tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc ósma
2012-03-14
1. Ty mi nie wierzysz, i moje myśli, przekonując ciebie nie mogą cię przekonać. Kogóż i kiedy przekona jedna abstrakcyjna myśl? – Nie w poszukiwaniach i dowodach małego rozumu jest prawda mojej kontemplacji, nie tylko w uchwyceniu przez rozum. W tym celu, żeby prawda stała się dla ciebie godną zaufania, godną wiary powinnaś ją uczynić ty. Wszechjedna Prawda jest i życiem, i bytem, i miłością. Przyjmując ją jako wszystko – całym życiem i całą miłością przyjmując ją – ty uczynisz ją godną zaufania, postawisz ją ponad swoimi wątpliwościami… Nas nie uczy rozum, nas uczy Miłość Wszechjedna. Słuchajmy jej słów!… Otwórz zakurzone stare księgi, w nich znajdziesz słowa o Miłości i szczęściu tych, którzy poznali Boga Miłością, których pali Miłość do Niego…

Te słowa kochających są zgodne z moimi. Co prawda, bardziej aluzjami i obrazami, niż pojęciami wyjaśniają one naturę mistycznej miłości. – W Miłości do Boga pławi się dusza i rozpływa się w Bogu, siebie zatracając: i swoje granice, i swoją samoświadomość. Jej wola w pełni, do nierozróżnienia, upodabnia się do woli Bożej. A jednak mimo to wspomina ona o tym i coś różnego w niej zachowuje się nawet przy pełnym połączeniu z Ukochanym. Dusza przelewa się w Ukochanego, cała w Niego przechodzi; lub wchodzi w samą siebie, w swoją głębię i tam Go znajduje, w głębinie swojej niezbadanej. Tak wahając się i niepokojąc wznosi się moja dusza w burzy żądz i pragnień. Jednak im głębiej się ona pogrąża, tym jest cichsza. Słyszę tę bezdenną ciszę mojego oceanu, zawsze mnie ogarniającego, i z niego dosłownie wylewa się światło lub rozlega się dzwon… Przypominam sobie stare baśnie o świętym grodzie, ukrytym w cichej głębinie[1].

Rozpalona Miłością i złączona z Miłością, przebóstwiona dusza jakby staje się bogiem: ona odczuwa i pragnie, jak Bóg. Kieruje nią wola Boża lub – wola Boża stała się jej wolą – ona sama kieruje Bogiem. Na chwilę tożsamą z wiecznością ona przestaje być sobą, traci całą swoją stworzoność: powraca do tego niebytu, z którego wezwał ją Stwórca, staje się nicością we Wszech-jednej Nicości, zapomina się w śnie, ogarnięta przez bezgwiezdną noc.

Dla religii i mistyki, które znają tylko Boga jedynego, niemożliwe jest powstanie duszy w Bogu z niczego, odtworzenie jej osobowego bytu, i dla nich nieuniknione jest odejście w panteizm. – Przecież powstanie w do bytu osobowego w łonie Boskiej Nicości możliwe jest tylko wtedy, jeśli Nieskończoność sama sobie wyznacza granice, zniżając się do granic osobowego bytu duszy. W mistyce chrześcijańskiej, znającej połączenie w Bogu nieskończoności z Jego wewnętrznym samoograniczeniem się hipostazą, z samoograniczeniem hipostazy i wcieleniem jej w jednego człowieka, zaznaczona jest droga do przezwyciężenia panteizmu.

W ekstazie zapomnienia o sobie dusza umarła i stała się bogiem. Jednak zostawszy nim, ona żyje Bożym życiem, przewyższającym rozliczne ruchy i spokój, życie i śmierć. Będąc bogiem i w Bogu, ona staje się Synem, Bosko rodzi się w Nim; rozpłynąwszy się w potoku Bóstwa, w Synu wlewa się w formę Jego pokory lub uniżenia i w Nim siebie, jako stworzenie znowu znajduje. Ona już nie jest tylko Bożym Życiem, ale Bożym życiem, okazanym w niej, jako w stworzeniu, z nicości wyprowadzanej i w sobie samej nicością pozostającą. Znajdując meta-osobowy byt w hipostazie Chrystusa, ona znajduje we wszechjedności Chrystusa osobę Jezusa Chrystusa i siebie, jako przez Niego stworzoną Jego towarzyszkę. Tak w przeciwstawieniu stworzonej samoświadomości Jezusa pojawia się jej stworzona samoświadomość i staje się możliwym połączenie z Jezusem mocą jednoczącej Miłości, po to, aby znowu przez Niego powrócić do Słowa przez słowo i Trój-jednię w Boski Mrok, i tam spełnić krąg Miłości.

W Chrystusie, w Słowie dusza ma kontakt ze stwórczym Jego dziełem. Ona z Nim i w Nim tworzy cały świat: i przestrzeń, i czas, i prawa myślenia rozumnego, i prawa naszej zmysłowości. Ona tworzy wszystko, co jest zmysłowe, jako swoje, tworzy siebie samą: siebie i swoje dopełnienie, w jedności z którym osiąga cały świat i łączy się z dwu-jednią Chrystusa i Sofii. Przez to Boże dzieło niewątpliwe jest jej poznanie i nie jest fałszywa jej miłość. Z odwagą ona mówi: „Wszystko mogę w tym, kto mnie umacnia”[2]. Utożsamia też siebie z Chrystusem: „Już nie żyję ja, ale żyje we mnie Chrystus!”[3]. jak Chrystus powinna ona w Nim i z Nim rozlewać się w świecie, dzielić się, to znaczy cierpiąc i cieleśnie umierając, zbawiać – wprowadzać do Bóstwa stworzenie, męką swoją je odkupić – „Dla wszystkich stałem się wszystkim, żeby wszystkich zbawić”[4].

 

2. „Bóg nie jest Bogiem martwych, ale Bogiem żywych”[5]. Chrystus-Człowiek jest realny w wielo-jedności wszystkich ludzi: którzy już odeszli w czasie, żyją w czasie i jeszcze w nim nie przyszli. Do Chrystusa jest podobny Chrystus-Jezus, i podobny jest każdy z nas, w wieczności od razu dziecię i starzec, jeden w pełni swojego bytu czasowego. Pełnia mojej cielesności jest jedynie w całej cielesności: w jedności całego mego życia cielesnego od poczęcia do powrotu do żywiołów świata i w jedności samych żywiołów. Taka jest ona w autentycznej swojej realności, we wszech-czasowym i wszech-przestrzennym życiu Chrystusa.

Chrystus jest Wszech-jeden. Będąc wszystkimi nami i każdym z nas, wszech-jednie przebywając w każdej chwili, On przyjmuje w siebie także nasz podział, który bez tego przyjęcia istniałby tylko dla nas. To nie On go tworzy, to nie jest Jego niedostatek, to nie jest Jego grzech i wina. Ale On go przyjmuje, on jest Jego cierpieniem, Jego męką, czyniącą realnym nasze straszne marzenie, wybawiającą nas od czasowo-przestrzennego naszego bytu.

Chrystus żyje w każdym z nas: „Przez Niego żyjemy, i poruszamy się, i jesteśmy”[6]. On cieszy się z wszystkiego, co daje radość, ale On cierpi we wszystkim, co cierpi. W niepojęty dla nas sposób, jedynie jasny dla nas na chwilę, jednością jest w Nim radość z cierpieniem, cierpienia niewinnych dzieci są nieoddzielne od radości winnych ojców. Nam, żyjącym na ziemi, rozdzielonym, w pełni objawiony jest Chrystus cierpiący i umierający. Dla nas i za nas On został ukrzyżowany na Golgocie.

 

3. Jak mam kochać Chrystusa, jeśli już kocham ciebie, ukochana, jeśli poza tobą nikogo nie mogę kochać?

W miłości do ciebie znajduję pełnię mojej osoby. Bez ciebie nie jestem pełny, bez ciebie jestem tylko jedną połówką, w niewystarczalności myśli i woli bezsilną, aby odnaleźć swoją jedność. Przez ciebie i z tobą znajduję moje i twoje ukoronowanie, do którego trwożliwie i niepełnie dążyłem, dopóki ciebie nie poznałem, dopóki żyłem daleko od ciebie.

Niepokoiła mnie myśl: jak mogę kochać innych, jeśli kocham ciebie. Jednak Miłość sama mi powiedziała, że innych kocham inaczej, że mogę ich doskonale kochać jedynie w jedności z tobą przez ciebie. – Niepełna jest miłość, rozdrabniana w posiadaniu wielu i w oddaniu siebie wielu. Nie mogę całkowicie zjednoczyć się ze wszystkimi, jeśli wszyscy są od siebie różni. A oni są różni, gdyż po cóż inaczej kusiłaby mnie ich wielość? Gdyby każdy z nich dopełniał mnie tylko pod jakimś jednym względem, to na czym bazowałaby jedność mojej miłości? – Nie na mnie samym: ja mogę (jeśli tylko mogę) zrealizować jedynie jedność posiadania. Przecież ja w całości nie jestem potrzebny każdemu z kochanych, każdemu nie mogę oddać całego siebie: jestem tylko jakoś związany z drugim, z trzecim, z czwartym. I nikt z kochanych przeze mnie całego mnie nie dostanie, żaden z nich nie będzie w pełni mną dysponował, u każdego pozostanie pragnienie tej pełni, przeze mnie nie zaspokojone. Jeśli tak, to nikogo z nich nie będę kochać w pełni samo oddania się, a to znaczy, że i w pełni dysponowania. Miłość jest jedyna. Jest w niej swój porządek: ona łączy innych ze mną całkowicie nie we mnie samotnym, niepełnym, ale w mojej dwu-jedności, gdzie jestem pełniejszy i bogatszy, i w wyższych jednościach, stojących ponad nami.

Pamiętasz wezwania świętych, żeby wszystkich kochać jednakowo? – Słyszysz w nich negowanie świata Bożego, zimną i suchą rezygnację z jego wielorakiego piękna. Dla nich kosmos nie jest wielo-jednością. Nie widzą drabiny łączącej ziemię z niebem, nie widzą wchodzących po niej[7]. Dla nich niezrozumiały jest sam Bóg Wszech-jeden. – „Kochaj wszystkich jednakowo”, mówią, „tą samą czystą miłością. Jednak taką też miłością najbardziej kochaj Chrystusa”. – Chrystusa, czy Chrystusa-Jezusa? Jeśli Jezusa, to czymże różni się od wszystkich pozostałych? Czy tylko tym, że On jest Chrystusem i Bogiem? Przecież oni sami uczą, żeby wspominać Jego życie ziemskie, rozmyślać o Jezusie-Dzieciątku, miłującym sercem przeżywać Jego męki, zbierać wszystkie Jego łzy. Wzywają, żeby kochać indywidualnego człowieka, Jezusa, a nie Chrystusa tylko. – Czy moją ziemską miłość powinienem zamienić na miłość do Niego? Czy w miłości do Niego mam zapomnieć o wszystkich, za których On cierpiał na Golgocie? Cóż więc, czy On na próżno cierpiał i stał się bratem mojej ukochanej? Czy On cierpiał tylko za ciebie jednego? Czy będę potrafił być z Nim jednym, jeśli On ukochał wszystkich i każdego, a ja będę kochał tylko Jego? Czy On o tym nauczał, czy dlatego przelał niewinną krew?

Tak, jestem z Nim jednym. Natomiast od indywidualnego człowieka Jezusa jestem oddalony w czasie i nigdy nie zobaczę Go w czasie. Na zawsze zniknęły ślady Jego nóg na polach Palestyny, na zawsze ukryła się w ziemi przelana przez Niego krew. On zmartwychwstał i zjawił się uczniom. I „pałało w nich serce”[8], kiedy do nich mówił, ale nie od razu Go rozpoznawali, a kiedy już rozpoznali – stawał się dla nich niewidzialnym. Zmartwychwstały był człowiekiem, a nie „duchem bez ciała i kości”[9], ale był człowiekiem przemienionym. Nie istniały już dla Niego nasze przestrzeń i czas, i dosłownie jak w cudownym i boskim śnie przemieszczały się chwile spotkań z Nim. On zjawiał się i zjawia się teraz świętym, ale w swojej przemienionej postaci. W tajemniczym zachwycie duch nasz może przezwyciężyć czas – widzieć Jezusa rodzącego się, cierpiącego na krzyżu, słyszeć Jego przedśmiertne jęki. Jednak nikt, kto rzeczywiście jest obecny przy Jego ziemskim życiu, rzeczywiście widzi Jego łzy i słyszy jęki, rzeczywiście stoi u podnóża krzyża, nie może podnieść ręki, aby powstrzymać zadawany Jemu cios, aby podtrzymać Jego wycieńczone ciało. Nikt nie może wmieszać się w Jego ziemskie życie, jak ja nie mogę wmieszać się do dziecięcych zabaw mojej ukochanej.

Miłość do Jezusa nie może być pełna jako ziemska miłość, nie może dlatego jeszcze, że tylko jedna była na ziemi Jego oblubienica, Przeczysta Matka. Nie tą miłością, którą kochamy nasze wybranki, powinniśmy kochać Jezusa. W miłości do Niego nie spełni się nasza ziemska miłość, jeśli ona nie odrzuci całego życia ziemskiego, uświęconego przez Jego wcielenie. Chcemy przyjąć w siebie Jego pełnię. Natomiast Jego pełnia w dwu-jedni Jego z Marią Dziewicą. Jedynie przez moją dwu-jednię z ukochaną mogę całkowicie przyjąć dwu-jednię Jego osoby. Jeśli natomiast trwając w uporze „ze względu na Niego” odrzucę ziemską miłość, to nie zrealizowawszy tej dwu-jedni, zdeformuję i zbrukam moją miłość do Niego.

 

4. Czymś bardzo ziemskim są przeniknięte słowa św. Teresy, kiedy ona mówi o „pięknie i białości rąk Jezusa Chrystusa”, o swoim duchowym małżeństwie z Nim[10]. „Oblubienice Chrystusowe” „omdlewają z pragnienia”, „słodko spoczywają” z Nim. One trzymają Go jako Dzieciątko na swoich piersiach, lub też On sam jako piękny młodzieniec pochyla się nad nimi i całuje je gorącym pocałunkiem. „Z ust Oblubieńca spijają one mleko i miód”, ściskają Go w swoich objęciach. Piersi niektórych z nich, wbrew prawom przyrody, zaczynają toczyć słodkie mleko[11]

Niebezpieczeństwo odrzucania życia lub ubóstwienia ograniczonej empirii rodzi się w mistycznej miłości do jedynego Boga, kiedy nie zna się Jego trój-hipostazy i nie wierzy w Jego wcielenie. Inna, nie mniejsza pokusa rodzi się, gdy miłość zostaje skoncentrowana na Najsłodszym Jezusie i ze względu na Niego, na człowieka, chce przezwyciężyć niezmienne prawa ziemskiego bytu. W tym wypadku do tego, co powinno być wieczne w Bóstwie, przenosi się wszystko to, co jest ziemskie, potrzebne na ziemi traktuje się jako meta-ziemskie, jako samo Bóstwo. Tego typu erotyczna mistyka najwyraźniej występuje w katolicyzmie, z pychą wnoszącego czysto ludzkie elementy do Trójcy przez afirmowanie Filioque, a szczególnie występuje u kobiet. Jednak i słowa św. Bernarda są pełne miłosnego znużenia…

Ziemski stosunek do Jezusa przekształca miłość do Niego w mistyczny nierząd, przenoszony w ogóle na miłość do Boga, brukający także nieskalaną Dziewicę i Matkę. Pod wpływem jezuitów, kierowanych przez św. Teresę, wspaniale rozkwitała erotyka mistycznej miłości. Jest ona wyraźna w „Kulcie Serca Jezusowego”, a jeszcze wyraźniejsza w kulcie Marii. Jest ona niewątpliwa w pobożnych radach, żeby dobrze ukryć się w nocy, aby nie zasmucać niewinnych spojrzeń Przeczystej Dziewicy – w wysławianiu biało śnieżnej piersi Marii lub słodyczy Jej mleka. „Nie ma niczego” – woła poeta jezuita – „piękniejszego od piersi Dziewicy Marii, niczego słodszego od Jej mleka, niczego doskonalszego od Jej łona!…”. Do życia wiecznego przenosi się całe życie ziemskie. – Na niebiosach są cysterny, w których nie wstydząc się siebie nawzajem, kąpią się święci. Urządza się tam uczty, maskarady, bale. „W mieszkaniach wiecznego szczęścia małżonkowie obsypują się nawzajem ziemskimi pieszczotami, całują się, obejmują”… Oni dysponują wszystkimi naszymi zmysłami, ale zwykle chodzą nago, ubierając się jedynie na święta, dla rozrywki…

Takie rozumienie miłości do Jezusa, taka miłość nie jest czymś innym, jak deformacją autentycznej miłości. A to, że wyrasta ona na gruncie skrajnej ascezy, świadczy o wewnętrznej chorobie ascetycznej mistyki. Oczywiście, można powiedzieć, że miłość, ogarniając całą ludzką istotę, w nieunikniony sposób jest erotyczna. Jednak podobna erotyka zagraża i religijności, i zdrowemu poczuciu życia. Można tłumaczyć mistyczną erotykę jako mimowolną deformację autentycznej miłości do Chrystusa Jezusa z powodu niezaspokojenia ziemskiej, zmysłowej miłości. Nie jest to jednak ostateczne wytłumaczenie. – Miłość zawsze jest przedmiotowa: ona nie istnieje bez ukochanego, swój ukochany jest też w zmysłowej miłości. Zmysłowa miłość jest niemożliwa w odniesieniu do Jezusa i dlatego nie powinna mieć miejsca. Przeniknięcie zmysłowości w miłość do Jezusa w istocie nie jest czymś innym, jak połączeniem autentycznej miłości do Niego ze zmysłową miłością mistyka do nieznanej mu jego ukochanej. Mistyk odrzuca wszelką myśl o tej ukochanej, nie chce jej nawet znać, a jednak kocha ją, chociaż myśli, że kocha tylko Jezusa. On zdradza swoją ziemską wybrankę i tym bruka zupełnie inną miłość do Jezusa, której nie może osiągnąć bez osiągnięcia swojej dwu-jedni z ukochaną. Takie poplątanie jest możliwe, ponieważ Jezus jest Chrystusem, Człowiekiem Wszech-jednym, i każda indywidualna miłość istnieje tylko w Chrystusie.

 

5. Sam jest integralny i doskonały jedynie w dwu-jedni z moją ukochaną. Jeśli kocha mnie Chrystus, to kocha mnie całego, kocha mnie jako autentyczną dwu-jedną osobę, nie pokaleczoną przez mój dobrowolny grzech. W tej miłości On przyjmuje mnie całego, gdyż w mojej dwu-jedni nie jestem mniejszy, a jestem większy, niż w samotności: nie jest to abstrakcyjna jedność, a realna dwu-jednia. Ukochana i ja tylko w pełni naszej możemy Jego kochać: On nie jest moim konkurentem, On błogosławi nasz związek. On sam jest bowiem dwu-jeden, gdyż jak inaczej mógłby kochać mnie dwu-jednego?

Czy jednak wtedy mogę kochać Jezusa i Dziewicę Marię tylko tak samo, jak i wszystkie inne pary, ze mną, z moją jedne w wielo-jedności Miłości Chrystusa? – Nie. Tylko Jezus hipostatycznie jest jeden z Drugą Hipostazą, tylko On jest Chrystusem, prawdziwym Bogiem. On jest moim bratem według ducha i według ciała, jest jednym z nas. Jest jednak człowiekiem doskonałym, bez winy, który przezwyciężył swoją stworzoność. We wszechjedności Adama On jest jedynym autentycznym centrum, wszystkie inne włączającym w siebie, wszystkich przewyższając swoją doskonałością. On jest kamieniem węgielnym[12], podstawą świata, początkiem porządku, koroną stworzenia. W miłości do Niego znajduję, dwu-jeden, swoje miejsce wśród ludzi; przez miłość do Niego łączę w jedność z moją parą wszystkie pary i staję się Chrystusem Wszech-jednym, Kościołem, Jego ciałem.

Moja miłość do innych jest zrozumiała przez miłość i w miłości do mojej jedynej. Kochając ją chcę, aby ona tak samo jak ja kochała mojego przyjaciela, jak ja – z nim cieszyła się i smuciła. Jestem szczęśliwy, widząc jej uważne spojrzenie, skierowane na niego, i uśmiech, i pragnienie spodobanie się jemu. Jestem gotów słuchać bez końca, kiedy ona o nim mówi. – W niej, w jej słowach on tak lub inaczej stoi przede mną, inny, a jednak ten sam. Jego postać jest jaśniejsza, bardziej zrozumiała jest jego droga mi osoba. W niej on mnie raduje, jako piękny w swojej niepowtarzalności… A z nim, z nim rozmawiam o niej. Inaczej przełamuje się jej postać w nim, innymi słowami niż ja, on jej się objawia, jakby nowymi perłami ozdabiał miłą twarz… Rośnie, rośnie moja miłość, przelewa się w nieskończony świat. Niesie nowe szczęście i nowe słyszę dźwięki w jej przepięknej pieśni… Świetlista i łagodna jest moja miłość… Czy nie widzisz, jak wszystko, co duchowe, w niej jaśnieje w naszej miłości do niego, trzeciego, w jego miłości do nas dwojga? On ma swoją ukochaną. Czyż jednak nie wiąże nas wszystkich w jedno wieczna nasza miłość? Być może, nie zrozumielibyśmy całego piękna naszej duchowej miłości, gdybyśmy go nie kochali, gdybyśmy z nim nie mieli kontaktu…

W miłości objawia się nam Piękno, objawia się Prawda i Dobro. Bez nich nie możemy kochać, bez nich mnie i ciebie nie będzie, nie ma. One są nam potrzebne, potrzebne jak powietrze, jak ambrozja – pokarm nieśmiertelnych. Chcemy, żeby one były w nas obu i w nim, w naszym kochanym przyjacielu, w jego kochanej parze. My już znamy jego autentyczne, z Pięknem, Dobrem i Prawdą zjednoczone „ja”. Kochamy w nim możliwość niepowtarzalnego wyrażenia tej trój-jedni, jego osoby, realizowanej przez niego i – czyż tego nie chcemy? – wraz z nim przez nas. Ona jest realizowana, ale jeszcze nie zrealizowana: jeszcze nie ma w niej pełni Piękna, Prawdy i Dobra… Czy jednak możemy nie kochać Tego, w którym to wszystko jest, w którym doskonała ludzka osoba, ukoronowawszy swoją wyjątkowość w wyrazie całej pełni trój-jedności? Inaczej kochamy Jego, inaczej, niż naszego przyjaciela, gdyż inna jest Jego osoba, inna jest jedność. W Nim, nigdy nie słabnącym, w Nim nieskalanym, zawsze i wszystkim doskonałym, postrzegamy jedność Jego z Bogiem samym, tę jedność, co nas przyzywa i wyciąga z padołu grzechu i cierpień. W Nim postrzegamy to, czym powinniśmy być i będziemy, chociaż inaczej. On jest początkiem naszego przebóstwienia, bez Niego dla nas niemożliwego. Będziemy bogami, przezwyciężywszy nasz „upadek”. Jednak nie obrażamy się, jeśli Chrystus do nas nie zstępuje, jeśli Chrystus nie spełnił swego ziemskiego dzieła. On jest naszym bratem i prawdziwym przyjacielem, który wskazał nam właściwą drogę, nauczycielem i wodzem. Przez wiarę w Niego, przez miłość i w miłości do Niego osiągamy cel. Po osiągnięciu z miłością pokorną i świetlistą skłonimy się przed Nim, jako zbawieni przez Niego, nauczeni przez Jego życie.

Nasze dwu-jedno „ja” jest centrum nieskończonego świata. Z niego we wszystko przelewa się nasza miłość, wszystko ogarniając w harmonijnym, pięknym porządku. Ona jest słońcem palącym i roztapiającym nasze dusze, która tam, w dali oświeca granice ostatecznej ciemności. Popatrz jednak, ileż na niebie świateł dokonuje swego biegu wokół Niewidzialnego Słońca, ileż jaśniejących gwiazd na niewidocznej szacie Ojca! Wszystko jaśnieje, płonie żywymi ogniami. Wszystko dokonuje swojej drogi wokół Jedynego Słońca… Jedynie w Miłości do Jezusa jest pełna i doskonała nasza Miłość. On jest jedynym prawdziwym centrum całego stworzonego świata. On jest Nieruchomym Słońcem Miłości.



[1] Mowa o legendzie o grodzie Kitieżu, por. Opowieść o niewidzialnym grodzie Kitieżu, [w:] Opowieść o niewidzialnym grodzie Kitieżu. Z legend i podań dawnej Rusi, wybór i przekład R. Łużny, Warszawa, 1988, s. 229-238.

[2] Flp 4,13.

[3] Ga 8,20.

[4] Niedokładny cytat z 1 Kor 9,22: „Stałem się wszystkim dla wszystkich, aby uratować za wszelką cenę choć niektórych”.

[5] Mt 22,32.

[6] Dz 17,28.

[7] Por. Rdz 28,12-13.

[8] Łk 24,32.

[9] Łk 24,39.

[10] Santa Teresa, Libro de su vida, [w tejże:] Escritos, Madrid, 1885, I, s. 84.

[11] Santa Teresa, Conceptos del amor de Dios, [w tejże:] Escritos, I, s. 399.

[12] 1 P 2,6; Ef 2,20.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki