diabła. Ja nie uważam rządu za podły, ja was uważam za podłe, wstrętne hieny.

(wczoraj przez cały wieczór, zresztą często)

 

* * *

 

1029. Eurhka! Eurhka!!

w problemie wstydu płciowego, który został nazwany wstydem własnej płci i z którego wyprowadzono wniosek (W. Sołowjow w ślad za wielu innymi), że w tym wypadku wstydzimy się swojego grzechu, swojej żywotności, swojego poniżenia – nie zwrócono uwagi na następujące kwestie:

1) Kogo mianowicie się wstydzimy?

Zakładano, że – wszystkich.

2) Wstydzą się nie aktu, który właściwie mógłby być grzeszny, w którym człowiek „poniża się”, ale wstydzą się widoku.

Fakt, że zgodnie z rosyjskimi zwyczajami wszyscy, włącznie ze stanem duchownym, chodzą do łaźni całymi rodzinami, to znaczy mąż i żona, niekiedy z małoletnimi dziećmi – wskazuje, że mąż nie wstydzi się wobec swojej żony, a żona – wobec swego męża.

Na to, że ludzie wstydzą się widoku swoich organów płciowych wobec innych osób tej samej płci wskazuje fakt, że w czasie kąpieli mężczyźni zakrywają je ręką. Gest zakrycia ręką został wspaniale ukazany w posągu Wenus z Milo.

W końcu, nie zwrócono teologom i moralistom uwagi na to, że zakrywa się też piersi; wstyd „kobiet” istnieje w odniesieniu do piersi, podczas gdy mężczyźni nie wstydzą się swojej obnażonej piersi. Tymczasem pierś kobieca jest piękna, a istnienie „dekoltów” wskazuje na to, że same kobiety uważają swoje piersi za piękne i pokazują ich początek: jest godne uwagi, że „wstyd” zaczyna się od napełnionego mlekiem owalu piersi i nigdy nie pokazuje się sutka. Natomiast „karmienie dzieci”, czego organem jest pierś – nawet moraliści i teolodzy nie uznają za „grzech” lub „coś złego”, z wyjątkiem heretyków skopców.

Co to wszystko znaczy? Na co wskazują wszystkie te szczegóły?

Wszystko to oznacza, że zarówno piersi, jak i organ płciowy są „twarzą w twarz”, są „twarzą dla twarzy”, z wyłączeniem ich dla oglądania przez wszystkie inne twarze na ziemi, w stosunku do których rodzi się „wstyd”, to znaczy „nie patrz”, „nie pokażę”. Przeciwnie, nie ma takiego uczucia w stosunku do tego, do kogo zwrócony jest organ: matka wabi niemowlę piersią i pozwala mu bawić się nią; natomiast organ płciowy jest zwrócony wyłącznie do męża – to znaczy do jedynej istoty na ziemi, z którą ma on kontakt i w tym kontakcie już nie ma wstydu!! „Pieszczoty”, jak wiadomo, sięgają tak daleko i głęboko, że żaden ich opis, a nawet tylko nazwanie nie jest możliwe i nie zostało sformułowane w żadnym z języków świata choćby aluzyjnie. W tym wypadku „odwrotność” jest pełna i „wezwanie” tak silne, że wstyd zostaje odrzucony i pojawia się nowe zjawisko, dla którego nie ma słów, ale jego istota jest w odwrotności wstydu. Nie jest to bez-wstyd, ale anty-wstyd, żądza, potrzeba i gotowość dania odczucia czegoś najbardziej wewnętrznego, a przy tym – żeby nic nie zostało zatajone – najpierw jednym, potem drugim sposobem, w końcu niezliczonymi sposobami, najpierw dla jednego, potem dla drugiego i ostatecznie dla wszystkich innych organów zmysłowych. A przy tym, oczywiście, Desdemona i Otello, Tatiana Łarina i jej mąż nie byli po tym anty-wstydzie mniej cnotliwi, niż Ofelia i Hamlet, którzy nigdy nie naruszyli wstydu. Co to oznacza? Co to za fenomeny?

Właśnie to, a przy tym to jedno lub przede wszystkim pokazuje, że:

1) Piersi są twarzą dla swego dziecka, to znaczy, że on jest twarzą matki!

2) Organy płciowe są twarzą małżeństwa, męża – do żony, żony – do męża. Z ZAKRYCIEM dla całego pozostałego świata.

Gdyby nie to, co jest nazywane „sferą płciową”, nie było twarzą, właśnie – Twarzą: to wtedy nie byłoby osobowego małżeństwa, a jedynie bezosobowe zjednoczenie płciowe, to znaczy wyłącznie prostytucja, wieczna i nieustanna. Jak „organ”, gdzie – „organ”, tak – „prostytucja”, tam – „prostytucja”. Właśnie z tego powodu cały świat – i nauka i prawa mylą się poważnie i strasznie (niebezpiecznie), nazywając „tę tajemnicę” – „organy”. Przy takiej nazwie i rozumieniu rodzina nie byłaby możliwa. Dlatego tak zwaną „sferę płciową” można jeszcze nazwać duszą rodziny, kołyską rodziny i podwójną twarzą małżeństwa. Męska-twarz – męska „sfera”, kobieca-twarz – kobieca „sfera”. Rodzina zaczyna się przecież od męża i żony w ich tak zwanej „sferze płciowej”, nikomu nie pokazywanej, ukrytej przed całym światem, i ma wszystko:

Twarz,

duszę,

przyciąganie,

związek.

Wszystko!! Wszystko!!

Święta sfera – co by nie mówić. Słowo samo wyrywa się z ust:

Rodzina,

Ród,

Potomstwo,

Przodkowie.

A od całego świata, od wszystkiego „innego” są oni odrzuceni i signum tego, prawem tego, narzędziem tego, „bramą” i „zamkiem” tego świętego domu jest „wstyd”. – „Wstyd wobec wszystkich” – poza „mężem”, to znaczy nie dotykaj – nawet spojrzeniem, nawet myślą, nawet samym „wyobrażeniem” i „pojęciem” – tego, do czego ty i każdy inny, i wszyscy inni ludzie, cały świat – nie mają odniesienia: dlatego, że to należy do mojego męża i w całym świecie tylko do jego jednego.

Jakże nie powiedzieć, z jakimś lękiem – DO JEGO JEDNEGO – o mężu.

I – DO NIEJ JEDNEJ – o żonie.

Obydwoje wyrastają na Herkulesów. Na pierworodnych. Na szlachetnych.

„Mąż” – jego „trzeba się lękać” (światu). On jest „straszny”.

„Żona” – jej trzeba się lękać, ustępować drogę, nie prowadzić przy niej pustych rozmów. Ona jest – „groźna” (z niej dzieci).

W ogóle rodzina – „budzi bojaźń”. Swoją „linią”, magiczną linią, którą wokół niej zakreślił Bóg.

W ten sposób „wstyd” jest „rozgraniczeniem”. To – „płoty” między rodzinami, bez których przekształcają się one w ulicę, w tłum, a małżeństwo – w prostytucję[4]. „Wstyd” oznacza – „ja nie jestem prostytutką”, „ja nie jestem prostytutem”. – „Ja – nie jestem dla wszystkich”. Wstyd jest organem małżeństwa – w stosunku do tego czysto duchowego zjawiska właściwa jest nazwa „organ”. Małżeństwo działa przez „wstyd”, odgradza się, broni, odpędza od siebie tych, którzy nie mają z nim nic wspólnego. To – jego „tarcza” i „obrona”, a więc „oręż” i „środek”, „organ”. Podczas gdy cielesna sfera płciowa jest istotą „rzeczy”, „duchem”, „systemem” i „królestwem”. W odniesieniu do sfery płciowej „wstyd” jest duchowym welonem „niewidzialności”, „niedotykania”, „chronienia”. „Wstyd” jest Aniołem Stróżem, chroniącym to, co ma oczywistą wartość i znaczenie dla ludzkiego bytu i jest godne chronienia przez Anioła Stróża.

 

* * *

 

1030. Jedni całują w ramię, a inni wszystko im „nakładają”. Upokorz się więc, „upokorz się hardy człowieku”. Upokorzył się.

(Fiłosofow i Mereżkowski wśród Rubakinów,

Iwanowych-Razumników i pozostałej kompanii

Socjaldemokratycznej)

 

Biedni moi przyjaciele. Widzę wasze łzy, ale nic nie mogę zrobić. Ten rodzaj jest okrutny i nie zapomina obrazy, którą kiedyś im wyrządziliście. „Wychrzczeni” – to ci, którzy się ochrzcili. A jak się „roz-chrzcić” – nie wiem. Jeśli są „roz-chrzczeni” – to znaczy, że mogą być „wyobrzezani”.

 

*

 

Nie rozumiem.

Należy zapytać Hessena, Lubosza (jest taki), Mińskiego i Chodskiego.

„Fiłosofow, który się wyobrzezał…”.

Nie: „syn rzeczywistego radcy stanu, całe życie korzystającego z państwowej renty, który się wyobrzezał?…”.

Nie rozumiem, nie rozumiem.

(8 czerwca)

 

* * *

 

1031. „Sympatyczna młodzież” ciągle robi postępy. Jeden z nich rok temu nie odchodził ode mnie przez ½ godziny i nie tyle prosił, co domagał się, żebym zapłacił za niego 40 rubli za studia („brakuje”). Był wielkości pieca, miał 24 lata, a ja maleńki i mam 57 lat. Całkiem niedawno inny napisał do mnie: „Znajduję się w trudnej sytuacji, żonę wysłałem do Samary, proszę jej posłać (nigdy jej nie widziałem) 40 rubli”.

Jeśli mnie proszą o tyle pieniędzy, to o ile prosili Suworina?! Widziałem listy – a on na wszystkim dawał. Ale ani jeden z nich po śmierci Suworina nie przysłał telegramu, listu: „On mi pomógł – wieczny dla niego odpoczynek!”

Po prostu „sympatyczna młodzież” – w najwyższym stopniu sympatyczna.

 

*

 

„Milcz! My – nie będziemy czytać Twoich książek!” Pan z wami, panowie – nie żałuję. Wy nie jesteście zbożem, a sporyszem.

Ani – myśli, ani – pracy. „Sama młodość”. Mówię więc, że dawno już nadeszła pora, żebyście się pożenili, to znaczy spożytkowali swoją „młodość” w jedyny korzystny sposób dla ojczyzny. A „żeniąc się”, proszę, nie czytajcie żadnych książek. To jedynie kieruje siły w inną stronę.

(21 lipca, Sacharna)

 

* * *

 

1032. To wcale radykalizm nie jest mi wrogi (sam jestem radykałem), a formalizm (obecnego) radykalizmu, radykalne „szaty” na ludziach…

Które po prostu są wewnątrz – puste.

Radykalizm, socjalizm – to nie jest natura.

 

* * *

 

1033. Problemy Rodziewicza

Kupiłem wszystko, jak kazał: papieru kredowego po 2 kopiejki za arkusz, zrobiłem zeszyt z trzech arkuszy i zewnętrzne kartki obłożyłem. I napisałem: Problemy z geometrii ucznia IV klasy W. Rozanowa – rozciąłem kartki i wypisałem wzory, wszystko tak, jak pokazał na tablicy Rodziewicz. W lewym kwadracie:

 

Problemy

 

w środkowym, największym – rysunek (2 trójkąty). W prawym –

 

dowód.

 

Pięknie. Sam się zachwycałem.

Sztejn spojrzał i zapytał:

– Co Ty, Rozanow, zrobiłeś?

– Problemy Rodziewicza.

On spojrzał na takiego samego ucznia szóstej klasy i wzruszył ramionami:

– Popatrz, jaki głupi jest Rozanow. On myśli, że zrobił „problemy Rodziewiczowi”.

Patrzyłem z niedowierzaniem. A on się uśmiechał.

Po pięciu minutach:

– Jutro kup 3 arkusze po 5 kopiejek za arkusz. I przynieś mi. Cyrkiel, linijkę i tusz mam.

Następnego dnia wszystko zaniosłem Sztejnowi. On mieszkał u Szundukowa (inspektor), na górze.

Wziął w milczeniu i położył. O nic nie pytałem. Po 3 dniach zawołał mnie.

– Masz, Rozanow, problemy. Swoje możesz podrzeć. To nie są problemy, a łajno. Dotknąłem zeszytu. On:

– Ostrożnie.

To znaczy „otwórz ostrożnie i patrz”. Ostrożnie otworzyłem pierwszą kartkę i oniemiałem.

Na wspaniałym atłasowym papierze z niezwykłą precyzją i równo poprowadzono linie, a żadna linia nigdzie nie miała pogrubienia (nacisk pióra), ani jedna linia nie była grubsza lub cieńsza od pozostałych. Jak linie, tej samej grubości były litery a, b, c, A, B, C w „problemach” i w „rozwiązaniach”.

– Ostrożnie, ostrożnie – powiedział on, widząc, że zamykam zeszyt.

Następnego dnia również pozostali uczniowie oddali Rodziewiczowi zeszyty. On był mały i wstrętny. Polak z szalikiem na szyi. On parsknął w szalik grubym nosem i powiedział: „Dobrze”. W parskaniu było zadowolenie i pochwała.

Wszystkie zeszyty związał pąsową wstążką. Zabrał ze sobą. Więcej ich nie widzieliśmy.

Długo myślałem – po co to wszystko? Później uczniowie starszych klas wyjaśnili:

– Jeśli będzie wizytacja, przyjedzie kurator okręgu lub zastępca kuratora – to przed wizytacją na lekcji zapyta Rodziewicz: „Jak pracują Pańscy uczniowie?” A on zamiast odpowiedzi poda

Problemy

uczniów IV klasy

Gimnazjum w Niżnym Nowogrodzie.

Kurator zobaczy, że „Problemy” są rozwiązane, jak w żadnym gimnazjum w jego okręgu, uściśnie mu rękę, podziękuje za gorliwość w zajęciach i zawsze będzie myślał: „Jaki poważny i utalentowany nauczyciel matematyki jest w męskim gimnazjum w Nowogrodzie”.

 

* * *

 

1034. Powstał rynek.

Rynek książek, gazet, literatury.

I zaczęto pisać dla tego rynku. Nikt już więcej nie odkrywa swojej duszy. Nikt więcej nie mówi do duszy.

Z tego powodu wszystko zginęło.

(los literatury)

 

* * *

 

1035. Czukowska (Żydówka, sympatyczna) na moje pytanie: „Co jest istotą Żyda?” – długo milczała, a na powtórne zapytanie – znowu milczała, i dopiero na trzecie zapytanie opuściła głowę i powiedziała:

– Rozum.

Przedtem rozmawialiśmy o Bogorazie (Tan) i ona powiedziała, że „on jest najmądrzejszy ze wszystkich współpracowników „Sowriemiennogo mira” (lub czegoś innego). Hornfeld (Hornfeldyszka) też jest „najmądrzejszy ze wszystkich” w „Russkom Bogactwie” (mówił o innych, że są nieukami).

Ból Żydów polega na tym, że Rozanow jest jeszcze mądrzejszy od Żydów. Ja wiem wszystko, co wiedział „ojciec ich Abraham”. Ich rola przy mnie – smutne milczenie.

 

* * *

 

1036. Socjalistę boli ząb…

„To poza programem…”.

I biega, biega po pokoju biedny socjalista, jęczy, zaciska szczękę ręką, bierze w usta to zimną, to ciepłą wodę, wyzywa wszystkich wokół i zupełnie nie zauważa, że wykonuje szereg gestów i przeżywa w sobie szereg poruszeń duchowych, których nie przewidzieli Marks i Lassalle.

Mnie natomiast męczy i po części śmieszy ten jego brak konsekwencji lub to, że Marks i Lassalle „pomimo swego rozumu” jednak nie wszystko przewidzieli. Mówię więc:

– Mój przyjacielu, socjalisto! Cóż to jest ból zęba, nadejdzie przecież śmierć, a przed nią pojawią się głupie i niezdolne dzieci, pojawią się choroby i utrata żony.

– Utrata żony to nic takiego, wezmę sobie drugą – wprowadza „poprawkę do programu”.

– Ach, mój przyjacielu. Jeśli pojawi się rak strun głosowych, to żaden „program nie pomoże”.

 

* * *

 

1037. Tak, zamienię swego Władcę na opowiadanka Ajzmana w „Russkom Bogactwie”!! Podstawiaj kieszeń.

„Mrocznego terrorystę prowadzono do więzienia, ale jego serce było pełne miłości. On mówił sam do siebie: „O, ludzie, gdybyście wiedzieli”… „I Ty, Kiro, czy mnie zapomnisz?”

Bardzo interesujące.

 

* * *

 

1038. Władcy cierpieli. Nasz władca w czasie wojny rosyjsko-japońskiej odczuwał coś zupełnie innego, niż Korolenko.

Władcy zawsze cierpieli, nie należy o tym zapominać. Sprawowanie władzy jest cierpieniem.

A my, poddani, powinniśmy „cierpieć z Władcą”. Pomagać Władcy swoją pracą, współczuciem i zrozumieniem.

Chcę być bardziej „poddanym”, niż „obywatelem”. „Obywatelem” wcale nie chcę być. „Obywatel” jest pretensją, wścibskością i zarozumiałością. A ja jestem Rosjaninem.

Jestem grzeszny, dlatego kocham Władcę.

Jestem słaby i chcę „leżeć za plecami naszego Cara”. On – mur obronny. Ochrona.

27 czerwca 1913

 

* * *

 

1039. – Jestem zadowolony, że to od Władcy. Nie dlatego, że to jest dobre lub złe, ale dlatego, że od Władcy.

Oto moja odpowiedź – inteligenta, pisarza i absolwenta uniwersytetu (studiowałem w uniwersytecie).

(rano, po wstaniu)

(w odpowiedzi na „motywy literatury”)

 

* * *

 

1040. Zdjąć narzekania na płodność człowieka – poświęciłem temu ½ mojej działalności literackiej.

Powiedzą: „Niepotrzebnie. Nikt na to nie narzeka, kiedy jest to dokonywane przez właściwego człowieka, zwanego mężem, z właściwą kobietą, zwaną żoną, we właściwym czasie, zwanym małżeństwem, z właściwym celem – właśnie dla zrodzenia synów ojczyźnie i córek Kościołowi. Małżeństwo zostało ustanowione przez Kościół: kto na nie napada, ten sprzeciwia się Kościołowi i zostanie przez niego zwyciężony. Czemu więc poświęcił Pan ½ swojej działalności literackiej?”

 

*

 

W samej rzeczy, o czym? Ale i Kościół, i dobrzy ludzie mogą zrozumieć, że było coś „słabo zauważalnego”, a nawet „wcale nie zauważalnego” – co zmusiło mnie do zaniepokojenia się 15 lat temu i zużycia tak dużo atramentu, nerwów i czasu na ten problem.

Dlaczego panuje powszechne milczenie, to znaczy obojętność wszystkich wobec faktu, że milion najlepszej męskiej młodzieży stoi pod bronią i ta „broń” zmusiła do zamilknięcia przykazanie Boże o rozmnażaniu się, podczas gdy inne przykazania, nie tylko Boże, ale także „świętych Ojców” i „imperatorów bizantyjskich” Kościół nie przemilczał pomimo różnych nacisków państwa?

Popatrzcie (historycznie i teraz w Rosji) na problem rozwodu, na problem skasowania dni świątecznych.

Dlaczego poza tym 500 000 młodzieńców, w rozkwicie sił i zdrowia, w wieku małżeńskim, nie może zawierać małżeństw, „dlatego, że uczą się logarytmów” i w tym wypadku już nie nacisk woli państwa, nie nacisk inteligenckiej pedagogiki zmusił Kościół do „wydania jagnięcia spod pazuchy”, żeby zjadł go wilk? Dlaczego jagniątko-małżeństwo jest wydawane przez Kościół i duchowieństwo każdemu, kto chce mu odgryźć nogę, ucho, głowę, ogon? Dlaczego istnieje takie nieprzestrzeganie tego jedynie „sakramentu” i tylko tego jedynie przykazania, jakby ono przestało być przykazaniem?

Dlaczego w każdym mieście, guberni, wszędzie tak dużo starych, niezamężnych panien? Bez dzieci, trosk, obowiązków właściwych kobiecie?

I paralelnie – dlaczego nocne cienie przemykają się po ulicach i bulwarach, szepcąc do przechodniów: „Kto mnie chce?”

Dlaczego?

Dlaczego?

Dlaczego?

 

*

 

Dlaczego wyższa hierarchia Kościoła jest bezżenna?

A jeśli jej członek wstąpi w związek małżeński – jest karany jak przestępca?

Dlaczego ten, kto zawarł małżeństwo nie może wydawać praw, rządzić, a jedynie podporządkowywać się, jak nieletni dorosłemu, jak niedoskonały doskonałemu i jak uczeń nauczycielowi?

Dlaczego „stan bezżenny” jest „doskonalszy”?

Dlaczego?

Dlaczego?

Dlaczego?

 

* * *

 

1041. Jeszcze 20 lat temu, kiedy zaczynałem swoją działalność literacką, „Żyd w literaturze” był czymś mało znaczącym. Do tego stopnia „mało znaczącym”, że nikt go nie widział i nikt o nim nie wiedział. Wydawało się – jego nie ma. Był tylko samotny Piotr Isajewicz Wejnberg, tłumacz i autor wierszy podpisywanych „Heine z Tambowa”. Minęło tylko 20 lat: „Żyd w literaturze” jest potęgą, z którą nikt nie może sobie poradzić. – – – Przez wydawnictwo, przez redakcję, przez drukarnię – nie można trafić w jakiekolwiek drzwi, żeby po ich otwarciu nie zobaczyć czarnej bródki w klin, jak na rysunkach piramid w Egipcie, z pytaniem: „Czym mogę służyć? Jestem sekretarz redakcji Zacharow. Rękopis? Od Rosjanina? Tłumaczenie!!? Proszę wybaczyć, mamy swoich współpracowników i od osób postronnych nic nie przyjmujemy”.

W ten sposób Rosjanie (poza „nazwiskami”) powoli ocknęli się jako obcy w swojej literaturze. W „Funduszu Literackim” przy kasie stali Wiengierow i Gurewicz, w „Kasie Zapomogowej Rosyjskich Pisarzy i Uczonych” stał „rosyjski ekonomista i publicysta” Słonimski. W „Russkom Bogactwie” rękopisy i przekłady przyjmuje Hornfeld, a w „Sowriemiennom Mirie” – Kranichfeld (wydaje się, że nie jest to jeden i ten sam człowiek).

 

* * *

 

1042. – No, spełniono „sakrament” nad Lwem Mikołajewiczem, ożeniono go z Zofią Andriejewną, i wszystko. „Wszystko z czcią” i „według prawa” (Akulina z „Władzy ciemności”).

A skończył prawie jak Anna (Karenina) – nad głową której napisał epigram: „Moja jest zemsta i ja odpłacę”.

Postawił ostrzeżenie dla żyjących w „nieprawym związku”.

I wydaje mi się, że „Moja jest zemsta” stało nad jego głową, a on tego nie zauważył. „Bóg… miłujący sprawiedliwych i grzesznych”, mówił:

– O, faryzeusze i obłudnicy, osądzający krańce Świata i podnoszący kamienie na bliźnich swoich… Oto ja poplącze wasz rozum i spętam pętami kroki wasze, i pokryję mgłą oczy, i ockniecie się wszyscy, wszyscy na tym samym miejscu, gdzie rzuciliście kamienie”…

 

Ostapowo – „tory” małżonka Lwa Mikołajewicz.

(na śmiech T-wa: „Cha-cha-cha! Anna Karenina musiała

tak skończyć, gdyż żyła z Wrońskim bez ślubu”)

 

* * *

 

1043. Utonęła matka Hercena. On napisał wstrząsający list z opisem tego faktu i wysłał do Fogchta. Cała Europa współczuła cierpiącemu Hercenowi.

 

* * *

 

1044. Kiedy Niemiec Schiller i Niemiec Hofmann zbili porucznika Pirogowa, to ten poszedł ze skargą do przełożonych, ale po drodze wstąpił do restauracji, zjadł dwa pierogi, jeden z konfiturami i jeden z pasztetem. Pospacerował. Uspokoił się. I zasnął.

 

* * *

 

1045. Są ludzie, którzy patrzą na chrześcijaństwo jak na „ostatni ratunek” w życiu pozbawionym czci – „Chrystus z Panem! Chrystus z Panem! Chrystus Pana zachowa!” – mówił mi na schodach, żegnając się. I smutnie patrzył w moje oczy swoimi głębokimi, pięknymi oczyma. „Przyszedł i zabrał” narzeczoną kochającemu ją pięknemu człowiekowi – ale nie tak pięknemu – i wziął około 50 tysięcy posagu. Spoczął na niej i na tym posagu jak kłoda na żywych ludziach, nie zwracając żadnej uwagi na żonę i rodzone przez nią – przy jego udziale – dzieci. Ciągle zajmował się prosforami, lampkami oliwnymi i jeździł lub chodził tylko tam, gdzie można było porozmawiać o Chrystusie. Nic nie robił i nie był zdolny cokolwiek rozbić: taka to już limfa we krwi. Wszyscy powinni go wozić, nieść lub taszczyć. A on sam – nic.

Kiedy tak sobie myślę: dlaczego on zawsze tak mówił – „Chrystus z Panem” z takim przekonaniem i żądzą, smutkiem i bólem – to wydaje mi się, że jest tylko jedno wyjaśnienie tego faktu: była to dla niego ostatnia kotwica, której trzymało się jego istnienie. „Baron” z utworu Gorkiego. A teraz – życie, figura i skomplikowana natura z Czechowa, i psychologia kaznodziei.

 

* * *

 

1046. Znałem dwa wypadki, kiedy mężczyzna ożenił się „z pieniędzmi” – i oba skończyły się niezwykłym szczęściem i pełną miłością. Dzisiaj Michał Andrejewicz (niezwykle szlachetny Estończyk, „Samsonowa” ze „Zmartwychwstania” Tołstoja) opowiadał, że jeden jego przyjaciel ożenił się nie tylko bez miłości, ale na dodatek uważał dziewczynę za nieprzyjemną. „A teraz tak się kochają, tak się kochają, że bardziej już nie można”. Zapomniałem go zapytać, czy ślub odbył się ze względu na pieniądze. Być może był nacisk rodziców. Drugi wypadek znany. Człowiek mający posadę, ale biedny, zawsze powiadał, jak i rodzice o nim mówili, że „bez posagu to nawet nie ma co myśleć o ślubie”. Zapoznał się „z posagiem”. Ona była bardzo brzydka, zwłaszcza przed ślubem. Prawie kaleka. Ale skromna i bardzo „rodzinna” (seria instynktów). Mąż i dzieci dla niej dosłownie stanowili cały świat. A on jest człowiekiem ze zdecydowanym „ja”, żelaznym charakterem. Później, rzucony gdzieś w świat, codziennie pisał do niej przez dwa lata. A potem (kiedy się znów połączyli) nigdy nie wychodził nawet z domu.

 

*

 

Tołstoj pierwszy zauważył to w życiu i dokładnie opisał w „Wojnie i pokoju” (ślub Mikołaja Rostowa i księżniczki Marie Bołkonskiej). Ale to nie tak. Miłość i szczęście, oczywiście, może zrodzić się po prostu ze „wspólnego życia”, ze stosunków płciowych mężczyzny i kobiety, już po „przeliczeniu pieniędzy”. Wtedy przecież, dopóki liczyli – nie było jeszcze miłości i przywiązania. Ale potem poszedł „dzień za dniem”, „drobiazgi dzisiaj”, „drobiazgi jutro” – mąż zachorował – a żona się przeraziła, zatroszczyła, otoczyła go troskliwością; nieprzyjemności w pracy – ona pocieszyła; on ją „przyhołubił” w czasie ciąży, „ustrzegł” przed wysiłkiem, a także przed swoimi przyjemnościami: patrzysz, a to zrodził się szacunek, zrodziło się przywiązanie, a w końcu pełna miłość.

 

*

 

Właśnie dlatego nie należy długo „rozmyślać” nad małżeństwem, „teoretycznie budować przyszłe szczęście”, a – „jak najszybciej się żenić”, gdy tylko dziewczyna (lub wdowa) „przypatrzyła się”, „podoba się”, „przyjemnie się z nim rozmawia”. Przeszkadza w tym chrześcijańska „nierozwiązalność” małżeństwa, która wszystko popsuła, zrodziła przerażenie przed „wiecznym nieszczęściem” (przykład – wieloletni – nieudanego małżeństwa). Żydzi prawidłowo uznali, że „niech się lepiej i częściej żenią” – a „Bóg wszystko urządzi”. Nie należy też biadolić na dawne ruskie „swatki”, które wszystko „organizowały”, ani obecnych ślubów z „zapowiedziami”. Cóż można zrobić? To wszystko jest śmieszne dla kogoś, kto nie ma takiej potrzeby. A kto ją ma – wtedy tragedia: powinniśmy pomóc, ulepszyć, a nie „śmiać się do upadłego”.

Im dalej – tym sytuacja małżeństwa jest tragiczniejsza, boleśniejsza i straszniejsza. „Planeta wysycha. Przypadek córek Lota – jako ostatnia groźba – jakże jest zrozumiałe, że znalazł się w Świętej Księdze. – „Patrzcie! Strzeżcie się! Nie doprowadzajcie dziewczyn do takiego stanu”. Nikt nie słyszy. Nikt nie rozumie.

 

* * *

 

1047. Żydzi wiedzą, że „z masłem” jest smaczniej i smarują, smarują rosyjskiego obywatela i rosyjskiego pisarza, zanim go zjedzą.

I to, że jest on teraz „najszlachetniejszym człowiekiem w Rosji” – nawet jedynym szlachetnym w tym podłym kraju; w literaturze, oczywiście, jest „teraz pierwszym publicystą”. „Jego opowiadania są godne uwagi, nawet zdumiewające”. „Nie istnieje nic podobnego”. Rosjanin jest absolutnie szczęśliwy. Masło i tak z niego spływa. Korolenko jest absolutnie szczęśliwy, smarowany masłem przez Hornfelda i pozwolił temu Żydowi założyć „rosyjskie czasopismo narodnicko-socjalistyczne” w kieszeni najpierw socjalizmu, a potem po prostu opozycji, a na końcu w kieszeni Hornfelda i jego 33 anonimowych tłumaczy i tłumaczek. „Przecież musimy coś jeść. Korolence dobrze, Żydzi są syci i policja, jak myślę, też jest zadowolona, że w końcu ta nieprzyjemna tradycja Niekrasowa, Sałtykowa i Michajłowskiego gdzieś przepadła”.

 

* * *

 

1048. Patrz na swoją sprawę jak na mogiłę.

Na najważniejszą sprawę…

(a przecież wszystkie sprawy są najważniejsze).

9 lipca 1913 r.

 

* * *

 

1049. Przecież socjaliści wcale nie są moimi wrogami (przyjaźń ST., bardzo sympatyczny list G. L., – także M. G.), a brody-łopaty w socjalizmie.

Oczywiście, nie mam nic wspólnego z socjalizmem (twór żydowski) (i w ¾ pozytywizm), ale

………………………………………………………

Myślę, że jego – nie ma. Pozostały jedynie farbowane bokobrody i peruki.

 

I od brzegu krętego.

Odepchnął się wiosłem,

Nasz zmarły popłynął znowu

Do mogiły i do krzyża.

(10 czerwca 1913 r.)

 

* * *

 

1050. (10 czerwca 1913 r.)

Należy odróżniać żywioł wiary od dogmatów wiary… Dogmatom ja mówię… „adieu”, ale we mnie trwa i nigdy nie umrze, jak i nie zaniknął nawet na minutę, żywioł prawosławia. Żywioł naszej wiary, żywioł naszego Kościoła, świątyń i modlącego się ludu. To wiele wyjaśnia, również mnie samemu, co rozumiałem i co wydawało mi się dziwne. Prawie całe życie poświęciłem na walkę z Kościołem, ale zamiast tego, żeby po prostu „zapomnieć” i porzucić (jak cała literatura), w istocie piszę tylko o jednym; a co najważniejsze – o wszystkich innych tematach (sztuka, nauka) piszę „pod kątem prawosławia” i moje opera omnia można zatytułować „Uniwersum, jak on wydaje się prawosławnemu”, – co „prawosławny w nim odrzuca i co bardzo kocha”. Być może, jeśli tak, to jestem znaczącym zjawiskiem. Zostawmy jednak „ja”. Metropolita Antoni (powiedziano mi): „A Rozanow jest w pełni nasz” ( to znaczy klechów, jego pierwsze wrażenie). W redakcji D. nazywał mnie „diaczkiem”. Ciągle z nim się kłóciłem i rozmowę zaczynaliśmy od wyzwisk. Ale bardzo się lubiliśmy. On 3 razy przysłał mi zające (szaraki) z polowania.

(na zawiadomieniu od Nelkena o dywidendzie:

150 rubli na 10 arkuszy „Kaukaz i merkury”)

 

* * *

 

1051. Dlaczego tak się złoszczą na „Opadłe liście”?

Jeszcze bardziej, niż na „Odosobnione”.

Nie rozumiem.

Nie rozumiem swojej literackiej position.

(10 czerwca 1913 r. artykuł Jabłonowskiego,

a także coś Mereżkowskiego)

 

* * *

 

1052. My, Rosjanie, nie jesteśmy ludźmi honoru. Jakiż to brak honoru rozmawiać z obcymi o naszych problemach! Czy Żyd będzie rozmawiał o cadykach z Rosjanami, lub – jeśli wziąć pod uwagę partie – czy socjaldemokrata będzie rozmawiał o sporach w swojej partii z członkiem Związku Narodu Rosyjskiego?

A my wszystkim jesteśmy świniami. Przychodzi Żyd do rosyjskiej rodziny. Patrzy łaskawie na pana i panią domu (zawsze tak), zaczyna rozmowę o ostatnich nowościach prasowych na temat naszych ministrów, ze zwykłym dodatkiem, że „gdzieś coś ukradł”. Widząc miłego gościa, pan domu też myśli, że „ukradł” i rozmowa bardzo szybko przechodzi na temat, iż „Rosjanie po prostu kradną”. Szlachetny naród z urodzenia nieskalanych ludzi pozostaje przy tym na boku i rozmowa bardzo szybko przechodzi na temat, że Rosjanie wszystkich w Rosji okradli, a wszystkie inne narodowości są w Rosji strasznie uciskane i kiedyś trzeba będzie odetchnąć. Pan i pani domu oraz dorośli gimnazjaliści, ich dzieci, wzdychają, że w Rosji tak ciężko żyć, a przy tym, chociaż się o tym nie wspomina, to wiadomo, że Rosjanie wszystkich stłamsili, a zwłaszcza Żydów, Polaków i Finów. Gimnazjalista ponuro patrzy w szklankę herbaty, miła pani domu ma wyraz twarzy pełen przeprosin. „Ja przecież nie uciskałam – to inni Rosjanie, a ja skończyłam gimnazjum” – mówią jej opuszczone oczy. Żyd sprawia wrażenie, że on nie myślał zarzucać cokolwiek ani jej, ani jej mężowi, nie mówiąc już o wspaniałym gimnazjaliście, młodzieńcu pełnym idealnych porywów, który czyta Bockla i beletrystykę Szaloma Asza, a prywatnie odwiedza „frakcję” kierowaną przez wątpliwego gościa miłych gospodarzy (gimnazjalista z wdzięcznością spogląda na Żyda)…

Porozmawiawszy i zagrawszy na pianinie coś „z Mendelsona”, Żyd wychodzi, odprowadzany do klatki schodowej, a dobroduszni gospodarze oświecają mu świecą drogę oraz dają zapałki, żeby zapalił na dole światło i nie potknął się o coś. Żyd się nie potknie.

Rosjanie strasznie zmarnowali ten wieczór. Nie zauważyli, że sprzedali swoją ojczyznę i naśmiewali się ze swoich ojców w grobach. Gdyby korzystali z „duchowej kąpieli”, gdyby choć trochę pilnowali swego języka, to przy pierwszych słowach Żyda „o sprawach rosyjskich”, powiedzieliby delikatnie i zdecydowanie:

Prosimy wybaczyć, ale o sprawach rosyjskich będziemy rozmawiać z Rosjanami. Ale jeśli Pan powie coś interesującego na temat cadyków i handlu jajkami lub o żydowskich bankach, na przykład o tym, jak Rafałowicz i Kesling kupili cukrownie w Kijowie, żeby z zyskiem odsprzedać je Anglikom – gotów jestem słuchać, zainteresować się i rozmawiać.

(wspominając swoją przeszłość)

– Pan w swojej mykwie obchodzi się bez nas? W swoim bet-qunt (sąd) także? Nie zaprasza Pan naszych policjantów, prawników i prokuratorów na posiedzenia swoich wspólnot w każdym mieście (kahał)? Dlaczego więc my, Rosjanie, mamy obowiązek zapraszania Pana na posiedzenia swoich zarządów, swoich uniwersytetów i dopuszczać Pana do „obrony” w naszych sądach (adwokaci-Żydzi)?

– Pozwólcie nam odizolować się od was, jak wy izolujecie się i izolowaliście się od nas. Gdzie się pchacie? Żeby być zegarmistrzami, aptekarzami, lekarzami, do sądów i literatury?

 

Nie inaczej, jak oskarżonemu lub potrzebującemu pomocy lekarskiej. Do szkół – w żadnym wypadku. Nie się uczą w swoich chederach. Ile chcą i czego chcą. Niech tam studiują „swojego” Darwina i nawet dziesięciu Spinozów. Nie należy mieszać się do ich „żargonowej literatury” i ich „chederów”, nie należy ich kontrolować, żadnego nadzoru i cenzury publikacji oraz szkół. Piszcie, co tylko chcecie i nauczajcie, czego chcecie, ale nie z naszymi dziećmi i w ogóle – nie z nami.

(12 czerwca 1923 r., na przypadkowej kopercie)

 

1916 r. Element wieczny w Żydzie, właśnie w Żydzie, tkwi w mykwach, chederach i swoich strojach. Gdy tylko Żyd staje się „rosyjskim Żydem”, „francuskim Żydem”, pouczy się w gimnazjum, pouczy się w uniwersytecie, gdy straci to, co „swoje”, staje się „mikrobem rozkładu” dla całego otoczenia.

Żydzi mają swoją doskonałość w narodzie, w duchu, w historii. W Briansku widywałem w łaźniach wielu Żydów (w czwartki, strasznie się parzyli) – ale są „czymś swoim”. W takiej postaci są dobrzy, uznani, potrzebni światu. Myślę – są potrzebni. Nie należy zapominać, że ich Biblia rozpaliła cały świat – ten straszny, zimny świat grecko-rzymski, zwłaszcza rzymski. Biblia – to gorąca kąpiel dla starca, dla umierającego. Zresztą Biblia, ich narodowa Biblia – wieczna.

 

* * *

 

1053. (12 lipca 1913)

Cała literatura jest porażona, że liczę pieniądze. „Tak cynicznie, na oczach wszystkich”.

Przecież nie jestem studentem, który otrzymuje stypendium i za którego „liczy” kasjer. Nie jestem też sutenerem-dziennikarzem, za którego liczy „żona-ciotunia” (opowieść o pewnym pięknym i rosłym beletryście-narodniku, który długo pozostawał na utrzymaniu czcigodnej lekarki dentystki, ale zmuszona była go przegnać, gdyż „szalał z kucharkami”, jak Nikita z „Władzy ciemności”. Jak i ten filozof, który pomieszkiwał u akuszerki).

 

* * *

 

1054. (12 lipca 1913)

Poza wszystkim innym Żydzi potrzebują swoistej hipnozy we wszystkich sprawach, bazującej na ich wielkim „przekonaniu, co do siebie samych”.

 

* * *

 

1055. Portret Rzepina – Korolenko (w „Nowom Wriemieni”).

To – Żyd.

To, co u żywego Korolenki nie rzucało się w oczy, wspaniały geniusz artysty ukazał w pełnym świetle.

Przedstawił Korolenkę pochylonego. Słucha. Wpatruje się. Nie, to nie to; to coś nieuchwytnego i właśnie z tego powodu po spojrzeniu na portret powiemy, że wśród tysięcy Ukraińców i miliona Rosjan nigdy nie widzieliśmy „Korolenki”, a wśród 10-100 Żydów w starszym wieku, solidnych i liberalnych, oczywiście 1 na pewno będzie „Korolenko”.

On mówi, że jego ojciec był rosyjskim urzędnikiem, a matka była „Polką”. Oczywiście, nie dopowiada, lub też nie wie, że była – polską Żydówką.

A syn – w matkę. I Korolenko jest po prostu Żydem.

„Szlachetny i postępowy Żyd”. Stąd więc „kryształowo czysta dusza” (prasa) i dziwny związek z Hornfeldem.

 

* * *

 

1056. – Chcesz książkę?

Znudzona twarz.

– A może zajmiesz się doświadczeniami fizycznymi?

Znudzona twarz.

– No, to weź stypendium.

– Dajcie!

(wszyscy Rosjanie; młodzież) (12 czerwca 1913 r.)

(na kopercie zawiadomienia od Nelkena)

 

* * *

 

1057. Nimfa Egeria powiedziała do mnie:

– Przekaż Serwiuszowi Tuliuszowi, co następuje:

Handel chlebem w Rosji jest źle zorganizowany. Należy oddać go staroobrzędowcom za ich dawną pobożność i za to, że wszystko robią z modlitwą i krzyżem, i na pamiątkę Bugrowa i Blinowa, położnych z Nowogrodu. Niech „pieczęcią” będzie ich krzyż z dodatkowymi poprzeczkami i niech wywóz chleba z Rosji zaczyna się od modlitwy na wszystkich przystaniach przy Wołdze, Oksi, Kamie, Wiatce i Kubaniu, nad Morzem Czarnym i Bałtyckim, nad Azowskim, z poświęceniem wody i wszelką pobożnością. A statki i wagony bez pieczęci staroobrzędowców nie należy przepuszczać przez granicę i nie pozwalać im wypływać z morskich portów.

(12 czerwca, wtorek) (na kopercie zawiadomienia od Nelkena)

 

* * *

 

1058. „Upadły Rozanow upadł w hańbiący sposób”, napisał artykuł o emigrantach.

„W żaden sposób nie wyskoczy już z tego wzorku”.

„Zhańbiony hańbą Hańbow” znowu pisze przeciwko Żydom.

Przeciwnie, „kryształowo czysty” Korolenko napisał przeciwko krwawemu podstępowi”.

 

Gdzież jest spokojna, miła literatura rosyjska – czasów Turgieniewa, Grafowskiego, Kolcowa i sporów Pogodina i Bielinskiego.

(czytając „Nowości Odeskie”)

 

Wszędzie jakieś „Ognie”, „Prometeusze”, „Młoty”, wydawnictwo „Oświecenie” (berlińskiego Żyda Celina).

Francuski kapturek z Warszawy, wysokości 1 ½ werszka, czapka „Chanteclair” i prostytutka Rywka Iwanowska ze Szkłowa.

 

* * *

 

1059. A jednak od „Odosobnionego” i „Opadłych liści” Ruś trochę zmądrzała (o ile przeczytała). A jednak coś weszło do głów. Jakieś myśli, których wcześniej nie było. To nie dużo, a „jednak”…

(przeczytawszy o stylu Rastellego” oraz Puszkinie,

Tołstoju i Gogolu w „Opadłych liściach”) (12 czerwca 1913)

 

Zdążaj, zdążaj do tego, co rozumne. Rozumne nie w drobiazgach, a poważnie rozumne. „Przecież rozum nie przeszkadza”.

 

* * *

 

1060. „Przeminę” ja, „przeminie” Mienszykow, a na rogu Litiejnego i Newskiego ciągle będzie stał policjant.

Zmieni się panowanie – a on ciągle będzie stał.

 

„On ciągle będzie stał”.

 

I będzie mówił: „proszę jechać na prawo”, żeby dorożkarze nie pomylili się i żeby nie było – w tym miejscu nigdy nie było korka – „wujka Mitaja i Mintaja”, którzy nie mogę jechać, bo wjechali jeden na drugiego w sanie dyszlami. Gdyby w tym miejscu wjechali na siebie – byłby problem.

Problem ten jest odsunięty, to teza wszelkiej władzy i nas, dwóch pisarzy.

Co to takiego? To jest cywilizacja. Cywilizacja składa się z dodawania kamyka do kamyka na każdym miejscu, gdzie coś się wydarzyło, ktoś upadł…, gdzie otarło, przygniotło, gdzie wyrządzono krzywdę, niesprawiedliwość. Kamyk do kamyka i powstała ścieżka, potem zaczęto budować i pojawiły się ściany, później – przejścia; piętra. Z budowli powstał dom.

Cywilizacja jest domem, w którym mieszkamy. Wszyscy. Każdy. Dobrzy i źli. Głupi i mądrzy. Pisarze i carowie.

Ten dom budowano tak samo długo, jak potem może się rozpaść. Prędzej „carowie przeminą”, niż „policjant odejdzie ze swego miejsce”; łatwiej jest zmienić „system filozofii”, niż „porządek na Newskim”.

„Porządek na Newskim” jest bardzo trwały, zmieniają go jedynie wieki, wiek. Jest on trwalszy od „kierunku polityki” i chociaż Pobiedonoscew, Goremykin, Witte strasznie szumieli, to jednak oni „przeminęli”, a „porządek na Newskim” nawet nie drgnął. A przecież ja zależę właśnie od „porządku na Newskim”, a nie od Pobiedonoscewa. Cóż to znaczy?

Znaczy, że „zmiany” są bardzo trudne i w istocie przekraczają siły każdego. Nawet ministrowie i w końcu carowie ciągną jedynie słomkę. Policjanta na Newskim nie zastąpi żaden minister, a nawet car nie zechce go odwołać: będzie bałagan. Dlaczego? Zaraz coś się zwali lub poplączą się dyszle. Wiadomo, że ten punkt nie obejdzie się bez policjanta, to nie jest sceptyczne „być lub nie być”. To jest – życie. Dlatego napisano: niech tak będzie. Z takim przekonaniem nie pisze się o innych sprawach, gdyż one mogą „być lub nie być”. Tam, gdzie jest „lub” – nic nie można zdecydować i nie można postawić policjanta.

Oto, moi młodzieńcy, maleńkie rozmyślanie o cywilizacji, jakiego nie usłyszycie od waszych profesorów w uniwersytetach. Oni są jeszcze dzicy i ssą łapę oraz nie rozumieją, że policjant jest konieczny. Przecież Gogol przychodził po to, żeby wezwać policjanta i z tego powodu opowiedział o „Wujku Mitaju i Mintaju” Oraw wiele innych smutnych historii. Policjant to, oczywiście, melancholia, gdyż neguje „sad” i „gimnazjalistów” oraz „młodzieńców i dziewczyny”. On neguje utopię i marzenie… Gogol dlatego pisał smutne historie i sam był smutny, gdyż domyślił się, że z błota nie wytaszczy nas żaden „Archanioł Gabriel”, namalowany przez Murillo, że w tym celu trzeba wezwać POLICJANTA. Było to dla niego straszne, ale „obudził się z trzeciej rzeczywistości” – zaczął głosić policjanta Murazowa, Kostanżogło i tym podobne nowe cnoty.

Cały problem w nowych cnotach. Stare cnoty przeminęły. Miały one białe skrzydła, błękitne szaty, szyjka zakryta, jak u naszych dzieci-cukrzyków do 8 lat. Przyszedł policjant i zauważył:

– Pan się przeziębi. Proszę założyć lepszy płaszcz. Z dobrymi guzikami. Teraz nie jest już lato, jest chłodno i wilgotno. Przecież jesteśmy w Petersburgu, a nie na wyspie Ksantos.

Wszyscy się obejrzeli. Rzeczywiście, zima. I zaczęli smutno dodawać kamyk do kamyka, robić ścieżki, trotuary, budować ściany i w ogóle

budować naszą cywilizację.

Jest ona w pełni według Gogola. Wstrętna, jak jego świat. Nie można ukrywać, że pachnie diabłem, trupem i podłością. Ale

co robić??!! Panowie, co mamy robić!!

 

* * *

 

1061. Co my, Rosjanie, zrobiliśmy z otrzymanym od Greków Prawosławiem? Nie można powiedzieć, że ono nas zapłodniło (dało wzrost).

Jako suche drzewo nosiliśmy suchy owoc.

(14 czerwca 1913 r., Sacharna)

 

* * *

 

1062. Dobry człowiek wsadził kobietę i kota do worka, zawiązał i powiedział:

– Błogosławię waszą miłość.

Kiedy kot drapał kobietę i kobieta biła kota, ten który ich zawiązał, mówił:

– Uczcie się żyć razem. Na tym polega kultura i historia, żeby wypracowywać nawyki właściwego zachowania się.

(historia chrześcijańskiego małżeństwa; 16 czerwca 1913 r.)

 

* * *

 

1063. Każdy ma „swojego Jahwe” i nawet wymawia (nie wiedząc o tym) Jego imię, to znaczy dźwięki, jak „Iaw”, „Iwal” – na które On nie może nie zbliżyć się…

(na programie teatralnym)

 

* * *

 

1064. Są religie osób i są religie narodów.

Te ostatnie zawierają to, co „wspólne”, koinon – co bierze każdy w potrzebie, bierze w smutku, bierze w radości, dziękując, lękając się… To jest „kult”, modlitwy, „nabożeństwa cerkiewne”.

To jest po prostu „Kościół”…

Religie osób nie są temu „przeciwne” i „nie zgadzają się” z tym…

(tamże i wtedy)

 

* * *

 

1065. Każdy ma swoją własną religię. Ona z nim się rodzi i z nim umiera. Zgadza się lub nie zgadza się z „Kościołem” jako z „koinon”. Być może, nie należy rozpowszechniać tej informacji. „Zniszczyły się buty, które były tylko dla mnie”.

(tamże i wtedy)

 

* * *

 

1066. „On jest raczej artystą, niż kaznodzieją, raczej baleriną, niż kapłanem”.

(o Grzegorzu Pietrowie – Eugenia Iwanowna).

 

* * *

 

1067. „U Lewiatana wszystko jest piękne…

…Gdzie rosyjski bałagan?

Zrozumiałam, że on nie jest Rosjaninem i jego malarstwo nie jest rosyjskie”.

(Eugenia Iwanowna – gwałtownie – podchodząc

nagle do mojego biurka)

 

Tak. I Lewiatan, i Gerszenzon obaj są Żydami i tylko Żydami. Indywidualnie – Żydzi, silni Żydzi. I traktowali Rosjan i wszystko, co rosyjskie, jak zachwyceni cudzoziemcy, jak ja „Italię” i wszelkie „Pireneje”.

Spośród Żydów „autentycznym Rosjaninem” jest tylko ograniczony i głupi Wiengierow. Ten – jak „łapcie” z Wołogdy. Nienawidzę (brzuch), ale za to kocham go.

 

* * *

 

1068. Mówię do Sz-da: „U was był pogrom?” On zawsze tylko ryczy. Pomilczał chwilę, a potem nieoczekiwanie powiedział: „Był. I – jakby przeszedł ciepły wiosenny deszcz”.

(Eugenia Iwanowna)

 

* * *

 

1069. Żydzi powinni wiedzieć, że wykształcona część społeczeństwa ukrywa przed nimi swoje autentyczne uczucia. Oni nie wyobrażają sobie, że chociaż nic nie mówi się głośno i nie drukuje, to jednak uczucia żywione w stosunku do Żydów są nie tylko smutne, ale i tragiczne.

(ja)

 

* * *

 

1070. W Kazaniu podczas głodu

 

Wchodzi baba:

– Ja postanowiłam pójść do Kazańskiej Królowej Niebios. Więc znajdź dla mnie jakiegoś rubla.

Co znaczy „znajdź”?!! Oczywiście, była to subtelna forma poproszenia o rubla. Dałam – oczywiście, nawet nie pomyślałam, że dostanę go z powrotem. Widziałam tę babę pierwszy raz w życiu, karmiłam głodnych w różnych punktach, a ona trafiła do mnie zupełnie przypadkowo.

Minął jakiś czas. Kończę pracę w tej wsi i zbieram się do wyjazdu. Nagle wchodzi ta baba i daje mi rubla:

„Oddaję. Zaciągnęłam dług”.

– Cóż ją zmuszało, poza szlachetnością i swoim słowem w duszy? A rubel, w roku głodu, jest dla chłopki – drogim rublem.

(z opowieści Eugenii Iwanownej)

 

* * *

 

1071. „Jestem nieszczęśliwa. Jestem taka nieszczęśliwa, że nie ma na świcie nikogo bardziej nieszczęśliwego ode mnie. Ja go kocham – dlaczego, nie wiem. Ale on wziął obraz Mikołaja Cudotwórcy z naszej sypialni i rzucił nim w psa, a Matkę Boską nazwał…”.

Przekazując te słowa młodej zmarłej kobiety, którą znała od dzieciństwa, Eugenia Iwanowna dodała:

„A myśleliśmy: małżeństwo będzie dobre jak rzadko. Znałam ich od urodzenia, mój zmarły brat był nią zachwycony, narzeczony skończył niższą szkołę rolniczą.

A trzeciego dnia po ślubie zobaczył ładniutką Żydówkę na przeprawie i żywo powiedział do młodej żony: ‘Wspaniała! Mówię Tobie – ona będzie moja’. Cóż przyszło wysłuchać młodej żonie. Zdradzał ją na jej oczach, nic nie ukrywał. A ona przeżyła w małżeństwie rok i zmarła”.

Pomilczawszy:

„W czym w jego życiu i osobie wyraziła się skończona przezeń szkoła rolnicza?”

(opowieść Eugenii Iwanownej)

 

* * *

 

1072. – Wolałabym żyć wśród katorżników, niż wśród nich (o żydowskich bankierach).

(Eugenia Iwanowna)

 

– On może tylko ryczeć (o R-e), ale ma 11 milionów, a W-e rekomendował go jako członka zarządu banku N., gdzie on zasiada i ryczy. Ale W-e nigdy nie potrzebował rozumu w uzależnionych od niego ludziach, a jedynie miliony.

(Eugenia Iwanowna)

 

* * *

 

1073. – My jesteśmy nadzieją Rosji. Jej przyszłością. Dajcie pieniędzy.

– Bóg da.

(do Eugenii Iwanownej przyszedł klecha i mówi:

„Wstawiam się za Żydówką. Proszę jej dać 300

rubli, żeby mogła skończyć kursy w Moskwie”.

Ona odpowiedziała: „Wolę dać te pieniądze na

nauczanie chłopskich dzieci tutaj, w Sacharnie”.

Po odmowie on wszędzie mówił: „Teraz każdego

dnia modlę się o śmierć Eugenii Iwanownej”.

I to jawnie – głośno)

 

* * *

 

1074. „Miękką białą dłoń – Znacie, Panowie, te polskie ręce, wypielęgnowane – on położył na piersi i powiedział:

– Oto tu jestem zraniony.

I opowiadał, jak był na śniadaniu u Marii Pawłownej… Przy nim biegał Żydek, a kiedy dochodziło do wystawienia pokwitowania, on wychodził do drugiego pokoju, a Żydek mówił:

– Panowie wiedzą, on (pułkownik) ma dzieci – no, cóż robić: on musi…

Ten Żyd ma córkę na studiach i mówi:

– Panowie wiedzą, moja córka jest taka wykształcona, nawet nie powiecie, że ona jest Żydówka…”.

(pułkownik intendentury, który kupił od Eugenii Iwanownej

żyto; „pokwitowanie” powinno wymienić wyższą kwotę, niż ta,

którą otrzymała Eugenia Iwanowna. Różnica była dla pułkownika

i Żyda. Eugenia Iwanowna od tego czasu przestała siać żyto,

które w Besarabii nie jest używane, skupuje je intendentura)

 

* * *

 

1075. Patti nie jest mi potrzebna, mam gramofon.

A ja nie potrzebuję literatury, gdyż mam telefon.

(nowa kultura)

 

* * *

 

1076. …starczyło odwagi, żeby sądzić Puszkina…

Sądzić w chwili jego śmierci (jak on powinien przedstawić się piszącemu), umierającego. I, że nie „należało się złościć”, że „dano słowo Imperatorowi”.

Winny jest lekkomyślny licealista wobec autora „Usprawiedliwienia dobra”.

Wydaje mi się w tym wypadku nie tylko jest mało serca, ale i rozumu.

„Poeta i kamerjunkier Puszkin, który powinien pełnić swoje obowiązki całe życie, nie pełnił ich 18 listopada 1836 roku i dlatego umarł. Naładowano pistolet, zgodnie z obowiązkiem, odciągnięto kurek Gugu Grocija i Puffendorfa oraz przestrzelono pierś zazdrosnego męża. Nie jest to przypadek, ale Opatrzność, Puffendorf i mój wykład”.

Merçi. Zrozumieliśmy. Chwała Bogu.

(23 czerwca 1913 r., przeglądając

książkę małej Wari o Puszkinie)

 

* * *

 

1077. Kiedy Bielinski napisał do Gogola list pełen wyzwisk – wyzywając Kościół, prawosławie i całe chrześcijaństwo – z zanegowaniem faktu, że „naród rosyjski jest prawosławny”, kiedy też Tołstoj kpił z prawosławnej liturgii (zagraniczne wydanie „Zmartwychwstania”), w czasie której modli się naród rosyjski – to ani jeden z pisarczyków nie nazwał tego „cynizmem”, „podłością”, „ohydą” i post hoc. M-kij nie stwierdził, ze to „przypomina dom publiczny”. W tym wypadku „prawda” pisarczyków ujawniła się, kim oni są i dokąd prowadzą, gdzie prowadzą ich koryfeusze: ledwo powiedziałem, że „ten Tołstoj przeżył trywialne życie”, że Gogol, który nazwał Rosję „krajem martwych dusz” był w swej tajemniczej psychice martwym idiotą, Hercen był człowiekiem pełnym pychy, a Szczedrin „najadł się rosyjskiej krwi”, zaraz podniósł się jęk: „On jest chuliganem w literaturze”, „należy go wykluczyć (któryż to już raz)”, „co to za podłe społeczeństwo, które dalej czyta Rozanowa” i tym samym nie jest społeczeństwem żywych ludzi, a domem publicznym” (Mereżkowski).

Co więcej?

Rosja czy Szczedrin?

I co jest bardziej święte:

Chrześcijaństwo, czy Bielinski?

I co nam, pisarczyki, jest bardziej potrzebne i droższe:

„Swoje czasopisma” lub to, na czym stoi cała ludzka kultura?

Aha! Uchwyciłem, podpatrzyłem „tajemnicę” duszy literatury: „Po nas niech nawet trawa nie rośnie”.

Uderzenie takich panów jest historycznie we właściwym czasie.

(23 czerwca 1913 r.)

 

Sami, oczywiście, nie pokajają się… Ale społeczeństwo obejrzy się: „Biją naszych, a my pokładaliśmy w nich nadzieję”.

Pisarczyki prowadzą:

– Do zniszczenia Rosji.

– Do zniszczenia Kościoła (nie do poprawienia jego braków, których jest więcej, niż piasku na pustyni, o nie: chcą doprowadzić do jego niebytu).

– Do zniszczenia w ogóle idealizmu, ideałów.

 

* * *

 

1078. „Funkcje należy wyprowadzać z formy! Funkcje należy wyprowadzać z formy!… Jeśli widzisz, że znana Tobie i światu funkcja nie zupełnie wyczerpuje i zgadza się z formą, to wiedz, że pozostaje jeszcze inna funkcja, która nikomu nie objawia się, ale ona istnieje. I jeśli natrafisz w myśli na cokolwiek odpowiadające w pełni tej formie to wiedz, że albo odgadłeś, albo jesteś bliski odgadnięcia wielkiej tajemnicy świata”.

(z pouczeń nimfy Egerii, udzielonych Serwiuszowi

Tuliuszowi. 23 czerwca 11913 r., Sacharna)

 

* * *

 

1079. …z córką, a córka dość piękna. „Matuszka” ma czterdzieści lat (a wydaje się, że 50). Córka ma 20-22. Córka ma jakieś szczególne kolczyki, ze smakiem, a z obu stron głowy zwisają jakieś egipskie wstążeczki, szerokie, z frędzlami i z czymś błyszczącym. Ona jeszcze nie nosi kostiumu „chanteclair” (związane nogi), który jest najnowszą „modą” córek duchownych w Kiszyniowie. „Matuszka” jest nieduża, gruba, milcząca i trzyma ręce na brzuchu. Rumunka. Gościliśmy u nich dwa dni. Wyjechaliśmy. Eugenia Iwanowna mówi:

– Strasznie się z nimi zmęczyłam. Matuszka nic nie mówi. Raz, po długim milczeniu, zapytała: ‘Czy Pani indyczki dobrze się niosą?’ – i dowiedziawszy się, że „tak”, znowu zamilkła.

– Tylko o Pana ciągle się dowiadywała: ile Pan, W. W., zarabia pieniędzy rocznie i czy dostał Pan duży posag, żeniąc się z Barbarą Dmitrijewną. Po co jej te wiadomości? Pierwszy raz Pana widziała i więcej nigdy nie zobaczy.

Do córki zalecał się nauczyciel gimnazjum. Odmówiła. Chce i ma nadzieję „wziąć coś lepszego”. Może członek sądu lub adwokat. Jeśli założy „chanteclair” – może adwokat.

Ręce ciągle na brzuchu. Siedzi i rzadko kiedy wstaje. Gospodarka (dom) w porządku.

…………………………………………………………………………………

…………………………………………………………………………………

…………………………………………………………………………………

„Brzuszek”… Wokół „brzucha” prawie niczego nie widać. Głowa, dusza – nie zauważalne. Nawet rąk i nóg nie widać, a wydaje się, że w tieleżkie na maleńkich kołach mieści się tylko brzuch, który rzadko i nieco porusza się – z kąta w kąt pokoju, do jadalni, do salonu i do kuchni (w domu), a już wyjątkowo do kurnika i do indyczek.

Ale za to osądza „brzuszki” żywych i zmarłych. Surowo osądza. „Dziewczyna z dzieckiem” ją przeraża, a bita kobieta, która odeszła od męża i połączyła się z innym – jest przeklęta.

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

Obracają się takie, „jak na kółkach”, swoje brzuszki na Wschód i na Zachód, na Południe i na Północ, oraz wypowiadają „opinie”, które powinno brać pod uwagę państwo i sam Cesarz nie może pójść „przeciwko” „tłumowi” brzuszków… Z nich jedna z jakiegoś powodu interesuje się „Wiklifem” w Anglii, a druga (Albow) trzęsie się ze złości na samo słowo „inteligencja” – trzecia, która nigdy nie zapina spodni i nie zapina rjasy (został usunięty ze stanowiska za niedbały strój), wykłada „pedagogikę” i „moralny wpływ na duszę”. A w głębi duszy tylko jedno: „Czy dobrze niosą się indyczki?”

Przychodzi na myśl wiele paraleli historycznych, wiele problemów życiowych – między innymi porównanie ze szlachtą, której „brzuszki” są strasznie przeciwne. Tysiąc razy czytałem skargę, że „w dawnych czasach” ateistyczna szlachta „w swoich majątkach” poddawała ich „karom cielesnym”.

A oni „nie mają swoich majątków”.

Porównałem (bliska asocjacja) te dwa „brzuszki” z działalnością i życiem Eugenii Iwanownej (właścicielka majątku tutaj), która w takim stopniu jest pełna miłości do tutejszych mieszkańców, jakby wszystkich urodziła lub też ono wszyscy „pochodzili od niej w jednej linii”, byli jej dalszymi krewnymi… Ci dwaj synowie chłopscy, sadownik i nauczyciel szkoły, którzy boso przychodzą do niej na obiad (moja Warka też zaraz zdjęła buty i pończochy, a nawet tak tańczyła z chłopami w błocie przed oknem – „taniec ludowy” w wielkim kręgu). Właściwie kocha starego pastucha (Justyn Lewczuk), który prawie nie umie mówić i nie chodzi, a „skacze” (z nawyku, jak za uciekającym bydłem w górach), i nie zszywa, a skleja farbą olejną przedarcia na koszuli i spodniach – u malarza)…

Ona zawsze pełna jest uwagi w stosunku do ludu, pamięta różne rzeczy… I wielka mądrość zarządzania (niekiedy potrzebuje 100 rubli, chociaż cały majątek wraz ze spadkiem po bracie wart jest do miliona rubli), jej gotowość do walki („najbardziej lubię walkę i trudne sytuacje”), jej troska i praca od wczesnego rana, gdy „własne ja” nie odgrywa żadnej roli, umiłowaniem swojej pracy. Jest „harmonią w locie” i chociaż ma 55 lat, ciągle wieczny „poranek” z nieustannym uśmiechem na twarzy. Wczoraj powiedziała do zwolnionego ze służby żołnierza: „Idź tam, albo na górę (kantor), potrzebuję robotników. Będziesz pracował zimą i latem, cały rok”. On poprosił, podszedł do okna: „Czy nie ma jakiejś pracy, żeby zostać tu na lato”. Na jej twarzy był poranek; radość; „wszystko możemy”, „wszystko zrobimy”, „wszystko się uda”. Tutejszego klechy (Sacharna) nie dopuszcza do siebie i do szkoły (strasznie znieważa kobiety, nie daje komunii „nierządnicom”). Dunia (kucharka o melodyjnym głosie) opowiadała: „Głupia byłam i nic nie rozumiałam. Jak wyszłam za mąż, mąż zaraz zaczął mnie bić, a teściowa jeszcze wołała do niego: ‘Ciągnij ją za włosy! Ciągnij ją za włosy!’ (sadyści, według Eugenii Iwanownej). On i ojca swego staruszka bił, a ja byłam taka przerażona, że on bije ojca, taki grzech, gdzie to widziano, żeby syn bił ojca. A teściowa mówiła do mnie: ‘On może ciebie porąbać na kawałki i zasolić cię w beczce, bo ty jesteś jego żoną’. Z głupoty wierzyłam w to. a gdy i mąż zaczął mnie bić i zawołał: ‘Ja ciebie mogę na kawałki porąbać’, to bez pamięci w przerażeniu uciekłam z izby do sąsiadów i schowałam się pod łóżkiem. Mąż przyszedł i krzyczy: „Spalę izbę, jeśli nie wygonicie mojej żony’. A oni myśląc, że chce mnie zabić, nie dali. Długo się ukrywałam, wróciłam do matki, u matki mieszkałam z dziewczynką (córka, teraz ma 9 lat), a teraz już 6 lat mieszkam u pani. Kiedy pierwszy raz po odejściu od męża chciałam przyjąć komunię, to ojciec powiedział: ‘Niech przyjmie twoja córka, a ty odejdź’. Pomyślałam – mam przyjść później, jak wszystkie dzieci przyjmą komunię, i odeszłam. Kiedy dzieci już przyjęły, znowu podeszłam. A on jak nie krzyknie na całą cerkiew: „Idź precz! Dopóki nie wrócisz do męża, nie dam komunii!’ W oczach zrobiło mi się ciemno, trzy dni płakałam, bo powiedział to przy wszystkich obecnych. A ja mieszkałam u matki, uczciwie żyłam, męża nie zdradzałam”. Ją i wszystkie kobiety w takiej samej sytuacji, odrzucone przez klechę (6 kobiet we wsi Sacharna), urządziła i wzięła do siebie Eugenia Iwanowna. O tej Duni powiedziała: „Proszę pójść do stołówki robotników i tam zobaczyć pokój mojej Duni”. To niedaleko od domu. Poszedłem. Tu ich nieskończona „mamałyga” (ulubiony chleb z kukurydzy). Oto jej pokój: biały, jak dłoń, z niebieskimi kwiatami na ścianach (ludowy rysunek), portretami Cara i Carycy, jakichś mnichów i kogoś tam jeszcze i z ikoną, lub kilkoma ikonami w kącie. Kiedy wróciłem, Eugenia Iwanowna zapytała: „Widział Pan moją Dunię?” Kiwnąłem głową. Ona powiedziała:

– Uważam ją za zadziwiająco harmonijną, urządziłam ją tutaj, gdyż wiedziałam, że tam, gdzie jest ona – tam będzie porządek. Tak też się stało. Od tego czasu, gdy ona służy u mnie, jedna strona działalności jest pełna ciszy i dobrze wykonywana. Ona jest rozumna, spokojna i bez reszty mi oddana. Jedynie jest córka (9 lat) odziedziczyła (po ojcu) złą naturę. Dręczy matkę – zawsze znajdzie jakiś powód. Dunia cierpi.

Z tą córką wydarzyła się historia z parasolką. Dziewczynka zapragnęła mieć parasolkę, dręczyła matkę, zaczęła mówić kłótliwe słowa i matka kupiła parasolkę – „warszawską” (żydowską) za 3 ruble. Rano usłyszałem gwałtowne krzyki – nie wierzę, że to głos Eugenii Iwanownej. A to ona. Rozdrażniona i zła. Nie zdecydowałem się zapytać („sprawy gospodarcze”), ale podczas obiadu wszystko się wyjaśniło. Ona beształa Dunię za tę parasolkę i ciągle zagniewana mówiła: „Trzeba odkupić od niej tę parasolkę i dać jej 3 ruble. Cóż to za pomysły, żeby 9-letniej dziewczynce kupować parasolkę. Z parasolką na wsi, a potem, mając 15 lat, zażąda kapelusza, a mając 20 lat zostanie miejską prostytutką. Oto jak Żydzi pchają się do nas ze swoimi parasolkami, butami na wysokich obcasach, pudrami i bielidłami. Cała rozpusta od nich i od elastycznej gumy z dziesięcioma mykwami”.

To torebka. Ogólnie (jeszcze Angelina) ona cała jest pełna troski i nie może się napatrzeć na swoich „Mołdawian”.

(wieczorem przy kolacji, 24 czerwca 1913 r. Sacharna)

 

* * *

 

1080. …te łobuzy, starcy, którzy utrzymują tancerki z baletu i inni („ci starcy”), którzy pocą się pod watowanymi kołdrami w onanizmie – „prawnie” postanowili i zadecydowali, że nasze córki nie mogą wstępować w związki małżeńskie do 16 roku życia, podczas gdy Dostojewski (wszędzie) i Lermontow („Bajka dla dzieci” i „To wydarzyło się w ostatnich latach potężnego Rzymu”) wskazywali i kładli nacisk na to – co znamy też wszyscy – że największa piękność anielska pojawia się u dziewczyny około 12 lat (w naszym klimacie) i trwa dwa lata, ale nie dłużej, przepada gdzieś pod koniec 15 roku życia, kiedy proponuje się dziewczynie, to znaczy zaproponowali „ci starcy” i „państwowi baletomani”… Oczywiście, najpierw komuś się spodoba, a potem niech wychodzi… Ale oni nie „podobają się”, gdyż sami nie są zakochani, zaczynają się znowu podobać i zakochiwać wtórną i mniej czystą miłością około 26 roku życia (obecnie większa część małżeństw). Oto lata miłości i rozkwitu:

12 ½ roku – 13 – 14 lat

24 – 25 – 26

38 – 40 (wiek Kybele, mit Kybele)

52 – 54 (ostatnia możliwa miłość)

 

i dla płci męskiej:

 

15 – 16

30 – 32 (obecnie powszechny wiek zawierania małżeństw)

45 – 47

60 – 62 (białe włosy Mazepy).

 

W pierwszym z tych okresów bez wyjątku każda dziewczyna jest nieznośnie piękna (o tej „nieznośności” wiele mówił Dostojewski), co niepowstrzymanie i silnie pociąga, bezrozumnie, a w końcu, zuchwale (większość gwałtów przypada na ten okres); w dawnych czasach, zdecydowanie w całej Europie w przybliżeniu do 1820 roku, dziewczyny wychodziły za mąż w tym okresie, a przy tym masowo, gdyż piękno i pociąg tego okresu trwa niedługo, ½ roku przed pierwszą menstruacją – ale jest powszechne. W wieku 16 lat dziewczyna nikomu się nie podoba, a „2-gi gatunek miłości”, w wielu 22 – 23 – 24 lat, jest już bardziej chłodny, spokojny i dopuszcza wyrachowanie oraz „wyobraźnię”. Jak każde drzewo najpiękniejsze jest na wiosnę swojego pierwszego kwitnienia, a każde zwierzę, cielak, źrebaczek w tym roku są „nieznośnie” (Dostojewski) miłe, jest pieszczone i obejmowane (widziałem) przez dzieci, karmione z ręki przez dorosłych, i nawet złemu człowiekowi nie przyjdzie na myśl, żeby je uderzyć, zasmucić: tak samo dziewczyny w okresie pierwszej miłości. W tym wypadku bowiem niewinność, a nie ze sztuka (następująca „kokietowanie”) ubiera w piękno twarz i figurę, spojrzenie i policzki, włosy i pojawiającą się krągłość kształtów. Jednak prawodawcy-„baletomani” i – „ci starcy”, którzy o wszystkim zapomnieli z powodu starości, a potem nie widywali kobiet, nie widywali jej w innej postaci, jak tylko podchodzącą do pomarszczonej „rączki” – oni zabrali nam, rodzicom, i całemu światu zabrali możliwość bez trudu wydać córkę za mąż, wydać „jak po maśle” – przemieniwszy małżeństwo w Europie (francuskie „zwyrodnienie”) w „nienasmarowany i skrzypiący wóz”, który ledwo jedzie i wszystkim się nie podoba. Koło 16 roku życia dziewczyna blaknie, każda, gdyż „Bóg nie wejrzał na nią w jej czasie”, staje się nie tylko brzydsza na twarzy i w figurze, ale staje się rozdrażniona, nabywa złego charakteru, gdyż jest już wewnętrznie grzeszna i nie jest wolna od grzesznych wyobrażeń. Mężczyźni w tajemniczym instynkcie słusznie omijają to częściowo zniszczone drzewo, gdyż oblubieniec zawsze szuka pełnej niewinności naturalnej, to jego „kanon”, „canon nuptiarum”.

Cóż można zrobić z tymi oślętami (starcami)? Jesteśmy w ich władzy.

O dziewczyny i mężczyźni: kopcie kopytami, rozdzierajcie rogami ten przeklęty płód skopców. Wyrzucajcie go za płot. Jak najszybciej wypędzajcie ze swojego sadu: patrzcie, to rzeźbiarz-skopiec podkrada się do was z krzywym nożem, żeby odciąć to, co jemu samemu, podłemu, nie jest potrzebne.

(przy korekcie „Listów Strachowa”. 25 czerwca 1913 r.)

 

* * *

 

1081. Socjalizm poszedł do knajpy…

Zresztą, wszystkie zjawiska poszły teraz „do knajpy”…

To wzburza i zmusza do walki. Ale nie przeciwko samemu socjalizmowi. On jest chamski, mechaniczny. A czyż nie jest też takie teraz duchowieństwo? On jest nieludzki…

Wszystkie zjawiska zmierzają do zguby. Co to za epoka? [Rewolucje ulegają zwyrodnieniu tak samo, jak i monarchie.] Czyżby był to koniec historii?

(28 czerwca 1913 r.)

 

* * *

 

1082. Hornfeldyszko w żaden sposób nie chce, żeby umocniła się opinia, że Gogol nie był realistą (polemika przeciwko „Spopielonemu” Briusowa). Jako Żyd boi się sam powiedzieć, że życie rosyjskie jest paskudztwem i chowa się w lesie twórczości Gogola, krzycząc: „Nie szukajcie w lesie! On umacnia nas w ideach, że Rosjanie to – paskudnicy i wszystko, co rosyjskie, jest paskudztwem”.

Merçi. To jest wzór „żydowskiego zachwytu wielką literaturą rosyjską”. Oni nie wspomną Karamzina, nie jest im potrzebny Żukowski i Batiuszkow. Jednak stwierdzenia, że „Rosjanie są realistami”, że „Rosjanie są nihilistami”, są dla nich świętsze od Tory.

„Zakreślili czerwoną kredką” realistyczno-nihilistyczy kierunek literatury rosyjskiej. Przed przyjściem Żyda wydawało się to lub jeszcze mogło się wydawać wezwaniem do czegoś lepszego. Z jego przyjściem dla wszystkich stało się jasne, że jest to „rozłam” w Rosji, wezwanie – „do rozbicia Rosji”.

I – przyjście żydowskiego królestwa, żydowskiego bankiera, z literaturą „Mojżela”, „Tana”, Szaloma Asza i Juszkiewicza…

(na kopercie listu od Cw-wa)

 

* * *

 

1083. Obrzęd kościelny jest święty.

Natomiast zarząd kościelny od dawna nie jest już święty. „Decyzje” wyższej władzy kościelnej w żadnym wypadku nie są równoznaczne dogmatom i można o nich dyskutować, jak o wszystkim, co ludzkie i powszednie: są bowiem układane i ogłaszane w zwykłym ludzkim porządku.

Tymczasem wszyscy wysilają się, aby „decyzje zarządu synodalnego”, synodalnego, u podstaw których często leży informacja Skworcowa lub osobista zapalczywość Antoniego Chrapowickiego, uznać za coś ostatecznego, świętego. Jest w tym plątanina i niejasność – taka sama, gdyby ktoś żądał, aby decyzje rady ministrów uznać za równorzędne ze świętymi rozdziałami „Prawdy Ruskiej”.

Dlaczego więc nasi kanoniści, nasze czasopisma religijne, nasi teolodzy nie analizują, nie obrabiają stalowym pilnikiem te wszystkie niejasności w życiu kościelnym?

„My nie mówimy o niczym, co jest późniejsze od XI wieku”. O, archeolodzy…

 

* * *

 

1084. To wstyd, żyć dzięki swojemu majątkowi i nie pracować. Majątek – narzędzie „rozwoju”, „dołożenia wysiłku”, „ujawnienia talentu”.

(Eugenia Iwanowna)

 

– A nawet niebezpieczne: w końcu „pogonią, gdzie pieprz rośnie”. Należy być drugim małżonkiem swego bogactwa, a nie kochankiem okradającym to bogactwo.

(Rozanow)

 

* * *

 

1085. …babcia miała już 76 lat, chorowała, leczyła się – ale na co jest chora – ukrywała. Tego lata ciągle robiła klomby kwiatowe, plantowała, kopała i spieszyła się. Pewnego razu mówi do mnie:

– Popatrz, Żenia, jakie wszystko jest piękne.

Popatrzyłam. Ona milczała. I dodała, nachylając się ku mnie:

– Wszystko jest piękne, Żenia… Wszystko, wszystko… Gdyby nie śmierć.

Poza tymi słowami ona nigdy nic nie powiedziała o chorobie.

Umarła tej zimy. Miała raka.

(z opowieści Eugenii Iwanownej, Sacharna)

 

* * *

 

1086. – Gdy natknę się w ciemnym pokoju na drzwi, to mówię: „Pardon”. To nawyk i wychowanie. Nie do przezwyciężenia.

„Tak – pomyślałem – a demokrata, natknąwszy się, natychmiast da w mordę. Eugenię Iwanowną brudnawy demokracik nazwał ‘kułakiem’ i ‘eksploatorką’ dlatego, że odmówiła wypełnienia jego rady – „wpuścić wszystkich, aby jedli winogrona” w jej winnicach.

 

* * *

 

1087. Przewróciło się koło, złamało, a potem zwaliło do kanału.

Ten kanał, to moja mogiła.

Tak umrę.

(w myślach o swojej śmierci)

 

* * *

 

1088. – Pisarze nie kochają Rosji.

– No cóż, ale ta to kochają ją święci.

Szczedrin nie kochał.

Także Gogol w Mereżkowskim.

A za to kochał Dziadunio z Sarowa.

Pójdziemy więc z Dziaduniem. A od Mereżkowskiego i Boncz-Brujewicza odejdziemy.

Nasza literatura zrodziła się z grzechu. I w grzechu umrze.

Od satyr Kantemira do „Opowiadania o siedmiu powieszonych”.

– W całej Rosji tylko my, pisarze, jesteśmy dobrzy.

No, to pozostańcie z „dobrymi”, panowie. A my cierpliwie poczekamy, póki was zakopią.

 

* * *

 

1089. Był wieczór, chrześcijaństwo… Słońce zachodziło coraz niżej i niżej. Skrywało się za horyzontem.

Czyżby zatrzymał się zegar kosmiczny? Na co czekamy, nad czym płaczemy?

Słoneczka nie widać. Po wieczorze – noc. Naturalna noc. Dlaczego tak płaczemy, że jest chłodno, że nic nie widać?

Załóż dokładnie płaszcz na ramiona, mocno naciągnij czapkę. Siedź. Na nic nie czekaj.

(„nasza kultura”)

 

* * *

 

1090. „Nasz Żenia”

…………………………………………………………………………………..

…………………………………………………………………………………..

…………………………………………………………………………………..

…”On lubił młody księżyc, las, krowy, ludzi… Szaleńczo kochał chłopów – i całe życie, do 62 lat, zajmował się nimi, pomagał, wyprowadzał z biedy, z krzywdy, ucisku i oszustwa; doradzał, pomagał swoją władzą, wykształceniem i rozumem, trochę pieniędzmi. Sam był niezbyt bogatym szlachcicem i właścicielem ziemskim. Słońce kochał…”.

Opowiadający zaśmiał się:

„I lubił wiejskie dziewczyny, nie jedną, a wszystkie. Nie miał romansów w swojej sferze, chociaż należał do najlepszej warstwy społecznej. A jego romanse z chłopkami, myślę, idą w tysiące”.

Zapytałem:

– One mu się po prostu tylko podobały?

„O, nie! Nie! Z pełnym zakończeniem i realnie. Żona chciała się z nim rozwieść. Przyłapała go ze służącą i mówi: ‘Masz już 50 lat, zamężną córkę, dzieci przestaną Ciebie szanować’. Wujek – czcigodny działacz społeczny – robił mu wyrzuty: „Żenia! Żenia! Kiedyż przestaniesz i opamiętasz się?” A on zakrył twarz rękoma i mówi: „Na Boga, Wujku, już nie będę!” – „Kiedy usłyszałem – opowiadał wujek – ten głos, jak dziecka, z ledwością powstrzymałem się, tak bardzo chciało mi się śmiać”.

„Nie wiem – kontynuował opowiadający – jaką on ma psychologię, wydaje się, że mahometańską, czy co. Ale ani ja, ani nikt z krewnych i znajomych nie ma sił, słów, a nawet umiejętności osądzenia go. Słowo osądzające, gotowe, zgodne z szablonem, było na języku, ale żadne własne myśli nie rodzą się w duszy. To tak harmonizuje z nim całym, a ‘wszystko’ jest tak niezwykle dobre, że nie znam bardziej pięknego i pożyteczniejszego życia. Od 30 lat to życie jest oddane ludowi, a przy tym nie w sposób formalny, zgodny ze ‘służbą’ i ‘obowiązkiem’, a dlatego, że on kocha i kocha lud, kocha każdą formę jego bytu, jego skórę, jego ciało i czuje je do głębi duszy. Proszę popatrzeć na niego, ma 62 lata, a jaki jest piękny”.

(wysłuchana opowieść, kiedy mamusia, surowa pod tym względem,

powiedziała: „Co za miły człowiek. Nigdy go nie zapomnę”)

(on przejechał 40 wiorst, a kiedy odpoczywał po podróży,

poprosił tylko o poduszkę i krzesło, złożył na niej głowę

i słuchał opowiadania) (znam takiego samego lekarza w Moskwie)

 

* * *

 

1091. Religia żydowska i (jeśli można tak powiedzieć) Kościół żydowski, która od czasów Chrystusa pozostała niezmieniona i jest po prostu, w ten sposób, Kościołem starotestamentowym, ale pozbawionym Świątyni i tym samym pozbawionym możliwości składania ofiar – on: wiecznie czyści, obmywa, ogląda „jak przez szkło powiększające” zarodniki rodzenia dzieci, usuwa stamtąd brud, „wszystko, co zbędne”, wszystko, co nie odnosi się do rodzenia dzieci – na przykład włosy, a resztę ochrania przed rozdrapaniem i uszkodzeniem (sens obcinania paznokci aż do samej skóry w wieczór piątkowy i przed ślubem – co wskazuje na zdarzające się u Żydów kontakty w sobotę)…

Nie zapominajmy, że w Świątyni stało nieduże naczynie metalowe z wodą, mające z boku krany, a w jego ścianki były wmontowane „szkła z kobiecych zwierciadeł” (A. Oleśnicki, Starotestamentowa Świątynia). Oleśnicki nie zwrócił uwagę na wysokość tych kranów nad podłogą. Gdyby zwrócił na to uwagę, to zauważyłby, że w Świątyni dokonywano obmyć części ciała modlących się (być może) i kapłanów (na pewno), analogicznie do „namazu” na Wschodzie (muzułmanie).

Oto sens ich „mykwy” i wielości obrzędów. Oni wiecznie „myją się” i jakby się demonstrują komuś lub „wystawiają” przed kimś niewidzialnym, myśląc: „Popatrz, jestem czysty”. Jest to dla nich coś tak zwykłego i normalnego, jak dla prawosławnego mimowolna myśl „po drodze”: „Pójdę, postawię świeczkę przed ikoną świętego”.

Tego typu jest słynne „czyszczenie wszystkich naczyń” przed świętami – czyszczenie religijne, czyszczenie rytualne. „Ręce Żyda, myśl Żyda, serce Żyda powinny być skierowane ku temu, żeby się czyścić i czyścić, skrobać (brud) i skrobać, myć się i myć się…

Jest to – metoda; „extemporalia”, obowiązująca całą „gramatykę” zapamiętać. „Pamiętaj! Pamiętaj! Czyść! Czyść!”

Co??!!

– Wszystko…

I szeptem:

…”żeby tam wszystko było czyste”, żeby „dzieci rodziły się z czystości, w świętości”.

„Włosek do włoska”, „pyłek do pyłka”. Tymczasem tu tkwi źródło zarzutu, niewłaściwie rozumianego przez polemistów:

– Żydzi mówią, że chrześcijanie rodzą się ze zwierzęcego (= brudnego, jak u zwierząt) małżeństwa”, „rodzą się w brudzie” i w „grzechu”, że „chrześcijanie nie mają małżeństwa, a ich brudne stosunki są jak u zwierząt (modo animalium)”.

Chrześcijanie, mający sakrament (czego prawie nie ma u Żydów), ze zdziwieniem i gniewem odpowiadają:

A – Właśnie u nas jest małżeństwo – sakrament pobłogosławiony przez Kościół. A Wy macie jedynie ślub cywilny.

Żydzi uśmiechają się i kiwają głowami.

 

* * *

 

1092. Wszystkie obrazy Niestierowa proszą o miłosierdzie.

(przy korekcie „Modlącej się Rusi”)

(na kopercie zawiadomienia od Nelkena)

 

* * *

 

1093. Aleksander Jabłonowski uważa się za liberalnego i oświeconego pisarza, a tymczasem w jego czerepie można, co najwyżej, warzyć kaszę – a przy tym bez masła.

„Nie będziemy mówić o tych obrzydliwościach” – napisał o małżeństwie gimnazjalistów i gimnazjalistek; i wspaniałomyślnie powołał się na opinię Miecznikowi, który wygłosił zupełnie idiotyczną frazę o „niejednoczesności występowania dojrzałości płciowej i dojrzałości do małżeństwa”. Ale od tego czasu, gdy jeden z członków akademii nauk (Markow – matematyk) prosił na papierze opatrzonym opłatą skarbową zgody świątobliwego synodu na przejście na ateizm, „opinie uczonych” poza ich mądrościami książkowymi i papierowymi są raczej niekompetentne. Uczeni pokazali, że są zdolni do „wszelkich możliwych głupot”. Obok Markowa-matematyka mógłby siedzieć Miecznikow-zoolog, który wpadł na pomysł, żeby po obserwacji fagocytów i małp rozpatrywać problemy społeczne, strukturę społeczeństwa i plany historii.

Czyż jednak Jabłonowski nie słyszał, że z VI i VII klasy gimnazjalistki „odchodzą”, gdyż „ktoś się oświadczył” i rodzice uznali za konieczne i właściwe nie odmawiać kandydatowi?

Dlaczego muszą „odchodzić” z gimnazjum, gdy mogłyby je ukończyć i w wypadku owdowienia – karmić dzieci dzięki swojej pracy, wysiłkowi, zawodowi?!

 

* * *

 

1094. Ściana kamienna – wysoka – nie da się przejść. Dodatkowo zabezpieczona gwoździami. Ani wejść, ani wyjść.

Dębowe wrota. Gdy świecie słońce, wisi na nich ogromny żelazny zamek. Ani otworzyć, ani wyłamać.

Klucz u igumena. Surowego.

Ale we wrotach znajduje się maleńka furteczka, która nigdy nie jest zamykana. Bez skrzypienia i w całości z wrotami.

Zamek wisi. Furteczka jest.

Naród nie da rady przejść prze tę furteczkę. Ale jeden człowiek przejdzie.

Taki jest monaster i świat.

Takie jest prawo i wyjątek.

Po co ma iść „tam naród”, gdzie idzie człowiek? A z drugiej strony, po co człowiek ma chodzić tam, gdzie chodzi naród?

Powiedziano o tym: „Prawo nie jest dla sprawiedliwego”. Każdy, kto jest „sam” i „osobą” – już jest usprawiedliwiony wielkim ludzkim usprawiedliwieniem. A „wszyscy” – to owce. Mają swoje pole, swoją trawę, swojego pasterza i owczarnię. O nich powiedziano: „pasterzują im żelazną laską”.

Gdyby „otworzono wrota” – wszystko by się rozpadło, gdyż monaster nie różniłby się od świata. I nie trzeba. Niech będą wrota. I zamek, i wszystko.

Ale niech będzie też furteczka. Żeby przeszedł człowiek, który chce.

Należy, żeby było „prawo” i „wypadek”. Prawo grozi i zakazuje, a „wypadek” przebacza i przepuszcza. Wszystko celowe, i człowiek, i narody.

Mądrzy niepotrzebnie się denerwują, że „ludziom nie dano tego”, „nie dano tamtego”. Droga mędrca wcale nie jest taka sama, jak wszystkich. „Nie dano wszystkim”, ale mędrcowi zawsze i wszystko dano. Mędrcowi Opatrzność wskazuje „własną drogę”. On powinien ją jedynie uzasadnić i nie dokonywać na „własnej drodze” nic, co nie jest odpowiednie Bogu i Miłosierdziu Niebios.

– „Nie zabijaj!” I –

– „Pamiętaj o Bogu”.

 

* * *

 

1095. Hornfeld musi udowodnić „naturalizm” Gogola – „Rosjanie są oszustami, wszyscy Rosjanie są oszustami! Powiedział to ich wielki pisarz”.

Bez tego jakże Szkłow może zatryumfować nad Moskwą, „kapelusz” nad chusteczką i francuski obcas nad „kotami”: trzy elementy kultury europejskiej w rozumieniu Słonimskiego i Hornfelda.

(15 lipca 1913 r.)

 

Tak. „Niech odejdą martwe dusze rosyjskie – na ich miejsce niech przyjdą żywe dusze żydowskie…” – „Na to obrzydliwe miejsce, czego nie może być –Temistokles i Alkid, którzy jedynie mogli przystępować do rękawa Czyczykowa – przychodźcie rozumni, pełni mądrości, bialutcy i wymyci Icku i Szajo. Wszystkie dzieci rosyjskie są przeklęte, wszystkie dzieci żydowskie są błogosławione”.

Istota Hornfelda i Gogola. Z tego powodu możemy im się pokłonić. Ale pozostaniemy przy swoim.

(w tym samym dniu)

 

* * *

 

1096. Szum, dzwon i chwalenie się zaczęły się w literaturze rosyjskiej od Hercena.

I jego „1001 talentów”, wśród których nie było jednego:

Szlachetności.

Jakże cichy był wspaniały Karamzin… Puszkin, „nie krewny Hercena”, a i on był skromny. Żukowski, Kozłow, Podolinski, Batiuszkow – wszyscy „powiatowi ojcowie” rosyjskiej ciszy…

I cała Rosja, wszystko to, co rosyjskie, było ciche i delikatne.

Nagle pojawił się ten „nielegalny syn” uralskiego przemysłowca, zajmującego się złotem Jakowlewa i jakiejś guwernantki-Niemki. W „nielegalności” Hercena, jak się wydaje, tkwi „robak”: „między swoimi”, nie bacząc na milion i tatusia, on nie mógł być „równym” – i dlatego zdecydował się „skoczyć w dół”, „w demokrację”, aby wśród niej być bez wątpienia pierwszym. A „gorący romans” w podziemiu dał mu talenty i moc.

Tak pojawił się w „lipcu naszej literatury” genialny wyrzutek, który, jak „kukułka w cudzym gnieździe”, rozdeptał leżące w nim obce dla niego dzieci. Hercen zresztą nie miał nic „rodzinnego” (istota wyrzutka) ani w Rosji, ani za granicą, ani w arystokracji, ani w demokracji.

On między tym wszystkim, wśród tego wszystkiego, „w porządku” („wyrzutek”). I wszystkich szturcha. „Z tamtego brzegu” – charakterystyczny dla niego tytuł. On cały świat widział i nawet traktował „z tamtego brzegu”, gdyż z istoty jego urodzin nie miał „swojego brzegu”. Stać się duszą i rozumem, wspaniałomyślnym i łagodnym, on nie mógł być „wszędzie”, jak „na swoim brzegu”.

Ludzie z takim urodzeniem są „Bożymi ludźmi” i powinni czuć braterstwo ze wszystkimi, wszędzie – „swoim” (miejscem), wszystkich uważać za – „swoich”. Błękitne oko. Albo – czarne. On nie miał sił, by patrzeć błękitnym okiem. I na cały świat patrzył czarnym okiem światowego wędrowca lub „wiecznego Żyda”. Tak można wyjaśnić jego „rewolucję”, niezbyt długą.

 

* * *

 

1097. …obcy są mi jedynie ludzie „z zainteresowaniami społecznymi”, a nie „sprawy społeczne”, „sprawy świata”, res publica w szlachetnym sensie pierwszych wieków Rzymu, lub pasterskich wspólnot Grecji, lub naszych nadwołżańskich włości. Wspólnota gminna jest mi droga i miła, i bliska, i gorąca w mym sercu; ale wy z prospektu Newskiego i z redakcji, i z restauracji „Wiedeń” z waszymi „zainteresowaniami społecznymi i Ol d’Orem” jesteście mi obcy, nie do zniesienia, wstrętni. To wy zgubiliście „rem publicam” i „włości”: już na sam widok waszych sympatycznych twarzy policjant chwycił was za klapy i potaszczył na komisariat, a z wami jakieś blaski i westchnienia, i rei publicae… Społeczność zaczęli gubić fanfaroni z 14 grudnia i „Rosyjskie kobiety” Niekrasowa, i mściwy policjant (Szczedrin). Przyszedł policjant i rozsiadł się. Powiedział, że jest zbawcą ojczyzny. „Oto, jacy są, sami widzicie, ci obywatele oczekiwanej Republiki Slavonii”…

Widząc, że wszystko podzieliło się na was i na szereg policjantów, „kto trzeba”, pomyślał:

– Policjanci byli na Rusi od Ruryka: Ruś nie rozkwitała, nie panowała, była uciśniona, było źle, słabo. Ale była to właśnie rodząca mdłości Rosja, której jeśli dadzą kropli i proszków, to duszności przeminą, przecież jest to choroba, ale coś jest: natomiast oni wprost powiedzieli, że nic nie ma, nihil („nihilista” to ten, kto wszystko neguje i uznaje nic, uznaje jedynie nic w odniesieniu do wszystkiego). Czy możliwe jest wahanie, żeby wybrać duszne coś, a nie nic, to znaczy wybrać policjanta i nakazać mu chwycić za klapy Plechanow, Stołpnera i Struwego.

To bardzo proste. Jestem za tym. Zabieraj wszystkich i wywieź na wysypisko śmieci poza miastem. A potem będziesz miał emeryturę i wdzięczność.

Marek Wołochow darł na strzępy wydania z XVIII w., aby wykorzystać je jako papier dla papierosów, on i inni darli całą Bibliotekę Publiczną, zebraną przez „despotkę” Katarzynę II, aby zapalić swoje demokratyczne papierosy, które zapalą też tacy panowie, jak Aladyn i Anikin. W 1906 r. byli bardzo zatroskani o kolekcje Ermitażu, a Iwan Tołstoj wysłał starożytne monety do Berlina, także – Jakunczykow: były bowiem groźby, że „pokażemy arystokratom, co to znaczy zbierać niepotrzebne chłopom kolekcje”. Cóż jeszcze? Był Pisariew i zaczytywano się jego książkami, pojawili się też, oczywiście, lepsi od Pisariewa, który proponował, żeby dzieła Puszkina wykorzystać do zapalania papierosków. Hornfeld podpowie, że Puszkin rzeczywiście zestarzał się, a przy tym miał rangę dworską, chociaż mniej ważną, niż tatuś Mereżkowskiego; w każdym bądź razie dalsze czytanie Puszkina przeszkadza w uznaniu Ajzmana, Szaloma Asza i trzej koryfeusze rosyjskiej krytyki – Hornfeld, Kranichfeld i Ajchenwald – jednogłośnie „wypowiadają opinię”, którą popiera także „akademik” Owsjanniko-Kulikowski. Do akademii wybiorą Kuprina za „Jamę”, Szaloma za „Miasteczko” i samego Ajchenwalda za „Krytyczne sylwetki” (zadziwiające są te żydowskie tytuły żydowskich książek; pamiętam, jak Lewinson z zachwytem pokazywał w Jelcu krawaty: „Saadi-Karno”). I tak dalej. Co tu można było powiedzieć, komu należało…

Tak: gdzie podziać tę głupią Rosję. Oddać Finlandii – do Onegi i Północnej Dźwiny, Estończykom i Łotyszom – do Pskowa i Nowogrodu, wzdłuż Wołgi ustanowić republikę Czuwaską i inne, z cadykami w roli prezydentów, gubernie czarnomorskie oddać Ormianom, Kijów – Polsce, Syberię zrobić niepodległym państwem, Kaukaz – też, Turkiestan – też.

Rosja?

Gdzie jej miejsce?

– Tego pluskwiarza?!! Pluskwy przekazywali – odpowie Plechanow, który przechwycił emeryturę po zmarłym Kulterze oraz zajął stanowisko Hercensteina w banku europejskim. Miejsce zostało „oczyszczone” i zajęte przez kulturalne narody…

– Oto i banki…

– Oto i żydowskie sklepiki…

– Nie ma śladów zasiedziałości.

– I ci mili Rosjanie, pełniący u nas rolę korepetytorów, bon i nianiek, a także gorliwie tłumaczący na języki fiński i estoński, które teraz opanowali na nasze polecenie, „Miasteczko Szaloma Asza. Żyjemy i pozwalamy żyć innym. Od nas chleb i prezenty, i złoty zegarek z Warszawy, „za sukcesy”.

Myślę, że wtedy Hornfeld podaruje Korolence złoty zegarek.

 

* * *

 

1098. Jedynym panem w literaturze jest rewolucja.

Nie, jedynym jej – Władcą. „Jego Wysokości nikt nie ośmieli się znieważyć. Ani też – podejrzewać.

A ja zdejmuję z niego płaszcz i mówię: „Lokaj”.

„Dla wszystkich pan, a dla mnie lokaj”. Chcę i będę krzyczeć.

 

* * *

 

1099. – Bohaterowie! Oni 20 lat siedzieli pod kluczem. Potem „ożenili się”.

– Mój przyjacielu! Tajemnica ich „cierpliwości” nie zawiera się w heroizmie, a w kluczu. Dlatego, że jeśli mnie „zamkną”, to jak będę mógł wyjść? Kosztuje to jedynie dwa ruble i podnoszenie problemu „ludzkiej godności” – jest „nie na temat”. Będą „siedzieć” Sokrates, kotka, mysz, Galileusz, złodziej, fałszerz pieniędzy, „kogo zamkną”. Dwa ruble. A inne określenia – nie są godne zaufania. Karpowicz zarżnął Bogolepowa i dla innych jest „politykiem”, a dla mnie – gimnazjalistą, który zarżnął ojca rodziny. Gdyby go wypuszczono, to własnymi rękoma znowu posadziłbym go w twierdzy Szlisselburg. On jest – złym szczurem.

– Ale on to zrobił dla wolności ludu.

Na ten argument milczę i pluję.

Gdyż on nie tylko jest mordercą, ale także fałszerzem pieniędzy.

– Kto go do tego upoważnił?

– „Swoja partia” w Paryżu.

– Przyjaciele?

A może:

– Sam?

To wtedy ja „sam” będę zabierał obce portmonetki, robił fałszywe karty kredytowe oraz gwałcił cudze żony i córki, ponieważ: 1) jednemu „podoba się” zabicie Bogolepowa, gdyż „sam” tak chce, 2) drugiemu „podoba się” zgwałcenie choćby Wiery Figner, gdyż „sam” tak chce, 3) a trzeciemu „podoba się” „chłostać w więzieniu aresztantów”, gdyż „sam” tak chce. Cóż wtedy „mąci duszę” Wiery Zasulicz, skoro ogłoszono hasło, że „sam chcę” i „sam mogę”. Wtedy Karpowicz, Wiera Figner, naczelnik więzienia i generał gubernator niech zabijają, chłoszczą, wybijają zęby. Dlaczego „Karpowicz” może, a generałowi gubernatorowi „nie wolno”? Kryje się za tym przekonanie, że: „my jesteśmy – królami”, „my wszystko możemy”, „my jesteśmy święci”.

Ale wtedy ja, który nie chcę mieć nad sobą jako króla Karpowicza i jako królową Wierę Figner, obu:

– Opluwam.

Oto cała rozmowa.

 

* * *

 

1100. „Rozanow – chrześniak Pobiedonoscewa” – pisze Jabłonowski. Na pewno nie „chrześniak Jabłonkowskiego”. A Jabłonowski bardzo chciałby mieć za chrześniaka Rozanowa. „Rozanow jest liberałem, jak i ja”. Po prostu, jakby zjadł pomarańczę. Teraz może jedynie mówić: „Mój chrześniak Ol d’Or. Razem siedzimy w barze i przez słomkę pijemy szampana za 8 rubli… Dlatego, że my, Icek i Szmul, jesteśmy wspaniałymi pisarzami rosyjskimi. Oświecamy kraj, głosimy wolność, czytamy Hercena i odpoczywamy w barze”.

(bar – lokal, w którym zaczyna się pić od 2 w nocy,

w którym panie piją za darmo, gdyż płacą za nie

sąsiedzi, ktokolwiek, wszystko jedno. W barze są

wysokie ławki przed półkami z winami, z których

podaje się żądane trunki. Ku zadowoleniu Iwanowa-

Razumnika bar z powodzeniem zastępuje wszystkie

religie, a chrześcijaństwo dawno już ustąpiło mu

miejsce. Bar widziałem tylko raz – w literackiej

restauracji „Wiedeń”, w której zwykle stołują się

także zabójcy-sutenerzy) (przy korekcie książki)

 

* * *

 

1101. O 12 godzinie w nocy

Z grobu wstaje dobosz…

………………………………………………………………………………….

O 12 godzinie zrzuca ze stołu obrus, na którym były rozstawione obłudne, sprawiające miłe wrażenie filiżanki do herbaty i kieliszki, z których w czwartek pili wino „jego drodzy goście”, zachwyceni „Skrzyniami” przy „bramie wjazdowej” – kopnięciem rozbija maszt z napisem: „Wchodźcie, drodzy goście, nie wcześniej niż o 2 po południu i nie zasiedźcie się dłużej, niż do 8 wieczorem”. „Głośno dzwońcie”, „Sami zdejmujcie kalosze i palta” oraz „Czujcie się weseli i radośni, jak trzeba” przy „ciśnieniu barometru 750 milimetrów i temperaturze 17º według Réaumura, przy błękitnym niebie i pięknym widoku morza”…

– Boże, co za bzdura! Boże, skąd na jedno miejsce wtaszczyli tyle bzdury. Ale to jest jej bzdura, do której, zresztą, na starość w „słabości Samsonowej” dołączyłem i ja sam…

 

O 12 godzinie w nocy

 

w „Pienaty” wchodzą wiedźmy. Ona śpi, rozpostarta na puchowej, estetycznej pościeli, śpi tępym, martwym snem zadowolenia, że „nowy rozdział” głupiej powieści został zaczęty i z niej zostanie narysowana „23 sylwetka niemowy od strony pleców i z boku”, a przede wszystkim to, że „w ten czwartek powiedziano szczególnie dużo miłych słów jemu, a zwłaszcza mnie” i otoczenie, jak się zdaje, zaczyna mieć świadomość, że to „nie tam, w oficjalnym i urzędniczym Petersburgu”, którego światła widać po nocach z „Pienat”, ale właśnie tu, w „Pienatach”, wszystko płonie młodością, szczęściem, współpracą, kucharkami pijącymi wraz z gospodarzami herbatę z cukrem, a za to wszystko Rosja jest zobowiązana MNIE, MNIE, MNIE, która zajęłam pozycję poza wszelkimi zabobonami…

Sen przechodzi w stan nieokreślony, zaczyna się chrapanie, równie donośne, jak kucharki. Głowa odpoczywa, biodra odpoczywają pod ciepłą kołdrą, kupioną w Paryżu w sklepie NºNº…

 

O 12 godzinie w nocy

 

on chwyta swoje grube pędzle, ogromną paletę i maluje swoją autentyczną nocną duszę…

On nagradza samego siebie za dzień…

On wypoczywa od tych pełnych słodyczy uśmiechów, które są jedynie dopuszczalne w błogosławionych „Pienatach”, w których wszystko kwitnie szczęściem, postępem, powszechnym braterstwem ludzi – młodych ludzi w młodym szczęściu – i maluje, maluje…

Oto maluje to ścierwo, o którego talencie, duszy i sukcesach tak wiele mówił „swoim miłym gościom” rano… On nieco wysunął jej prawą nogę naprzód: jakby równocześnie ona nią i kopała, i rozdeptywała jakiegoś gada… Pełna dumy głowa jest odrzucona do tyłu, zadowolone z siebie, płaska i pełna zachwytu nad sobą… Głowa kucharki, która „trafiła pod szczęśliwą władzę” swego pana, głowa międzynarodowej awanturnicy gromadzącej pieniądze, chłopców i dziewczynki, jedwab i tytuły w Berlinie, Monako, Paryżu i Londynie…

– Potem ona namalował tego grubego rosyjskiego wałkonia, z niezmierzonym cielskiem, z małą ilością krwi, składającego się głównie z tłuszczu i „miękkich części” – w czerwonej koszuli i dziecięcym „pasku” pochodzenia monasterskiego lub staroruskiego. – On stoi i patrzy przed siebie, „na postęp”, o niczym szczególnym nie myśli i sprawia wrażenie, że w Rosji to on pierwszy zaczął o czymkolwiek myśleć…

Cały płaski, głupi, ni to czerwony, ni to żółty (kolor odzieży)…

– Potem zaczął tego pretre’a, schowanego w nieoświetlonym kącie: nieduży kwadratowy portret daje wrażenie łotra trzymającego w pięści krzyż jak nóż, nienawidzącego tego krzyża, gdyż natknął się na niego, gdy szukał noża – z krótką bródką, wystającymi kościami policzkowymi, z niskim i głupim łbem oraz całą twarzą, jakby wyrywającymi się z ram i chcącymi schwycić zębami…

Co?

– Wszystko!!!!!

„wszystko”, gdyż „Wszyscy” zauważyli jego wilcze zęby i ze strachem odsunęli się od niego, nie dowierzając owczym szatom, w które jest on oficjalnie ubrany…

Dlatego, że „Wszyscy” mu nie wierzą…

Dlatego, że „Wszyscy” nim pogardzają…

I najważniejsze:

Dlatego, że on nie ma talentu i w istocie nie ma zębów, a jedynie grube miękkie wargi, w których można przeżuwać „Wszystkich” znienawidzonych, można ich zmiąć, ale nie można nic przekąsić, zabić i rozerwać…

A on maluje, maluje, ten ciemny Demon, otoczony furiami. Dlaczego?

Całe życie było bezsiłą. Bóg dał mu geniusz, ale nie dał duszy. Tej dobrej, prostej duszy, dzięki której mógłby stworzyć coś wielkiego…

Dano mu na paletę dziwne kolory, w jego łeb wstawiono oczy cudownego rozumienia kolorów, jego palcom dano moc czarodziejską. „Tak zrobić”, jak nikt nie umiał i nie mógł…

Ale w jego pierś nie włożono serca…

Ani w mózg – rozumu…

Pusta dusza.

Pusty człowiek.

O, jakie to straszne! A jest geniuszem. Geniuszem bez duszy. Ze szkłem zamiast „natury”…

„Wszystko mogę”, ale nic „nie chcę”…

O, wtedy zechcę nienawidzić i nienawidzić…

Cały świat chcę przedstawić kalekim, brzydkim, skurczonym…

Bródki „tak” i „siak”, gołe czerepy… („Zaporożcy”).

Śmiech i śmiech…

„Noc Walpurii”.

Artysta płacze. Wielki artysta płacze. Opłakuje swoje możliwe szczęście, swoją możliwą wielkość w historii, do czego dano mu „wszystkie techniczne środki” i zapomniano dać „duszę”, lub, dokładniej, w momencie narodzin czort wykradł „duszę”…

Wielki artysta płacze. Będziemy, ojczyzno, płakać z nim i o nim.

 

* * *

 

1102. Prowokacja jest jak odkurzacz: wysysa pył w pokoju, w kraju – i wynosi z mieszkania precz.

„Na górze” w żaden sposób nie zrezygnują z prowokacji, dopóki „na dole” nie zrezygnują z rewolucji.

A moralny stan rewolucji, zrodzonej z korzenia nihilizmu, – z korzenia Czernyszewskiego – Niekrasowa – Sałtykowa – Slepcowa – Błagoswietowa, – jest taki, że „prowokatorzy zawsze się znajdą”.

– My jesteśmy bohaterami! – My jesteśmy aniołami!…

Jednak oko policjanta patrzy uważnie i spod poły pokazuje pugilares.

Już gdzieś u Hercena jest ten okrzyk… „Czy wiecie, czy wiecie, w końcu to powiem… w rewolucyjnej emigracji, w jej bohemie znajdują się głodni, bez obuwia, bez odzieży… którzy, którzy NAWET za opłatą udzielają informacji tajnej policji”.

Hercen nigdy nie doświadczył głodu. Głodu i męki poniżenia. Poza tym był znany na całym świecie. Czym jednak rewolucja nagrodziła tych, którzy nikomu nie są znani, nie mają talentów literackich i całe życie głodowali dla rewolucji? Kończy się okrzykiem: „Ja tak służyłem rewolucji, że w końcu chcę być syty na jej koszt”.

(Czarny ogień)

 

* * *

 

1103. Wszyscy Rosjanie (poza rzadkimi wyjątkami) są niewinnymi sutenerami. Dlatego nie mają filozofii pieniądza, którą chcę teraz przedstawić.

Obłomow – sutener swojego majątku; Czacki i Mołczalin (niewielka między nimi różnica) „wiszą” na swojej posadzie jak kamienie. Gogol „prosił rentę” z Pałacu… W ogóle „renta”, „ofiara” i „pomoc”. Nie spieram się – sprawiedliwi już z tego powodu, że są leniwi, ale królestwo przywiezionych sutenerów jest bardzo złym ziemskim królestwem.

Historia rosyjska zaczęła się od negowania „sutenerstwa”: to – Mikuła Seljaninowicz. Ale to – starożytny bohater; zastąpili go „nowi bohaterowie” ze swoimi czynami i historiami, ale bez sochy i ziemi.

Dawno już temu ułożyłem 2 aforyzmy:

1) Moja książka przychodów i wydatków jest – dobrą drogą do królestwa niebieskiego.

I:

2) Aby dojść do Boga – potrzebne jest sumienie, ale jeszcze bardziej jest ono potrzebne w sklepiku.

I na koniec:

3) Szlachetność potrzebna jest ojczyźnie – aby oświadczyć się dziewczynie – w walce – w Kościele, ale przede wszystkim i w nieunikniony sposób potrzebna jest temu, kto chce być bogatym.

W ten sposób istotę pieniądza stanowi to, że one wiążą z Bogiem i Wiecznym Sądem oraz są naszym usprawiedliwieniem na tym Sądzie.

– Nie mów mi o tym, że zawsze „kroiłeś prawdę-matkę”, że byłeś biało-śnieżny z dziewicami, „jak kukułka z porcelany”, ale pokaż swojej żonie Wieczne Złoto.

Które przypłynęło i nie odpłynęło.

 

* * *

 

1104. Wydaje mi się, że kiedy krytykują już analizują „stosunek Kościoła do małżeństwa”, „stosunek duchowieństwa do małżeństwa”, „stosunek literatury teologicznej do małżeństwa” – cały porządek i procedurę procesu rozwodowego, a także „prawo kanoniczne o sakramencie małżeństwa” (starczyło odwagi ojcu profesorowi Gorczakowi, żeby tak zatytułować swoją książkę), przy czym sami małżonkowie nie decydują się przestąpić próg „Sądu” i wynajmują fałszywych świadków i szczególnych adwokatów, którzy są przeniknięci pachnidłami (perfumy prostytutek), domem publicznym, fałszem i łapówkami…

Kiedy postronny człowiek zadaje sobie pytanie, „skąd to wszystko”, to znaczy skąd to okrucieństwo i obrzydliwy stosunek duchowieństwa (czytajcie, Filewski i Albow) do ludzi zamężnych i małżeństwa, to nie bierze się pod uwagę, że jedyne, co we wspomnieniach, w doświadczeniu i widzeniu rodzi się w wyobraźni „osoby duchownej” w stosunku do kobiety i jej pociągu do mężczyzny, w stosunku do mężczyzny i jego pociągu do kobiety, to

pomywaczka.

Kiedy profesor A. Pawłow pisał „O źródłach 50 rozdziału Księgi Sternika” (rozdział – o małżeństwie), to ona brał pod uwagę różne „warianty”, „rękopisy” i „kodeksy”, ale nie zauważył, że

źródłem

tego wszystkiego wcale nie są rękopisy odnalezione w monasterach Góry Atos i Synaju, a

pomywaczka.

Dlatego, że to jest, po 1000 lat, jedyny

wzorzec kobiety

w jej pociągu do mężczyzny i jedyny wspominany przedmiot „pełnego zachwytu pociągu mężczyzny do kobiety”. Jedyny wzorzec

Miłości.

Dlatego, kiedy stęsknieni mąż i żona przychodzą do Konsystorza (oni nigdy osobiście tam nie przychodzą), kiedy przychodzi tylko żona i prosi o rozwód z mężem, gdyż pokochała innego – przychodzi mąż i prosi o to samo – kiedy dziewczyna przychodzi i płacze, i mówi, że ona kocha „innego”, a jej małżeństwo jest „niekanoniczne i zakazane”, to u tych, od kogo zależy decyzja, kto ma w swych rękach ich los

nic innego

nie rysuje się w wyobraźni, jak to, że „ten mężczyzna” chce objąć od tyłu zmywającą podłogi

pomywaczkę,

a pani, która przyszła i płacze – coś ukrywa, a w rzeczywistości chce w czasie

zmywania podłóg

być z tyłu objęta przez mężczyznę… „jak bywało”… „u nas 40 lat temu”… „kiedy bawiliśmy się i grzeszyliśmy”… ale „grzech ten zamodliliśmy i więcej nie grzeszymy”.

Jakiż inny jeszcze wzorzec kobiety pojawia się w ich wyobraźni? Nie ma innego! Nie ma żadnego innego wspomnienia, praktyki, pamięci. Jeśli kapłani, oczywiście, mają nieco inną praktykę, innego ducha i inny węch – to kimże jest „kapłan” w literaturze teologicznej, a kim kapłan-teolog? Jeśli tacy i są, lub dokładniej, trafiają się, to ich głos jest tak słaby, niezauważalny, bez wpływu, i – co najważniejsze – niesamodzielny i zależny, że w literaturze teologicznej nie istnieje „kapłańska tradycja na temat małżeństwa w literaturze teologicznej”. To są – fakty „w milczeniu” lub w braku szacunku. Decydują „ojcowie”, opinie ustalają „ojcowie” i „stan”, „ojcowie i nauczyciele wiary” i ich jednych pytają, kiedy piszą lub projektują na nowo „prawo małżeńskie”, „prawo rozwodowe”, „pogodzenie małżonków” i tym podobne. Z ich opiniami, autorytetem liczą się kanoniści. Ale „oni wszyscy” byli w małej celi, byli „posłuszni” i przeszli „do dużej celi, a w końcu do „odpowiedniego apartamentu” i ostatecznie „prawie do pałacu”. Wtedy ma on na imię „Izydor”, „Filaret”, Innocenty” i jest znany „całej Rusi”. Cała Ruś skłania się przed nim – a nawet skłania się z uzasadnionego powodu, gdyż jest on mądry, ma bojaźń Bożą, jest pobożny, jest mężem modlitwy. Trzy tomy „Kazań i przemówień” lub „Dzieł” leżą na biurku w jego gabinecie i w księgarni Tuzowa.

Tak.

Ale w stosunku do naszego tematu on, sam nie będąc winnym, spogląda okiem 50 lat wstecz, wspominając żarty młodych nowicjuszów z

pomywaczką.

Coś wstrętnego. Coś drobiazgowego. Coś głupiego. O czym, oczywiście, należy powiedzieć:

– Precz z oczu!

– Plugastwo! Plugastwo! Nie chcę widzieć!!!

– Nie chcę rozpytywać!!!! Przecz! Karać! Nic wam do tego! Żadnego potępienia nierządu, intryg,

obejmowania pomywaczki od tyłu.

I z oburzeniem, z prawdziwym wstrętem, z czystym sercem, świętym – on goni Lizę Kalitinę, goni Helenę („W przededniu” Turgieniewa), goni Tatianę (Puszkin).

Wszystkie prawa małżeńskie i cała procedura sądowa, wszystkie te „śledztwa” (dobre określenie!!!) i procedura rozwodowa konsystorza, są

prawami pomywaczek

i niczym więcej, niczym mniej, nic „obok tego”… Obok tego miłego ideału i miłego wyobrażenia jedynego realnego, namacalnego, dotykalnego, realnego małżeństwa.

Czyż nie powie czytelnik: „Czort wie, co to jest”… „Poplątać kobietę z pomywaczką”, „wyobrażać sobie kobietę wyłącznie jako pomywaczkę”. A ja powiem czytelnikowi, że całe ministerstwo sprawiedliwości, sam minister, cały rząd znajdują się w niewoli tego wyobrażenia, nic z nim nie mogą zrobić, nie mogą nawet protestować, gdyż oni nawet nie odważą się pomyśleć, aby

zalecić metropolicie Filaretowi czytanie powieści Turgieniewa.

On się modli. Jak może czytać powieści? A przecież nie tylko powieści – a także przeczytania „Eugeniusza Oniegina” nie tylko nie można rekomendować jemu, nie można zalecić nawet Hermogenowi z Saratowa, który pisał i obmyślał o tym „rozwodzie”, który zacytowałem.

A ja wyję nad tym tematem – skomlę nad nim, jak pies. I tylko jedno:

zamilczcie!!!

No, zamilknę.

Cieszcie się i królujcie, panowie duchowni. Ale poza prawdą tutaj, na ziemi, tu i waszą – jest prawda na Niebiosach i wierzę, że jest to moja prawda.

Sic i satis.

Tylko nie dziwcie się, że wysilam się, aby wszystko u nas zniszczyć i w tych wysiłkach niekiedy mówię „za dużo”.

 

* * *

 

1105. …człowiek na całe życie otrzymuje w swym zrodzeniu jakąś tajemnicę, z którą żyje całe życie i całe życie rozpatruje tę tajemnicę. Jak gdyby, kiedy „przeciskał się przez miednicę matki” – jemu coś (ktoś?) szepnęło tę tajemnicę: to „coś” będzie w nim żyć trwogą, oczekiwaniem, a także, być może, „aniołem stróżem”…

Trzeba też wziąć pod uwagę to ½ minuty, które trwa od narodzin do podwiązania pępowiny, kiedy on po raz pierwszy wdycha „ten świat”. W tym czasie, według Zbawiciela, kobieta „raduje się” i w jej radości, związanej z ulgą i pociechą, z wdzięcznością Bogu, jest coś niezwykłego. Czy nie można by przedłużyć tej ½ minuty do 2-3-4, a nawet pięciu minut? W tym czasie przez nowonarodzonego, przez jego mózg, duszę przepływa jeszcze krew matki. Jest on równocześnie i „na tym świecie” i „na tamtym świecie”. A „tamten świat” (łono matki, jej dusza) – w niewyrażalnym porywie sił. Być może, właśnie tu na całe życie w dziecko wszedł „idealizm”, „nadzieje” i „siła”, które będą go podtrzymywać w chwilach słabości i upadku.

Trzeba o tym pomyśleć. Nikt nie myśli. Dlaczego ludzie o tym nie myślą?

(przy korekcie „Listów Strachowa”)

 

* * *

 

1106. Oto, co:

Jeśli przed wami znajduje się Żyd i jeszcze kilkoro ludzi, Niemiec, Polak, Rosjanin, Czuchoniec, to zawsze zobaczycie Żyda w aureoli działania i tego, że jest wam potrzebny, a inni – będą indyferentni w stosunku do was.

Rosjanin jak zwykle śpi.

Polak opowiada o „jakichś swoich bohaterskich czynach”.

Francuz włóczy się.

Niemiec głęboko rozmyśla nad czymś, czego nikt nie widział i o czym nikt nic nie wie.

Czuchoniec ssie fifkę i o niczym nie rozmyśla.

A Anglik głaszcze się po muskułach.

Wy – dla nich nie istniejecie.

O was myśli tylko Żyd, a zaczął myśleć od tej chwili, gdy tylko pojawiliście się w drzwiach.

On myśli, jakie są wasze potrzeby – poważnie, z zaangażowaniem i praktycznie. On wzniósł ku górze waszą duszę. Na podstawie twarzy i ruchów określił, kim jesteście, na jakim gruncie się poruszacie i jakie idee możecie zaakceptować. „Co z was może wyjść w stosunku do niego”. Gdy już to zostanie zdecydowane, prawie w nieświadomych myślach, wtedy wyjmuje z jednej ze swoich niezliczonych kieszeni odpowiednie ziarno i wkłada w was.

On was użyźnił, zapłodnił.

Podszedł i powiedział wam, że to, o czym myślicie i o co się troszczycie – łatwo zrealizować. Jeśli nie odmówicie, to właśnie to spełni… Wy powinniście jedynie posiedzieć i nieco poczekać…

Czekacie. Rzeczywiście, wszystko zostało dobrze zrobione. Przede wszystkim – szybko. Żydzi zawsze wszystko robią szybko (ich magiczna tajemnica w historii).

Nawet nie zauważycie, że już nie jesteście „sami” i „ja”, a – „jego”. Grunt, który został zasiany przez Żyda i który Żyd uprawia.

„Pola są nasze – nie z ziemi, a z ludzi”. Oto dlaczego my nie uprawiamy ziemi, historycznie nie uprawiamy, opatrznościowo nie uprawiamy, Bowiem dla nas został przygotowany najszlachetniejszy grunt – człowiek, narody”.

 

* * *

 

1107. – Czegóż chcesz, jeśli nie chcesz ani literatury, ani polityki?

Wydaje mi się, że „pojawienie się W. Rozanowa w literaturze” miało miejsce równocześnie z najgłębszą wewnętrzną zmianą społeczeństwa, o której najlepsze pojęcie dadzą „przyjaciele moskiewscy” (5-6): chociaż okazuje się, „my wcale nie poszukujemy literackiego ujawnienia się, ale zamiast tego gorąco kultywujemy osobistą przyjaźń. Zdarza się, wzywają mnie do Moskwy, aby poprawić znak zapytania w korekcie jakiegoś przyjaciela i ja idę (profesor), wzywam do siebie z Moskwy, aby poradzić się w kwestii jednego słowa. W istocie jednak obaj idziemy nie dla znaku zapytania i nie dla słowa – a poszukując pretekstu, żeby się spotkać i porozmawiać”. Jeśli i podpisujemy swoim imieniem książki, to jedynie w tym sensie, że napisane zostały w stylu tego właśnie człowieka (nazwisko na książce), a praca zwykle – wspólna nas wszystkich. Ponieważ wszyscy trudzimy się dla każdego, pomagamy, poszukujemy cytatów, źródeł, tłumaczymy dla niego teksty. Tak. Społeczeństwo, a nie literatura. Braterstwo, a nie program. Widziałem się z jednym z „nich” wszystkiego 2 razy, opowiedziałem mu rzeczy, jakie i nie śniły się „Odosobnionemu”, – z zaufaniem, że on „nie zechce brata swego osądzać i zasmucać”. Mając wspaniały rozum i wykształcenie, żyją bez zasmucania. Zdarzyło mi się (nieostrożny list) okropnie zasmucić jednego z nich: okazuje się (przy wspaniałym rozumie) – po prostu o tym zapomniał. Dlaczego zapomniał? On jest pogrążony w „istocie rzeczy”. Oni wszyscy są pogrążeni w „istotach rzeczy”. Wśród nich są 60-teni, jest 26-letni, jedni – bardzo uczeni, inni – nie bardzo uczeni i nawet nie są szczególnie rozumni. A mędrcy uważają tego „nie szczególnego” za swego „ojca” ze względu na głęboką i wielką harmonijność duszy, z której wszyscy się uczą. Tak. Cóż to takiego? Właśnie to, za czym tęskniłem w liście do Rcy (w 1892 r.), pisząc, że „literatura jest właściwie sfinksem”. Zresztą to nie literatura jest potrzebna, a wspaniałe społeczeństwo, jak i nie jest potrzebna polityka – a braterstwo ludzi. W tym wypadku Duma umarła, nie potrzeba „nowych praw”, gdyż prawo jest potrzebne dla chuligana, dla oszusta, natomiast my żyjemy bez potrzeby praw, gdyż jesteśmy dobrymi ludźmi. Teraz przypominam sobie życie biednego Rcy – i myślę, że on też przyszedł na ten świat za wcześnie. Czym było jego samotne życie, nasycone ideami, jak myślę, jak żaden dom w Rosji i gdzie wszystkich ciągnęło, gdyż był to „święty dom” ze względu na wychowanie dzieci, ze względu na cnoty żony, ze względu na myśli samego Rcy. Czym było życie panów Szczerkowych – jak nie drugim takim ideowym, chociaż nieco sennym (on) domem, pełnym powabu i artyzmu? Aby „dopełnić harmonii” przywołam Sacharnę, w której zobaczyłem życie dziesiątków i setek ludzi, które stało się „braterstwem”, w której wszyscy szli do wspaniałej i pięknej kobiety z jej umiłowaniem „bieli i błękitu”, kwiatów, pracy, pomagania. „Wszystko powinno być piękne i harmonijne”. Jak ona powiedziała żonie kucharza swojej siostry, w celu zobaczenia której jechała 4 godziny pociągiem. Ona strasznie dużo wycierpiała w życiu (mąż: obłudnik – faryzeusz – rozpustnik). Po przyjeździe usiadła: „W mojej duszy też zapanowało dobro. Podniosłam na nią, miłą, oczy i sama nie wiem dlaczego, powiedziałam: – ‘Chrystus Zmartwychwstał’. Ona nic nie powiedziała. Długo siedziałyśmy w milczeniu. Potem porozmawiałyśmy. I ja odjechałam”. To – cud. Cud miłości i szacunku. W Moskwie doszliśmy do tego samego:

– Będziemy szanować jeden drugiego. Będziemy wierzyć.

(świeca gaśnie)

 

* * *

 

1108. – Pan nie jest nami oczarowany?

– Nie.

– Ale nami wszyscy są oczarowani?!

– No, cóż…

(rozmowa z socjaldemokratą)

 

* * *

 

1109. Przeczytałem w Glazenapa:

„Najlepszymi reprezentantami zmiennych gwiazd naszego północnego nieba są b Lira i b Perseusz”.

Na pytanie:

– Od czego pochodzi zmienność gwiazd?

Uczony odpowiedziałby:

– Gwiazdy bywają zmiennymi, jeśli je oznaczymy jedną i tą samą literą, na przykład b Lira i b Perseusz. Gwiazdy oznaczane tą samą literą alfabetu greckiego w jednakowy sposób zmieniają swój blask.

Bez względu na to, jak dziwimy się takiej wypowiedzi, uczony pozostałby uparty, tym bardziej, że wykazał się wiedzą z dziedziny astronomii i języka greckiego. Chyba nawet nie trzeba kontynuować, że nie istnieją żadne środki, aby uczonego przekonać, iż jest inaczej, a to po prostu dlatego, że jest głupi i nie może zrozumieć żadnych złożonych wniosków.

Ale język grecki i astronomię naprawdę zna.

(los stałości darwinizmu i filozofii Comte’a)

 

* * *

 

1110. …choćby zawstydził się przez skromność.

Odejść w tamtych czasach – z ówczesnego Petersburga i Rosji „w mundurze” – w daleki, głuchy las… Modlić się, żyć kontemplacją, samotnie…

Potem przychodzi lud, prości ludzie, chłopi, kupcy, sklepikarze, wdowy, sieroty, żony okrutnych mężów, mężowie rozpustnych żon.

Płaczą, modlą się. Mówią:

– Naucz, jak żyć.

A on modli się z nimi, modli się za nich i doradza, jak umie.

Potem sadzi kapustę, myje się w strumieniu. Żyje z Bogiem, gwiazdami i modlitwą.

Wobec takiego życia jakże puste i próżne, niepotrzebne i obce ludowi jest życie w stolicy dziennikarza Bielinskiego z jego analizą powieści francuskich i profesora Granowskiego z jego czterema wykładami: Aleksander Wielki, Timur, święty Ludwig i jeszcze ktoś.

Jakże Mereżkowskiemu starczyło odwagi, żeby popatrzeć na niego „przez ramię”. A on popatrzył.

Gdzie tu jest historyczny rozum i szlachetność duszy? Jeśli bowiem „nie pokłonisz się szlachetnemu człowiekowi, nie pokłonią się nawet temu, co w tobie samym jest szlachetne”.

„Ostatni święty”… Dlaczego „ostatni”? Przecież już po Serafimie Sarowskim, po części współcześnie z Mereżkowskim żył Ambroży z Optino i Jan z Kronsztadu.

Nie, przecież tutaj był i rozum, i szlachetność: ale on wcale nie jest Rosjaninem i nie czuje nic, co jest rosyjskie. Oto, gdzie jest zaryty korzeń.

 

* * *

 

1111. „Proletariusz” zwykle realizuje swój los przez małżeństwo. Uważajcie, dziewczyny, uważajcie. Po prostu – przypomnijcie sobie swoich byłych „narzeczonych”: wszyscy „przyczepili się” do tytułu (bardzo lubią) lub do kapitału. A proste dziewczyny zostawili z „nosami na kwintę”.

 

* * *

 

1112. „W Petersburgu nie miałam żadnych znajomych – lato, wszyscy wyjechali. Spacerował i zaszłam do niego…”.

Zapłakała i nie kontynuowała. On coś z nią zrobił – ale nie było to „oddanie”, co można by przebaczyć w ich wieku. On ją, jak się domyślamy i poszukujemy odpowiedzi w długich rozmowach do północy, zahipnotyzował jakąś złą i straszną hipnozą à la Grzegorz Rasputin. Coś z nią się stało: on zabił w niej duszę, jej postać (poza zewnętrzną), jej wolę. Pozostał cień, rzeźba tego, co było wcześniej. Wszyscy ją lubili i nadal ją lubią. Chociaż trudno z nią „rozmawiać”: powtarza jego słowa, jego opinie, automatycznie, bezwolnie, ze strasznym brakiem życia w samej sobie. A przecież jest nieskończenie bardziej utalentowana i rozumniejsza, i wykształcona od niego. Co on z nią zrobił – nikt nie wie. Ale to, że ona zapłakała opowiadając, jak do niego przyszła, pokazuje, że jej dusza nie umarła, że zachowała się w niej „jak za kotarą” pamięć o przeszłości, sens przeszłości.

Ona jest somnambuliczną, lunatyczką. Zawsze boli serce, gdy się na nią patrzy. A on kręci się, wącha, wciska się i czegoś poszukuje, jak agent tajnej policji „w najbardziej czerwonym odcieniu” (przede wszystkim i długo).

Ogólnie mówiąc „osobisty skład” socjaldemokracji jest zdumiewający. „To już kalendarz świętych”.

 

* * *

 

1113. Spojrzałem i drgnąłem.

Z pęku świec, które ojciec przełożony trzymał w lewej ręce, brał jedną, drugą… Zapalał je i podawał po kolei współodprawiającym z nim kapłanom. W chwili, jak kapłan brał świecę, obaj schylali się i całowali nawzajem w rękę.

Całowali się nawzajem w ręce!!!…

Niech to nawet teraz będzie jedynie formą, a oni nic do siebie nie czują – nie tylko „braterstwa”, ale nawet prostej przyjaźni lub przychylności. Ale to przecież nie jest „braterstwo”, „ojcostwo” i „synostwo”.

„Syn mój”…

„Ojciec mój”…

Obcy sobie, spotkali się na „służbie”.

„Na służbie” spotykają się urzędnicy, ale mówią „Wasza Ekscelencjo”.

Także wojskowi: „stają na baczność”.

I parlamentarzyści: biją się po zębach.

I dziennikarze: nawzajem się oczerniają.

Jedynie w „służbie cerkiewnej” pocałowali się nawzajem w ręce, „jak ojciec i syn”.

A modlący zostali pouczeni. Czy zostali? „W życiu trzeba być ojcem i synem”, „matką i córką”, „bratem i bratem”.

„Przed Chrystusem, bracia, będziemy jak ojciec i syn, córka i matka, brat i siostra”.

Mądrość! Bądźmy uważni!

„Ceremonia”, „forma”. Skąd i dlaczego tylko „forma”?

Dlatego, że teraz „zupełnie nie jesteśmy tacy, jak ci, którzy po raz pierwszy stworzyli tę formę” i jesteśmy bezsilni, żeby ją powtarzać z taką samą miłością, a z powodu tej bezsiły spełniamy ją jak ceremonię.

„Tryumfalną ceremonię”, jednakoż.

Kłaniamy się ludziom w zupełnie inny i niezrozumiały sposób, jak ci, którzy podając sobie zapalone świece – światło od płonącego ognia – całowali się wzajemnie w ręce w chwili podania świecy…

Dlatego, że kochali…

Dlatego, że chcieli…

Męczennicy – żegnając się z innymi przed pójściem na arenę cyrku – całowali się nawzajem w ręce i w usta, to wszystko…

Mędrcy z Akademii Platona w Atenach, zachwycając się sobą, także całowali się w ręce, młodzieńcy i starcy, starcy i młodzieńcy. „Gdybym się nie lękał, że zostanę uznany za szaleńca, to zapalałbym przed nim (człowiekiem) lampy” (Platon).

(w Sacharnie)

 

* * *

 

1114. Wziąwszy dziewczynę z brodą za żonę, tak ją obrzucił prezentami, jak żadnej innej dziewczyny bez brody.

To stara historia.

A dziewczyna nie była już młoda, a poza tym była już mężatką. Czort wie, co. Łysa góra. Brocken. Ale on zauważył, że jej piękny oblubieniec był słaby i pozwolił jej iść do łóżka innego.

Autentyczna Łysa góra.

Czyżby więc na „Łysej górze” zaczęła się historia?

– Możecie Łysą górę nazywać „łysą górą”… Wszystko jest względne. Nazwijcie ją „Ogrodem Rozkoszy”, a będzie się wszystkim podobała jak Eden… Pomylono dowody osobiste.

 

* * *

 

1115. Gdyby nie wargi, to starzelibyśmy się, a jak są usta, to jesteśmy wiecznie młodzi. Z tego powodu powiedziano: skosztujcie na życie wieczne, pijcie na odpuszczenie grzechów.

 

* * *

 

1116. Nimfa Egeria powiedziała pewnego razu do Serwiusza Tuliusza:

– Nauka o formie (widoku zewnętrznym) rzeczy odnosi się do najgłębszej istoty magii.

 

* * *

 

1117. Bóg prosił Abrahama… A Abraham wcale nie narzucał się Bogu.

(wykłady Gozo o chrześcijaństwie, o Abrahamie

i jego „pokorze wobec Boga”; wykładał w uniwersytecie)

 

* * *

 

1118. Nimfa Egeria szepnęła do Serwiusza Tuliusza:

– Zwróć uwagę, mój synu, że nie da się tego uczynić, nie powtórzywszy w tej oto chwili tego, co Abraham zrobił przed Bogiem.

 

* * *

 

1119. Kiedy zaś Serwiusz Tuliusz usłyszawszy to zakrył twarz rękoma, nimfa uśmiechnęła się i powiedziała:

– Tak samo zakrył się Mojżesz, rozmawiając z Bogiem. Ty rękoma, a on welonem.

I uspokoiła króla, przyłożywszy dłoń do jego policzka i delikatnie dotknęła go palcem.

On drgnął i odsłonił twarz. Nimfy nie było.

 

* * *

 

1120. – Niepotrzebnie się denerwujesz – powiedziała nimfa Egeria do Serwiusza Tuliusza. – Czyż niemowlę nie chwyta jakimś instynktem sutka piersi swojej matki, a cielątko wymienia krowy? Nie miałoby to miejsca, gdyby nie było właśnie sutka, a z drugiej strony, sutek raczej nie pojawiłby się i na pewno nie pojawiłby się, gdyby nowonarodzeni nie mieli – warg i odpowiedniego układu ust. Ptaki mają – dziób i dlatego nie potrzebują żadnego sutka dla karmienia swoich dzieci. A drugiej strony matki ptaków nie wydzielają mleka i dlatego ich „twarz” mogła się ukształtować w formie prawie wyłącznie dzioba. Natura wszędzie ustanawia podwójną harmonię. Gdzie są wargi, tam szukaj sutka. A gdzie jest sutek, tam znajdą się dla niego wargi.

Król podniósł głowę i powiedział do nimfy:

– Jak myślisz, czy jest kopuła na szczycie wszystkich świątyń na ziemi?

– Tss… – powiedziała nimfa i dotknęła dłonią policzka Serwiusza Tuliusza, uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła palcem warg króla.

 

* * *

 

1121. Teraz rozumiesz, mój synu, że na Wschodzie wszystko to dokonuje się con grazia, a u nas, nad Tybrem, „po prostu”. Dlatego Rzymianie są narodem prozaicznym i trzeźwym. A na Wschodzie Pieśń nad pieśniami i obmycia.

(nimfa Egeria do Serwiusza Tuliusza)

 

* * *

 

1122. Nad Tybrem i wokół Cloaca Maxima dobry naród rzymski tak hałasował, że Serwiusz Tuliusz, przechodząc tam, prawie ogłuchł i z tego powodu nie mógł potem usłyszeć wszystkich słów nimfy Egerii. A przy tym właśnie teraz mówiła ona wyjątkowo cicho. On usłyszał jedynie koniec jej szeptu:

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

…………………………………………………...…..wąchasz kielich kwiatu, nie zrywając go z łodyżki – i pszczoły oraz motylki, przyciągane z daleka jego zapachem, przyczepiają się łagodnymi, cieniutkimi nóżkami do jego płatków i rozwinąwszy trąbkę, zwiniętą pod główką w spiralę, zanurzają ją w lepkim nektarze i piją sok. Także każdy człowiek, młody lub stary, zerwawszy lepki listek z krzaku lub drzewa, jeszcze nie w pełni rozwinięty, kładzie go na język i czuje odświeżenie… Właśnie dlatego drzewa, liście, kwiaty wydzielają – smoły, soki, wilgoć; słyszałam na Wschodzie, że w Świątyni przed Bogiem zawsze zapalają kadzidło i palą wosk, nie znieważając tym Stwórcę Nieba i Ziemi. To właśnie ten Stwórca stworzył smoły i wszystkie pachnące rzeczy, w które wchodzą wszystkie najcenniejsze i najbardziej wewnętrzne elementy życia i żywych istot. Ze względu na te smoły i pachnące rzeczy dane zostało powonienie wszystkim istotom, nie wyłączając człowieka; albo – wszystkim wyższym istotom, zwłaszcza człowiekowi. Zresztą, gdzie jest zapach, tam jest i ten, kto go wącha; a gdy zapach jest ukryty szczególnie głęboko i nikomu niedostępny – zawsze jest ktoś jedyny, komu ten zapach jest dostępny, a wtedy jest on osobiście i w szczególny sposób powołany do jego wąchania. Jest to prawo owadów, kwiatów, drzew, zwierząt, ludzi, ale nie jest to prawo ptaków i ryb. Jeśli chodzi o kapłanów Jupitera, to są oni srodzy, ale nie są mądrzy. Na próżno radziłeś się ich w tych sprawach. Idź do domu, mój synu, niech twój oddech będzie spokojny. Niech nic nie mąci twego odpoczynku.

Powiedziawszy to, nimfa się ukryła.

 

* * *

 

1123. My żyjemy – chwilą, a Żydzi – wiecznością. U nas – niektórzy i jako nieprawość, u Żydów – wszyscy i jako prawo.

(nimfa Egeria do Serwiusza Tuliusza)

 

* * *

 

1124. Dziwne porozumienie…

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

Jasny słoneczny poranek. Dwie armie, francuska i rosyjska, stoją na dwóch brzegach Niemna, pośrodku którego stoi tratwa, a na niej namiot… Przy dźwiękach muzyki z obu stron – tratwa wiezie władców, od których zależy pokój i wojna, spokój lub furia połowy świata. Zatrzymano się. Wioślarze pozostali w łódkach. Tylko władcy wchodzą do namiotu, w którym leży mapa Europy, którą oni teraz będą dzielić.

Młody i niedoświadczony podszedł do stołu i spojrzał na mapę…

Starszy i potężny obejrzał się…

On zaciągnął zasłony na oknach, zamknął drzwi i cicho obrócił się – przywołał do siebie młodszego, kiedy ten spojrzał nań.

Podszedł.

Podniósł palec do warg, odprowadził go do najciemniejszego kąta i patrząc na niego uważnie, zrobił coś wargami wokół palca…

Ten patrzył i nie rozumiał.

Opuściwszy oczy on pokazał, co należy zrobić i wyciągnął rękę…

Zimny dreszcz przeniknął całe ciało młodszego. Wydawało mu się, że miesza mu się w głowie, a oczy przestają cokolwiek widzieć…

– Ciemno. Nie widzę… – powiedział.

– I nie trzeba widzieć – usłyszał szept. – To ja sprowadziłem ciemność. Ale trzeba to zrobić. – I kiedy ten, ciągle stygnąc i stygnąc, pozostawał nieruchomy, drugi uklęknął…

Stało się jeszcze ciemniej. Ale z zewnątrz. W tym czasie młodszemu wydawało się, że teraz nie jest to ciemność, a niezwykła światłość, biała, przenikająca, muzykalna, wypływająca z całej jego istoty… Jak gdyby wypływały z niego rzeki, morza, a on był tak wielkim, że mógłby napełnić sobą cały świat, a to, że on napełnia sobą świat, jego samego napełniało niewyrażalnym szczęściem. Ogromne odczucie wszechmocy, wszechmocy nie tylko teraz, ale i nad całą przyszłością, napełniało go coraz bardziej z każdą sekundą. I tych sekund – 60, a jakby minęło 60 wieków, ale nie obok niego, a w nim. Jakby uderzył grom i zajaśniała błyskawica. Minęła jeszcze jedna minuta, on ocknął się i zobaczył, że starszy kładzie mu na głowę zimne płótno.

– No, to wszystko. I tyle. Teraz będziecie panować nad wszystkim, nad czym chcecie, a wojska francuskie zawojują dla was wszystko, co tylko zapragniecie.

Uśmiechnął się łaskawie. Bezsilnie uśmiechnął się także młodszy. On był strasznie pozbawiony sił. Natomiast starszy, chociaż i tak był potężny, teraz stał się jeszcze potężniejszym, jaśniejącym, pełnym błyskawic, czaru i magii. Wydawało się, że dotknięcie go zabije każdego człowieka. On był pełen. I jeszcze dopełnił się mocą młodszego.

– Teraz ty będziesz żyć mną, a ja tobą. – I wyprowadził go z namiotu…

Tłumy ludzi w milczeniu czekały na nich na obu brzegach. „Porozumienie zostało zawarte – powiedzieli po wejściu na twardą ziemię. – Ziemia błogosławiona i uświęcona. Teraz tutaj i tam, na Wschód i na Zachód od Niemna ziemia sama będzie rodzić i prawie nie będzie chorób”.

Zagrała muzyka. Słońce zaświeciło.

(kiedyś w Chaldei; analogia wyjaśniająca)

 

* * *

 

1125. Dlaczego ten klomb aster jest gorszy od wiersza?

Wiersza „O klombie aster”?

Znaczy – jest pierwotniejszy, bardziej świeży, niż życie…

Czy nie powinniście, panowie pisarze, zamknąć swoje kałamarze? Poza Puszkinem, który pisał „mimowolnie”. Przecież u was nie jest to „mimowolne”, a staracie się?

(przed kwiatami)

 

* * *

 

1126. Chorowałem.

Cały dzień czytałem K. Timirjazewa (o podziale ziemi, „Mowy i artykuły”, „Życie roślin”).

Cóż za odświeżenie…

Najlepsze w nim – stosunek do Bussengo (kierownika) i kolegów szkolnych oraz typowo rosyjskie poczucie nauki. Jest w nim cząstka Łomonosowa, jak we wszystkich najlepszych rosyjskich uczonych. Do dzisiaj żyjemy duchem Łomonosowa i w istocie w nauce jest tylko jego szkoła. Szkoła prędkości, świeżości i samotnych odkryć…

Jego pamięć o Kaufmanie („Flora moskiewska”) jest piękna. Według Kaufmana i ja określiłem rośliny w Podnowiu, wsi Czarna, Rastapowie (w pobliżu Niżnego). Jego słowa, że Kaufman „najbardziej ze wszystkich sprzyjał rozwojowi botaniki w Rosji”, wydają mi się trafne. Zresztą w książkach jest wiele trafnych spostrzeżeń, ale najważniejszy jest szlachetny ton.

Timiriazew – z wielkich rosyjskich naturalistów XIX w. Dziękuję jemu. On upiększył rodzinną ziemię.

(na liście otrzymanym od Wieroczki)

 

* * *

 

1127. Choć to drobnostka i nie chce się o niej mówić, a jednak:

Kimże są ci zmieniający się urzędnicy, niepamiętający (lub też słabo pamiętający) o sobie. Wszyscy ulegają brzuszkom. Mając choć nieco delikatności, przejeżdżając przez Moskwę powinni wysłać telegram i poprosić Tichonrawowa, Kluczewskiego, Timirazewa o zgodę „na wypicie szklanki herbaty”. Chociażby w krótkiej rozmowie, jakże odświeżyli się, wyszlachetnieli przez kontakt z człowiekiem nauki.

Ale oni nie mają serca, a brzuch. I dlatego „ulegają brzuszkom”.

(Dieljanow, Tołstoj, Wannowski, Bogolepow,

Kasso – i jeszcze ktoś był)

 

* * *

 

1128. …pisało się łatwo. Dlaczego łatwo można było pisać „na prawo” i „na lewo” – nie wiem. I pisałem.

Bardzo prosto.

Gdyby nie było łatwo – oczywiście – nie pisałbym. „Nasz wałkoń nic trudnego nie robił”.

„Trzeba panu przytrzeć nosa”, „Pan nie jest szlachetny”. Nie wiem. Ze mną jest Mamusia i jest mi dobrze.

(przy korekcie listów Strachowa)

 

* * *

 

1129. …uważam się („tak się wydaje”) za najbogatszą osobę w XIX w. (w Rosji): dlaczego mam się wstydzić i wobec kogo?

Kiedy przypominam sobie historię napisania „O rozumieniu” – wobec kogo mam się wstydzić?

Bywały chwile, kiedy czułem, że znajduję się między Parmenidesem, Ksenofontem – jako ich przyjaciel, ich bliźni – między Aragonem, Amperem (ich biografie” czytałem w III klasie): …kto przeżył takie chwile, być może iluzoryczne (czy to nie wszystko jedno?) – to przed kim spuści wzrok?

Byłem (bywałem) autentycznie szczęśliwy intelektualnie: któż doświadczył tych świetlistych chwil, kiedy powstali z grobów mędrcy obejmują ciebie, przytulają, kiedy czujesz się równy z tym wszystkim, co jest szlachetne i rozumne w ludzkości: chociaż tych chwil jest mało i choćbyś potem zrobił coś głupiego, trywialnego, podłego (2x2=5), to ostatecznie – nic, nic już ciebie nie poniży.

Nie można mnie rozbić (w mojej świadomości). Oto, w czym rzecz. Idę naprzód, nikt nic do mnie nie ma.

Historia „O rozumieniu” – to bez przerwy 5 lat poezji.

(na tej samej korekcie, na drugim polu)

 

* * *

 

1130. Jedynie odrośl skopców mogła wyrodzić się w formalizm i kancelarię.

Czegóż więc oczekiwałem?

Czego oczekuje świat?

(trzecie pole tej samej korekty)

 

* * *

 

1131. Negacja płci jest korzeniem światowego pesymizmu, religijnego pesymizmu. Istota wcale nie tkwi w Żydach, istota (historyczna) w naszych (proszę wybaczyć) spodniach: postawiliście tam minus – i nagle wszędzie nastała Noc… Przerażająca, straszna noc… Łzy, ból, modlitwy. „Nie chce się żyć”, „nie trzeba żyć”. Kwiaty więdną, krowy bezmyślnie muczą, nie ma z nimi byków, one same nie mają cieląt. Dziewczyny nie czeszą włosów (nie ma dla kogo), cały świat siedzi nieumyty, nieuczesany i pod koniec wieków we wszach. Przez Abrahama („przymierze”) Żydzi – samo z siebie nędzne plemię (ale z wielką i piękną „częścią” u Abrahama) przyłączyli się do „tego”, o czym mówię, i stali się nieśmiertelni, nieumierający. Wszyscy zaczęli górować. Tu właśnie tkwi przyczyna zwycięstw. Krew zaczyna inaczej płynąć w żyłach, krowa podchodzi do byka, byk szuka krowy, kura siada na jajkach, gospodarz idzie w pole pogwizdując pieśń, dziewczyna czesze włosy. „Oblubieniec! Oblubieniec wszystkich!” Wszyscy zdążają do „ślubów” – nie, lepiej do „umowy”, te 3-4 miesiące przed ślubem, kiedy szyje się stroje narzeczonej i narzeczonemu, a ona wstydliwie przyszywa różne guziki. Stroi się cały dom. Wnosi się kwiaty.

 

Jasnoczerwona wstążka wije się leniwie…

 

Śpiewa się pieśni. I wysyła się telegram do cara: „Wasza Wysokość – dzisiaj jesteśmy pełni radości”. Przystraja się całe miasto. Przystraja się wszystkie miasta. Wszystko jest podlane, świeże. W powietrzu nie ma pyłu. I Słońce, Słońce…

– Witaj, Dzień!

To Rozanow mówi całemu światu.

– A gdzie Noc?

Nie widzimy. Za płotem: kiedy przyjdzie, to jej nie zobaczymy.

(na tej samej korekcie)

 

* * *

 

1132. – Jeśli indyczkę nazwiemy kurą – to jak będzie smakować?

– Jak indyczka.

– A jeśli kurę nazwać indyczką, to jak będzie smakować?

– Jak kura.

– Oto, ojcze Dernowie, koniec naszego sporu o małżeństwie i nieprawym pożyciu. Jedni jedzą indyczkę i nazywają ją indyczką, a drudzy jedzą indyczkę, którą jeszcze inni nazywają kurą. Ale Ten, „który jest na niebiosach” – o wszystkich się troszczy i mówi:

– Indyczkę stworzyłem indyczką i kurę stworzyłem kurą. Jednak ludzie poplątali nazwy i teraz sami nie wiedzą, co jest czym. A ja błogosławię wszystkich.

Kochajmy więc Boga Błogosławiącego…

A Dernow… nie będziemy na niego zwracać uwagi. Jeśli on nas nie lubi, to przejdziemy w milczeniu, ale nie będziemy go nienawidzić.

 

* * *

 

1133. …tak po prostu, żeby „nie było żadnych wyobrażeń”: no – cóż, gdybyśmy „według naszej metody” wyobrażali sobie punkt wyjściowy wszystkiego – starotestamentowy „chrzest w Jordanie”… Przecież takim właśnie było „obrzezanie syna Izmaela i sług swoich przez Abrahama”. Oto on z ostrym kamieniem (zamiast noża) siedzi przed namiotem, a przed nim i podchodząc do niego 60, a może i więcej „sług” z wyjętymi dla obrzezania członkami. Wyobrażam sobie ten widok, a czy mógłby go Michał Anioł namalować na ścianach [bazyliki] Świętego Piotra lub Wasniecow w soborze kijowskim???!!!!

A nasi „specjaliści od świątyni starotestamentowej” starają się o „duchowość” i „duchowością” wyjaśniają, że nic nie było „dla dotyku, spojrzenia”, nie było nic dla materialnej wyobraźni. „Wszystko było tak idealne i tak duchowe, że nie dopuszczano nic ze świata materialnego, zakazane było wszelkie przedstawienie”. Gdyby „przedstawiono” przed wami, to wszyscy byście uciekli, zakrywając twarze i krzycząc. Żydzi „ukryli to”, gdyż po upadku już ta część nie była „odkrywana” (liście, przepaski ze skór).

Z tego „wyjaśnienia” Świątyni Starotestamentowej, dokonanego przez duchowych pisarzy widać, że nasze osły, zjadacze kaszy, nic nie rozumieją w Piśmie Świętym.

A tak właśnie nauczają, „wyjaśniają”, „kierują” ludem; nikogo, poza sobą, nie dopuszczają do „wyjaśniania” i pasterzują „pastorałem” konsystorskim tłumami narodów.

(po przeczytaniu artykuliku w „Wierze i Rozumie”)

 

* * *

 

1134. W kwestii małżeństwa i celibatu duchowni tak samo giną, jak czarne muchy na lepie: dotknął – i umarł; nóżka się przykleiła, skrzydełko się przykleiło…

Broni dziewictwa – odrzuca małżeństwo. A to przecież „sakrament”…

Broni małżeństwa – odrzuca monastery. A one – korzeniem wszystkiego…

„Podparł się nóżką – przylepiło się skrzydełko”, „oparł się skrzydełkiem – przylepiła się nóżka”.

To tylko pozornie łatwo jest powiedzieć: „Wybieraj, co chcesz” i „idź za tym, co dobrowolnie wybrałeś”. Bowiem od Adama nikt nikogo nie przymuszał ani do braku, ani do celibatu – i nie było problemu. Rzecz w tym, że sam fakt, iż „są mnisi” już oznacza przymus i zawiera w sobie choćby przymuszanie kogoś do celibatu, chociażby ukryte, gdzieś w kącie, w cieniu, półgłosem.

 

 

Jeśli zaś „wybieraj, co kto chce”, to po co istnieją paragrafy w prawie karnym:

„Za wstąpienie mnichów w małżeństwo – zesłanie, Sybir, katorga. Przecież skoro „wstąpił w małżeństwo”, to tym samym pokazał, że „chce czegoś innego”. Dlaczego więc „stój” i „nie wolno”? Czy kawaler, który żył jak „kawaler” i potem wstąpił do monasteru, jest karany za „zdradę stanu kawalerskiego”?

I dalej:

Niech wtedy do monasterów (o każdej godzinie) wchodzą kobiety: bowiem jeśli „ktoś chce się powstrzymać – powstrzyma się”, a „kto nie chce – ten niech i nie chce”.

W ten sposób wszelkie opinie na temat wolności wyboru są puste i pozorne. Rozumie się, nie wolno powiedzieć wprost: „w królestwie łaski i wolności”: „My przymuszamy”. Nie bezpośrednio i w tajemnicy, ale przymus do celibatu, oczywiście, istnieje.

Usuńcie przymus, a monastery (w swojej obecnej postaci) znikną: gdyż do nich wejdą kobiety, a mnisi (poza nielicznymi) zaproszą je do siebie. A to wskazuje, że monaster, oczywiście, bazuje na przymusie.

 

W jaki jednak sposób można „przymuszać” (choćby jednego człowieka) do odrzucenia „sakramentu”? Wtedy – nie ma „sakramentu”. (Dobra rzecz, upragniona rzecz, dozwolona rzecz, wspaniała rzecz, błogosławiona rzecz: ale – nie „sakrament”, to znaczy coś sakramentalnego. Czy można chociaż szepnąć, powiedzieć choćby jedno słowo o „powstrzymaniu się” od autentycznych „sakramentów” kościelnych: „poczekaj i nie spowiadaj się”, „poczekaj z chrztem dziecka”, „odłóż przyjęcie komunii na inny czas”?) Nóżka przykleiła się, nóżka grzęźnie. „Wszystko to, co duchowe ginie”: jeśli ogłosimy, że małżeństwo nie jest „sakramentem” – to znaczy dopuszczamy osobę, świeckość, proste i prozaiczne obywatelstwo za główny, podstawowy żywioł bytu człowieka. „Pozostaniemy bez rodziny, z samymi kawalerami”, którzy, oczywiście, „będą czytać Bockla”.

Cóż robić? „Ni to, ni sio”, „ukryć się”, „naginać” i „wymyślać różne słowa”.

 

 

Tak wymyśla się „słowa”, wszystko „wymyśla się” – ale nie pomaga to samej sprawie i mucha w żaden sposób nie może się odkleić od „lepu”.

To jej „koniec”. Oto, co znaczy „problem małżeństwa”, który dla wielu jest trzeciorzędną publicystyką. „Problem małżeństwa” jest problemem „końca czasów”, końca „wszystkiego u nas”, gruntu, „na którym stoi cała cywilizacja”, a w końcu „piasku”, na którym gospodarz nieostrożnie „zbudował dom”.

Dlaczego ciągle powracam do tego problemu? Chcę spokoju i milczę. Ale serce dręczy udręka – i znowu mówię. Nie jest to zwykła udręka, a udręka o prawdę.

Udręka, w której tyleż miłości, co i niezadowolenia.

Takie wymogi, jak czystości małżeńskiej, wierności żony mężowi, czym mogą być uzasadnione, jak na przypisaniu: płci – duchowi i cnotom duchowym? Ale proszę umieścić spiritus in sexum, a otrzymamy egipsko-syryjski „kult fallusa”. Jak utrzymacie czystość, „wierność łona kobiety organowi męża”? „Nakazaliśmy”: przecież nakaz trzeba jakoś wyjaśnić i umotywować. Jeśli, „żeby ona rodziła”, to przecież rodzić można także przy zdradach: ile się chce, sam znam taki wypadek, że żona corocznie rodziła, zdradzając męża „jak popadnie” (on wiedział o tym i płakał, ale nie mógł się rozwieść „według kanonów Kościoła”, gdyż Kościół zdradę w zamkniętym pokoju lub w hotelu, bez świadków, nie uważa za zdradę). Zresztą „nakazać” można wyłącznie na podstawie motywu: „nie znieważy organu swego męża”. A skoro można „znieważyć”, to, oczywiście, jest to (organ) „ja” i „duch”. W „Co robić” Czernyszewskiego zmiany nie znieważają, gdyż autor wyznawał fizjologiczny punkt widzenia na małżeństwo – zwykły punkt widzenia – wyniesiony z seminarium i naiwnie zapytał:

– Jeśli nie znieważa gospodarza to, że gość zapalił papierosa w jego fifce, to dlaczego ma go znieważać, jeśli jego przyjaciel lub znajomy odbędzie stosunek seksualny z jego żoną?

To pytanie oszołomiło lata 60-e, gdyż było zupełnie nowe i zarazem oczywiste, że nie ma jak się przed nim bronić. Rzeczywiście, jeśli przyjaciele rozmawiając oddychają powietrzem tego samego pokoju, jeśli mieszają się kłęby dymu z ich papierosów – to dlaczego nie mieliby „oddychać jedną kobietą, „pooddychał jeden” i „pooddychał drugi”, oczywiście, jeśli żona nie ma nic „przeciw”, a przecież są żony, a mówiąc ściślej kobiety z takim „apetytem”. Są kobiety… ale od kiedy są „żonami”? Jak to się zaczyna? Skąd się bierze? Pytanie Czernyszewskiego, rzeczywiście, odrzuca „żony”, a na ich miejsce stawia „kobiety”, a „małżeństwo” i „rodzinę” zastępuje „gościnną prostytucją”.

Z powodu tego pytania było wiele krzyku, ale nie obalono tezy Czernyszewskiego, a to z prostej przyczyny. „Obalania” w ogóle nie ma w naszej cywilizacji, w chrześcijańskim kręgu myślenia i pojęć, poza „nakazem”, na który można odpowiedzieć całkowitym niepodporządkowaniem się.

Wierność mojej duszy, wierność serca mężowi – nie jest „przyjaźnią” z nim, a „oddaniem” duchowym, nie jest dobrym „towarzystwem” z nim – a wiernością płciową, oddaniem łona i brzucha, co może wynikać jedynie z ciemnego uczucia, z ciemnej świadomości, z przedpotopowego krzyku „całego ja”, że:

brzuch i łono moje są duchem, „wiernością”, „szlachetnością”, są pewnym „ja” i „kodeksem praw”, i otchłanią rozumu, głębią idealizmu i heroizmu… spiritus purus, spiritus sanctus, genius, Angeles, nie wiem, co…

A wtedy „według porządku – i obowiązku”.

Jakiż jednak „obowiązek”, jeśli nie ma żadnego „porządku”, jeśli jest to tyle, co „plunąć”, „podłość”, „szelma”, „przecz”.

Jeśli jest to światowe

– Fiu!…

„Porządku” nie ma – nie ma też „obowiązku”: jakież obowiązki ma żona wobec męża?

Nie większe, niż włóczęga na ulicy wobec drugiego włóczęgi. „Mój przyjacielu, ja będę tobie przepisywać twoje utwory, przyjaźnić się z tobą, czytać razem z tobą książkę, jednym słowem będę twoim niezastąpionym towarzyszem w przekonaniach i czynach… Ale, wybacz, spać będę z innymi”… „Przecież to wszystko jedno”.

Małżeństwo zostaje zniszczone, rodziny w ogóle nie ma, chyba że z powodu „niezrozumiałego przypadku”.

Może ono oznaczać jedność przekonań… co, w końcu, dotychczas kryje się w sercach szlachetnych żon, gdyż dotychczas kryje się w nich niezniszczony i wieczny w rzeczywistości instynkt, że łono i brzuch zawierają w sobie:

Spiritus.

Że jest to –

osoba

indywiduum

sumienie

prawo.

Ale wtedy zgodnie z tymi wszystkimi zaletami dajcie też „mundur”. To powinno być „w jakiś sposób” wyrażone. Wszelka prawda ma swój wyraz w „czymś”: w nauce, w słowie, a także bardziej namacalnie i materialnie – w rytuałach, z których pierwszym, oczywiście, zachowującym resztki Starożytności, jest codzienne rytualne obmycie jako fundament religii.

Dopóki nie ma obmyć – nie ma dowodu wierności.

To (łono, brzuch) jest „niczym”, bez „szacunku”, „wspólne powietrze” w pokoju, „jeden dym” i „z kim chcę, to palę”, „z kim chcę, to śpię”.

Rodziny – nie ma.

Obmycia są – początkiem rodziny. Początkiem małżeństwa. Bez nich małżeństwo jest „problemem”, „zadanym zadaniem”. Ale żadnego „zadanego zadania” – nie ma.

 

* * *

 

1135. Wcale nie trzeba zabijać muchy: wystarczy postawić obok siebie talerzyk ze „słodkimi śmieciami” – cukrem, bułką i wodą. Wszystkie muchy zlecą się do niego – a ciebie zostawią w spokoju, „co i na leżało udowodnić”, jak mówią gimnazjaliści, gdy kończą tezę i odkładają kredę.

 

Należy też „zostawić w spokoju” mnichów, żeby tylko oni i nas zostawili w spokoju: 1) odrzuciwszy monastyczne prawa o rodzinie (to znaczy wszystkie obecnie obowiązujące prawa) i 2) pozbawić ich prawa mieszania się w sprawy rodziny (to znaczy prawa biskupa i synodu monastycznego przeprowadzenia rozwodów); zostawić ich na skraju horyzontu… tam, gdzie zachód słońca, gdzie światłość wieczorna… W szczególnej mądrości, im właściwej, i w poezji też im właściwej.

Pustelnik – jest wieczny w świecie.

Pustelnik potrzebny jest światu.

Pustelnik wcale nie jest skopcem i nie jest „wrogi światu”.

W Syrii i Palestynie, jak pisał (i żalił się, por. jego akademickie wydanie książki „Knigi bytija mojego”) Porfiriusz Uspienski (rosyjski biskup), mają oni „siostry duchowe” i nikt nie jest temu przeciwny, nikt się tego nie czepia. Porfiriusz Uspienski określa to wulgarnym słowem rosyjskim: chociaż jest on mądrym człowiekiem, ale w tym wypadku nie był dalekowzroczny. Właśnie taki wyważony stosunek do kobiet wszystko ratuje. Kiedy duchowe siostry tamtejszych biskupów rodzą dziecko – biskup jest pozdrawiany „z narodzinami” i ma to miejsce otwarcie, bez żadnego fałszu. Pielgrzymi rosyjscy nie gorszyli się tym, bo „tam taki zwyczaj” (obyczaj) i nie uważają tamtejszych biskupów za bardziej grzesznych, niż rosyjskich. – F. opowiadał mi, że adresując listy do tych „sióstr” biskupich piszą (on zacytował grecki tytuł, to znaczy w języku greckim) – „Jej Ekscelencja”[5]. Natomiast w Rosji tryumfuje idea skopców – formalna i nieprzyjemnie kancelaryjna. „W formularzu nie ma informacji – żonaty”. I wszyscy są przerażeni. Dzieci zabijają (jeśli przytrafią się mnichowi). W Syrii żyją „według łaski”, co kto może spełnić. Idea skopców nie może być formalnie obowiązującą dla kogokolwiek, ani jeden człowiek nie może być formalnie i według prawa pozbawiony prawa posiadania dzieci. Może ich nie mieć – w naturalnym porządku spraw. Ale powiedzieć mu: nie możesz mieć – nikt nie może, nawet jeśli jest mnichem. Byłem na ślubach zakonnych i bardzo uważnie przysłuchiwałem się składanym przez mnicha ślubom: wśród nich nie było celibatu. Byłem tym zdumiony i dlatego dokładnie wszystko zapamiętałem, nic nie poplątałem.

Stąd moja odpowiedź panu Połtawcewowi z „Russkogo Znamieni”, który nie znając sprawy, nie znając ani Pisma Świętego, ani związku wydarzeń w historii kościelnej, zamyślił sprzeciwiać się moim poglądom, a nawet odważył się oskarżać mnie o „skażenie prawdy” z powodu opisania przeze mnie monasteru w Sacharnie w Besarabii.

Monastycyzm wyrósł w pustyni. A pustynia to – przyroda. Nigdy, nigdy obrzydliwość Kainowa (gdyż dzieci, to znaczy naszych krewnych, zabijają) nie mogła pojawić się wśród przyrody. Jest to wymysł petersburskich kancelarii, petersburskiego dozoru, petersburskiego szpiegostwa i rewizji, wymysł lekkomyślnego Teofana Prokopowicza i nieostrożnego w tym wypadku Piotra Wielkiego, którzy zamieścili nieostrożne rozdziały w „Reglamencie Duchownym”. Jest to wymysł Hildebrandta i papieży (rzeczywisty i obowiązkowy celibat).

Pobiedonoscew (Konstantyn Piotrowicz, oberprokurator Synodu) w popularnej dla czytania rodzinnego i szkolnego książce „Historia Kościoła chrześcijańskiego” pisze, że wybór mnichów do godności biskupiej wcale nie wynika z kanonów, a tym bardziej z jakiejś zasady, ale z nawyku greckich cesarzy, którzy zauważyli, że mnisi (to znaczy w tamtych czasach) wyróżniali się bardziej surowym życiem, niż pozostałe osoby stanu duchownego, zaczęli przede wszystkim mnichów powoływać na katedry biskupie. Mnisi (to znaczy ówcześni) potwierdzili ten wybór. W ten sposób ten zwyczaj się zakorzenił. Ale jeszcze w XVIII w. w południowo-zachodniej Rosji wśród biskupów był jeden, czy też dwa wypadki – biskupów z rodzinami. Od tego czasu ta tradycja wygasła. Jedynie z niewiedzy można twierdzić, że bardziej starożytna tradycja nie ma prawa się odrodzić.

 

* * *

 

1136. – Gloria! Gloria!

5-6 godzina rano. W bazylice św. Piotra. Rzym. Wszyscy pełni oczekiwania, zdenerwowani. Siedziałem na ławce w trzecim rzędzie przed głównym ołtarzem. Poranne promienie słońca w oknach złociły świątynię. Odprawiał Rampolla z tłumem biskupów. Chór stał z lewej strony, tuż nad nami. Organy milczały.

……………………………………………………………………….

Błękitne niebo i słońce. Kłęby dymu kadzidlanego wchodziły w promienie słońca i tam rozchodziły się. Wszystko było piękne, ale najpiękniejsze były dźwięki:

– Gloria! Gloria!

I jeszcze, i jeszcze. Nie rozumiałem nabożeństwa. Ale to rozumiałem:

– Gloria! Gloria!…

Podniosłem oczy: mężczyzna z nieco starczą, nieładną i pomarszczoną twarzą śpiewał sopranem. Przypomniałem sobie, że katolicy przygotowują takie soprany i kastrują chłopców. Drgnąłem i odwróciłem się. A w serce padały i gdzieś je unosiły te cudowne, nigdy przeze mnie przedtem niesłyszane dźwięki:

– Gloria! Gloria…

 

„Gloria!” – wyszeptałem w swoim sercu. O, dlaczego jesteśmy z nimi rozdzieleni? Po co w ogóle istnieje podział, troska i złość. Nie potrzeba. Nie potrzeba, niczego nie potrzeba, poza miłością i wieczną światłością, pocałunkami i braterstwem. O, ludzie… O, bracia…

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

– Gloria! Gloria! – szumiały Teby… W przezroczystych tunikach z papierowej tkaniny Egipcjanki szli w ślad za wybranym Apisem…

Ich policzki płonęły i płonęły oczy… On zaś szedł powoli… Ich oddechy i jego oddech mieszały się. On był cały czarny i gorące promienie wieczornego, ale jeszcze silnego słońca wpijały się bez odbijania się w jego potężny grzbiet, na którym było przedstawienie świętego skarabeusza. Ogarnęła ich jakby jakaś hipnoza i on miał świadomość, że jest Władcą idącym za nim…

Jego oczy były rozumne, a oblicze mądre.

– Gloria! Gloria!…

On powoli kołysał się i idącym za nim wydawało się, że różowieje jego skóra – nabiera ludzkiego, cielesnego koloru. Z niewyrażalnym zachwytem Egipcjanki patrzyły na tę skórę, za którą kryły się potoki Potęgi i Mocy, i Życia, którymi żyje świat. Wydawało im się, że to nie słońce odbija się na skórze, a Samo Wieczne Słońce tam przebywa i stamtąd jaśnieje, daje życie i szczęście ich obliczom…

A – To nim my żyjemy!!… Gloria! Gloria!…

Ich łagodny sopran roznosił się po całej równinie i przenosił się ponad Nilem, był słyszany na drugim brzegu. One nie mogły oderwać oczu… Młode wyprzedzały starsze i starsze wyprzedzały młode, wszyscy chcieli się zbliżyć i nie śmieli się zbliżyć, chcieli dotknąć i nie śmieli dotknąć…

– Gloria, gloria…

Krzyki i szum, dym kadzidlany i ścisk stawały się tym większe, im podchodzili bliżej do świątyni, w którą wstąpi on, ich Władca, ich „Baal”, – a za nim pójdą one, jego niewolnice i służące, i proch i pył między jego rozdwojonymi kopytami…

Jemu też stało się przyjemnie, tak ukochanemu, pod ich oddechami. Ich wzruszenie udzieliło się jemu i ujawniło się jako kropla krwi. Słońce, które zaczęło wschodzić. Na niebie Ono gasło, tutaj się pokazywało.

– Wieczne Słońce, nieumierające Słońce.

 

* * *

 

1137. To jest zadziwiające, ale oskarżają mnie o pornografię (i sąd, i cenzura), podczas gdy we mnie nie ma jej nawet kropli, a znajduje się ona jedynie w cenzorach, sędziach i literatach. Oczywiście, ja „to” wszystko uważam za święte: jakże mógłbym inaczej, skoro mam dzieci? Jakże mógłbym inaczej, skro mam ojca i matkę? Posłuchajcie jednak, co wam powiem, cenzorzy i pisarze (do sędziów nie dotrze – nic nie czytają):

Czy tak strzeżemy u dzieci rozum i duszę, myśli i przekonania, jak „to”? „Czytaj, jakie chcesz, książki” – ale „z wyborem”; ale lektura i książki mogą być różne, możemy mieć wahania i je zdradzać. Podczas, gdy nie może być żadnych wahać w tym, żeby: 1) „tam” samemu nie dotykać, 2) żadnemu człowiekowi (do określonego wieku) nie pozwolić dotknąć i 3) zachować „to” w niezwykłej czystości aż do aktu (wiek, małżeństwo).

Pozwólcie: przecież my w duszy tak nie odnosimy się do religii – wszystko można „udawać”, leniąc się nie pójść na nabożeństwo lub nie odmówić modlitw przed snem; można pójść zachwycać się muzyką – to do luterańskiej kirchy, to do katolickiego kościoła. A „to” jest jedynie w świecie – w całym świecie – czego zepsucie, „zmiany”, „wahania” nazywamy zgubą i rozpustą, grzechem i przestępstwem.

„To” – jedyne!

Czy to nie znaczy: w tym wypadku jest taki nakaz, taka surowość i tajemnica, że trzęsą się kolana. Co? W czym? Bez nazwy i „anonimowo”, „w organach i funkcjach”, to znaczy w tym, co tak nazywamy i co jest nam objawione w czymś tak zwykłym, jak „organ” i „funkcja”, ale co w rzeczywistości tym się nie wyczerpuje. Właśnie tu zaczyna się moja trwoga i wypowiedzi; stąd także moja „pornografia”. Wszyscy ludzie krzyczą: „W tekstach Rozanowa jest pornografia”, a tym czasem, przeciwnie, to ja pierwszy zaczynam wszystkich ludzi, całą ludzkość wyciągać z „pornografii”. Wszyscy uważają, że „organ” i „funkcja” są „brudne” – uważają, ze jest czymś „niskim” i „nieprzyzwoitym” je nazywać, „tym bardziej – w druku”. Tymczasem, jeśli kontynuować analogię z „organem” i „funkcją”, to przecież nikt nie uważa za „grzech” oddychanie pyłem, a nie czystym powietrzem lub też, jeśli przejdziemy się nie na własnych nogach, a na szczudłach, to znaczy „nienaturalnie”. Nie uważa się za „upadłego” człowieka, który „oślepł”. Czujecie, być może poczują to też cenzorzy, że „to” nie jest organ i funkcja: skoro pojawia się kategoria „grzechu”, która nie może być odniesiona do żadnego innego organu – to znaczy, że jest w „tym” religia lub jakaś część religii, promień religii. Skoro mogę powiedzieć „grzech” o przedwczesnym użyciu organu płciowego i spełnieniu funkcji płciowej, podczas gdy nigdy i nikomu nawet nie przychodzi do głowy mówienie w ten sposób o jakimkolwiek innym organie: „grzech”… „przeciwko Bogu”… „przeciwko religii”, to czyż nie jest jasne, że w tej dziedzinie we właściwym czasie jest…

Co?

Tu zaczyna się rozejście „pornografii” i „ świętości”.

Świat mówi o naturalnym i we właściwym czasie spełnieniu tego, co jest „brudem”, „obrzydliwością”, o czym „nie można mówić głośno”, a „tym bardziej – drukować”: przez to dokonuje się niewyobrażalnego szyderstwa i pohańbienia świętości. Bowiem

 

jeśli nie we właściwym czasie – „grzech”,

 

A to jest przecież eo ipso – część religii, gdyż „grzech” odnosi się do kategorii religii. Stąd jest oczywistym, że:

 

we właściwym czasie i naturalnie jest – święte

 

i jakąś szczególną nicią związane z Bogiem. Jak? – Tego jeszcze nie wiemy, ale – jest związane.

Dlatego też ja, przekonany co do swoich poglądów – i udowodniwszy je (mogę to zademonstrować całemu światu) – mówię głośno, jasno, otwarcie – mówię, w końcu, radośnie jako o „prawdzie, która mi się objawiła” – o tych jakoby organach i funkcjach, a w istocie o nieznanej i zaczynającej świecić religijnej światłości – w szczęściu, upojeniu, zdecydowanie, ciągle, nic nie ukrywając, że wszystko „to” kocham, czczę, spełniam i radzę przede wszystkim dzieciom spełniać, dziękuję, że spełniali moi rodzice, dziękuję, że wszyscy ludzie spełniali, dziękuję, że wszystko, co istnieje – spełnia.

Tak.

Któż więc jest „pornografem” – cenzorzy, czy ja?

Oni nie zrozumieli nowej światłości i dalej uważają, że wszystkie „funkcje” i „organy” są dość „obrzydliwe”, nie widząc, że przez to mażą brudem siebie, swoje żony, swoich znajomych, swoich rodziców, a w końcu cały świat mażą, brudzą i znieważają. „Nie można oddychać” tym ich literackim i cenzorskim nawozem, pornografią, brudem, w których zupełnie nie można żyć.

A ja tylko: „nie chodź na szczudłach”, „nie przewracaj się”, „nie oddychaj pyłem”, strzeż się, „ostrożnie”! Strzeż niewinności (do odpowiedniego wieku), czystości, nie dotykaj.

Strzeż! Chroń!

Gdyż to (nazywane przez ludzi „cnotą”, „integralnością”) jest dane osobiście każdemu nowonarodzonemu dziecku, Anioł, który zachowa ciebie na wszystkich drogach, w całym twoim życiu, jeśli sam go nie odrzucisz i nie znieważysz.

Jak to wszystko wyrazić, jak się tego wszystkiego nauczyć?

Nie można inaczej, jak stosując słowa, nazwy, mówiąc o rzeczach, których znaczenie w ustach literatury i cenzorów jest jedno, a u mnie – całkowicie inne; u nich – brudne i oni wszystkim moim wypowiedziom przypisują swój sens, podczas gdy ja wszystkie wysiłki skierowałem i to od wielu lat na nadanie temu wszystkiemu innego sensu.

Jestem przekonany, że zrozumieją mnie jedynie czyste dziewczyny. One jedne chronią „ogień Westy”: one jakimś zachowanym przez wieki instynktem – myślę, że jest to tajemniczy wpływ Boga – wiedzą, że jest niemożliwe, żeby „te” części były brudne, obrzydliwe, bez znaczenia, nieważne. Istota ich cnoty i nieśmiałości tkwi w nieprzezwyciężalnym głosie wewnętrznym, że tu nie ma „zabawy”, nie ma „chwytania palcami”, że tych „nazw” nie wymienia się nie z powodu nieprzyzwoitości (też wymyślili!), a ze względu na straszną tajemnicę z nimi związaną, ze względu na coś wstrząsającego, co się z nimi wiąże, że lepiej tego „nie wynosić na bazar”, a nawet „nikomu nie mówić”, gdyż „nikt nie zrozumie”. Czysta dziewczyna wie, że to nie jest „dostępna dla wszystkich droga publiczna”, że nie są to „drzwi, przez które wszyscy wchodzą”, że każda dziewczyna ma w sobie coś, co „nie jest połączone z całym światem”, od całego świata jest oddzielone i niedostępne dla całego świata, co ona we właściwym czasie w integralności i czystości, nie pokazywane i nieznane, odda mężowi jako jej najbliższej i jedynej osobie, z którą zaczyna swój los, swój i nikogo więcej. Ona wie, że właśnie z „tego” rozwinie się jej całe życie, zbudowany zostanie jej los, zbudowany „jak świątynia na fundamencie” – na tym właśnie, że ani jedno spojrzenie przed mężem „tam” nie zajrzało, że język żadnego mężczyzny o „tym” nie wspomniał i nie nazwał, a nawet – marzenie! marzenie! – nikt nawet nie pomyślał i żadna dusza nie dotknęła!

(Proszę zwrócić uwagę: ani matka, ani ojciec. Tylko – mąż!)

Oto „cnota”: jest ona budowana nie na „pornograficznym”, „poniżającym” stosunku do „tego”, a na podniesieniu „tego” na taką wysokość, do jakiej są zdolne wyłącznie dziewczyny w swoim wielkim (skrywanym) entuzjazmie.

Dla nas te wszystkie jakoby „funkcje” i „organy” rzeczywiście jaśnieją z oddali światłością religii i w tej światłości dziewczyny patrzą na „to” wszystko[6], i na nich, na dziewczynach, a wcale nie na kawalerach, pisarzach lub cenzorach, a także nie na nakazach konsystorzy budowana jest niemająca nigdy umrzeć instytucja „małżeństwa”.

„Sakrament”…

Tylko dziewczyny mają jeszcze prawo wymówić to słowo. Dziewczyny i cnotliwe żony. A konsystorze jedynie brzęczą językami, wyobrażając sobie, że „sakrament” jest formą, a nie uczuciem i duszą, zachowanym od starożytności ogniem Westy”, a to nie zawiera się w ich cyrkularkach, w prawach o charakterze i duchu policyjnym, a także w pretensjach klechów, „szytych lamówkami” w wytwórniach lamówek.

 

* * *

 

1138. – Czas począć dzieci!! – powiedziałem obudziwszy się i nie obudziwszy się. Przecieram oczy. „Co to? We śnie?” Miało to miejsce we śnie, oczywiście, pod sam koniec słodkiego porannego snu, chyba słońce przedostało się przez okno i dotknęło głowy, ogrzało ją, a kiedy z powodu tej sytuacji obudziłem się, wargi wyszeptały:

– Czas począć dzieci!

Zaraz też dobre ucho literackie wyobraziło sobie, że to jest „piękne”, a potem cała dusza mi powiedziała, że jest to wezwanie całej mojej działalności literackiej, przecierałem oczy, budząc się i nie budząc się, i leżąc w miękkiej pościeli ciągle szeptałem:

– Czas począć dzieci!!

Takim zachęcającym głosem, z trąbkami i piszczałkami, w przyszłych wiekach starzejące się i „beznadziejne” pokolenie będzie posyłać dzieci przybrane dzwoneczkami i łodyżkami zbóż na pola, do lasu, „w przyrodę”, wołając za nimi:

– Nastał pierwszy tydzień[7] – dzień odpoczynku, dzień bez pracy. Spędzicie 14 dni w głuszy leśnej, w której topór nie tknął drzewa i piła nie piłowała jego kory, nie zerwano ani jednego listka, nie wzięto ani jednego owocu. Tam wszystko żyje, oddycha i rozmnaża się samo, bez udziału rąk ludzkich i ludzkiego oka. Oddychajcie w liściach tych drzew: ale nie zerwiecie tam ani jednego kwiatka i nie wyrwiecie z ziemi ani jednej trawy, aby was nie ukarał Bóg, ale będziecie oddychali owocami i liśćmi, trawami i kwiatami, które wprowadzą wiosnę w wasze dusze, dadzą oddech stworzenia nowego świata. Wszystko dla życia wiecznego.

A starcy na skraj głuszy – sami tam nie wchodząc – będą przynosić każdego dnia jedzenie i napoje, a w domu będą składać bogom błagalne ofiary.

 

* * *

 

1139. Jabłonowski naśladuje Amfiteatrowa, Amfiteatrow popiera Jabłonowskiego, za obydwoma biegnie Ol d’Or i wszyscy trzej wyśpiewują chwałę Hornfelda, gdyż Hornfeld (w „Rosyjskim bogactwie”) zauważył „ich utwory”: ale dlaczego właśnie to ma być „literaturą”?

To jest „coś”, ale nie literatura.

Wszyscy są do wszystkich podobni, wszyscy mówią to samo: czyżby nie ogarniał ich strach, że czytelnik po prostu przestanie czytać?!

Przestanie czytać wszystko…

 

Przejście do „Nata Pinkertona” zarysowuje się coraz bardziej wyraźnie. Pięćdziesiąt lat tłamszono smak. 50 lat tłamszono rozum. A kiedy bezgłowy cudak „w ogóle niczego nie chce”, kiedy przekarmiony cukierkami żołądek nie przyjmuje już żadnego chleba i jedynie prosi: „Daj possać coś słodkiego”, wtedy wszyscy o tym mówią, skarżą się i płaczą: „Co za ciemnota”. Przecież to wy ją tkaliście w swoim warsztacie przyjemną, lekką, dla wszystkich dobrą, przez wszystkich chwaloną literaturę; ostatnie nici dotykają „nasi utalentowani felietoniści” od Amfiteatrowa do Ol d’Ora.

Od Gogola – do Szczedrina.

Od Szczedrina do Ol d’Ora.

Sic transie gloria…

Po Ol d’Orze, jak sądzę, spuszczona zostanie

kurtyna.

 

* * *

 

1140. „Ochrana”, jak myślę, z dużym zadowoleniem patrzy na gazetową twórczość Fiłosofowa i Mereżkowskiego. Za co wcześniej przychodziło pisać za „dane pieniądze”, to teraz pisarze robią „z honoru”. Łaskawym fletem (czytaj „Stary dom” F. K. Sołłoguba; zdumiewające jego dzieło) kiedyś poważni pisarze czarują teraz gimnazjalistów i studentów, aby szli „na lewo” i „na lewo” – „rozrywać dynamitem nieczuły kamień”. Gierasimow (generał) płacił za to Azefowi ze „specjalnych sum” ministerstwa spraw wewnętrznych, a teraz za wszystko płaci kasa „Mowy”.

Następnie Azef przekazywał „adresy osób” szczególnie jemu bliskich, a teraz te „adresy wspólników” są czytane tam, „gdzie trzeba” na „Listach do ciotuni” rosyjskich „Szponków”, to znaczy na listach do „współczujących czytelnikom” autorów „Śmierci Pawła I” i „Niegasnącej lampki”.

Bardzo proste.

Czyżby im to nie przychodziło do głowy?

 

* * *

 

1141. Jakże wiele tematów nawet nie rozpoczęto w nauce! – bardzo poważnych, bardzo solidnych. Lat 20 temu czytałem niedorzeczną książkę – o ile pamiętam Kebri i Spensa – o mrówkach – i tam badania i zdjęcia, „jak biegają mrówki” (maże się im nóżki czarną farbą, a one biegają po papierze, i te właśnie ich „drogi” zostały sfotografowane).

Tymczasem Michał Andrejewicz opowiedział zdarzenie – w odpowiedzi na moją opowieść o tym, jak „wczoraj” ćma rwała się do płonącej świecy, odskakiwała od płomienia, już spaliła sobie nóżki i, oczywiście, doświadczała bólu, męki i strachu, aż w końcu – jakby usuwając przeszkodę, jak artystka cyrkowa przebijająca krąg z naciągniętym na niego papierem – rzuciła się w sam płomień, zadrżała, szamotała się i spłonęła.

Straszne!

A Michał Andrejewicz mówi: „To nic! To nie jest takie wyraźne, jeśli wziąć pod uwagę szybkość ćmy. Pewnego razu rozpaliliśmy ognisko. Widzę, że gąsienica – która zresztą pełza bardzo wolno – z daleka, ale uparcie, z wszelkim możliwym w jej wypadku staraniem i dostępną szybkością, coraz szybciej i szybciej zaczęła pełznąć do ogniska… kuleje, kuleje… bliżej, bliżej, piecze ją, a ciągle kuleje i… spaliła się!!!

Zadrżałem ze strachu, z przerażania!! Moloch. Przecież to jest moloch zwierząt, owadów. Przecież to jest fragment religii, świątyń fenickich, kartagińskich. Co to za przyciąganie? Jaka tu jest tajemnica? Co za Fatum? Gdyż „spłonąć” – to jest „los owada”.

Jakże nie przeprowadzić doświadczeń? Jakże nie zacząć doświadczeń? Czy przyciąga jasność błyskającego płomienia? Wtedy trzeba postawić czarny ekran albo zalepić oczy ćmy i gąsienicy woskiem. Nie wiem jak, uczeni wiedzą. Oni wszystko wiedzą: dlaczego więc w tym wypadku nie zaczęli doświadczeń, według Bacona, Bierułamskiego i D. S. Milla? Postawić różne przeszkody i niech je „pokonują”. Niechby uczeni „eliminowali” (wydzielali i usuwali) przyczyny, zachowując „na koniec” te, które autentycznie działają:

1) Światło?

2) Ciepło? Temperatura?

3) Hipnoza „błyszczącego przedmiotu”?

4) Swoisty sen somnambuliczny?

5) „Od losu nie uciekniesz”. To znaczy, że w organizacji jest „Fatum” – „spłonąć, jeśli napotkam płomień” i ona wpada w płomień, jak już odwiecznie i od stworzenia świata znaleziona śmierć.

Brr…

Straszne…

Włosy stają dęba…

Boję się. Przeklinam. Żałuję.

A uczeni milczą.

Cóż za głupcy z tych uczonych. Wszystkim trzeba postawić „1” za „postępy w nauce”.

Poprawka: to widział Aleksander Aleksandrowicz, nauczyciel szkoły uprawy winorośli. Widział on też raka, który wbił się tyłem w płomień i upiekł! Znaczy – to nie jest hipnoza błyszczącego płomienia.

Gąsienica pełzła z odległości 1 ½ arszyna do miejsca, gdzie spłonęła. I coraz szybciej i szybciej biegła!!!

 

* * *

 

1142. Oczywiście, obciął palec, obciął paznokcie, „ona obcięła” włosy, obcinają karton dla oprawy książek i materiał, kiedy szyją płaszcz. Wszyscy tak przywykli do tego słowa, że kiedy mówi się o „obrzezaniu u Żydów”, że „Abraham obciął sobie napletek” – nic sobie nie wyobrażamy i o nic nie pytamy, gdy w 2 klasie „według programu uczymy się religii” i czytamy: „Abraham obrzezał sobie i swoim sługom napletki” – żaden gimnazjalista z całej klasy nie domyśla się, jaki to miało i ma nieprzyzwoity oraz nieprzystojny widok. Nawet nie domyślaliśmy się, że chodzi ‘ „to”… W końcu, kiedy później dowiedzieliśmy się, to tak leniwie i ze świadomością, że „nie mamy z tym nic wspólnego”, że „Historia Montezumy” wydała się znacznie bardziej interesująca, ważna i zajmująca.

To nic.

Tymczasem – to wcale nie jest „nic”. A kiedy dowiesz się, że to wcale nie jest „nic”, to cały świat zaczyna zmieniać się w oczach.

Sam widok! Widok! Widok!!… Abrahama i jego sług, przerażający, straszny, straszny widok…

Jeszcze przed obrzezaniem, gdy oni podchodzili…

I manipulacje dokonującego obrzezania…

A kiedy „wszystko odcięto” – znowu jakiż to widok tych 60-100 mężczyzn.

Można zwariować. Nie prawdaż, można zwariować na samą myśl, że „Bóg tego chciał”…[8].

Nie tylko „chciał”, ale jeszcze dał właśnie za to Abrahamowi wszystkie obietnice i całą przyszłość; jemu i „takim samym”! koniecznie – „takim samym”, tylko – „takim”!

Widok, widok, widok… straszny widok… cała rzecz w „widoku” i sama Arka będzie nazwana Namiotem spotkania… To znaczy „takim miejscem, gdzie się widują” między sobą, gdzie się spotykają jak zakochani, Bóg w tajemniczej swojej istocie i ten człowiek, który obrzezał się dla Boga.

„Ach, oto co jest więc potrzebne: trzeba tak wyglądać, żeby stać się miłym Bogu”.

Myśl, naturalna u każdego Żyda po zawarciu przymierza.

„Bez tego wyglądu – nie jesteście Moi”.

Czy wie o tym Pereferkowicz? W każdym bądź razie przed nim leżały odpowiednie dokumenty.

 

* * *

 

1143. – Piękny jest zapach róży. Ale pięknie pachnie też rezeda. Co robić? Co robić? Tak urządzony jest świat.

Klecha:

– Kto wącha różę, niech wącha różę. A kto wącha rezedę, niech wącha rezedę.

Kręcę głową.

– Wąchacie róże, a to znaczy, że negujecie rezedę.

– Nie, skądże…

– A kiedy wąchacie rezedę, wtedy negujecie różę.

– Ależ skąd! To w seminarium tak myślą, ale gdzie indziej nie ta. Różę wącham prawym nozdrzem, a rezedę lewym.

– W takim wypadku tylko dwie.

– Ależ nie, jest jeszcze „drzewo woskowe”, które ma maleńkie listki, jakby placuszki lub jakby piersi „już, już się zaczęły rozwijać”, a ja strasznie lubię, a ja strasznie lubię dotykać te listki. Jakby rozpływały się w palcach.

– Z Panem nie można się porozumieć…

– „Jeśli chcesz być bedłką – to leź do kosza”! Bierzesz się za wydawanie opinii na temat „tej tajemnicy” – nie nabieraj wody w usta!

– Czego Pan chce? Jak można z Panem rozmawiać?

– Lubisz rozmawiać z rozumnym człowiekiem, a trzeba rozmawiać z durniem. Jeździsz konno, ale niekiedy trzeba dosiąść osła. Bóg stworzył Albowa, stworzył też Salomona. A mnie, czytelniku, polecił kochać i Albowa, i Salomona.

(wspomniawszy słowa Albowa, wypowiedziane okrutnie

i z ironią: „Jedna dla jednego i jeden dla jednej”. Jakby

wygłosił kanon – komentując „stworzenie jednego Adama

dla jednej Ewy)

 

* * *

 

1144. Poczekajcie. Za 150-200 lat nad rosyjskimi polami będzie świstał bicz żydowskiego nadzorcy.

A pod biczem – pochylone plecy rosyjskich niewolników.

Ale za to te leniwce dostaną dwa święta w tygodniu – sobotę i niedzielę. W tych dniach będą śpiewać dziękczynne pieśni Żydom, którzy dali Rosji Cara, wiarę i chleb. „Ty wyprowadziłeś nas z niewoli carskiej i dałeś to, co jest”.

 

* * *

 

1145. Obecnie nie ma dwóch niebezpieczeństw dla Rosji.

Jest tylko jedno niebezpieczeństwo.

Żydzi.

 

* * *

 

1146. O ludzkich opiniach…

Czy wiecie, że kiedy ja się urodziłem, to urodziła się nowa moralność, nowa logika, nowa prawda, nowy obowiązek i nowe prawa…

Dlatego, że „kiedy rodzi się człowiek” – „rodzi się świat”.

Istnieje „logika Bacona” i „logika Hegla”, a także „logika Rozanowa” i całkiem nowa „logika Florenskiego”. Ale nie istnieje „logika ogólna”, nie ma schematu, abstrakcji i podręcznika.

Rodzi się „rozumny człowiek”, rodzi się „moralny człowiek”, a nie ma „rozumu” i „moralności”.

Rodzący się są osobami, ludźmi, ale nie było, niestety, „dnia pierwszego, kiedy została stworzona logika” i „dnia drugiego, kiedy została stworzona moralność”.

Dlatego kiedy Bacon stworzył to, co dla Pope’a (Pope, angielski poeta z XVIII w.) było „niedobre” (jego straszne wiersze o Baconie), to on tworzył „drogę Bacona”, a Pope tworzył „drogę Pope’a”. Były 2 drogi, ale nie było „sądu Pope’a nad Baconem”.

Gdy Pope pisał wiersze – były to „wiersze Pope’a”, a nie – „wiersze Bacona”.

Istotne, że Bacon nie czuł w tym wyrzutu. A to znaczy, że organicznie miał rację.

(po przeczytaniu u Timiriazewa strasznych wierszy Pope’a o Baconie)

 

* * *

 

1147. W królestwie cieni

 

– Wasza Wysokość – zapytałem Salomona – co znaczą słowa: „i dziewic bez liku”?

On nieco podniósł oczy.

– W pierwszej „Księdze Królewskiej” napisano, że „Salomon miał 300 żon, 700 nałożnic i dziewic bez liku”?

On jeszcze bardziej podniósł oczy.

– Nie rozumiem sensu tych ostatnich słów, które mówią o „dziewicach”, a komentatorzy Pisma Świętego też nie raczyli wyjaśnić.

On spojrzał wprost na mnie.

Jego twarz była spokojna, jak Niebo podczas zachodu. Długa broda srebrzyła się. Policzki były blade, ale nie uwiędłe.

On patrzył na mnie około pół minuty i uśmiechnął się.

Odwrócił się i odszedł.

Wtedy podszedł jeden „zmarły prokurator” i powiedział:

– On nic nie odpowiedział, gdyż jest winny.

A ja rozmyślałem inaczej:

„Czyż jego uśmiech nie jest odpowiedzią? Rzeczywiście. Są rzeczy skrajne i są rzeczy przeciętne; dzień i koło niego rano i wieczór; przedmiot i koło niego cień. Czym jest „cień”? Nie jest przedmiotem i – nie jest nie-przedmiotem. Jest rozmowa i jest też milczenie. Jest też jeszcze uśmiech, który nie jest milczeniem i nie jest rozmową. „Dziewica w pałacu Salomona” tak samo nie jest podobna do żony i do nałożnicy, jak uśmiech nie jest podobny do rozmowy; a od „dziewicy w ogólności” różni się ona tak, jak uśmiech różni się od milczenia. Król zapełnił pałac uśmiechami.

(w cichy i jasny poranek)

 

* * *

 

1148. Być może, jest we mnie giętkość żmii. Takim się urodziłem.

(krytyka Struwe)

 

Ale nie róbcie mi szczególnych wyrzutów i nie obrażajcie – nie mam jadowitego zęba. Jestem pokornym rosyjskim umysłem. Jestem szkaradny, ale nie kąsam.

Co robić? „Jeśli urodziłem się rudym, to gdzie mam podziać moją rudość”? „Dajcie coś, na Chrystusa” także „rudemu”.

(dwa różnego tonu artykuły o pomniku Aleksandra III

w książce „Wśród artystów”, korekta)

 

* * *

 

1149. …odsłaniam serce ich Hercena, ich Czernyszewskiego: zimne, chełpliwe serce… A tego oni nie mogą znieść.

Nie można im nawet powiedzieć:

Świątynia porzucona – jest świątynią,

Bożek zrzucony – jest bogiem!

Można tylko powiedzieć: był bałagan, w którym – dopóki drzwi były zamknięte – można było sprawiać wrażenie, że „sprawujemy misteria”, ale gdy otworzono drzwi – wszyscy zobaczyli, że tu wyciskali jeden z drugiego soki.

(Hercen i Niekrasow w stosunku do Bielinskiego)

 

* * *

 

1150. Nawet najmądrzejsi nie rozumieją problemu małżeństwa. Wszystko sprowadzają do: „Któż Panu przeszkadza się żenić” i – „Zostawcie w spokoju pustelników”.

(rozmyślając o liście otrzymanym od Cwietkowa)

U nich obmycia, u nas sakrament.

Obmycia mają odniesienia do małżeństwa.

A sakrament?

– Wygłoszone słowa.

– Ach, słowa… ciągle słowa…

A tymczasem w „słowach” nie ma nawet obietnicy narzeczonego i narzeczonej, że dochowają wierności małżeńskiej. Musiałem kiedyś zwrócić na to uwagę nieszczęśliwej (młodej i pięknej – siódmy rok małżeństwa) kobiecie, która płacząc mówiła naiwnie:

– Przecież on obiecał, obiecał przed Ołtarzem Bożym i kapłanem…

– Nic nie obiecał – odpowiedziałem sucho, a w duszy jakby drapały kotki. Wskazując na pierś, ona mówiła: „Mam słabe płuca, grożą mi suchoty, a on robi coś takiego” (związał się z Francuzką – inżynier – i okrutna Francuzka lubiła jeździć powozem z jej mężem i pojawiać się w teatrze, na koncerty chodzi z nim pod rękę, afiszuje się swoim związkiem).

Jakże chciałbym, żeby ona (daj, Boże, ale nie wiem, czy ona żyje) przeczytała te linijki i dowiedziała się, że nie zapomniałem o jej bólu.

Ona upuściła rękawiczkę (żegnając się i ciągle płakała); podniosłem rękawiczkę i pocałowałem (żegnając się) jej rękę.

Ona była bardzo piękna. Miała pięcioletnie dziecko, chłopca.

 

* * *

 

1151. Porządek stworzenia świata przez Boga przewyższa autorytetem, wspaniałością i znaczeniem wszystkie teksty na ten temat, choćby pod nimi znajdowała się imiona tysięcy świętych…

Bowiem Bóg jest świętszy od wszystkich ludzi…

Dlatego słowa o człowieku: „mężczyzną i kobietą stworzył ich”, to znaczy „człowieka” (cały gatunek) Bóg stworzył jako mężczyznę i kobietę” – mają więcej autorytetu niż cała literatura patrystyczna.

Jest to oczywiste.

Ja mam rację.

Bowiem tylko ja powtarzam i powtarzam słowa Boże.

 

* * *

 

1152. Królestwo socjaldemokratycznej trywialności

 

– tak, jak się wydaje, będzie określany czas od połowy ubiegłego wieku do (w przybliżeniu) końca pierwszego ćwierćwiecza XX wieku.

Trywialność ogarnęła społeczeństwo, literaturę, podporządkowała sobie dziennikarstwo i gazety. „Posiedzieć wśród socjaldemokratów” oznacza to samo, co posiedzieć w loży pierwszego rzędu w cesarskim teatrze. Socjaldemokracik lub tak siebie nazywający wychyla się z loży – śledzi, czy wszyscy go widzą, zawiera znajomość z Burcewem lub z nim koresponduje, a jeśli już zna Plechanow, to „czart nie jest mu bratem”. Tak oni wszyscy podnoszą się, rozczapierzają się, opierają nogami i rękoma oraz zwalają się do mogiły z uśmiechem szczęścia, że spełnili na ziemi wszystko to, co ziemskie, i oddali ludzkości wszystko, co należało.

Przyjaciele: nie mam róż, żeby upiększyć tyle mogił, ale gdyby była wystarczająca ilość róż, to kładłbym je na waszych świętych mogiłach.

(historia z prof. Rejsnerem i Burcewem)

 

* * *

 

1153. Co jest warta ta prasa, przechwycona przez Żydów i od nich otrzymująca pieniądze za wyzwiska.

– Piłuj!

– Kogóż sobie życzycie?

– Suworina.

– Co dacie?

– Kwit do kasy. „Wydać naszemu szanownemu współpracownikowi sto rubli”.

(Rog-Rogaczewski, Jabłonowski i Izgojew o Suworinie

po jego „†”) (po przeczytaniu artykułu Jabłonowskiego

o domach poprawczych i ogłoszeń w „Nowom Wriemieni”)

 

* * *

 

1154. Odwróciwszy się do tyłu często widzisz pająka, wesz lub skaczącą pchłę (cechy duchowe): z jakimż wstrętem rozdepczesz – ale jest już za późno („słowo to nie wróbel, jak wyleci to nie złapiesz”).

(przy korekcie artykułów – „Wśród artystów”)

 

„Nie pluj do studni – sam będziesz musiał się napić”.

(moje opinie o literatach)

 

* * *

 

1155. …to, co ma kształt sutka, powinno być ssane, to naturalne.

Przez kogo?

 

* * *

 

1156. Na tamtym świecie wszyscy są „powieszeni za języki”. Myślę, że nie tylko za rozmowy…

A jednak jest to przyznanie się, które „się wyrwało”. Obrazy Sądu Ostatecznego. Są one bardziej zajmujące i pełne życia, niż „literacka opera” Michała Anioła w Watykanie.

Aż do starości nie przychodziło mi to do głowy. Ale byłem głupi!

 

* * *

 

1157. Stacja „Mieczta”. Pociąg stoi 15 minut. Budzą.

Wychodzę. Idę na prawo. Poczekalnia.

Dama uczesana na modłę francuską. Na głowie – „Cała złożoność cywilizacji”. Coś wokół szyi. I tak dalej.

Po kawałkach pokrojonego sera, jabłkach, mięsie, kawiorze pełzają muchy. Koło talerza z jesiotrem ostrożnie przemyka się karaluch.

Spojrzawszy uważniej zobaczyłem, że we fryzurze damy „zasnęła” jedna mucha. W twarzy damy też coś usnęło. Obejrzałem się: pasażerowie pijący herbatę też jakby nieco usnęli.

Odwróciłem się i wyszedłem.

 

* * *

 

1158. Fiodor Pawłowicz K. zapragnął nakarmić przyjaciela i pyta:

– Chcesz?

Był to wielki urzędnik. I mówi:

– Nie. Ja już nie jestem na służbie.

Miał order Orła Białego i inne ozdoby za zasługi w ciągu 40 lat. Przeszedł się po pokoju i mówi:

– Tylko wspomnienia.

Fiodor Pawłowicz lubił literaturę i powiedział:

– Mój przyjacielu, wszystko w świecie kończy się „tylko wspomnieniami”. Takim Puszkin powiedział na pociechę:

To, co było – wszystko przeminęło.

To, co przeminęło – stało się miłe.

(pierwsze i ostatnie)

 

* * *

 

1159. Jakim to ja jestem człowiekiem: i utwory piszę, i do świętych jeżdżę, i żonie buty na 20 guzików i haftek zapiąłem (szczególny system, bardzo trudny).

(ja; dzień Proroka Eliasza 1913 r.)

 

Homo sum et nihil humanum a me alienum puto: jak Bielinski śmiał odnieść do siebie tę (świętą) formułę, kiedy kpił z Kościoła:

Homo sum et omne extra Ecclesia a me alienum puto…

Ale wtedy trzeba mówić:

Pars hominis sum quia omne humanum extra Ecclesia a me alienum puto…

I cała pycha Bielinskiego rozpływa się w bańkach mydlanych. Oczywiście, „pod całą ludzkością” on rozumiał „swoje rozmowy z Hercenem o całej ludzkości w zadymionym pokoju” – ale i tu pod „całą ludzkością” rozumiano powieści George Sand i teorie Benjamina Constanta.

„Studiosus sum et nihil…”, itd.

 

* * *

 

1160. Przezwyciężyć „ja” w „ja” – to wielki problem.

Nie udaje się to innemu, poza Świętymi.

„Ja” bez „ja” jest światowym Ja.

Jest ono podobne do zwierząt i bogów.

(1 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1161. …przecież to nie jest rewolucja, a knajpa. Być może na Zachodzie na bazie tych idei rozwija się rewolucja, ale w Rosji bez wątpienia „na bazie tych idei” rozwija się knajpa. Cóż to za „rewolucja” – przez 50 lat przekonywać, że piękni i interesujący kawalerowie są tylko u socjaldemokratów i nigdzie więcej, wcale nie u wojskowych, zwłaszcza nie u wojskowych, nie wśród urzędników i szlachty. To „rekomendacyjny kantor dla młodych ludzi” i socjaldemokratyczna stadnina koni, a wcale nie literatura i nie „nowa polityka”.

(5 lipca 1913 r.)

 

Powiedzenie tureckie:

„Koń należy do tego, kto na nim jeździ, miecz do tego, kto go trzyma, a dziewica do tego, kto jest z nią w samotności”…

Eugenia Iwanowna powiedziawszy to, dodała:

„A ziemia do tego, kto ją obrabia”.

Moja poprawka:

„Włączając w to najem i organizację”. „Ale ziemia powinna być obłożona większym podatkiem, jeśli jest ona porzucona przez właściciela bez obrabiania, jeśli on z niej nie żyje lub oddaje ją w arendę”.

 

* * *

 

1162. (7 lipca 1913)

…czy może być dobrym ten powszechny marsz knajpy? Jest to zarazem i tryumf, i zguba. Dlaczego się lękam, walczę, piszę? Niech maszeruje i tryumfuje. Czy nie na próżno zużywam atrament?

Jeśli „książki” przeminęły, to czyż nie przeminie też „Sowriemiennik”, „Zawiety” i cała „tradycja”, i osioł „40 lat zajmujący ważne stanowisko”.

(najnowsza literatura rosyjska)

 

* * *

 

1163. Ach, ten sierp młodego księżyca, sierp młodego księżyca, sierp młodego księżyca…

Nie, nie młodego, a młodzieńczego. Kiedy księżyc jest jeszcze dziewczyną.

Jeden róg, drugi róg.

Te „rogi” oczarowują serca na całym Wschodzie.

Już, już, już… do linii i punktu. Jeden Róg.

Ale i z drugiej strony zmniejsza się, zmniejsza w linię i znowu w punkt. Drugi Róg.

Między nimi otwarcie, szerokie. Wszystko z taką szaleńczą stopniowością.

Można zwariować. Persowie, Medianici, Żydzi, Grecy wariowali, myśląc o swoim Księżycu i widząc młody Księżyc na Niebie. Kiedy księżyc jest dziewczyną, całe niebo jest dziewicze.

Szaleństwo doszło w końcu do tego, że ubóstwiono Księżyc i zaczęto oddawać mu cześć.

I „całemu jego wojsku”, gwiazdom. Ogromnej ilości.

Ale przede wszystkim – Księżycowi. Dlatego, że gwiazd nie można oglądać, a Księżyc jest „tuż-tuż, na dłoni”.

„Patrzy na nas”, „my patrzymy na nią”.

Do dzisiaj Żydzi przy pojawieniu się młodego księżyca wychodzą na dwór i podskakują. „Tak chce się”. I drżą, i denerwują się.

Czysty księżyc. Bladym złocistym sierpem ryje on ciemne niebo, rozlewając czarowne światło…

Jest czarownikiem. Któż nie ulegnie jego czarom?…

Czarodzieje i czarownice na ziemi przewracali się w swoich czarnych norach, myśląc, jak wykorzystać księżyc!

Czy to jest możliwe? Korzyść z księżyca… „Oj, demony!” Nienawidzono ich, bano się i zabijano.

Otwarcie, cały lud, kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni – wychodzili „na spotkanie swojego Księżyca”. Szybcy wspinali się na góry Libanu, Zagrosije, Synaju, aby „jako pierwsi zobaczyć Urodzony Księżyc”. Zbiegali na dół, gdzie stał lud i krzyczeli: „Już! Już!”…

I cały lud podskakiwał, a zwiastuna, jako „dobrego anioła”, agaqon aggeloV, nagradzano podarkami.

Minęły wieki. Zgiełk Księżyca dotarł na Zachód. Rzymskie statki dopływały już do brzegów Syrii, Fenicji. Cała Azja Mniejsza została podbita. W III w. przed Chrystusem imperatorowi Julia Domna, Julia Mammea, Kornelia Salonica, Etruscylla – zaczęły umieszczać swoje wyobrażenie (na denarach) w sierpie młodego Księżyca.

„Jesteśmy zrodzone przez księżyc i dajemy księżyc”.

Nawet muzułmanie, którzy surowo usunęli z religii i rytuału wszelkie „wyobrażenia”, nie mogli wytrzymać wobec jednego: Dziewczyny-Księżyca na niebiosach.

Księżyc umywa się w rosie. Muzułmanie i Żydzi przekazują szeptem z pokolenia na pokolenie: sierp księżyca zawsze powinien być obmyty.

(w Kijowie latem 1913 r., około dnia Proroka Eliasza)

 

* * *

 

1164. (9 lipca)

…on szedł po pochyłości, po której prawej stronie wisiały niewielkie, złożone z wapiennych płyt chatki. One bardziej przypominały wielkością i kształtem zagrody dla bydła, niż ludzkie mieszkania.

Przed każdą chatką był niewielki kamień, na który można było usiąść.

Nie na wszystkich, ale na niektórych siedziały ich ciemne figurki – ze skromnie spuszczonymi oczyma. Zachód słońca czerwienił się na ich policzkach.

Marynarz szedł i szedł, minął już wiele… Wszystkie siedziały w milczeniu. W końcu zatrzymał się przed jedną z nich i łagodnie położywszy rękę na jej głowie, powiedział:

– Witam ciebie, moja siostro. W imię bogów twoich i moich daj odpocząć moim zmęczonym nogom i daj chłodnego napoju. A jam dam radość tobie i twoim rodzicom.

Jej twarzyczka nieco zadrżała. Podniosła nieśmiałe oczka i lękliwie powiedziała:

– Wejdź, mój panie, do domu rodziców. Niech będzie silny twój wieczór, a łaska ze mną.

I podniósłszy zasłonę nad drzwiami, przestąpili próg.

Matka i stary ojciec uprzejmie uśmiechnęli się do niego. Ojciec zaraz podał wodę do nóg, a starucha poszła i po chwili przyniosła kozi ser, mleko i trochę wina oraz owoców.

Jedli.

Starucha podniosła zasłonę nad drzwiami i wyjrzała na dwór. Zobaczyła srebrzyste rogi młodego Księżyca i odmówiła modlitwę:

– Dwurogi! Daj rosę twojej i mojej córce oraz siłę daj jemu.

Postała trochę i wróciła. I długo słuchała westchnień miłości.

Trójżaglowiec odpływał dopiero czwartego dnia i marynarz pozostał w chatce biednych ludzi także drugiego i trzeciego wieczora. Czwartego dnia wraz z gwiazdą zaranną podniósł się, żeby odejść. Usłyszawszy szmery ona odwróciła się. W tej chwili staruszka objęła jego ciało rękoma i długo pocałowała w usta.

On objął ją łagodnie i także pocałował jej suchą i czarną rękę. Ona otworzyła palce i dała mu dużą miedzianą monetę. „W drodze może się przydać”. On kiwnął głową.

I odszedł. Ona wróciła.

Cichutko odwinęła zasłonę przy łóżku i zobaczyła zaspaną twarzyczkę córki, bardzo małe piersi i wypukłe łono, silne i puszyste, jak sierść brzoskwini.

Pobłogosławiwszy śpiącą odeszła i położyła się przy mężu. Ale długo nie mogła zasnąć, wciągając rozszerzonymi nozdrzami gęste powietrze.

Potem zasnęła.

Przyśniło się jej piękne różowe dziecko, które jej podawała córka, leżąca teraz blada na tym samym łożu i uśmiechająca się. Ona wzięła dziecko na ręce. Ale jak to zdarza się we śnie, dziecko nie było już takie małe. Wyciągało rączki do jej suchej i wyschłej piersi.

Wydawało się jej, że coś drgnęło w jej piersiach i one stały się pełne. Ona dziwiła się tym wszystkim dziwom i ukrywając to przed córką wyjęła pierś, której sutek włożyła w usta dziecka. On zaraz go chwycił rączkami, wziął sutek w swoje różowe dziąsła, cmokając ustami.

Dwurogi na Sklepieniu Niebieskim pociągnął językiem po wargach: w tej chwili maleńkie kropelki wystąpiły na wargach staruszki.

Ogarnęło ją szczęście. Ona nie obudziła się, ale obróciła do męża i położyła na nim rękę. Przez sen on wymamrotał:

– Trzeba było dać srebrną.

Tej nocy jej córka poczęła. Nie pierwszej nocy, ale trzeciej, kiedy staruszka usłyszała, że gość po cichu przyzywał Ioaw.

(w Pałacu koło Byblos)

 

* * *

 

1165. …Głupcy, pokładający w sobie nadzieję, tylko głupcy pokładający w sobie nadzieję…

I jedynie, niestety, zakochani w sobie politycy. „Ale jakimi to Hercenami wydają się sobie samym”. Przecież to zawsze tak samo.

(Czernyszewski, Michajłowski, Iwanow-Razumnik o religii)

(10 lipca 1913)

 

* * *

 

1166. Goci i Wandalowie mogli się ucywilizować. Dlatego, że byli bardzo poważnymi ludźmi. Moralnie poważnymi. Ale jak ucywilizować współczesnego członka akademii nauk? Jest to tak samo trudne, jak uczynić religijnym „epitroposa Grobu Pańskiego” lub delikatnym Antoniego Chrapowickiego.

 

* * *

 

1176. …jednak część zarzutów Struwego pod moim adresem jest słuszna; z pychy długo się do tego nie przyznajesz i jeszcze z większej pychy nawet wewnętrznie nie przyznajesz się… Ale coraz bardziej nakłada się stary kurz, mija czas – i w bardziej czystym powietrzu staje się jednak jasnym, że nie powinienem pisać w „Russkom Słowie” i równocześnie w „Nowom Wriemieni”. Poza tym (poza potrzebą pieniędzy lub, precyzyjniej, w trosce o przyszłość – tak to sobie usprawiedliwiałem) miałem już nawyk pisać „wszystko jedno gdzie, byle tylko swoje”. Czy jednak Strachow nie mógłby napisać choć 10 linijek do „Wiestnika Europy”? To decyduje o – wszystkim. „Oczywiście – nie!!” A on był moim nauczycielem, a ja zdradziłem tego nauczyciela.

Bardzo rozwinęła się we mnie skłonność do „zjadania wszystkiego”. „Panteizm” przeniesiony w świat moralności. A tak nie należało postępować.

(korekta artykułu „Wieczny odpoczynek” w „Wygnańcach literackich”)

A zresztą, to nie jest ważne. Niezbyt ważne.

Dlaczego?

Czymże w światowym biegu czasu jest „moralność Rozanowa”?

Niczym.

A jego myśli?

Myśli „w przebiegu spraw rosyjskich” mają znaczenie.

A moralność „w przebiegu spraw rosyjskich”?

Myślę, że – nie bardzo. Co komu do tego, jak żyłem? I nieinteresujące, i drobiazgowe. Ostatecznie jestem dobrym człowiekiem. Mnie samemu byłoby przyjemniej pisać „w jednej gazecie”, a przy tym „mojej”. Wtedy – „jak chcesz”. Cóż robić, jeśli Bóg nie dał? „Chodzimy zimą w jesiennym palcie”. To nic. Po prostu nie uważam tego za bardzo ważne. Gdybym porzucił dziewczynę z brzuchem – mogliby (każdy) dać mi w mordę, napluć w twarz. Ale „współpracując z różnymi gazetami” – i jedynie siebie brudzę. Co komu do tego? Nikt nie ma prawa się w to mieszać. „Chcę”.

– Ale to pańskie „chcę” jest plugawe.

– Czyżbym musiał mieć wyłącznie same dobre „chcę”? Wszystkie?

Znowu moja żarłoczność. W żaden sposób nie mogę osądzić w sobie „wszystko” (to znaczy, że nie „niektóre”).

Bóg nie dał mi okrucieństwa i nigdy nie byłem okrutny (włosy stają mi przy tym dęba). A poza tym dałem tyle rad (dziewczynom, kobietom), aby były łagodne, „łagodziły złe smutki”. Cóż przy tym znaczy moja „współpraca z dwoma gazetami”? Po prostu można splunąć.

Myślę też, że było coś opatrznościowego we „współpracy z dwoma gazetami”. Przede wszystkim: w moich odwiecznych, dawnych, najstarszych i najbardziej upartych marzeniach, że „wszystko to powinno upaść” – zwłaszcza partie, kłótnie, polityka. Szum prasy. Jak to ma „upaść” – mechanizm upadku? Mamy wiele jaj, „określonych i różnych” (partie): 1) od kury, 2) gęsi, 3) indyczki, 4) perliczki. Kto „w ogóle nie lubi jaj” i „nie pragnie dalszego rozwoju”, powinien „pomieszać wszystkie jajka”, a najlepiej porozbijać je i zrobić z nich „jedną jajecznicę”, która jest „niemożliwa” i „niesmaczna”. W ten sposób Henri IV („Vive Henri IV!”) „rozbił spory kościelne, kłótnie kościelne, samą duszę wojny religijnej, gdy (będąc protestantem i nie wyrzekając się protestantyzmu) pojechał i pobożnie wysłuchał katolicką mszę”. Zupełnie to samo, co „drukować równocześnie w dwóch gazetach”. Dręczące mnie marzenie (od uniwersytetu): znowu podjąć „Ciebie Boga, wysławiamy”. Jak kot polazłem, z chytrością, ze złośliwością, ze wszystkim, ze wszystkim. Mój gniew (na ludzi niereligijnych) był niekiedy nieprawdopodobny. No, dobrze. Leżą jaja polityki, na ile ona ma swój wyraz lub odbicie w gazetach. W marzeniach – jajecznica. Taki to już los, że pojawił się człowiek, dość znany pisarz, któremu na-praw-dę podoba się cała polityka; podobają się studenci („Taki już jest Szura – wielki głupek”), ale głęboko zadziwiony, który lubi policjanta zabitego (w nocy) przez tramwaj, kiedy ratował innego człowieka (idącego na spotkanie tramwaju), pijanego (ściągał go z torów). Naprawdę szczerze coś lubię w „republice”. Chociaż (obecnie) bardziej lubię wszystko w „cesarstwie”. A jednak i tam, i tu – „jaja”. Dzięki Opatrzności pojawił się pisarz, dla którego wszystko to jest sympatyczne, całą polityka: ale z zastrzeżeniem i myślą, że byłoby lepiej, gdyby jej nie było. A przecież w Indiach przed pojawieniem się Buddy lub w Grecji w V w., nauka i filozofia wielmożów pozostawała w braterskim sporze z biednymi: „Co to jest prawda?” Obecnie myślę, że sama Opatrzność postawiła mnie, żebym zaczął plątać całą tę pajęczynę i poza „pająkami” (chytrość i łupiestwo) polityki okazała „nadpająką”: w jego głowie i w sercu wszystkie pajęczyny „splątały się w jedną”, a przez to zostały usunięte, przekształcając się w „nie”, ale powoli… Tają, tają. Po prostu ja nie piszę z bólem (jak to miałoby miejsce w wypadku Strachowa) także w „Russkom Słowie”. Do tego trzeba dodać jeszcze jeden „tuman”: z jednej strony strasznie ceniłem literaturę, a zwłaszcza swoje (wszystkie) teksty uważałem za najważniejsze. Jednak przeglądając (przygotowane do druku) listy Rcy do mnie zobaczyłem, że już w 1892 roku powtarza mi jakieś moje własne słowa, do niego powiedziane, a tym samym „literatura – to syfilis”. Strasznie lubiłem pisać, ale do tego, co napisałem (poza książką „O rozumieniu”) czułem nieprzezwyciężoną niechęć, bardziej do swoich tekstów, niż do obcych. Co to było takiego – nie wiem. Wydawało mi się czymś strasznym obnażać swoją duszę (a ja obnażałem). Wydawało mi się, że duszę powinien oglądać tylko Bóg. Bóg, żona, dzieci. Społeczeństwo – całkowicie obce. Jak „społeczeństwu” można mówić prawdę (zawsze mówiłem prawdę). To oznacza szaleńcze znieważanie Boga, żony, dzieci. W ten sposób w mojej duszy „kłębiły się chmury” i jak tak samo nienawidziłem („grzech”, „syfilis”, „obrzydliwość”) pisanie, jak i je kochałem…

…………………………………………………………………………………..

(zabrakło papieru)

 

* * *

 

1168. Jeśli tak jest, że ułożenie ust wiąże się z najgłębszymi tajemnicami religii i magii, wtedy zrozumiała jest wypowiedź Rzepina, kiedyś przeze mnie usłyszana, że „dopóki nie udadzą mi się usta, to nie wiem, czy uda się portret”.

 

Wargi: to znaczy, że on chciał powiedzieć, iż najważniejsze w zagadce twarzy i najgłówniejsze w tajemnicy indywidualności tkwi w złożeniu ust. „Oceniaj nie po oczach, a po wargach”. To jest – konieczne!!

Łagodne usta, złe usta, naiwne „usteczka”, zwykłe usta lub (u urzędnika) smutne usta.

Prozaiczne, zachwycone – wszystko! Wszystko!!

U starców spotyka się dziwaczne usta. Zresztą są wyjątkowe usta.

Są też czarujące: kiedyś, jadąc do Carskiego Sioła, byłem wstrząśnięty pięknem nieco zmysłowych ust: i chociaż daleko (okulary, ale przez cały wagon), jak w magiczny sposób kierowałem oczy ku tym ustom.

(wagon, w drodze do Kijowa, lato 1913 r.)

 

* * *

 

1169. (9 lipca 1913)

Stary Arcybiskup doczytywał ostatnie „papiery”. Wszedłem. On podniósł na mnie zmęczone oczy.

– Już nie mogę.

– Wasza Ekscelencjo, jeśli Ekscelencja „nie może”, to przecież z tego nie wynika, że z tego powodu cały świat też „nie może”.

– Jest to opinia pozbawiona doświadczenia, mój synu. Jeśli Arcybiskup „nie może”, to cała diecezja też nic „nie może”.

Arcybiskup westchnął, a ja wyszedłem. On dalej siedział.

Ziemia w dalszym ciągu tak samo nudnie obracała się wokół własnej osi i słońca, Wezuwiusz dalej nudnie dymił. Panie tak samo nudnie spacerowały „przy księżycu i gwiazdach”. Turcja i Bułgaria z powodu wymiotów wywołanych nudą, zaczęły wzajemnie zadawać sobie ciosy.

Arcybiskup dalej siedział.

(w Kijowie na pielgrzymce)

 

* * *

 

1170. Gogol był pierwszym, który wyhodował w Rosjanach nienawiść do Rosji…

Przedtem były żarciki, chociaż do tego samego zdążali (Gribojedow). Fonwizin w ogóle nie doświadczał tej nienawiści, mówił o wadach Rosjan, ale o nie o samych Rosjanach. Już Gribojedow przemówił o samych Rosjanach, z wywyższaniem „samego siebie”… Był to wyjątek i „wypadek” w Rosji. Poza tym „wypadkiem” – Aleksandra Iwanowicza i jego Czackiego – wszystko inne było głupie i trywialne, trywialne „w typowych cechach rosyjskich”, „od chrztu Rosji”. Puszkin jedynie zauważył, że sam Czacki jest trywialny i głupi, ale my możemy pójść nieco dalej, niż powiedział to delikatny poeta o sobie współczesnym pisarzu.

Oczywiście, Gribojedow był mistrzem słowa; jako mistrz słowa był nawet, być może, genialniejszy od Puszkina. Byłoby jednak dziwne mówienie o jego rozumie lub sercu… On był jedynie drobnym urzędnikiem swego ministerstwa i w ogóle nie miał wielkiej duszy.

Jego dusza była pomarszczona, skąpa. Była stara i niedorozwinięta.

Zostawmy go jednak i wróćmy do Gogola. Gogol jest centralną postacią XIX wieku – wszystkiego… Wszystko do niego przygotowywało – niezdecydowanie, ale wszystko zaczęło się od niego. XIX wiek był do tego stopnia przez niego zniewolony, do tego stopnia tylko jego wyraził, że można go po prostu nazwać „wiekiem Gogola”, zapominając o carach, dowódcach, wojnach i pokojach… O Puszkinie – nawet nie wspominają, do tego stopnia on był (prawie) „poetą czasów Katarzyny”.

Na Puszkinie bowiem odbił się bunt Pugaczowa, wydarzenia czasów Katarzyny. Jego „Córka kapitana” i „Dama pikowa” wyśpiewują chwałę Carycy. Jak jednak odbiło się na nim na przykład Święte Przymierze, dość znaczące wydarzenie czasów Aleksandra I, Arakczejew i Speranski? Puszkin do tego stopnia był „archeologiem”, to jakby „Dawne Lata” (czasopismo) Rosji, że nie wspomniał nawet i nie odniósł żadnego wrażenia z postaci Arakczejewa i Speranskiego…

Jest to zadziwiające, ale tak właśnie jest.

Gogol jest – wszystkim…

Od niego zaczęło się to, co jest wstrętne i straszne w duszy Rosjanina, z czym nie da się walczyć. I jeszcze pytanie, czy w ogóle kiedykolwiek Rosja się z tego wyleczy, jeśli nie pojawi się ktoś…

Nie, jeśli nie pojawi się człowiek w prawdzie i pięknie, który mógłby zwyciężyć Gogola. On nie może go zwyciężyć „słowem”, nie można go zwyciężyć, ani – obrazami, wyobraźnią. Jego można zwyciężyć jedynie prawdą i sprawiedliwością. Jedyny, kto może zwyciężyć Gogola – to sprawiedliwy.

Człowiek sprawiedliwy – to obecnie główny problem Rosji. Problem jej istnienia, problem jej życia.

11 lipca 1913 r.

 

* * *

 

1171. Tak, oczywiście, to jest problem.

Jeśli Szczukin („Koło murów cerkwi”) – „tak łaskawy” – mówi „grzesznice”, jeśli Florenski przy tym milczy, jeśli Cwietkow nie powiedział ani słowa i nie powie w obronie ciężarnego łona, jeśli organizując stypendia, zapomogi i czort wie co jeszcze, jakieś „Towarzystwa” na rzecz czegoś, kobiety nie zorganizowały „Towarzystwa pomocy moralnej i obrony prawnej panien-matek” – jeśli po napisaniu do mnie płomiennego i tragicznego listu w obronie Kościoła, modlitw i obrzędów, ani jedna kobieta nie napisała „dziękuję, że Pan broni ciężarne kobiety” (jakby miały związane języki), to…

oczywiste.

No, kopcie, panowie, butami brzemienny brzuch, duchownymi butami, francuskimi obcasami, metalowymi piórami literackimi…

Na was już czyhają Arcybaszew i Anatol Kamienski, i Kuprin:

– Pani… czyk.

Tym zajmują się wszyscy, i damy-patronki, i prasa, i była przewodnicząca (ostatniego) Związku Petersburskiego, bardzo ważna osoba. Przecież to nie sprzeciwia się kanonom kościelnym.

Wprost w kanonach nigdzie nie wymieniono nazwy „p…czka”. I wszyscy, zajmując się nim, nie obrażają Kościoła.

Przecież tam mówi się tylko o tych, które w ogóle nie mają łona… Więcej: podpadają pod kategorię tych, o których powiedziano: „Błogosławione bezpłodne łono i piersi, które nie karmiły”. One – nigdy nie mają dzieci!!

A nienawidzą

wyłącznie dzieci.

No, no, czego się powstrzymujesz: właź na kolana Judasza i pocałuj go.

Ale kto jest na kolanach!

Przecież to fantasmagoria.

A ja – bezwstydny, podnoszę suknię każdej brzemiennej i całuję jej brzuch.

Nie, anatemy, jeśli tak trzeba: uderzę w was śmiechem, myśmy jeszcze nie skończyli. Przed waszymi nosami będą łóżka, wyrzucę wasze galony precz i zastąpię je łóżkami. A Szczukin będzie u mnie śpiewał… „własne piosenki”…

Jakby żmija obracała się w sercu, kiedy myślę o Kościele…

I wysysa, wysysa serce…

Nie mam żadnej obrony.

Żadnej nadziei…

Zupełna rozpacz…

Powiedzą: w tobie obraca się żmija, bo jesteś zły, a z nami są aniołowie.

………………………………………………………………………………….

No, pozostańcie z aniołami, a ja pójdę na bok, odejdę od was daleko… Daleko, i umrę w lesie, chcę umrzeć ze zwierzętami, gdzie nie ma aniołów.

(10 lipca 1913 r., patrząc przez godzinę

na tańce Mołdawian w dniu „Zielonych Świątek”.

Moja maleńka Waria też tańczyła, wszyscy – boso)

 

* * *

 

1172. – On już powinien się ożenić, jest radcą stanu, na szyi Anna 2-go stopnia, urzędnik VI rangi, ma bliżej nieokreślone bóle pleców. Żona będzie się o niego troszczyć, no… a po „wińcie” z gośćmi – ma-a-a-lutkie rozkosze po kolacji…

Mając 35 lat żona „zamknie oczy mężowi”, będzie miała dwoje bladych dzieci, których odda „na państwowy wikt”. Z ich korepetytorami nawiąże milczący romans, który, daj Boże, obejdzie się bez burzy i bez jawnego skandalu (potępienie przez społeczeństwo).

„Zaszyte-ukryte”.

Blady syn ma kolegę, 17-to letniego. Urządzili spotkanie w klasie. Dwie gimnazjalistki, 17 i 18 lat, i on. Dyskutowali o równości, o różnicach między światem antycznym i nową cywilizacją, o tym, „jakich wstrętnych mamy nauczycieli” i o ostatnim artykule Michajłowskiego. Szeptem przekazali sobie informacje o ostatnim zamachu.

Pożegnali się. Poszli do domów.

Uczeń z nudą w oczach popatrzył na podręczniki, położył się do łóżka, trochę pomyślał, machinalnie wyciągnął rękę i zaczął zajmować się onanizmem. Z gimnazjalistek jedna zaczęła bardzo gorliwie przygotowywać się do lekcji z geometrii, a druga powiedziała, że „boli ją głowa”, położyła się do łóżka i ku zadowoleniu Ilji Miecznikowi („zdolność do współżycia jeszcze nie oznacza zdolności do małżeństwa”) oraz pisarza Aleksandra Jabłonkowskiego, też zaczęła zajmować się onanizmem.

Rodzice dziewczyn i mamusia gimnazjalisty siedzieli w salonie. Grali w preferansa. Mamie szły „kolory”, ale tatuś dostał dobrą „kartę do wistowania”: dlatego mama wygrała, ale tylko dwa ruble.

Po powrocie do domów, już po 2 godzinie w nocy, mamusia przeżegnała syna, który mocno spał w łóżku. A tatusiowie podeszli do córek i też przeżegnali je w łóżkach.

Nauczyciel religii w miejscowym gimnazjum z dużym zadowoleniem kończył artykuł do czasopisma „Wiara i Rozum”: „Gdzie należy szukać kraju, z którego przyszli, zgodnie z opowiadaniem ewangelistów, magowie do narodzonego Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Dlatego pisał artykuł, ponieważ odkrył, że nie była to Persja – jak uważa większość, – a maleńka kraina w północnej Arabii.

Wszyscy siedmioro spali nie mieli żadnych snów.

 

* * *

 

1173. Rozbijajcie naszą cywilizację kopytami. Rozbijajcie ją rogami. Rozdzierajcie zębami.

 

* * *

 

1174. Rozanow to – wielki hodowca zwierząt.

– A idee?

– Idee? To „nic”…

– A „wszystko”?…

Dlaczego się złościcie? Czyż Bóg inaczej patrzy na ziemię, jak oto… „stada”, „cielak ssie matkę”… i byczek… i trawy. Powiedziano „raj”… Czego jeszcze chcecie?

– To zbyt proste.

– A tak. Proste. Świat stoi na tym, co jest proste. Nie jestem grzesznikiem i nie jestem głupcem. Zostawcie mnie w spokoju.

(wieczorem na mostku, pod gwiazdami, a wczoraj

plik recenzji, „Pieriedonow” i „sprowadza bliźniego”

– z dróg cnoty)

 

* * *

 

1175. Gdzieś przeczytałem:

 

CAŁY POSAG

za 950 rubli,

prawie nowe, pełen komplet

SYPIALNIA „ST. ENGLISHE”,

szary klon.

SALON „ST. EMPIRE”,

czerwone drzewo, brązy i lustro.

STOŁOWY „ST. MODERNE”,

dąb z lustrami.

KORYTARZ JASNY DĄB

w Salonie Aukcyjnym w Petersburgu,

18-2, Włodzimierski prospekt,

ul. Kołokolnaja 18-2.

(siedząc w k…, trafiłem na ogłoszenie)

 

– Tak więc, klechy, słuchajcie. Wy, którzy macie wrodzone kłamanie i nigdy nie mówicie prawdy. Czy to nie wy, dziesięć lat tocząc ze mną polemikę o małżeństwie, niezmiennie gładząc brody i brzuchy, zaczynaliście dumnie:

„JAKOBY…

małżeństwo polegało na zmysłowym pociągu mężczyzny do kobiety i kobiety do mężczyzny („Ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia” – powiedziano w Biblii), a nie na związku duchowo-moralnym”, nie na „idealnym przywiązaniu”, nie w „dążeniu do tych samych celów”… Od tego dumnego

jakoby

zaczynają się wasze wszystkie głupie artykuły polemiczne, a to jakoby małżeństwo polega po prostu na współżyciu, prozaicznie na współżyciu, mistycznie na współżyciu, szatańsko – na współżyciu, gwiaździście – na współżyciu, nawet finansowo – na współżyciu, gospodarczo – na współżyciu, o tym piszecie:

„Nie możemy uwierzyć! Nie chcemy! Pogardzamy!”

Przeczytajcie jednak obojętne ogłoszenie handlowe, „bez słów fałszywych” w sobie, jak wszystkie wasze fałszywe seminaryjne artykuliki, a zobaczycie NA PIERWSZYM MIEJSCU

SYPIALNIĘ.

Tak. Tak ogłasza sklep. – „Co kupujecie?” – „Dla nowożeńców”. – Znaczy – ze wszystkiego najważniejsza i pierwsza jest sypialnia. „Proszę obejrzeć”.

Gdzie można się schronić przed tą straszną prawdą sprzedawcy, który i sobie kupił sypialnię, i wszystkim ją sprzedaje, oczywiście, także czcigodnym duchownym też sprzedaje dla ich córek o pełnych piersiach…

Dlaczego więc tyle kłamstwa jest w słowach duchowieństwa?

To bardzo proste: musisz kłamać dalej, skoro raz zacząłeś kłamać. Gdzie bowiem wtedy podziać naukę, że piękne i owocne współżycie dwojga bez ślubu „nie jest małżeństwem, a rozpustą”, gdzie schować kosteczki wszystkich zabitych dzieci, będących wynikiem takiego „rozpustnego życia” oraz wypędzone z domu po śmierci „ukochanego” kobiety? Jego krewni, czekający na spadek, zaraz wypędzą z domu.

Nie, to prawda, oto „wasza prawda”. Z tą prawdą, powieszoną na szyi, pogrążycie się w wody Styksu w dniu Sądu Ostatecznego.

Zresztą wy ani w Styks nie wierzycie, ani w Sąd Ostateczny. Wam jest „wszystko jedno”. Żegnajcie, panowie „wszystko jedno”.

 

* * *

 

1176. Dwa razy kąpałem się ze Szmerkiem i z jakiegoś niepojętego instynktu, chociaż zawsze miałem ciekawość do płci każdej istoty, z którą miałem kontakt lub o której myślałem – „tak kierowałem oczy”, żeby nawet przypadkiem nie spojrzeć „na to, na co zakazano nam patrzeć”. Znam jego postać, pierś, plecy – ale „unikałem” brzucha, nic nie wiem, a tego, „na co zabroniono patrzeć” – w ogóle nie znam. Ten duchowy zakaz, tak wyraźnie wbił się w moją pamięć, że często go wspominałem. Nie mijało roku lub pół roku, żebym ze zdziwieniem nie zapytał samego siebie o to, co mnie właściwie wtedy powstrzymywało?

1) Byłoby mi w najwyższym stopniu nieprzyjemnie „spotkać oczyma”.

2) Oczekiwany lub zakładany widok wydawał mi się w najwyższym stopniu antypatyczny. Mówiąc ściśle, w ogóle o tym nie myślałem: myśl „pędziła”, „uciekała” od tego. W nieokreślony sposób myślałem, że to jest antypatyczne, a „w duszy tkwiło”, jakieś przekonanie „od stworzenia świata”, że „Tfu! Ohyda! Nie chcę!”.

Nieprzyjemne – jednym słowem. I – wszystko. Ale dlaczego? Dlaczego?

Od tamtej chwili – 14 lat temu – wspominam i jeszcze raz pytam: „Ale dlaczego?! Co ja mam z tym wspólnego?!! Przecież w istocie nie mam nic wspólnego!!!”

Myślę, myślę. Szukam analogii, przykładów. Gdzie jest „korzonek” tej rzeczywistości?

Pamiętam, jako gimnazjalista kąpałem się w Oce i Wołdze ze starszym bratem (nauczyciel gimnazjum) i jego kolegą z pracy S. – i zauważyłem, że oni obaj po rozebraniu się, wchodząc do wody, „zakrywali ręką” tak samo jeden przed drugim, jak i przede mną, „przed wszystkim”, „przed wszystkimi”. Jedynie ktoś, kto kąpie się sam – solo – nie zakrywa. Jeśli w pobliżu są „czyjeś oczy” – zawsze zakryje. Muszę dodać, że na samo zakrywanie nigdy nie patrzyłem, ale widziałem o nim „na podstawie położenia rąk”, zarysu postaci „wchodzącej do wody” – bez specjalnej uwagi. Zresztą nigdy nie pozwalałem sobie nachalnie spojrzeć choćby na brzuch. W historii ze Szmerkiem dobrze pamiętam, że „patrzyłem w innym kierunku”, aby nawet kątem oka nie zobaczyć „zakazanej części”. Ja sam jako chłopiec, gimnazjalista, nie zakrywałem, ale z dziwnego powodu. Wydawało mi się „wstydliwym” zakryć, gdyż przez to jakbym podkreślał, że „to jest”, że ja „o tym wiem”… Wchodziłem do wody robiąc wrażenie, a nawet czując to w duszy, że „tego nie ma”, a jeśli ktoś i „przywiesił”, to ja tego nie zauważyłem i w ogóle o tym nie wiem, „że jest”, a nawet nie wiem, „co to takiego”. Zakryć się – znaczyłoby ujawnić, że „wiem” i to byłoby niewyrażalnym wstydem wobec innych. Nikt nie powinien wiedzieć lub zauważyć, że ja wiem. Tu nota bene historyczno-etnograficzne: już dawno temu czytałem, że chociaż „pierwotne i dzikie ludy w tropiku chodzą nago, zakrywając fartuchem tylko tę część – to są jednak inne ludy, nieliczne, które uważają za wstyd właśnie zakrycie tej części”. „Ta część” jest u nich odkryta; „kiedy jest zakryta, to ten, który zakrył lub na chwilę zakrycia – jest strasznie zmieszany”. Gdy „to” jest odkryte – w porządku. Gdy jest zakryte – wstyd! To dziwne „do szaleństwa” zjawisko znajduje bezpośrednie wyjaśnienie w moim chłopięcym i młodzieńczym wstydzie zakrywania. U tych pierwotnych i sympatycznych ludów nikt, oczywiście, z uporem nie patrzy i wszyscy czują się tak, tak odnoszą się jeden do drugiego (poza aktem i jego czasem), „jakby tego w ogóle nie było” i oni nawet nie dopuszczają nawet dotknąć tego w myśli. Natomiast „zakryć” – wyraźnie świadczy o „dotknięciu myślą”, „zainteresowaniu”: jest to dla nich tak dziwne, jakby „zajmowali się tym”, „wpadli w onanizm i rozpustę”. Oni jakby mówią, samymi czynami mówią: dlatego nie zakrywamy organów, „gdyż nie jesteśmy rozpustnikami”. W celu dania „ostatniego piętna naukowości” mojej koncepcji i „dać argument o mocy argumentów Busłajewa”, przytoczę jeszcze następującą opowieść etnograficzną. Jak wiadomo, w Finlandii nie ma kąpielowych, a tę łatwą pracę wykonują kobiety zarówno w łaźniach kobiecych, jak i w męskich (trudno to sobie wyobrazić!). Kupiec rosyjski przeziębił się, czy też zachorował, poszedł więc do łaźni i prosi o „służącego, żeby go umył”: nagle ku jego zdumieniu przychodzi kobieta!! Poważny kupiec był zły i miał wrażenie, że ma do czynienia ze skandalem – był już rozebrany i w przerażeniu zakrył się zdjętą już koszulą. Właśnie to w najwyższym stopniu znieważyło Finkę jako kobietę i ona z niezadowoleniem, groźbą i pogardą zawołała:

– Jest pan już starym człowiekiem i do tego niezdrowym, a do głowy lezą Panu tak bezwstydne myśli! Czy można o tym myśleć, kiedy przyszło się po to, żeby zostać wymytym, a być może polepszyć swój stan zdrowia?

Ze swej strony porażony i przerażony zarzutem bezwstydności kupiec pokornie położył koszulę na ławie i nagi poszedł za (nagą, prawdopodobnie? jak tu myć, nie będąc nagą, to znaczy lać ze skopków wodę w ubraniu?) kobietą. Tu przez dobrą godzinę ona spokojnie i tak samo niewinnie jak „dzikusy bez fartuchów” myła kupca – w tych zwykłych formach, jak się to dokonuje, to znaczy kładąc go na ławie to na brzuchu, to na plecach, myjąc mu głowę – kiedy on długo widział przed sobą „to wszystko” – i kończąc „w postawie na baczność”, oblewając całego ciepłą i zimną wodą. W końcu – biorąc pod uwagę chorobę kupca – najprawdopodobniej także gorącą wodą.

U nas w Łudze była służącą tamtejsza kobieta i kiedy pojechaliśmy na daczą – rozległy się jakieś śmiechy w związku z tą służącą. Okazało się, że nasza dacza była niedaleko od „własnej daczy” duchownego z Petersburga (wyobrażają sobie, że w Petersburgu wszystko „w Petersburgu” – a jest tak, jak „w całej” Rosji), który chodząc do bani zawsze brał ze sobą swoją kucharkę, „starodawną”. „Ile on ma lat, czy jest stary?” – zapytałem. „Jeszcze nie. Ma 50 lat”. – „Jego żona żyje?” – „Żyje”. O dzieci nie pytałem. „Kucharka jest stara?” – „Ma już swoje lata, ale nie jest jeszcze staruszką”. Tak „po prostu” – przy żyjącej żonie było to możliwe wyłącznie na bazie absolutnej obojętności wszystkich trojga do spraw płci, gdyż „nikomu nic nawet do głowy nie przychodziło” i żadnych „głupot” też nie było, gdyż oni „ukrywają się”, są „nieśmiali”.

Teraz przechodzę do tego „nieśmiali”. Jeśli wrócimy do Szperka, to właściwie czym było uzasadnione moje odczucie, żeby „nie spojrzeć”? Przerażenie przed spojrzeniem, wstręt? Rozmawialiśmy z nim o wszystkim – między innymi on dużo mówił mi o swoim życiu płciowym lub też (był wtedy studentem) o zdarzeniach z życia płciowego swoich kolegów, o których dowiedział się z opowiadań lub z ze znanych faktów. Żadnej nieśmiałości przy opowiadaniu ani on, ani ja nie doświadczaliśmy. A przecież zdarzały się różne „kazusy”. W tym wypadku (pełna naukowość!) powinniśmy podkreślić nasuwającą się opinię: „Opowiadać – opowiadaj, ale nie patrz”. Poza tym zawsze jest to opowieść „o osobach trzecich – bez przejścia w ty”. Jeśli w opowieściach o płci przejdziemy w myśli do literatury światowej, w niej są „oni” i „on”, za płotem i nic nie widać: ogrania paraliż i niedowład członków w postaci nieprzezwyciężonego wstydu, gdy tylko rozmowa dotknie pierwszej lub drugiej osoby – „No, a jak to jest u pana?” – „A ja miałem teki wypadek”… Rozmowa się urywa. Nie można ani mówić, ani słuchać.

„Słuchanie” i „mowa” są możliwe jedynie wtedy, jeśli rozmawiający przekroczą jakąś dzielącą ich linię, jeśli już przed rozmową – w znajomości, w kontaktach – w szczególny sposób zbliżyli się do siebie, dotknęli jakimiś „brzeżkami”, jak dwie krople wody zlewające się ze sobą; gdy w punkcie zbliżenia pojawiła się „wspólna dusza”, „jedna dusza” – być może trzecia i nowa w stosunku do ich dwóch. Tego typu bliskości zupełnie nie ma i nie może być między osobami jednej płci – między osobami przeciwnych płci ona bywa i łatwo powstaje. Stąd zdumiewające zjawisko. Między mężczyzną i kobietą (jak się zdaje także między kobietami) wcale nie ma „takich rozmów”, a nawet nie można ich sobie wyobrazić; żadnej „ciekawości” w stosunku do tego tematu między dwoma braćmi, między dwoma siostrami i – absolutnie nigdy („zdumiewające!”), gdyby choć delikatnie i żartując dotknęła „tych spraw” w rozmowie matka z córką, ojciec z synem… Jest to tak samo wykluczone, jak wypadek w Finlandii lub w Łudze!! Ojciec niczym nie mógłby tak zawstydzić dorosłego syna, a matka dorosłą córkę – i tak strasznie upaść w swoim autorytecie ojcostwa i macierzyństwa, gdyby ojciec zaczął wypytywać syna, „gdzie on spędza wieczory”, lub matka córkę – „o szczegółach jej zakochania się”. Na tym właśnie bazuje gorzkie i powszechne doświadczenie, że „dowiadujemy się od służby” i „od kolegów”. Tymczasem jest to nieuniknione – w stosunku do służby i kolegów jest pewna „zasłona”, ale nie jest tak strasznie gęsta i nierozerwalna, jak między dziećmi i rodzicami. „Zasłona płci” między dziećmi i rodzicami jest strasznie gęsta, zupełnie nieprzezroczysta i nie do pokonania! To nie jest „zasłona”, a kamienna ściana, chociaż to właśnie ona jest „wszystko ukrywającą zasłoną”…

Tymczasem rozmowy o „wypadkach”, chociaż z odniesieniem do „on” i „oni” (zasłona) – zdarzają się i są bardzo łatwe między, na przykład żonatym mężczyzną i zamężną kobietą. Różne płcie, to znaczy brak absolutnego zakazu kochania i wspólnoty – i jest rozmowa. Możliwość odczucia w sercu – „on mi się podoba”, „ona mi się podoba” – i rozmowa toczy się bardzo łatwo. Zasłona zostaje rozcięta. W końcu rodzi się „sympatia”. Jeśli będzie ona bardzo silna, jeśli dojdzie do pocałunków, pójścia dalej, chociaż i niedaleko, ale dalej – wtedy po raz pierwszy można w tych tematach przejść w „ty”, „ja”. Płeć – odkrywa się. Po raz pierwszy! Po raz pierwszy!!!

Co to takiego? Co to świat niezrozumiałych zjawisk? „Uporczywe spojrzenie”, „wstręty widok”, Busłajew jest nastrożony. Jego stare i uczone oko ciągle wygląda jakiejś „nocnej sowy” (ptak poświęcony Atenie-Palladzie), która „wszystko wie”. Co ptak powie człowiekowi?

Ptak powie, co następuje:

Rozanow dlatego nie patrzył na Szperka, gdyż rzeczywiście nie miał do tego żadnej sprawy, gdyż to się do niego w żadnym stopniu nie odnosiło – i to w wymiarach kosmicznych. Dlatego właśnie, że się nie odnosiło do niego – samo spojrzenie było czymś wstrętnym. Można sobie wyobrazić kąpiącą się niedaleko dziewczynę: ona by spojrzała, ale nie przypadkowo, czego tak bał się Rozanow, a wnikliwie i z ciekawością.

– Siostra – o, nie, nie spojrzałaby! Matka – w żadnym wypadku!! Jak Rozanow. Ale całkowicie obca, nowa kobieta – tak! Tak! Jest to możliwe, zdarza się.

I ptak mówiłby dalej:

– Spojrzenie tam wywołuje nieznośnie, wstrętne wrażenie, jeśli patrzy oko kogoś, kto nic do tego nie ma, i to – kosmicznie. Kto jednak ma coś do tego, a przy tym kosmicznie – ten nie tylko łatwo może spojrzeć, ale doświadcza chęci, żeby spojrzeć, a kiedy w końcu spojrzy – patrzy z ciekawością. Spojrzeniem „znającym”, „szczególnie widzącym”, „przenikliwym”, jakby sięgającym „do wnętrza” i „w głąb”.

– Rozanowowi było nieprzyjemnie i „tak patrzył, żeby chociaż przypadkowo nie spojrzeć”. Szperk miał dzieci: ich matka nie tylko, oczywiście, nie unikałaby spojrzenia, ale kąpiel przemieniłaby się w bliskość, we wspaniałe pieszczoty, grę, żarty. To powiedziałem ja – ptak. Reszty niech domyśla się ludzki rozumu.

Spod zasłon różnej gęstości, zwłaszcza jeśli będziemy obserwować linie tej gęstości, prawa tej gęstości, zacznie pojawiać się oblicze, a nawet Oblicze… Maleńki żarcik filologiczny: zasłonę nie zakłada się na nogi, a tylko – na twarz. Już to jedno, że tylko w tym wypadku obecna jest „zasłona” – nieśmiałość, wstyd – mówi lub sugeruje, że „za zasłoną” musimy założyć istnienie twarzy i szukać „twarzy”. Zostawmy filologię, która może jedynie tworzyć żarciki. Zwróćmy uwagę na piersi kobiece. Mężczyzna spokojnie obnaża pierś; sportowcy – wioślarze, zapaśnicy, atleci, gimnastycy – odsłaniają klatkę piersiową, co nie wywołuje żadnego wrażenia na patrzących. Inaczej w wypadku kobiety: ona zakrywa piersi (zasłona). Dlaczego? U mężczyzny pierś przynależy do jego pracy i jest ukierunkowana na przedmiot pracy, na całą wielość nieuduchowionych przedmiotów. „Nie ma się przed kim wstydzić męskiej piersi”. U kobiety pierś… jest skierowana do swego dziecka, które będzie ją ssało, karmiło się nią i chwytało rączkami. Ono bawi się piersią, jak swoją własnością i pierś kobiety rzeczywiście nie jest jej własnością lub tylko częściowo – „jej”, nie przede wszystkim, a jedynie cząstkowo, gdyż jest połączona z jej klatką piersiową i jej żebrami… W rzeczywistości niższa połowa piersi – tam, gdzie przechodzą gruczoły mleczne, i zwłaszcza – sutek, należą do ssącego, odżywiającego się niemowlęcia. Pomimo całego piękna piersi i świadomości kobiety na ten temat oraz ich pociągu (dekolt), ona obnaża je tylko do tej części, gdzie zaczynają się gruczoły mleczne i nigdy nie obnaża sutka!!

Dlaczego? – Nie jest to jej własność! One należą – do jej niemowlęcia! Żadne pretensje, prawa i odwaga – tutaj nie sięgają!

A tymczasem niemowlę w ogóle „nie ma pretensji” i jest mu „wszystko jedno”. Nic nie rozumie, milczy, jedynie chwyta rączkami i ssie. Gdyby zapytać kobietę o sutek, to nie powiedziałaby i nie przyszłoby jej do głowy, że „jest to – własność niemowlęcia”. Ona odpowie: „Wstyd!” Nazwie – zasłonę, to jedno, co widzi, odczuwa, odczuwa w całej swojej istocie, w kościach, „wszędzie”. W ten sposób po raz pierwszy spotykamy się z okrzykiem „wstyd”, który wyrwie się kobiecie, gdyby ktoś nawet przypadkowo i nieoczekiwanie spojrzał na część jej ciała, zwróconą nie do niego.

„Zwróconą nie do niego!” Co znaczy „zwróconą nie do niego”?!! Można oszaleć. Znaczy, że są części ciała, do kogoś „zwrócone”. Ręka? – Ona chwyta wszystko. Oczy? One patrzą na wszystko. Ucho – słyszy wszystkie dźwięki. Plecy? Nosi wszystkie worki, ciężary, a nawet znosi wszystkie szturchańce. W ten sposób postać człowieka „na obraz i podobieństwo Boże” cała lub prawie cała, we wszystkich punktach i kształtach, jest zwrócona ku wszystkiemu, a więc bezosobowa; nawet słynna „twarz” człowieka, przedmiot jego chwały pychy, rozumu i człowieczeństwa, jest twarzą „wszystko pochłaniającą”, nieco lokajską, nieco niegodną, gdyż jest zwrócona „ku zbyt wielu” i przypomina filuta, który wędruje po targu, do wszystkich „się zwraca”, każdemu mówi komplement:

 

Psu stróża, żeby był łaskawy.

 

Twarz nie jest arystokratyczna. Niekiedy ją zakrywamy, niekiedy się jej wstydzimy, co nigdy nie dotyczy „wszystko noszących” pleców i „wszystko robiącej” ręki. Twarz „czerwieni się” – dlatego właśnie jest twarzą; odczuwa zmieszanie i w ogóle pełno ducha. Ale – nie jest ona arystokratyczna. Jest w niej coś prostytuującego się, z czym wszyscy mają „kontakt”.

Pod tym względem nieporównywalnie bardziej „arystokratyczną” twarzą i „świętą” twarzą jest sutek, który swoją godnością przewyższa „ja”, które jest jego właścicielem, nosi jako swoją część. „Piersi” są „częścią kobiety”, ale której ona „nie śmie pokazać”. Co takiego? – Można zwariować. Znowu można „zwariować”, gdyż jest to przecież negowanie podstawowych aksjomatów wszelkiego bytu, żeby „całość nie rządziła swoją częścią”, żeby całość czegoś nie śmiała uczynić ze swoją częścią. Niewolnik (część) okazuje się być panem swojego pana (kobieta). Wtedy ona nie jest „panem”, ale „Panem”, jak wszędzie w Biblii mówi się o „panu” i o „Panu”, „domine” i „Domine”. Kiedy kobieta „wstydliwie zakrywa swoją pierś” przy wejściu kogoś postronnego – to ona chowa pewien swój „fetysz”, z którym postąpiła nieostrożnie, gdy niemowlę bawiło się jej piersią. Pewien swój „fetysz” i „król” – król i pan. Wchodzimy w tym wypadku w świat „królestw” niezgłębionego i nieuchwytnego fetyszyzmu, któremu mimowolnie się poddajemy i który wyraźnie panuje nad naszym rozumem i wolą.

Królestwo fetyszyzmu.

Królestwo panowania „nad człowiekiem”.

Które, jednakoż, jest w człowieku, jest „jego częścią”. Jest „wkrapppleno w niego”…

Kobieta wejdzie (jakakolwiek), matka wejdzie – nic. Karmiąca nie zakryje piersi – ze względu na absolutny brak ich relacji do jej piersi. Jak w Łudze i w Finlandii. Przerazi się, kiedy wejdzie mężczyzna. Ale jeśli wejdzie mąż – to ona wysunie ku niemu pierś – co nigdy się nie zdarza przy matce lub postronnej kobiecie – wysunie pierś, którą ssie jego, tego męża dziecko, a mąż będzie się zachwycał piersią, pochyli się i pocałuje żonę, która z radością zwróci ku niemu twarzyczkę.

To jest ich królestwo. Dziecka, męża (rozkosz, pieszczoty) i jej. Ona jest nosicielką swojej piersi, ale jest jeszcze coś: pierś sprawia jej niewyrażalną przyjemność, kiedy ja pieści lub zachwyca się nią jej mąż i ssie ją niemowlę. Są w tym jednak odcienie.

Właśnie one trochę wyjaśniają „uzależnienie kobiety od jej piersi”, „podporządkowanie kobiety piersiom”. Kiedy plecy niosą worek, oko patrzy na biurko z papierami, „twarz” mówi komplementy wszystkim „twarzom na bazarze” – kobieta nie odczuwa niczego w pozostałej swojej istocie. Obserwowaliście przecież dziwne zamyślenie – błogosławione, jaśniejące, pełne łagodności i w istocie głęboko religijne – kiedy niemowlę ssie pierś kobiety. My (mężczyźni) tego nie rozumiemy i rozumiemy, gdyż w słowach wyrażamy coś innego: kiedy mąż pieści lub po prostu zachwyca się karmiącą żoną. Potem są wspomnienia: „Pamiętasz, to było wtedy, kiedy wszedłeś…”. W tym wypadku w całej kobiecie rozlewa się – nie można powiedzieć, że „w jej ciele”, gdyż duchowa radość jest silniejsza i nie można powiedzieć, że „w duszy”, gdyż odczucia są zbyt cielesne, w przypływie mleka do piersi, w przypływie krwi do policzków, w nabrzmiewającej na rzęsach łzie – szczęście.

Szczęście?

Tak. No, a szczęście zawsze jest „moim panem”. Czuję się lepiej, policzki różowieją, oddech staje się – pełny i głębszy, „coś po plecach” płynie od karku w dół, miednica, biodra – wszystko, wszystko jakby napełniało się czymś natchnionym, ciepłym i lekkim… Ależ nie, to coś innego.

– Jestem szczęśliwa! – I ona cała jaśnieje.

– No, teraz uspokoiłam się – jeśli była trwoga.

– Pozostań ze mną. To – do ukochanego.

Jakże więc nie jest to „domine”, a nawet „Domine”.

„Teraz z nami jest Bóg. Jestem taka szczęśliwa”.

– Dlaczego?

Dlatego, że nie weszła „niepotrzebna matka”, do której to wszystko się nie odnosi, a mąż, „z którym urodziliśmy tego ssacza”, „nasze dziecko”.

„Nasze?”

Zadziwiające. „Trzeci”, który „nie jest swój” do czasu, póki ssie pierś i później, a „nasz”: a także nie mój, czego nie odważy się powiedzieć o nim matka, chociaż ssie jej pierś i chociaż nosiła go w łonie, ale „nasz”, „męża i mój” i nawet ma ona mimowolne, wstydliwe, ale dręczące pragnienie powiedzieć – „jego dziecko”, „od niego dziecko”, „moje – ale od niego” i dlatego „nasze”. O, Boże, ale w żadnym wypadku nie „mój tylko”, nie „mnie tylko”. – „Ja jestem tylko gumką, która rozwarła się i wyswobodziła z siebie dziecko”. Wstrętne! Okropne!

„Mnie jednej” – straszne, zimne, mechaniczne, zewnętrzne, niepotrzebne, parodia, kukła, skażenie praw natury i Bożych.

„Nasz” i – w drżeniu i poczerwieniawszy: – „od niego”…

Wstyd i szczęście, męka i radość, zimno i żar, śnieg alpejski i płomienie niebios, które spalają i już chodzą nie tylko po plecach, ale uderzają w pięty i trzęsą się nogi.

„To – od niego!…

W ten wstydliwy czas…

Którego nie opowie się nikomu innemu.

Nie szepnie się nawet matce o tym czasie…

Który widzieliśmy tylko on i ja…

I który był tak szczęśliwy: jakby całe Alpy przekształciły się w złoto i całe to złoto przesypało się we mnie.

A ja nie rozerwałam się: rozszerzyłam się w szerokość Alp i ledwo wróciłam do siebie…

We mnie kręciły się całe światy.

I ja urodziłam światy. To – moje dziecko. Z niego będzie – znowu dziecko. I – jeszcze, jeszcze, wiecznie… Miriady, całe Niebo.

A gdyby nie – umarłabym sama, jak skoszona trawa w polu, bez imienia, bez pamięci, zapomniana, niepotrzebna.

Samotna”.

Dlatego to nie matka mnie urodziła, ale mąż mnie urodził i wiecznie rodzi – rodzi swoim pragnieniem, swoim zachwytem, gdy karmię dziecko, tym, że mnie pieści i pragnie mnie. Żyję przez jego „pragnę” i nie ma we mnie innej woli, jak ta, żeby być „jego”, „należeć do niego” i wszystkim tak odnosić się do niego, jak dziecko odnosi się do mnie, to znaczy w uzależnieniu, pochłonięciu, mając swój „korzeń” w nim (mężu), a w sobie – we fryzurze, w ubiorach, pięknych piersiach mając jedynie koronę i liście, wygląd zewnętrzny i powierzchowność; zgadzam się – jestem „piękna” i „piękność”, jak mówią o mnie, ale jestem jego pięknością, „którą on ma dla siebie” i właściwie ma… mówiąc krótko – dla swojej rozkoszy.

Rodzice urodzili „warunek”.

A mąż – „zrealizował warunek”.

Rodzice urodzili mnie „jedną”.

Jedna? – Ja? Co za zgroza!!!

Jedynie mąż przemienia tę zgrozę w szczęście, pustynię napełnia owocami, podlewa deszczem wyschłe pole. On jest „wszystkim”!! Ponieważ „mnie pragnie”…

„Pragnie”… Wszystko byłoby „fałszywe w tym świecie, pełne zdrady i fałszu, chytrości i ciemności, diaboliady i opętania”, gdyby „zostało puszczone na wiatr”. To jego główne pragnienie – gdyby kobieta, „nieszczęśliwie zrodzona przez rodziców” nie mogła dodać w nieopisanym zachwycie i jak okrzyk zwycięstwa:

– Jestem mu potrzebna!

Potrzebna – oto kotwica zbawienia; za to chwyta kobieta, co nie jest już „ptaszkiem Bożym”, marzeniem i dźwiękiem, romansem i urojeniem, snem bez rzeczywistości, a żelazną rzeczywistością.

Na której stoi świat. I niebo, i ziemia, i Alpy. Wszystko.

Błogosławione, jeśli „chce się” połączyć z „koniecznością”: cierpliwa kobieta powie jednak tezę: „Jeśli nawet nie chce, to i tak jestem konieczna” – i on „nie odejdzie”, ostatecznie ja nie jestem sama – a z dzieckiem. Właśnie tej zgrozy, że jestem „sama”, „bez potomstwa”, „bez kogoś, kto będzie się za mnie modlił po śmierci” (rodzice nie będą się modlić, oni będą już „tam”, też „umrą”, kiedy „ja umrę”) – uniknę, jeśli „zostanę z jego konieczności” z mężczyzną, któremu mnie „się nie chce”.

Prostytucja – jak „ostatni grosz”, który jeszcze pozostaje biedakowi, który miał Alpy. Ale to jest – ostateczne i „każdej dostępne” ze względu na wyższe i dane całemu światu miłosierdzie… Zostawmy to. Dlaczego mamy badać zniszczone gospodarstwo, kiedy przed sobą mamy „po prostu gospodarstwo”.

Teraz staje się jasnym, dlaczego nie mogłem patrzeć na Szperka. Wszystkie punkty jego postaci wydawały się obojętne i dostępne „dla spojrzenia”, właśnie dlatego, że były obojętne, same bez głowy i „odkryte” w tym sensie, iż same nikogo nie wybierały, nikogo nie szukały, do nikogo nie były zwrócone. Były bezosobowe i po części nieuduchowione. Przeciwnie, „nie mogłem spojrzeć” na to, co nie miało do mnie żadnego odniesienia, w żaden sposób nie wiązało mnie ze Szmerkiem i nie mogłoby związać do końca świata i dlatego nie było w żadnym sensie nie było zwrócone do mnie. Widziałem jego „plecy”: a „twarzy”, nawet gdybym spojrzał, i tak bym nie zobaczył, gdyż może ją zobaczyć jedynie ten lub ta, do której jest ona zwrócona lub się zwróci. Kto? Ta „widziała jego twarz”, która (były już dzieci) powiedziała:

– To moje dziecko, ale od niego.

Jakże mógłbym wtrącić się w tę sferę, stać się „trzecim” między nimi, oddzieliwszy ich od siebie i zasłoniwszy żonę od męża – swoim natrętnym spojrzeniem. Natrętne spojrzenie i żona krzyknęłaby w nieznośnym bólu: „On niszczy mnie i mój dom, on mnie zabija”. Niemożliwe. Zadziwiające. „Jego twarzy nikt nie widzi, poza jedną, do której jest ona zwrócona”: ona nazywa się jego „żoną”, jedyną w świecie. A ona patrzy na niego nie tylko natrętnie, ale z pragnieniem dochodzącym do pięt nóg, co się zdarza, gdy mąż patrzy na nią, gdy karmi „jego” dziecko. Ta nieśmiałość, ale innego tonu, nieśmiałość nie przerażenia, a szczęścia, nie niechęci do kogoś, kto „niespodziewanie wszedł”, a słodkiej męki pragnienia, żeby „szybciej przyszedł” – ta nieśmiałość pragnienia ogarnia ich oboje, jak sfera niepokojącego pociągu.

 

* * *

 

1177. – Rozbaw mnie – mówi czytelnik z brzuchem, biorąc „Opadłe liście”.

– Po co mam ciebie rozbawiać? Lepiej dam ci w mordę. To najbardziej ciebie rozbawi.

(Rozanow i czytelnik)

 

* * *

 

1178. Moja łagodna, milcząca Muza, 20 lat mnie ciągle błogosławi.

(M.) (znowu pobłogosławiła mnie przed pracą)

 

Dzisiaj powiedziała:

– Zestarzeliśmy się obydwoje, a na niebiosach ciągle wiosna.

I po chwili:

– W niebiosach wieczna wiosna.

(gwiaździsta noc 17 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1179. Zachwycaliście się „wielką negacją” Gogola – pamiętacie, jak zachłysnęliście się epigramem do jego pełnego wyzwisk (przeciwko Rosji) artykulików: „Nie ma co złościć się na lustro, kiedy morda jest krzywa”. Zachłystywaliście się, zachłystywaliście, patrząc pełnymi miłości własnej mordeczkami w pełne miłości własnej lustro, jak „pewien piękny na Rusi” Mikołaj Gawryłowicz 1) i Dymitr Gawryłowicz 2)…

Minęły lata. Postawiłem lustro przed tymi ludźmi, pełnymi miłości własnej, i powiedziałem do Mikołaja Gawryłowicza oraz Dymitra Gawryłowicza:

A – No, cóż robić, panowie, nie macie zbyt pięknych fizjonomii. Ale co do tego ma lustro?

Wszyscy zaczęli gwizdać.

Oto moja negacja literatury (to znaczy was) w „Opadłych liściach” i w „Odosobnionym”.

(na kopercie listu otrzymanego od Cwietkowa

z Manglisu, 23 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1180. Śmiech oznacza niegodny stosunek do życia – dlatego odrzucam Gogola.

Boże! – nawet uśmiech nad życiem jest – straszny.

Całe życie, całe życie jest – Boże.

Nie kochać życia – znaczy nie kochać Boga.

Dlatego cały Gogol lub też cała istota Gogola jest grzechem.

Pięknym grzechem – nie zaprzeczę. Kto jednak będzie nalegał na piękny grzech?

(myślowy spór ze Strachowem i Gowouchą-Otrokiem.

Na tej samej kopercie tego samego dnia)

 

* * *

 

1181. Pierwszy raz w życiu zapytałem siebie bezpośrednio i ściśle określono, na czym polega różnica między „nami” i „nimi”? I odpowiedziałem: w formalności duszy i istnienia u „nich” i w esencjalności duszy i istnienia u „nas”.

„My” w ogóle nie mamy takich samych przekonań, nie mamy jednego poziomu wykształcenia i rozwoju, różnimy się temperamentami, nie mamy podobnej krwi. Nie poszukujemy więc w tych punktach jedności lub bliskości, chociaż spieramy się, wypowiadamy swoje przekonania i przez to jakby wszyscy dążymy do „jedności”. Jest to jednak formalne dążenie na mocy formalnego działania zwykłych ludzkich zdolności. „Mieszkamy jak wszyscy – sprzątaczka przychodzi raz w tygodniu – jak do wszystkich”. Dalej, niektórzy z „nas” są pisarzami, inni w ogóle nie piszą, jedni są – profesorami, inni nie są zbyt uczeni: jednak nie ma między nami różnic.

Na czym polega nasza esencjalność – dusza i istnienie „według istoty”? Można to najlepiej wyróżnić, rozpatrzywszy duszę i istnienie „według formy”.

Profesor, a przy tym pełen samoświadomości swojej profesury: nie dlatego, że czegoś dokonał w nauce, myśli, „odkrył”, a że jest „profesorem”. Pisarz, a przy tym „uznany” – i znowu z jakąś „wieczną granią” (w „Demonie”: „śnieżną granią przed nami Kaukaz błyszczał”) przed nim i zrodzone przez jego umysł jaśnieje jego „pisarstwo”. „Marksista” lub „socjaldemokrata”, „kadet” lub „oktjabrysta”, a w końcu „nacjonalista”, „patriota”, „działacz państwowy” – wszystkie te rubryki on nosi w sobie, jak szlachcic nosi wyszywany złotem mundur „marszałka szlachty”. Jednym słowem i jego dusza, i jego istnienie zawarte są w formie, w postaci, i w tym on się wyczerpuje, znajdując w nich doskonałe zadowolenie, sytość, swoje „królestwo niebieskie”.

Podstawa jego istnienia w istocie zakorzeniona jest w „ich opiniach na jego temat”. Jakich „ich”? Otoczenia, tłumu, społeczeństwa, wszystkich. „Sam siebie” on nawet, niestety, w żaden sposób nie ocenia, nie przychodzi mu do głowy, że on „istnieje dla siebie”.

W ten sposób jest on w istocie członkiem ogromnego systemu, ogromnej organizacji, istniejącej dla siebie i poza nią. Przez urodzenie on jakby wszedł lub wpłynął w formę, „od stworzenia świata przygotowaną dla niego”, w której jest szczęśliwy, zadowolony, jest mu w niej wygodnie, uważa ją za najlepszą. Ma swoją pracę, wysiłki, starania w stosunku do tej formy, ale nie w stosunku do siebie: kiedy umrze – forma zostanie i napełni ją ktoś inny.

Oni właściwie żyją życiem korali. Istnieje w ogromnym sensie światowym ta „rafa”: a żeby poszczególne „koraliki” istniały – o to nawet nie zapytasz samego siebie, nikt nie pyta.

Mieszkaniec Muroma – „przewodniczący 1-szej Dumy Państwowej, pozostający w skrajnej opozycji do rządu”.

Bockl – napisał „Historię cywilizacji w Anglii”, jest „historykiem-filozofem”, z głębią myśli i pozytywizmem.

Michajłowski – „czterdzieści lat stał na posterunku”.

Sakulin – „znany profesor”, „jak można go nie znać”.

Skabiczewski i Szełgunow – „nasi znani pisarze”, o „najszlachetniejszych myślach”.

Są to wszystko – formalne określenia: za nimi nie kryje się – „kto?” – „co?”, „po co?”, „skąd?”. Nie ma problemu i wątpliwości: „Jakiż to ostatecznie ma sens?”

Pojęcia „ostatecznie” i „w końcu” dla nich w ogóle nie istnieją, wszyscy oni są „przechodniami” w jakimś nieskończonym korytarzu – bez Nieba.

„Nasza” esencjalność polega na głębokiej obojętności w stosunku do tych wszystkich form duszy i istnienia. Na przykład dowiedziałem się o jednym z „nas”, ze w jego biurku są mocno zamknięte ogromne traktaty z historii i kultury, których nie zamierza drukować, gdyż po prostu pisał „dla siebie”, „z zainteresowania”. Dowiedziałem się też o nim od innego człowieka, żyjącego i pracującego poza „nami”, że on „mógłby zajmować nie jedną, a kilka katedr w uniwersytecie” – i nie zajmuje, gdyż go to nie interesuje. Po co on żyje? – Dla duszy. – Z kim żyje? – Z przyjaciółmi. Co to takiego? – Jest po prostu człowiekiem o głęboko określonej istocie: mądry i szlachetny.

O innym dowiedziałem się, że „jest w Moskwie uważany za Dalaj Lamę w sprawach państwowych, wszystko zna – całą literaturę i uczoność – w tej dziedzinie”. Tymczasem nigdy nie słyszałem jego nazwiska, nigdy nie trafiało ono do gazet, książek, listów. Żyje i zna dla siebie (i „dla swoich przyjaciół” – jak można się domyślać).

Jeden z nas prawie został biskupem. No cóż: cześć, pieniądze, władza, znaczenie. „Autorytet”. Ale on po prostu ciągle śpi i swoją senność uważa za ważniejszą od biskupstwa. „Pije z przyjaciółmi herbatę i prowadzi dyskusje na temat Kościoła”. Rozumny, wykształcony, oczytany. Je, śpi, dyskutuje, czyta i do niczego nie dąży.

„Istnieje dla siebie i w sobie”. Das Ding as und für sich.

Tym sposobem we wszystkich „nas“ jest wielki lub maleńki noumen – w przeciwieństwie do „fenomenalnego” istnienia „ich”. My nie „chodzimy po korytarzu”, „siedzimy tam, gdzie kto wyrósł”. Równocześnie – gdyż wszystkie noumeny są jednakowe i między nimi „małe” i „wielkie” jest wykluczone ze swej istoty, a więc „my” wszyscy jesteśmy w najgłębszym sensie braćmi, ale nie w sposób świadomy, zamierzony, a po prostu dlatego, że tak „jest”. Trzy słynne francusko-niekrasowowskie („Pieśń Jermołuszki”) określenia – „braterstwo, równość i wolność” – są w najgłębszy sposób realizowane w „naszym kręgu”, a to „udało się” dlatego, że nikt z nas nie pomyślał nawet przez chwilę o tych fetyszach i nawet nie uderzył palcem w palec, żeby je osiągnąć. Po prostu „przyszło” i „zdarzyło się”, „Bóg dał”, a my sami „spaliśmy”.

Wszyscy jesteśmy leniwi – nie bardzo, ale taż nie mało, a jest to lenistwo nie do zwyciężenia. „Jak Bóg da”.

Wśród nas są ludzie 24 i 60 letni, bardzo bogaci i bardzo biedni. Wiek i majątek zawsze wytyczały granice i wrogość między ludźmi. Tymczasem wśród „nas” nikt nie pyta o majątek innego i tym się nie interesuje: i „24” i „60” letni są całkowicie równi, są – kolegami, przyjaciółmi. Istnieją w końcu różnice i stopnie rozwoju umysłowego: ze zdziwieniem dowiedziałem się lub raczej odczułem, że „mądrzejsi” uważają się za „nauczycieli” bardziej prostego, mniej złożonego, ale mocnego i bezpośredniego człowieka. Mędrzec i laska: mędrzec też opiera się na lasce, pilnuje jej i stawia w kącie, mówiąc: „To mój przyjaciel, prowadzi mnie”, „wyczuwa drogę”.

Jak to wszystko „powstało”? Skąd „się wzięło”? Wyrosło. Nikt się o to nie starał. Każdy „istniał dla siebie”; potem kropelki dotknęły się bokami i zlały w jedną. Powstała mała wspólnota.

Wszyscy, prozę państwa, jesteśmy leniwi. Tkwimy w lenistwie i – w Bogu. Dopóki ludzie są leniwi, to w naturalny sposób nie kłócą się, nie zazdroszczą, nie przepędzają jeden drugiego. A to jest korzeniem prawie wszystkich bolączek społecznych i całej „czerni” duchowej. „Nasz wysiłek jest prozaiczny, gdyż jest on pozbawiony ruchu”. I dobrze. Autentyczne istnienie prawosławne. Jest to „cisza”, którą można nazwać „potokiem zarośniętym roślinami” i „spokojnym jeziorem leśnym”, i poetycko „pustynią Górnego Egiptu, w której pojawili się pierwsi chrześcijańscy pustelnicy” – ta cisza ze swej istoty jest wyrazem głębokiego zamyślenia się człowieka i cnót w naturalnych, wrodzonych, a nie w przepisanych formach. Żaden człowiek z miłością własną nie byłby przyjęty do „naszego kręgu”, ani jeden miłośnik rozkoszy, ani jeden człowiek pełen pychy, ani jeden „kochający pieniądze”, lub – fałszywy, lub – zły. W istocie wszystkich jednoczy poczucie moralne, lub dokładniej – natura moralna, ale bez „przewąchiwania” o tym, bez podglądania, bez policji. Po prostu, jeśli tego nie ma – „kropelki nie dotykają się bokami”. Ale nie ma też wrogości lub określonego „rozgraniczenia się” od „nie-naszych” – nie!

Ostatecznie jest to – Boża cisza. Wierzę, że Bóg „zrodził sobie tę małą owczarnię”. Niech więc „Bóg je pasie”, a sami przede wszystkim powinniśmy starać się o to, żeby się nie urządzać, nie robić wokół siebie szumu, nie stawiać sobie celu. Raczej nie mam prawa uważać się za członka „ich kręgu”, ja tylko „poczyniłem spostrzeżenie”, „Przede mną” i „poza mną” krąg powstał w M., a ja z daleka chce się im powiedzieć tylko to:

– Panowie, bądźcie leniwi! Na Chrystusa – bądźcie leniwi! Dopóki jesteście leniwi – wszystko jest uratowane. Gdy zaczniecie się kłopotać – cudowna wizja zniknie i na jej miejscu pozostanie brudna kałuża rzeczywistości.

(po otrzymaniu listu od Cwietkowa, 25 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1182. Nasienie naszej duszy nie jest jednorodne. Rodzimy się z dwojga i dwoje niesiemy w sobie; a z dziadkami – niesiemy czworo, a z przodkami – miliony…

Dlatego i życie, i my – pełne sprzeczności i męczące.

Wszystko wyrasta ze sprzeczności i zaiste sprzeczność jest korzeniem życia.

Gdyby była „zgoda” – byłby spokój. Milczenie. Śmierć? – W skrajnym wypadku „nie strzelają”. Dopóki żyjemy, wszystko to z nas „strzela”.

Jedynie wtedy, gdy „proch jest zmoczony” – cisza i pokój, i spokój… mogiły.

Wieczna zima. Wieczne „nie”. Brrr…

Nie, niech już lepiej „strzela”, chociaż i z męką.

(28 lipca 1913, po lekturze)

 

* * *

 

1183. Pisano „ody” wielmożom, ponieważ oni za nie płacili.

Teraz płacą Żydzi, więc im pisze się „ody”.

Bardzo prosta „Historia literatury rosyjskiej” od Cheraskowa do „Szypownika” z szeregiem „współpracowników” z „najlepszych rosyjskich sił literackich”.

28 lipca 1913 r.

 

Mereżkowski też się stara dla Hessena i Winawera. Biedni, biedni…

Kim byłeś i czym się stałeś…

Jeszcze straszniejsze, że ta wstydliwa niewola – niewola poniżająca, której nigdy nie było, niesie nad sobą sztandar wolności i pozę niezależności.

 

* * *

 

1184. Wszyscy łżecie i wobec siebie i wobec innych.

A mnie nazywacie „cynikiem” za to, że ja nie łżę.

Za to, że nie nakładam waszego „umownego płaszcza”, którego umowność sami znacie.

(recenzentom, 28 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1185. Zachowanie osobistej niezależności stało się obecnie znacznie trudniejsze, niż dawniej, gdyż jest to dla pisarza – zachowanie swojej duszy.

Jest to niezależność dziennikarza od Żyda zamawiającego artykuły, pracownika od kapitalisty. Niezależność autora z (pewnym) egoizmem od krytycznych, recenzujących, „przeglądowych” tarantul, którzy ze stoma (załóżmy, scyzorykami) nożami w rękach żądają, żebyście byli rewolucjonistą, socjaldemokratą i pozostawali w „opozycji” do zniesienia „stałego zamieszkania”. Tych 100 nożyków i grubej sumy Żyda nie wytrzyma żaden „niezależny literat rosyjski”.

„Niezależność” – to kapłan-profesor wśród ateistów-profesorów.

Cwietkow – wydawca „Nocy rosyjskich” przed „zasłużonym profesorem” Sakulinem.

O, jak trudna jest ta niezależność. Ja ją znam. Za dnia, w nocy, w każdej godzinie, w Moskwie, Tbilisi – pierś ciężko oddycha, podnosząc niewiarygodny ciężar.

Ale cierpcie, dobrzy…

Cierpcie i zapamiętajcie słowa – „Błogosławieni jesteście, kiedy będą was prześladować”.

28 lipca 1913 r.

Liberałowie nie zarzynali zięciów – zarzynali uznanych idealistów (na podobieństwo Sieriebrianskiego, przyjaciela Kolcowa lub Nikitina). „Ludzie opozycji” żenili się z Żydówkami z milionowym posagiem, za który przez 40 lat wydawali „opozycyjne czasopismo”, zdobywali wysoką pozycję w społeczeństwie, wśród wysokich biurokratów, w kręgach profesorskich i w całej „szacownej literaturze rosyjskiej” (Stasiulewicz i „Wiestnik Europy”).

Trzeba przeprowadzić paralelę między Trockim i Stasiulewicz, między Dostojewskim i Niekrasowem.

 

* * *

 

1186. Przy pomocy Iwao, któremu podporządkowują się wszyscy starożytni bogowie, uprosiłem ich, żeby przywołali duszę Salomona.

Kiedy on się pojawił, biały, zapytałem:

– Proszę mi, ojcze mędrców, jeden werset z opowiadania o Tobie w Księdze królów izraelskich, który pozostawili bez wyjaśnień wszyscy zajmujący się Pismem Świętym.

On podniósł oczy, spokojne, jak bezwietrzne niebo.

– Powiedziano o Tobie: „Salomon miał 300 żon, 700 żon i dziewic bez liku”. Sens i znaczenie przy Tobie pierwszych i drugich jest zrozumiałe zgodnie ze światowym językiem, ale zgodnie z tymże światowym rozumieniem ludzkich słów nie można zrozumieć „dziewice przy Tobie”. Kim one były?

– Dziewice byłe dziewicami.

– Rozumiem słowo, że one były dziewicami; ale słowo Pisma nie pozostawia wątpliwości, że one pozostały dziewicami. Tak samo, oczywiście, i żony, i nałożnice też „były” dziewicami przed wstąpieniem na dwór króla, ale nie zachowały tego tytułu, który został zachowany przez inne.

– Historie waszych czasów są fałszywe, obłudne i niepełne. W nich zostałoby powiedziane o mnie, że miałem „jedną żonę”, a wszystko inne zostałoby przemilczane. Pozostałyby jedynie jako plotki, gdzieś po cichu mówiono by jakieś ordynarne dowcipy, w postaci oszczerstwa, jeszcze o 299 żonach. Ale wszędzie opuszczono by słowa o „dziewicach bez liku”…

On przerwał. Zamyślił się, a potem kontynuował:

– Miłość zaczyna się od pocałunków. Tymczasem fałszywi ludzie powstrzymują się przed powiedzeniem, że po zakreśleniu swego kręgu miłość powraca do swego początku i kończy się pocałunkami. Kronikarz moich dni nazwał te, które były w moim pałacu i nie opisał środkowych ogniw tego kręgu, a jedynie pierwsze i ostatnie…

Czekałem w niepewności. On zaś kończył:

– Czyż sadownik po to hoduje kwiaty, róże i niezliczone inne, żeby je ukrywać i przynosić swojemu panu martwe lub przeznaczone na śmierć? Nie. Pan sam wychodzi do sadu. Jego droga w sadzie nie jest usypana trupami. On nie niszczy sadu, ale zachwyca się nim. Nie zrywając żadnego kwiatu król idzie wśród kwiatów i przysiadają koło wspaniale kwitnących i świeżych kwiatów jako prosty śmiertelnik, lekko dotknąwszy łodygi i nie dotykając listków, przyciąga je do swojej twarzy i wącha różę bez wiedzy samej róży. Jest to najłagodniejsza miłość, gdyż kwiatek nic nie traci, a król zachwyca się. Czyż mędrcy waszych czasów nie nauczyli was, że nie stworzyłby zapachów, gdyby nie stworzył też odpowiedniego do zapachów wąchania. Kwiaty istnieją rzeczywiście dla człowieka, ale żadne zwierzę lub owad nie czują ich zapachu. Z tego wyrósł pierwszy sad, w którym został osiedlony człowiek; i sadownictwo, powoli rozprzestrzeniające się po całej ziemi. Człowiek wdycha życie, długoletniość i oczyszczenie duszy. O co mnie pytasz? Wiele zgromadzono dla przedłużenia moich dni, oczyszczenia duszy i na życie wieczne.

Kiedy podniosłem oczy, mówiącego już nie było.

(29 lipca 1913 r.)

 

* * *

 

1187. Wszystko pachnie Żydem.

Mglisty październik literatury. Żeby szybciej nastał grudzień, szybciej! Szybciej!! Bardziej mroźno, jeszcze bardziej bezdusznie. I –

Nowy Rok.

O, jak tego pragnę…

(czytając listy Strachowa. Na temat wykładu Sołowjowa:

„Powiedziano nie po chrześcijańsku na temat religijny.

Sołowjow w ogóle mówi jak martwy, jakby miał tylko

Głowę, ale nie miał serca. Jeszcze nie urosło. Genialne)

 

* * *

 

1188. U nas Polizien-Revolution, Sudiejkin z Diegajewem umawiają się (Boguczarski, Glinki): 1) zabić Wielkiego Księcia Włodzimierza Aleksandrowicz, 2) ministra spraw wewnętrznych hrabiego D. A. Tołstoja, przestraszyć wszystkich i wszystko, 3) opanować państwo jako jego jedyni „strażnicy-obrońcy”.

Nie rozumiem, dlatego tutaj pchają się studenci i te panie. I Anna Pawłowna Fiłosofowa, i „prorokini” Wiera Figner. „Baba ma długie włosy, ale rozum krótki” – no, a studenci w charakterze statystów.



[1] Makoken, ze Sztokholmu – przyjechała do Petersburga 10 lat temu.

[2] Czas masażu w Petersburgu, kiedy przychodziła Anna Wasiljewna.

[3] „Chora” – częściowo sparaliżowana po wylewie.

[4] To znaczy naszą – uliczną i bazarową. Tak nazywana w Starożytności „święta prostytucja”, przeciwnie, była pierwszym wydzieleniem z dzikich i nieuporządkowanych kontaktów płci naszego „świętego małżeństwa”, „małżeństwa kościelnego”, „koniecznie kościelnego”. Bez „świętej prostytucji” niemożliwe byłoby powstanie cywilizacji, gdyż cywilizacja nie jest możliwa bez rodziny. Wniesienie „świętości” w „prostytucję” było rzuceniem pierwszego promienia światła „religii” na „rodzinę”. Jako „święta” ona oddzieliła się od „zwykłej” prostytucji, a następnie ciągle „oddzielając się” i „oddalając”, zawężając w czasie i do osób, najpierw przekształciła się w „wielo-żeństwo” i „wielo-męstwo” (poliandria) małżeństwa, a w końcu w nasze „monogamiczne małżeństwo kościelne”. „Zdrady” małżeńskie są atawizmami poligamii i poliandrii. Należy zauważyć, że w małżeństwo poligamiczne i poliandryczne ma równie dużo podstaw, jak i małżeństwo „monogamiczne” – z tego powodu podlegają one atawizacji. „Król stworzenia”, człowiek, ma w swoim archetypie, w swojej istocie i „towarzyszy podróży – inseperables” i „wiernego łabędzia”, zabijającego się po „†” małżonki-przyjaciela, ale ma także „byków kryjących całe stado” i całkowicie „tułających się psów” (bez potępienia). Źródła tego wszystkiego są – wieczne i pozostaną do końca świata. Nie należy więc narzekać.

[5] Jak wiadomo, Cesarz Aleksander II, powołując się na słowa Apostoła Pawła: „Biskup powinien być mężem jednej żony”, chciał i przywrócić starożytną zasadę głoszącą, że biskupi są żonaci. Dopiero metropolita Filaret przy pomocy judaizującej książki biskupa Jana Smoleńskiego „O stanie mnisim biskupów” sprzeciwił się tej moralnej reformie.

[6] Istnieje nazwa, a ściślej jakościowy epitet na „to” wszystko – powtarzany między sobą w dziewczęcych rozmowach o charakterze na poły żartobliwym, ale tego epitetu mężczyźni i chłopcy nigdy nie stosują do siebie, nazywając wszystko chamsko, brutalnie i w tonie wyzywania oraz kpiny. Właśnie ten „męski” ton przeszedł do cenzury i do pisarzy.

[7] Jeśli za pierwszy dzień roku, „nowy rok”, uznać 1 września, dzień plonów w pełnej obfitości – kiedy został stworzony świat.

[8] Pan Gładkow dwa lata temu przyniósł mi swoją książkę „Stary Testament”. Przeglądając na jego oczach tę książkę – ogromny foliał – zauważyłem, że autor zupełnie opuścił obrzezanie Abrahama. Powiedziałem mu, że jest to dziwne. On odpowiedział: „Wiem, że Żydzi praktykują obrzezanie, ale nie mogę dopuścić, żeby Stary Testament w tym się zawierał”. Porozmawialiśmy. Wspaniały, piękny starzec, 65 lat. Żegnając się z nim, dodałem: „A jednak z obrzezaniem postąpił Pan nieostrożnie”. On się zatrzymał, spojrzał na mnie i odpowiedział spokojnie, równocześnie dziwiąc się mojemu uporowi: „Ja nie dopuszczam takiej myśli, gdyż nie rozumiem, po co to było potrzebne Bogu”. Ta szczera i głęboka odpowiedź była sformułowana tak bezpośrednio, a równocześnie odpowiedź ta w swoim wątpieniu do tego stopnia w pełni zawierała w sobie całą noumenologię obrzezania, nieobjawioną żadnemu śmiertelnikowi, że ja ze strachu i z błyskającej w oczy światłości prawie upadłem w drzwiach. Ale te myśli „pełne wahań”, lub też myśli niejasne na temat obrzezania, od tej odpowiedzi Pana Gładkowa przemieniły się w moim wypadku w pełne przekonanie.

tłumaczenie Henryk Paprocki

Cała książka w pdf

 

Wasyl Rozanow