tłumaczenia
Notatki o umieraniu
2011-03-03
Wstęp
Ks. Sergiusz Bułgakow, od 1925 roku profesor teologii dogmatycznej w Instytucie Teologicznym Świętego Sergiusza w Paryżu i rektor tegoż instytutu, o swoim umieraniu pisał kilkakrotnie. Rozważanie o śmierci i umieraniu towarzyszyło całemu życiu tego duchownego. Brzmią w nich słowa z pouczeń św. Jana Klimaka: „Jak chleb potrzebniejszy od każdego innego pokarmu, tak i rozmyślanie o śmierci potrzebniejsze od wszelkich innych poczynań”, czy też: „Mąż gorliwy ma wiele zadań: uczy się miłości do Boga w pamiętaniu o śmierci, w pamiętaniu o Bogu, o Królestwie Niebieskim…”[1].

W Awtobiograficzeskich zamietkach, zapiskach z Rosji z lat 1917-1922, ks. Bułgakow pisał: „Życie raz jeden jest dane człowiekowi i w tym sensie każde życie jest cenne i interesujące”[2]. Na następnej stronie, w rozdziale Agonia pisze o swoim pierwszym umieraniu, nie cielesnym, ale umieraniu w sensie utraty wszystkiego, co do tej pory było dla niego ważne, cenne i dające radość – utraty wszystkiego tego, co się kocha. „Jak utrata miłości” – z zimną i martwą pustką w sercu – takie umieranie, taką śmierć przyniosła Bułgakowowi rewolucja w Rosji[3].

„Umieraniem dla tego świata” był dla ojca Sergiusza czas święceń kapłańskich i życie kapłańskie (Moje rukopołożenije)[4].

W Dzienniku duchowym pod datą 10/23.IX.1924 ks. Bułgakow zanotował: „O miłości Boga, o miłości Matki Boga wszystko przewyższająca! Nie ma strachu przed śmiercią (…), jest radość, radość śmierci. W moim sercu rozbłysło, co znaczy słowo Boże miłość mocna jak śmierć[5]. Co znaczy to zdanie świadczące, że miłość jest śmiercią (…), ale i śmierć jest miłością. I w tym odkryła się przede mną istota, sedno tych słów: tak, śmierć jest miłością, której już nie może pomieścić ziemskie serce, od której rozrywa się ono…”[6]. Jakże inne było to umieranie od tamtego, z czasu rewolucji w Rosji!

W 1926 roku ojciec Sergiusz Bułgakow poważnie zachorował. Powstała wtedy Moja choroba z traktatem Życie po śmierci. Te zapiski zostały przetłumaczone i opatrzone komentarzem przez ks. Henryka Paprockiego[7].

Jako ostatnie zdanie w zapiskach Moja choroba, zdrowy już Bułgakow cytuje fragment z Apokalipsy św. Jana (1,1-18): „Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni, i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków. Amen”[8].

W 1939 roku stwierdzono u Bułgakowa raka krtani. – „Bądź wola Twoja” – napisał w dniu, w którym lekarze postawili rozpoznanie. Wiedziałem, że o. Sergiusz prowadził zapiski także w czasie tej choroby, ale nie znałem ich.

W czasie mojego pobytu w Paryżu, na stażu w Klinice Nowotworów Głowy i Szyi w Institute Goustave Roussy – znanej Klinice Onkologicznej – odwiedziłem Instytut Teologiczny św. Sergiusza przy rue de Crimée 93. Spotkałem tam Nikołaja Osorgina, osobę, która znała o. Sergiusza, a dzięki życzliwości rektora instytutu, ojca Iowa (Getcha), mogłem sięgnąć do rękopisów i maszynopisów pozostawionych przez Bułgakowa. Powodzenia w poszukiwaniach w życzył o. Borys Bobrinskoj, gdy dowiedział się, że jako lekarz zajmujący się w Polsce chorymi z nowotworami głowy i szyi, chcę zapoznać się z notatkami chorującego na raka krtani Sergiusza Bułgakowa. Poniżej prezentuję odnalezione zapiski o. Sergiusza. Nie były one publikowane w żadnych znanych mi materiałach, ani też tłumaczone na język polski.

Publikowane zapiski różnią się od tych, które poznałem wcześniej[9]. Bardzo wyraźnie widać w nich przemiany, jakim podlegał autor, i walkę, którą toczył. Są fragmenty, kiedy sam silny duchem, naucza: „samo umieranie, którego doświadczyłem, jest straszne i ciężkie, ale jasna i radosna jest śmierć jako nowe życie, nowe narodzenie”, czy: „Jakąż wielką miłością od Boga była dla mnie ta choroba”. Jakby czytało się listy skazanego na śmierć św. Ignacego Antiocheńskiego, gdy pisze: „Szukam tego, który za nas umarł; pragnę Tego, który za nas zmartwychwstał”[10].

Ale są tu i inne zapiski, w których ojciec Bułgakow dzieli się swoją słabością, zapominaniem tego, czego doświadczył i nauczył się wcześniej: „Przez te dwa lata, które dzielą mnie od ostatniego zbliżenia się do śmierci, prawie całkowicie utraciłem jej błogosławieństwo i stałem się tępy i pozbawiony uczuć. Tak odwdzięczyłem się Panu za okazane mi jego dary, za jego objawienie o śmierci, którą widzę tak, jakbym nigdy nie umierał, nie poznał jej błogosławionego doświadczenia. Panie, wybacz mi i pomóż. Znowu pochwyciło mnie życie, którego nie odrzucam, i tylko chcę brać w nim udział, ostatnimi siłami życia, jakie mi pozostały…”. Zapiski z tej walki o. Sergiusza przedstawiamy dziś Czytelnikowi.

Ojciec Sergiusz Bułgakow zmarł w Paryżu 13 lipca 1944 roku. Przyczyną zgonu nie był jednak rak gardła, ale udar mózgu, który miał miejsce kilka dni wcześniej, 6 lipca. Tę „ostatnią walkę” Bułgakow wygrał, o czym przekonuje nas świadectwo kobiet, obecnych przy jego śmierci.

W chwili śmierci, jak zanotowała matka Teodozja, obecna przez te wszystkie dni przy umierającym: „Twarz ojca Sergiusza zaczęła jaśnieć i zajaśniała taką nieziemską światłością, że zamarliśmy, nie dowierzając temu, co dane nam było zobaczyć”[11].

Paweł Grabowski

………………………………………………………

 

[Karta 1][12]

* *

*

6/III. 1939.

Bądź wola Twoja![13]

Dziś w moją twarz zajrzała śmierć – od guza nowotworowego strun głosowych, więc albo operacja, również zagrażająca śmiercią, albo nieunikniona utrata głosu. Pokornie i z uległością, a nawet ze spokojem przyjmuję wolę Bożą. Nie mam śmiałości, aby powiedzieć: „Tak ziści się moje pragnienie spotkania z Chrystusem”, ale też radośnie spotykam życie poza grobem. Jedynie rozłąka z ukochanymi i ich los skłaniają moje serce ku zatroskaniu, ale wierzę Panu, władającemu życiem i śmiercią, że On ich nie pozostawi. Staram się zastanowić, jak i z kim trzeba się pogodzić, kogo pocieszyć i utulić, co zrobić… Staram się pamiętać o wszystkich i o nikim nie zapomnieć. Niech pośle Pan swojego świetlistego Anioła. Kiedyś umierałem duchowo w dniach swoich święceń, a teraz, umierając cieleśnie, chciałbym z wszystkimi pojednać się i wszystkich umiłować. I, oczywiście, serce moje ustaje z miłości i od świadomości wszystkich moich niezliczonych win wobec mego świetlistego anioła, Neliczki[14], i dzieci moich[15].

Chwała Bogu za wszystko!

 

[Karta 2]

II. III. 1940.

Minął rok od nawiedzenia Bożego. Z woli Bożej zostałem przy życiu, choć okaleczony, niemy, słabosilny… Widzę w tym, co przeszedłem, największą miłość Bożą, bogactwo, skarb duchowy, dane mi w doświadczeniach choroby i bliskości śmierci. Z drżeniem wspominam, jak o jakimś nieziemskim błogosławieństwie, o tych cierpieniach, ich objawieniu, o łaskach Bożych mnie posyłanych, o cudach w których żyłem i żyję, ich niegodny. Ale jedno mnie napawa niepokojem i dręczy: jak mam to bogactwo ocalić i pomnożyć, bo przecież nie można go ocalić, nie pomnażając? Jak mam uchronić łaskę tego kończącego się życia, w którym pozostawałoby otwarte okno na wieczność, tchnęłoby i objawiało się błogosławieństwo śmierci i jej objawienie, razem z miłością do życia i radością życia, która mnie nie opuszcza? Jak unieść żywą pamięć o tym, co było, jako o dziejącym się teraz? Jak ustrzec siebie samego od tego, co doczesne, od zapominania o tym, co najcenniejsze i najważniejsze w życiu, to znaczy – o błogosławionym obliczu śmierci? Jeśli jest mi sądzone jeszcze długo żyć, to czy nie stanę się, tak jak już się dzieje, ofiarą zapomnienia, pochłonięcia przez czas? Ależ nie, precz z tym małodusznym pytaniem, świadczącym o małej wierze. Czyż mało ci było cudownych znaków miłości Bożej, Bożej pamięci? I po co, za jaką miskę soczewicy, chcesz sprzedać swój skarb i to, co ci jeszcze zostało, jakie przynęty może dać ci jeszcze życie? Panie, pomóż unieść mi do końca to, co mi wtedy objawiłeś. Bądź wola Twoja! Nie szukać swojej drogi, ale całkowicie oddać się Tobie…

 

[Karta 3]

I/14 Stycznia 1941 r.

Pan kazał mi jeszcze żyć, już niemal dwa lata minęły od tego czasu, kiedy zostałem wezwany przed oblicze śmierci, zobaczyłem jej twarz i z drżeniem się przed nim skłoniłem. Wtedy wydawało się, że czas jest krótki, i przeznaczony mi czas życia szybko doprowadzi do jego chrześcijańskiego zakończenia. Jednak nie tak się stało. Pan przywrócił mnie do życia i w życie, chociaż półczłowiekiem, półkaleką. Takim będąc musiałem oddać się wszelkim troskom i odpowiedzialności w życiu za bliskich, i za swoją pracę, w tych wszystkich strasznych, fatalnych dniach wojny światowej i wszystkich związanych z nią wstrząsach, a wszystko to z dnia na dzień wiązało mnie i wiąże coraz bardziej z doczesnością. Niebo, które otwierało się przede mną w dniach umierania, teraz zamknęło się, jest chronione jedynie w pamięci jak święte, świetliste wspomnienie, ale nie jak żywa, dla mnie żyjąca rzeczywistość. To prawda, pozostałem jakby w półżyciu, uniósłszy się nad ziemią, choć nie odrywając się od niej. Trudno byłoby mi rozgraniczyć w tym półoderwaniu, jaki w tym udział zewnętrznego paraliżu historii, związanego z wojną i moim półinwalidzkim stanem, cieleśnie osłabionym, choć jeszcze zdolnym do pracy – ostatkiem sił – a jaki udział w tym tego rzeczywistego oderwania się od życia ziemskiego, które we mnie nastąpiło. Tylko barwy wszystkie wyblakły i kolory zmętniały. To moja grzeszna słabość i ociężałość, ale równocześnie i nie do pokonania, ludzka niemoc. Kłopoty mnie obstąpiły i nie odstępują, jestem słabosilny, aby przezwyciężyć je wiarą i ufnością, chociaż Pan w miłosierdziu swoim dał mi odprawiać liturgię i nawet paść małą i drogą mi owczarnię. Ufam, że

[Karta 4]

zostanie we mnie, do końca moich dni ta jakaś wolność od świata, która staje się śmiertelnym od niego oderwaniem, życie śmiercią i nawet poza śmiercią, choćby w niewielkim tylko stopniu. To moja radość i błogosławieństwo. W tym sensie moje życie jest wewnętrzne i prawdziwie jest dożywaniem. Jestem wolny (albo tak tylko mi się wydaje) od śmierci, która jest zwrócona do mnie światłością i radością świata po tamtej stronie. Nie jestem godzien tej radości, wszak żyję, jak żyłem, w grzechach, moja modlitwa jest pusta i zimna, rozmyślania o Bogu puste, serce zimne. W myśli przyjmuję zagniewanie Boże na moje życie, o którym nawet niewiele ze skruchą wspominałem, pełen jestem bojaźni Bożej. A jednak śmierć mi nie straszna. Miłość zwycięża strach. Nie jest strasznie, ale radośnie.

W moim „dożywaniu” nie mam już nowych nierozwiązanych zadań i dzieł niedokończonych – na to nie znajduję już w sobie sił i porywu życiowego – są jeszcze tylko „pozostałe” lata życia, jakieś wyciągnięcie wniosków, dokańczanie tego, co już zrobione. Dla rzeczy nowych nie mam już ostrości myśli, pamięć osłabła, tylko sam siebie powtarzam. Jednak zawsze coś tam dorabiam, albo zwyczajnie robię w miarę możliwości, nie twórczo, ale wydaje mi się, rzeczy komuś tam potrzebne albo pożyteczne (na przykład kazania). Ale to, co jeszcze pozostaje ważnym i odpowiedzialnym i dla „pozostałych lat życia”, nawet właśnie w nich i dla nich, jeśli już Pan przeznaczył mi życie dożywać – to ocalić i twórczo potwierdzić te oświecenia i natchnienia, którym poświęcone było moje życie, bez bojaźni i śmiało wyznawać je przed obliczem śmierci, w śmieci samej, wszystko to zanieść na sąd Boży razem z samym sobą. Oto praca, która mi jeszcze w życiu została, w „jeszcze pozostałym” czasie życia. Czuję

[Karta 5]

swój dług i wezwanie aby wyznać swoją wiarę i przekazać jej świętość w inne ręce.

Jednakże tak sądzę, znajdując się jeszcze w planie życia, a sił ubywa i coraz częściej przychodzi myśl o zbliżającej się śmierci. I w rzeczy samej, mnie samego przywiązuje do życia tylko troska o rodzinę, los Neli, jeśli pisane jej mnie przeżyć, a nie odwrotnie, i nieustabilizowanie Sierioży[16]. Ale niech będzie Jego święta wola.

Sam, wewnętrznie, jakby „nie interesuję się” czasem końca i nie pytam o ten czas. Nie znaczy to, oczywiście, że czuje się do niego gotowym i dojrzałym, wręcz przeciwnie: niedojrzałym i niegotowym, jak zawsze, ale pogodzonym, by przyjąć kres życia, kiedy Pan pośle anioła śmierci, kiedy tylko będzie na to Jego święta wola. O siebie nie pytam. Ale dlatego pokornie przyjmę, że i ten rok może być ostatnim, tak, że przyszłego, „nowego roku” już nie będzie… A, być może, będzie, nawet niejeden i Pan zechce doświadczyć moją wiarę cierpieniem. Wszak sroga jest śmierć grzesznika. Ale i tu mniemam w zaufaniu swoim: samo umieranie, którego doświadczyłem, jest straszne i ciężkie, ale świetlista i radosna jest śmierć jako nowe życie, nowe narodzenie…

Chwała Bogu za wszystko i we wszystkim.

 

[Karta 6]

 

7/20 III. 1941 r.

 

Dziś upłynęły dwa lata od dnia mojej pierwszej operacji. Jakie błogosławione i pełne wdzięczności wspomnienia o wszystkim, co ze mną wtedy było, o tych wszystkich, którzy przy mnie byli, zaczynając od najbliższych, ileż ja widziałem miłości. I ten lekarz-artysta, ujmujący rzeczową prostotą i opanowaniem. Jakąż wielką miłością Bożą była dla mnie ta choroba, choć ja, w całym swoim draństwie nie byłem jej godzien. Jakżeby wyglądało moje życie bez niej, bez tego doświadczenia umierania, bez tego kalectwa, w samozadowoleniu, w tej miłości własnej i w tchórzliwym gaśnięciu. W myślach kontynuuję tę linię życia, która już wtedy została określona i widzę w niej nieświadomie narastający strach przed śmiercią, przedłużająca się pozę, ogólnie mówiąc niezgodne z wolą Boga gaśnięcie. Ale Pan wyciągnął swoją miłosierną rękę i poraził… i to uderzenie wniosło zbawczą przerwę w życiu i uwolnienie ze szklanej klatki lustrzanej. Poznałem śmierć, oderwałem się od drogi życia i żyję – dożywam – między życiem a śmiercią, oddychając już nietutejszym powietrzem. Ale lękam się: im dalej, tym bardziej niegodzien jestem danego mi daru, docześnieję, zapominam niezapomniane, dopóki nie spadnie nowe uderzenie Bożego gniewu. Ale zobaczyłem kochająca i miłująca rękę Boga i już się nie boję, ale oddaję siebie, zawierzam miłosiernej, błogosławiącej prawicy Pana. Chwała Tobie, Boże, chwała Tobie!

[Karta 7]

24. V.1941 r.

6. VI.

Zbliża się 23 rocznica moich święceń, święty dzień najważniejszego wydarzenia w życiu… Z nieskończoną wdzięcznością wobec Pana, z nieustannym drżeniem duszy przeżywam to zbliżenie: „jako anioł Pana jestem”… Wydaje się, że wszystko, co zewnętrzne, czym mogła chełpliwie rozkoszować się dusza w kapłaństwie: możliwość pozy, głos, słowo, wszystko zostało odjęte oprócz najważniejszego: możliwości w ubóstwie poświęcania Świętych Darów, i wtedy jestem pobłogosławiony, i to nie mniej, a więcej, niż byłem błogosławiony w rozkwicie mego kapłaństwa. Stanie przed ołtarzem Pańskim nie zostało mi zabrane, chociaż był czas, kiedy się wydawało, że już zostało odebrane i poznałem to doświadczenie. Być może, jeszcze tego doświadczę, nie tylko z powodu choroby, jeśli taka będzie wola Pana, ale też z ludzkiej decyzji, przez zakaz, o zagrożeniu którym nigdy nie zapominam. Ale nie lękam się: Pan daje, On też zabiera, jeśli tak mu się podoba. Przypominam sobie, jakim młodzieńcem czułem się w dniach moich święceń, w 47 roku życia po przeżytym głodzie i chorobie. Ale i teraz, kaleki, w 70 roku życia, czuję się młody duchem, choćby i w umieraniu, które jakby organicznie wchodzi w moje życie. I to właśnie daje mojemu życiu świetlistą, zachodzącą radość… Chwała Tobie.

 

[Karta 8]

9/22. VII. 1941 r. Paris.

Zbliża się dzień moich 70 urodzin. W 70 roku życia zmarł nagle mój ojciec, być może będzie to rok mojej własnej śmierci. Myślę o tym ze spokojem i przyjmę wolę Bożą, jeśli taka ona będzie. Ach! Przez te dwa lata, które dzielą mnie od ostatniego zbliżenia się do śmierci, prawie całkowicie utraciłem jej błogosławieństwo i stałem się tępym, i pozbawionym uczuć. Tak odwdzięczyłem się Panu za okazane mi Jego dary, za Jego objawienie o śmierci, którą spotkałem tak, jakbym nigdy nie umierał, nie poznał jej błogosławionego doświadczenia. Panie, wybacz mi i pomóż. Znowu pochwyciło mnie życie, którego nie odrzucam i tylko chcę brać w nim udział, ostatnimi siłami życia, jakie mi pozostały – nie przeczy temu dar błogosławionego poznania śmierci. Nie tylko oddaję się życiu, ale i pogrążam się w nim, zaplątuję się w nim ostatnimi resztkami możliwości tu temu. Wciąż pozostanie we mnie natchnienie życia, ale prawie utraciłem natchnienie śmierci, choć ciałem w połowie już do niej należę. Kiedy myślę o śmierci – a ja jednak nigdy nie przestaję o niej myśleć, powstaje we mnie trwoga i troska o bliskich, których zostawiam, których los związany jest ze mną i pozostaje nieustabilizowany, ciemny i straszny, jak grzesznie czasami rozmyślam o tym losie, ja, małej wiary. Do tej pory potrafiłem tylko zapominać o nich, sam zapominając się w życiu, albo obawiać się o nich, zamiast tego, żeby w modlitwie oddawać ich Panu. Ale tak wiele wielkiego i strasznego wybuchło teraz w życiu że tonie w nim i moje własne życie, i osobiste losy moich bliskich, i drogich. To wojna światowa, początkowo na Zachodzie, a teraz na Wschodzie, w której ważą się losy mojej

[Karta 9]

ojczyzny, krwawy miecz wznosi się nad głową Matki. I wobec tego nieszczęścia i niebezpieczeństwa czuję się – prawie całkowicie – tylko jej synem, zapominając albo odwracając się albo zamykając się przed złoczyńcami, którzy zagarnęli władzę nad nią. Wszystko jedno, mogę jej tylko życzyć ratunku, zwycięstwa, żyć jej losami, boleć nad jej boleściami, cieszyć się jej męstwem. A dalej przychodzi to, co osobiste: syn[17] w bombardowanej przez wroga Moskwie, przyjaciele i krewni, rodacy. A przede wszystkim – Matka Rosja. Czuję swoją nieprzydatność dla niej i swoją bezsilność, będąc półtrupem, do czego jestem jej potrzebny, nawet głosu mi brak? Ale kocham ją, przynależę do niej, oddaję się jej, modlę się za nią i czyż nie jest to nieprawdziwe, nierealne? O nie! Wiem, że i ja to Rosja, i ona jest we mnie, i takim być, i tak żyć chcę. I chociaż nie próbuję wróżyć, czy zobaczę jeszcze swoją ojczyznę – o tym nie odważam się nawet marzyć i modlić się nie śmiem, ale całym swoim jestestwem wiem, że teraz przychodzi jej godzina. I to wielkie wyobrażenie, ten cień staje teraz między mną i wiecznością, to mnie jeszcze tu przytrzymuje, po tej stronie śmierci. Do tej pory nie należałem tak do życia i tak się mu nie oddawałem, jak w tych zesłanych teraz przez los fatalnych dniach. Nie przeciwstawiam się woli Bożej i zawsze szykuję się na przyjęcie anioła śmierci, przez nią posłanego, ale myśli moje, serce moje, zwrócone są tam, ku niej, ku mojej ziemskiej Jerozolimie, której nie zapominam i nie chcę zapomnieć nawet odchodząc od niej, nawet umierając.

Zubożałem duchowo, wiem to i zdaję sobie z tego sprawę dlatego, że po ostatniej mojej śmierci, gdy wydawało się, tak uroczyście i radośnie, i prawie życie się skończyło, zacząłem żyć nowym życiem. Znów nastąpiła – nie wiem już, który raz tak się ze mną stało – nowa świeżość

[Karta 10]

życia, nowa młodość, która przynosi swoje natchnienie, ale odsuwa gdzieś na bok od prostej i szerokiej drogi do śmierci, która prowadzi i doprowadzi do nieuniknionego końca. Ale ja nie mogę już zaprzeczać życiu, chociaż sam wiem, że nie dane mi już żyć tym nowym życiem. Dosłownie wpadłem w nowy wicher życia, w jego wir i otchłań, jego tragedię. Ale w tym właśnie zamyka się dla mnie teraz jego nieodparte przyciąganie i wyższe znaczenie: znowu przerwana została mieszczańska komedia na Zachodzie i bezduszne panowanie zła na Wschodzie, w ojczyźnie, na niebie pojawiły się wojska niebieskie ze swoimi sztandarami[18]. Życie stało się pełne i religijne, Bóg zbliżył się do ziemi w tych okropieństwach wojny, wypełniających jednak także je wielkością. Jestem pełen – chociaż w moim starczym oddaleniu – upojenia walką, duchowego zachwytu wobec tego, że Pan wspomniał na lud swój, a szczególnie na moją ojczyznę. I dlatego w mojej duszy muzyka śmierci – mojej razem z miriadami śmierci z powodu wojny – zlewa się w tajemniczą symfonię Apokalipsy życia, pieśń tryumfującej miłości, zwyciężającego Boga i Jego sądu. Jemu oddaję swoją nicość i swoją niegodność, razem z ojczyzną, razem ze światem. Nie chcę mieć swojego własnego losu i rozmyślać o nim i zajmować się nim, chociaż będę osądzony własnym sądem i za swoje własne życie. Ale powstań Boże, sądź ziemię, bowiem Ty królujesz na wieki[19]. Amen.

[Karta 11]

15/28 VII 1941.

Bądź wola Twoja! Jutro zakończy się siedemdziesięciolecie mojego grzesznego życia. Być może, ono otwiera też wrota mojej śmierci. Nie chce się nawet myśleć o sobie, kiedy świat płonie, kiedy ginie ojczyzna. O nich chce się myśleć i za nich modlić. Ale niech będzie chwała i dziękczynienie Panu, Dawcy życia, w każdym czasie, teraz i zawsze, i na wieki wieków!

[Karta 12]

14/27 IV 1942 r. Bądź wola Twoja!

I jeszcze jeden, już trzeci rok minął od tego czasu, kiedy zbliżyła się do mnie śmierć. I teraz, przez te trzy lata stała się ona rzeczywiście bliższa niż wtedy ale ja za to oddaliłem się od niej, stałem się gorszy i bardziej ziemski. Ubożeje dusza i gubi się bliskość tamtego świata, która się wtedy otwierała. Nie wystąpiło u mnie takie przywiązanie do tego życia, które rodziłoby obawę przed śmiercią lub jej nieprzyjmowanie. A ja – tak jak dawniej, nie to, żebym był gotów, albo, że się jej nie boję (to, chwała Bogu zostało po dawnemu) i nie ma we mnie małodusznego pragnienia śmierci ze strachu przed okropnościami życia czy ze zmęczenia nim – ja życie kocham po dawnemu i umacniam się w nim, ale „dożywanie” przyjmuje coraz ostrzejsze i nierzadko doskwierające formy. Straciłem siłę i natchnienie twórcze (oprócz krótkich okresów czy nawet momentów), a bez tego życie jest puste i ciężkie. Ale i w tym bez wahania oddaję siebie woli Bożej. Najcięższe i najtrudniejsze dla mnie w moim życiu, tak samo jak przed obliczem śmierci, są moje grzechy wobec moich najbliższych, wobec rodziny, której nie potrafiłem duchowo i na inne sposoby urządzić, co znaczy, że było we mnie za mało natchnionej miłości. I wobec każdego członka swojej rodziny ponoszę osobną, niezaprzeczalną winę. Najbardziej wobec mojej żony, której nie dałem radości i spokoju, przeciwnie, szarpałem ją swoimi wymaganiami, choć niczego tutaj nie mogłem i nie mogę zmienić, wina tragiczna, a także i wobec innych dzieci, wobec każdego inaczej.

Ale chcę i to wypowiadam jako swój testament, ażeby pochowano mnie w jednej wspólnej mogile razem z żoną, jeśli tylko będzie to możliwe.

 

[Karta 13]

14/27-VII - 1942.

Zbliża się już 71 rocznica mojego życia, przeżyłem już swojego ojca (70 lat)[20]. Kończę życie w tak strasznym czasie dla losów świata, ojczyzny i otaczających mnie bliskich, i tylko bezuczuciowość oraz niemoc choroby stawiają mnie w jakimś rozmazaniu, za mgłą. Nastąpiła i nadal następuje ta sama apokalipsa, o której tyle się mówiło i pisało, ale jak trudno żyć nią z pełną duszą, odpowiedzialnie, silno i zwycięsko przed obliczem wszystkiego, wszystkiego… A wszystko to tak: katastrofa Rosji, katastrofa, która jak, a przede wszystkim kiedy zakończy się, katastrofa Europy, a dalej – całego świata, i na koniec jeszcze – Ach! – jeszcze katastrofa Żydostwa, dokładnie w nim Żydów – to w każdym wypadku ogólnoeuropejski pogrom Żydów, urządzony przez Attylę. Cała historyczna epoka, cała wojna światowa stała pod tym znakiem – z Żydami i o Żydostwie. Ta wojna nikogo nie pozostawia obojętnym, ale każdego dotyka, wstrząsa nim, ogólnoludzko, osobiście, apokaliptycznie. A przy tym pozostaje to samo tło życia osobistego z jego niezorganizowaniem, z wieczną obawą o rodzinę, o Sieriożę i jego przyszłość, jeśli jest teraz jakakolwiek przyszłość dla kogokolwiek z nas… Wszystko ciemne i niewiadome, wszystko wymaga wiary i oddania woli Bożej przy Jego zewnętrznym milczeniu, zmierzch ducha… i oto ciemności te są najbardziej grzeszne i smutne wtedy, kiedy sam smutek jest grzechem, dlatego, że od nas wymaga się tragicznej radości i religijnego amor fati (tak, jak widzę to we wstrząsającym obrazie przed sobą).

Przygotowuję do wydania swoją ostatnią księgę apokaliptyczną, cała ona jest o radości apokaliptycznej, o Przyszłości, ale gdzież ona, gdzie ona we mnie samym, ta przyszłość? Czy stać mnie na to, aby duchem w niej uczestniczyć, uczynić to nie słowem, ale czynem?

Tylko jedno mogę wyznać: tego i tylko tego chcę, żywej wiary w ojczyznę, w przyszłość, widzenia i poznania Miasta Bożego, zstępującego na ziemię. Przyjdź, Panie Jezu![21] Ponadto, co ważniejsze i bardziej potrzebne, niczego nie ma i nie może być. I jeśli wygodnie było wprowadzić mnie w tę godzinę historii i w to zadanieo zadanie, chociaż nie jestem go godzien i niegodnie go niosę, to w pokorze i z dziękczynieniem

[Karta 14]

Panu przyjmę to zadanie. Dla mnie jakby nie istniała nie tylko trwożna myśl, ale nawet jakby zainteresowanie tym, ile dane mi jeszcze żyć i czy ten rok nie będzie już ostatnim (to może mnie po ludzku trwożyć wyłącznie w odniesieniu do rodziny i jej zabezpieczenia). Aby tylko dożyć godnie z wiarą i zwycięskim prowadzeniem przed obliczem zewnętrznie wszystko zwyciężającego kłamstwa i nikczemności, niosąc w rękach, razem z innymi, Ewangelię Przyszłości. O, przyjdź, Panie Jezu![22] Amen.

 

[Karta 15]

15/28 XII. 1942.

U łoża mojej żony.

(Tajemnica umierania, na progu tajemnicy śmierci).

 

Siedzę u łoża drogiej towarzyszki mojego życia w ciągu 45 lat. W tych dniach i godzinach we wspomnieniach przechodzą różne okresy i wydarzenia z naszego długiego życia, jego radości i smutki, wielkie doświadczenia, których pełne było nasze życie, przy zewnętrznej pomyślności. Od początku i bez przerwy jej choroby i operacje, nieustanne choroby dzieci, śmierć chłopczyka[23], centralne wydarzenie w naszym życiu, później wygnanie, rozłąka ze starszym synem, wielka ilość wszelkiego bólu i zewnętrzne i wewnętrzne tarcia, które nie zburzyły naszej wierności w tym, co Bóg złączył, a człowiek ma nie rozłączać[24]. Na świadectwo czego, przed Bogiem i miłością, chcę leżeć razem z nią w jednej wspólnej mogile, jeśli tak się Bogu spodoba (chociaż po śmierci Iwaszeczki ja już nie śmiem o tym myśleć z przekonaniem, jak myślałem o tym wtedy, kiedy chciałem położyć się koło jego świętej mogiłki, a zostałem rzucony w daleki kraj).

Ale wszystko to jest ludzkie, biografia. A tu otacza mnie atmosfera umierania, przybliżenia tamtego świata, otwarcie jego okien, zza których czasami wdzierają się snopy światła i słychać glosy.

Jak trudne i najwyraźniej przeciwne istnieniu jest umieranie, odcieleśnienie, oderwanie od ciała, poprzez które ten ziemski świat mocno przytrzymuje nas przy sobie w ziemskim życiu, radościach i cierpieniach. Śmierć bywa rozmaita. Umieranie powolne i trudne, jeśli nawet nie towarzyszą mu cierpienia spowodowane chorobą, oprócz ogólnej zgryzoty, i unicestwienia ciała, tracącego władzę nad sobą i kontrolę ducha. Ale przede wszystkim jasno poznaję, że tutaj my widzimy tylko

[Karta 16]

cielesną jego stronę, ale nie widzimy tego, co w niej i nad nią się dokonuje. Duch już oddziela się od ciała, zaczyna wchodzić tam, w inny świat. Tam oczekuje go spotkanie: bliskich, kochanych, (Iwaszeczki, matki[25] i innych), tam – czuję to – zaczyna ona widzieć i słyszeć świetlistych aniołów, anioła stróża, o modlitwy którego dusza szczególnie prosi. Jej czyste serce nie boi się demonów. A jednak nagle oddzielne, niepowiązane bełkotliwe urywki mowy, w których nie może wyrazić siebie bezsilna myśl i dlatego wydają się one bełkotem, świadczą o tajemniczej rozmowie, o nowym urodzeniu, którego doświadcza odcieleśniona dusza. Wchodzi ona po drabinie bytu, przechodząc różne stopnie. Jest to dla nas niedostępne, chociaż czeka to każdego z nas. Jakże trudne są te dni i jednocześnie nieskończenie ważne i potrzebne. Pod tą maską umierania dokonuje się nasza inna wspólnota miłości i nawet ważniejsza niż tutaj na ziemi. Oto co znaczą słowa „chrześcijańskie zakończenie życia… bez zawstydzenia i spokojne”…[26].

 

[Karta 17]

U progu nowego roku 1943.

21/XII 1942

13/I 1943

Pan znów objawił swoją miłość i odsunął anioła śmierci od łoża Neli, pozostała przy życiu. Nie wiem, czy na długo. Czy my ludzie możemy [nieczytelne] wolę Bożą, ale cud się dokonał. Nastąpił dobroczynny przełom w jej chorobie i oto ona jest z nami w święta Bożego Narodzenia, i na progu nowego roku. Duszę moją napełnia dziękczynienie Panu.

Sam jednak odczuwam wyczerpanie w obliczu nowych czasów i terminów, w których dokona się, być może, powrót ku nowej epoce rosyjskiej historii, a jednocześnie i całego świata. Wydaje się, że dla mnie następuje ten czas w życiu, o którym powiedziano „kiedy się zestarzejesz, inny ciebie przepasze i powiedzie, gdzie nie zechcesz”[27]. A ja nie umiem żyć bez pracy, bez tworzenia i natchnienia. I po dawnemu chcę tworzyć i – nie mogę. Ale niech dzieje się ze mną wola Boża. Niech urządzi Pan życie moich bliskich po mnie, jeśli będzie chciał mnie powołać do siebie…..

[Karta 18]

Dzień Świętej Trójcy.

31/V

13/VI 1943.

Dziś mija 25 lat od moich świeceń diakonatu, a jutro, w dniu Św. Ducha, świeceń kapłańskich. Jest to dzień największej Bożej łaski, okazanej mi na ziemi. Sławię i dziękuję Bogu mojemu. Jak wiele przeżyłem i dowiedziałem się w tym czasie. Czuję siebie przed obliczem zbliżającej się śmierci i przyjmę ją jak wolę Bożą dla mnie. Od czasu mojej choroby i operacji już 4 lata żyję w kapłaństwie swoim, choć w ograniczonym zakresie, jak i w całym moim umysłowym i duchowym życiu. Dożywam ostatnich sił, ale wszystkie oddaję na służbę Panu mojemu. Jemu chwała, cześć i panowanie na wieki wieków. Amen.

Jak zmieniło się całe moje życie w tym ćwierćwieczu. Święcenia w Moskwie, całe życie kapłańskie poza Moskwą, na początku na Krymie, a potem na wygnaniu, do którego odnosi się okres najważniejszej pracy i działalności. A teraz znów historia stawia przed obliczem ojczyzny… Nie mam jednak sił, aby tam wrócić i najwidoczniej nie jestem godzien… Ale oddaję siebie woli Bożej, żadnych pragnień swoich już nie mam. Amen.

 

3/16.VI. 1943. Dzień Świętego Ducha, dwudziestopięciolecie moich święceń, przeszedł cudownie i pięknie ale razem z objawieniami sądu Bożego nade mną, o których tylko ja wiedziałem. Otoczony byłem miłością niezasłużoną. Świętowaliśmy w cerkwi i w akademii. Wręczono mi dyplom doktora honoris causa nauk cerkiewnych. Jest to dla mnie cenne z powodu samej akademii, ponieważ był to wyraz nie tylko uznania dla całego dzieła mojego życia, ale i wolności

[Karta 19]

myśli prawosławnej, prześladowanej i nieuznawanej. Był to symbol o wielkim znaczeniu, chociaż ja wiem, że jeśli Bogu spodoba się przedłużyć moje życie, to na tej drodze czekają mnie doświadczenia… Osobistą radość i pocieszenie przyniósł mi list metropolity Eulogiusza[28], w którym mówi on o trudach mojej pasterskiej posługi. Dźwięczą w tym jego własne żale z przeszłości i jednocześnie pewne poznanie i przezwyciężenie. Osobiście odchodzimy z życia pogodzeni i jestem szczęśliwy, że tak się stało. Osobiście nasz metropolita jest w swoim rodzaju wyjątkowy. Ale to oczywiście nie zmienia całego tego fatalnego znaczenia, które dla życia Cerkwi ma cała ta hiperbola episkopatu, którą poznałem przez doświadczenie mojego własnego życia[29].

Przetłumaczyli Paweł Grabowski i Ewa Józefowska



[1] Św. Jan Klimak, O pamiętaniu o śmierci, fragmenty z Drabiny do Nieba, tłum. Jerzy Szokalski.

[2] S. Bułgakow, Пять лет (1917-1922), [w tegoż:] Дневники, Liwny, 1998, s. 43.

 

[3] S. Bułgakow, Агония, [w tegoż:] Дневники,s. 44.

[4] S. Bułgakow, Мое рукоположение, [w tegoż:] Дневники,s. 66-74.

[5] Pnp 8,6.

[6] S. Bułgakow, Дневник духовный, [w tegoż:] Дневники, s. 194.

[7] S. Bułgakow, Choroba – śmierć – życie, przeł. H. Paprocki, „Novum”, 20(1979), z. 11, s. 148-177.

[8] Cyt. za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań-Warszawa, Pallotinum, 1980.

[9] Najpełniejszy zbiór notatek i listów S. Bułgakowa to monografia Дневники, Liwny, 1998.

[10] Św. Ignacy Antiocheński, List do Rzymian, rozdział 4.

[11] Matka Teodozja, Światłość i śmierć (Świadectwo o ostatnich dniach o. Sergiusza Bułgakowa), przeł. H. Paprocki, „Novum”, 20(1979), z. 11, s. 179.

[12] W katalogu Instytutu Teologicznego Świętego Sergiusza maszynopis ten skatalogowano jako: Kоробка III. Машинопйсные и печатные тексты, 17, разное.

[13] Mt 6,10 (uwaga tłumacza).

[14] Mowa o żonie, Jelenie Iwanownej Tokmakowej (1868-1945) (uwaga tłumacza). Por.: S. M. Połowinkin, S]m<[ sw[. S]rgi[ Bulgakowa, [w:] S. N. Bulgakow. R]ligiozno-filosofskij put<, Moskwa, 2003, s. 9-28 (uwaga tłumacza).

[15] Ojciec Sergiusz Bułgakow miał czworo dzieci: Marię (1898-1969), Fiodora (1902-1991), Iwana (1905-1909) i Sergiusza (1911-2005) (uwaga tłumacza).

[16] Mowa o synu Sergiuszu (1911-2006), ekspercie w dziedzinie produkcji żywności (uwaga tłumacza).

[17] Mowa o synu, Sergiuszu Bułgakowie (1902-1991), który nie wyjechał z Rosji. W 1945 r. zawarł związek małżeński z Natalią Michajłowną Niestierową, córką znanego malarza rosyjskiego (uwaga tłumacza).

[18] Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki w II niedzielę po Pięćdziesiątnicy, w święto Wszystkich Świętych Rosyjskich.

[19] Por. Ps 81,8 (uwaga tłumacza).

[20] Mowa o ojcu, Nikołaju Wasilewiczu Bułgakowie (1841-1912) (uwaga tłumacza).

[21] Ap 22,20 (uwaga tłumacza).

[22] Ap 22,20 (uwaga tłumacza).

[23] Porównaj przypis 6.

[24] Mk 10,9 (uwaga tłumacza).

[25] Matką ojca Sergiusza Bułgakowa była Aleksandra Kosminiszna Bułgakowa, z domu Azbukina (?-1906) (uwaga tłumacza).

[26] Wezwanie z ektenii w liturgii prawosławnej (uwaga tłumacza).

[27] J 21,18 (uwaga tłumacza).

[28] Metropolita Eulogiusz (Wasyl Siemionowicz Gieorgijewski, 1868-1946), egzarcha patriarchy ekumenicznego dla parafii rosyjskich w Europie Zachodniej (uwaga tłumacza).

[29] Mowa o problemach ojca Sergiusza Bułgakowa z władzami kościelnymi z powodu jego teologii (uwaga tłumacza).

ks. Sergiusz Bułgakow