wywiad
Z Gruzją w sercu
2010-03-22
Ks. dr Henryk Paprocki 30 kwietnia, uchwałą senatu Uniwersytetu im. Grzegorza Peradze w Tbilisi, uhonorowany został tytułem doktora honoris causa, za całokształt dorobku naukowego, ze szczególnym uwzględnieniem wkładu w kartwelologię (tak, od nazwy własnej kraju, Sakartwelo, określa się badania nad kulturą, literaturą i językiem Gruzji), zwłaszcza zaś w poszerzenie wiedzy o życiu i osiągnięciach badawczych patrona uczelni. Dyplom uroczyście odbierze 13 września, podczas dużej międzynarodowej konferencji w 110 rocznicę urodzin świętego. Nam opowiada, jak nawiązał głęboką więź ze św. Grzegorzem Peradze, jak poznał jego ojczyznę, poświecił jej niemało pracy i pozostawił w niej część swego serca.

- W Paryżu, gdzie w 1977 roku rozpocząłem studia doktoranckie w Instytucie św. Sergiusza, poznałem proboszcza tamtejszej gruzińskiej parafii, o. Eliasza Melię. Zapytał mnie, czy słyszałem o Gruzinie – profesorze Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowcy na Sekcji Teologii Prawosławnej, wybitnym orientaliście, władającym dwudziestoma przynajmniej językami, w tym kilkoma starożytnymi, który w naszym kraju zginął śmiercią męczeńską, w Auschwitz. Był duchownym, założycielem i pierwszym proboszczem paryskiej parafii. Tamtejsza społeczność nic nie wie o jego życiu w latach wojny, ani okolicznościach śmierci. Znałem już to nazwisko. Na prośbę o. Melii podjąłem się poszukać w Warszawie jego śladów.

Zaraz po powrocie zacząłem od zbierania publikacji Grzegorza Peradze. Nie było to proste. Swe prace ogłaszał w różnych periodykach naukowych, w różnych językach. Pierwszą, „Kościół gruziński pod bolszewizmem”, od razu po wyjeździe na Zachód. Myślę, że to zadanie już jest ukończone, choć przed rokiem odkryliśmy jeszcze jedną, w niemieckim piśmie.

Potem zacząłem szukać świadków. Żyło jeszcze sporo pamiętających go osób, w tym chociażby cała grupa jego studentów, między innymi o.o. Serafin Żeleźniakowicz, Mikołaj Lenczewski, Atanazy Semeniuk, Witalij Borowoj. Zdążyłem z nimi porozmawiać.
W 1982 roku przyjechał do Polski przedstawiciel patriarchatu gruzińskiego, późniejszy znany działacz niepodległościowy, Zurab Czawczawadze. Powiedział, że patriarchat rozpoczął proces kanonizacyjny. Na jego ręce przekazałem patriarsze wszystko, co do tej pory udało mi się ustalić. Proszono mnie, bym kontynuował pracę.

Wkrótce zrodziła się idea filmu o Grzegorzu Peradze. Niestety reżyser, znany gruziński dokumentalista, wkrótce zmarł. Temat przejęli Jerzy Lubach i Tamara Dularidze, Polak i Gruzinka, przyjaciele ze studiów, absolwenci tego samego rocznika moskiewskiej szkoły filmowej. Zdjęcia w Polsce, w Oświęcimiu, Warszawie, Krakowie, poszły jak z płatka. Także we Francji i Niemczech, wszędzie gdzie dłużej przebywał. Ale droga do Gruzji pozostawała zamknięta, trwała tam wojna domowa. Nie docierały stamtąd żadne informacje. Władze twardo odmawiały zgody na wjazd, twierdząc, że nie są w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa. Aż wreszcie, nieoczekiwanie – możemy jechać. Na lotnisku wita nas przedstawiciel patriarchatu. – To cud, żeście przyjechali – mówi. - Za trzy dni kanonizacja. Był już rok 1995.

Nakręciliśmy zdjęcia z uroczystości. Byliśmy na niej chyba jedynymi obcokrajowcami. W ogóle przez trzy tygodnie nie spotkaliśmy żadnego cudzoziemca.
Zmieniła się koncepcja filmu. Nie opowiadał już tylko o znakomitym profesorze, obdarzonym niesłychanym talentem filologicznym, porywającym wykładowcy, ale i o świętym.

A moja przygoda życiowa ze świętym Grzegorzem nie dobiegła jeszcze końca. Patriarcha, przyjmując mnie, wskazał kierunek – wydanie jego dzieł. I w przyszłym roku możemy się spodziewać pierwszego, a może i drugiego, tomu dzieł zebranych. Całość ma ich liczyć cztery lub pięć. Ukażą się w Warszawie, wydane siłami uniwersytetu, w trzech wersjach językowych – gruzińskiej, polskiej i angielskiej, dostępne zatem dla wszystkich zainteresowanych Gruzją, dziejami tamtejszej Cerkwi - rozprawa doktorska Grzegorza Peradze dotyczyła początków życia monastycznego - liturgiką, patrystyką - dla tej dziedziny ogromne znaczenie miała rozprawa „Pisma wczesnochrześcijańskie w przekładzie na język gruziński” - literaturą.

Nie znaczy to, że dotąd tkwiły w zapomnieniu. Ich wartość nie zmalała. Większość wciąż krąży w naukowym obiegu, często cytowana.

Wcześniej na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczął pracę młody gruziński naukowiec, Dawid Kolbaia. Zainteresował się swoim wielkim poprzednikiem. Namówił mnie, byśmy – pod patronatem świętego - zaczęli organizować doroczne konferencje kaukazologiczne. W tym roku jesienią odbędzie się już ósma. Zataczają coraz szersze kręgi, przyciągają coraz znakomitsze grono prelegentów. Niemal każdą, gdy tylko pozwoli zdrowie, otwiera metropolita Sawa.

Doroczne konferencje o podobnej tematyce, na znakomitym poziomie, organizuje od pięciu lat gruziński patriarcha. Jestem na nie zapraszany. Rozwija się wymiana naukowa, w która włączają się coraz to nowi specjaliści wysokiej klasy.

Uniwersytet Warszawski wydaje rocznik naukowy „Pro Georgia”, przy którym skupili się także kartwelolodzy brytyjscy i niemieccy, co zapewnia mu wysoki poziom. Mam nadzieję, że z czasem stanie się on jedynym europejskim pismem kartwelologicznym, z większym zasięgiem, choć i teraz dostępne jest we wszystkich poważniejszych bibliotekach naukowych, publikującym jedynie najwartościowsze prace. Byłoby to spełnienie woli św. Grzegorza Peradze, który – ogłaszając swe prace w różnych periodykach - marzył o jednym, łączącym fachowe siły.

Raz lub dwa razy do roku odwiedzam Gruzję, łącznie byłem tam osiemnaście lub dziewiętnaście razy. Zapraszany jestem na wykłady, przetłumaczono na gruziński część moich prac. Trzy razy poprowadziłem pielgrzymki, czwartą chciałbym przygotować w przyszłym roku.

Mam tam już przyjaciół, dużą grupę przyjaciół. Kiedy przyjeżdżam, nie mam czasu dla siebie, bo muszę wszystkich, w ramach wizyt, odwiedzić. W Gruzji nie można nie odwiedzać przyjaciół, to nie do pomyślenia. Czasochłonny to obyczaj, ale sympatyczny.
Trzeba też pamiętać, że to jeden z najpiękniejszych fragmentów kuli ziemskiej. Wysokie góry gwarantują oszałamiające widoki, a i kuchnia jest wspaniała.

Uniwersytet im. św. Grzegorza Peradze działa, na bardzo dobrym poziomie, kilkanaście lat. Powstał, gdy w środowisku naukowym zaczęto dążyć do uniezależnienia uczelni od struktur państwowych, bardzo w Gruzji zmiennych. W kraju działają zatem uniwersytety państwowe w Tbilisi i Kutaisi, prywatny św. Grzegorza Peradze, przed rokiem zaś patriarcha powołał w stolicy nowy Uniwersytet Prawosławny.

Moja uczelnia kładzie nacisk na nauczanie języków. Obowiązkowa jest znajomość rosyjskiego i języków zachodnich, zwłaszcza angielskiego i francuskiego. Udało się jej przyciągnąć znakomitą młodzież.

Patron, do kanonizacji znany tylko w wąskich kręgach naukowych, a trzeba pamiętać, że tematyka, którą się zajmował, była do lat osiemdziesiątych zakazana, stał się dla rodaków prawdziwym odkryciem. Nie tylko jako wybitny naukowiec. Upowszechnienie prac było dość proste. Do tej pory na gruziński, podobnie zresztą jak na polski, przełożono ich mniej więcej 80 procent. Zdumiewała też świętość jego życia – bezkompromisowość w obronie poglądów – władze radzieckie zapraszały go do Rosji, oczywiście pod warunkiem że zrzuci sutannę – i postawy – po wybuchu wojny Niemcy zaprosili go na znany mu już uniwersytet w Bonn.

We wszystkich wspomnieniach przewija się ta sama nuta – był dobrym człowiekiem. W każdym rozumieniu tego słowa. Wspierał swoich studentów materialnie, możliwie niezauważenie. We wspomnieniach o. Lenczewskiego zachowała się opowieść o tym, jak kiedyś z braku pieniędzy zaoferował mu do sprzedaży rosyjski przekład dzieł św. Bazylego Wielkiego, filologowi przecież nieprzydatny. Grzegorz Peradze okiem nie mrugnął, zapłacił co najmniej dwukrotną ich wartość, a po obronie pracy magisterskiej ofiarował o. Lenczewskiemu jako prezent, z osobistą dedykacją. Ci, którzy go pamiętali, mówili o uroku osobistym, poczuciu humoru.

W Gruzji mieszka bliska rodzina świętego, syn brata, emerytowany profesor, geolog, jego syn i różni kuzyni. Także dzięki nim jego imię jest tam już dobrze znane. Zaraz po kanonizacji z jej inicjatywy powołano Bractwo im. św. Grzegorza Peradze. W tym roku udało mu się uzyskać zgodę na wzniesienie na jednym z placów Tbilisi cerkwi św. Grzegorza. Jego imię nadano też jednej z ulic, prowadzących na nowe duże osiedle.
W Warszawie również działa Bractwo św. Grzegorza Peradze. Zorganizowałem je, lecz inicjatywa powołania należała do metropolity. Istnieje też kaplica św. Grzegorza.
Każda inicjatywa, której patronuje, udaje się, rozwija.

Nie wszystko o nim wiemy. Niektóre zagadki udaje się rozwikłać. Kilka lat temu w siedzibie metropolii odnaleziono na przykład teczkę z oryginałami jego dokumentów. Ktoś celowo ukrył ją za książkami, gdzie czekała na odkrycie ponad sześćdziesiąt lat. Nie tracę nadziei, że wyjaśni się tajemnica jego śmierci po kilkunastu zaledwie dniach pobytu w obozie. Przekazu, że oddał życie za współwięźnia, bez dokumentów nie da się zweryfikować, choć wydaje się to zgodne z całą postawą życiową świętego.
Nie wiemy też nic o losie przedmiotów zgromadzonych w mieszkaniu na Brukowej, skąd go zabrano. A były to skupowane za własne pieniądze skarby o muzealnej wartości, zabytki nawet z VIII-IV wieku, manuskrypty, ikony, utensylia, bezcenna biblioteka. Wszystko starannie skatalogowane, opisane i te opisy się zachowały. Wiemy, czego szukać. Nie kierowała nim pasja kolekcjonerska. To wszystko miało kiedyś powrócić do ojczyzny.

Po aresztowaniu, na Pawiaku, sporządził testament. Swoje pieniądze przekazywał w nim dzieciom z sierocińca na Woli, w kwestii zbiorów zaś prosił Cerkiew w Polsce, by po wojnie, gdy to będzie możliwe, przekazała je Cerkwi w Gruzji.
Żaden ze skarbów nie pojawił się nigdy na aukcji, nie wypłynęły na światowy rynek dzieł sztuki. Może spłonęły, może przywaliły je gruzy, a może czekają gdzieś w skrzyniach na odkrywcę, który by mógł wypełnić testament św. Grzegorza. Wierzę w to. Święty i jego ojczyzna są bowiem dla mnie przygodą, która nigdy się nie skończy.
Dorota Wysocka