tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc szósta
2012-03-14
1. Bóg jest Miłością[1], wszech-jednym i jedynym Bytem, doskonałym, samowystarczalnym. Jeśli On jest Miłością, to znaczy, że On kocha. Nie ma jednak Miłości bez kochającego i kochanego, a kochający powinien być inny, niż kochany. Kogo może kochać nieskończony Byt tak, żeby wlać w niego całą swoją nieskończoność i nim napełnić całą swoją nieskończoność, napełnić tak, żeby być doskonałą Miłością? – Nie mnie, gdyż jeśli rozszerzę się do nieskończoności i przyjmę w siebie świat oraz całą nieskończoność, nie będę mógł przyjąć Bóstwa jako ten, kto ma początek, jako niedoskonały. Jeśli Bóstwo kocha tylko mnie i cały świat, całe swoje stworzenie, Jego miłość jest niepełna, niedoskonała, a Ono samo nie jest już Bóstwem. Jeśli Bóg jest Miłością, nieskończenie kocha i jest kochany przez nieskończone, siebie całego przelewa w nie i jego całego w siebie przyjmując. Natomiast nie ma i nie może być dwóch nieskończoności równie doskonałych, to znaczy dwóch Bogów: nieskończoność nie zna granic i nigdzie nie znajduje kresu. – Jeśli Bóg jest Miłością, kocha od siebie różnego Boga, ale ten Bóg, od Niego różny, jest Nim samym. Bóstwo jest jedno, jedno i jedyne, ale jest też podwójne, gdyż jak i podwójną jest Miłość. Realna i pełna jest Jego jedyność, ale realna i pełna jest też jego dwu-jednia. Jak w miłości do mojej ukochanej jednym jestem z nią, a jednak od niej różnym.

Żyjąc Miłością, posiadając ją, objawiając ją w naszej ziemskiej miłości, od samej Miłości uczymy się tego, czym ona jest, jaka jest jej natura. Świat jest objawieniem Boga, jest Teofanią, Teofanią jest też każdy z nas, autentyczne „ja” i dwu-jedyne, objawienie Boga-Miłości. W doświadczeniu naszej miłości znamy tylko dwie jej postaci: miłość między jedno-istotnymi – taka jest miłość między ludźmi – i miłość między ino-istotnymi, jaką jest nasza miłość do Boga i Boża do nas. Innej miłości nie znamy i tylko w tych granicach możemy osiągnąć Boga-Miłość. Ty powiesz: „Boża Miłość jest nam całkowicie niedostępna. Nie nam o niej mówić!” – Jednak dlaczego, powiedz mi, kocham tę Miłość, a tym samym jakoś ją poznaję? Dlaczego ona mnie pociąga, zstępuje ku mnie i we mnie w miłości do mojej ukochanej?

Dwu-jednia „ja” z moją ukochaną. Jednak ja z nią jestem jednej natury i jedność nasza jest jednością dwóch osób. Natura moja i ukochanej są tożsame z naturą wszystkich mieszkańców ziemi, całego świata Bożego. Jest tylko jedna stworzona istota, realna i określona nie w swojej oddzielności (takiej oddzielności nie ma), a w hierarchicznej całości jej indywidualizacji, coraz większych, coraz bardziej konkretnych aż do mnie i mojej ukochanej. Ta istota – to Dusza Świata[2], a w swoim cielesnym bycie – Adam Kadmon[3], zawierający w sobie cały świat. On zawiera w sobie świat jako wielo-jedność wszystkich swoich indywidualizacji, jako realną i konkretną jedność, przekraczającą przestrzeń i czas. Jest on we wszystkich mężczyznach i kobietach, jednoczonych teraz w czasie, w nieustannym kołowrocie samo-rozlania się i samo-zbierania, śmierci i życia. Osoba każdego z nas jest realna, chociaż i nie tak ograniczono oraz oddzielnie, jak wygląda ona w czasie. Realna jest też nasza dwu-jedna osoba: ona jest całym człowiekiem, zawierającym w sobie cały świat inaczej, niż pozostali ludzie, chociaż ze wszystkimi jedna w Adamie Kadmonie.

Taki jest jeden rodzaj Miłości, miłość jedno-istotnych; innym jest moja miłość do Boga i Boga do mnie. Tutaj nie ma jedno-istotności, Bóg i ja jesteśmy różnej natury, jeśli tylko można nazwą „istoty” określać Boga. Boża istota jest wszystkim, moja natomiast – niczym. Dlatego też, jeśli w całości jestem jednym z Bogiem, w niezgłębiony sposób wszystko mogę od Boga przyjąć, kochać i osiągnąć, ale w moim przeciwstawieniu się Bogu, a tak, jak sam On siebie przyjmuje, kocha i osiąga. Nie na dwu-jedni natur bazuje moja miłość do Boga, a na dwu-jedni wszystkiego i nicości. Wszystko, co ja przyjmuję jest nicością, ale w przyjęciu nicości – wszystko jest „moje”, moje myśli i uczucia, pragnienia moje i sama moja osoba – wszystko jest w Bogu uczestniczącym w mojej stworzonej ograniczoności. Wszystko we mnie jest Boże, ale wszystko jest też moje, mnie darowane i przeze mnie przyjęte. Jesteśmy jedni z Bogiem i różni, a między nami możliwa jest miłość.

Nasza miłość, ukochana miłość jedno-istotnych, wskazuje nam drogę do osiągnięcia Boga-Miłości, Miłości doskonałej w sobie. Ten, kto nie znalazł swojej wybranki, kto nie poznał miłości, nie pozna także Boga. Ten, kto odrzucił ziemską miłość, nie przeniknie tajemnicy życia Bożego. Dla niego Bóg pozostaje tylko jednym. Nie znajdzie siebie w Bogu, otoczony wiecznie jaśniejącym mrokiem. Tylko sama Miłość, trój-jedna w dwu-jedni, ma moc odkrycia swojej trój-jedni. A ona odkrywa ją tylko temu, kto nią i w niej kocha ukochaną. W nim ona się odbija jako Miłość jednej istoty trój-hipostatycznego Boga.

 

2. Bóg jest jedną i jedyną istotą. Natomiast realnie są różni jedno-istotni Bóg-Kochający i Bóg-Kochany. I Kochający, i kochany – są centrami lub oporami bytu Miłości w Bogu lub Bogu-Miłości, Jego Hipostazy lub – na nasze podobieństwo – Boże osoby. Natomiast różnica między osobami Bożymi nie może być taka, jak różnica między kochającymi się ludźmi. – Każda z Hipostaz jest doskonałą indywidualnością, pełnią samo-ujawnienia się Boga i równocześnie obie Hipostazy są w pełni jedne, jedne według istoty, dwu-jedne w swojej hipostatyczności. Pozaczasowo Ojciec całkowicie oddaje siebie Synowi i całkowicie przyjmuje oddającego się Mu Syna. Każdy z nich jest całym i jedynym hipostatycznym Bogiem, i każdy w pełni oraz doskonale wyraża siebie jako Hipostazę różną od drugiej. Meta-istota Boga, jeszcze nie-Miłość, wyraża się jako jedyną w doskonałej dwu-jedni dwóch doskonałych Hipostaz. Przez to przejawia się Ona nie tylko jako istota, jako nie-Miłość, ale także jako Hipostaza i Miłość autentycznie dwu-jedna. W zrodzeniu lub przejawieniu hipostatycznym lub meta-osobowego swojego bytu staje się mata-istota Boża Ojcem, jako Bóg stający się hipostatycznym i jako Bóg rodzący ukochanego – Syna: staje się też Ona i Synem, Bogiem zrodzonym przez Ojca i z Nim współistotnym.

Rodzenie Syna w stawaniu się meta-istoty Bożej Ojcem, jest koniecznym warunkiem Miłości, jak i wewnętrznym rozdzieleniem nierozdzielnego. Nie jest to jeszcze miłość, gdyż Miłość nie tylko dzieli i godzi w podzielonym, ale także jednoczy, wiąże podzielone w wielo-jedność, tworząc życie. Tworzona przez Miłość jedność jako wielo-jedność nie może być „pierwszą” lub istotową jednością Boga: istota Boga od zawsze i niezmiennie jest jedna (nie wielo-jedna) i wiązane jest nie przez naturę, a przez Hipostazy. W swojej naturze dla nas, o innej naturze, a raczej nie-istniejących, Bóg nie jest Miłością i jest nieosiągalny. Bóg może stać się Miłością i znanym tylko na podstawie swego rozdzielenia. Jednak ani samo rozdzielenie, ani Ojciec, ani Syn nie są jeszcze Bożą Miłością. Miłość rozdzielając się jednoczy, Ojciec i Syn kochają się wzajemnie, potrzebując wiecznego rozdzielenia i wiecznej jedności. Ich Miłość jest taka sama, jak nasza. Jak i my, Oni kochają Miłością, nie daną jeszcze całościowo w rodzeniu Syna przez Ojca i Miłość, jedna z naszą, powinna być także różną. Zakładając rozdział, zjednoczenie pojawia się „po” nim. Miłość rozdzieliwszy się jednoczy się, dokonując swój wielki krąg, chociaż ona jako pełnia wielo-jedności, „pierwsza” i „wcześniej” w rozdzieleniu i w zjednoczeniu. Tak samo w naszej rozłące przedwiecznej, o ukochana, w naszej rozłące słabo migoce Boża światłość odbitej przez nas Miłości. Miłość Boża jedna z Ojcem i Synem, jedno-istotna z Nimi: nie może ona natomiast trafić do Boga z zewnątrz – poza Bogiem nie ma nic. Jest ona jednak różna od Syna i Ojca, a jej różnica nie może w Bogu być tylko hipostatyczna lub osobowa. Dlatego Miłość jest trzecią hipostazą, przywracającą Bożą jedność jako wielo-jedność, jako trój-jednię życia hipostatycznego. Ona jednoczy, wiąże Ojca i Syna, i siebie samą.

Strzeż się błędu: wieloznaczne jest imię Miłości! – Bóstwo jako Meta-istota Jedyna – nie-Miłość, Miłość przewyższa. Jego Trój-jednia jest hipostatyczna – pełnia i doskonałość Miłości, sam Bóg-Miłość. Ono meta-czasowo dzieli się na Ojca, Syna i Ducha Świętego, i meta-czasowo znów się jednoczy, zawsze podzielone i zawsze jedno, od razu – jedno, podzielone, trój-jedno. Z Niego, z Miłości Doskonałej, pochodzi i podział, i zjednoczenie. Ono było nazwane Ojcem na I Soborze Powszechnym, kiedy ojcowie mówili o Synu współistotnym jako zrodzonym „z natury Ojca” (gr. ek thV ousiaV[4]) i jest przez nas myślane, gdy modlimy się do Ojca jako jednego Boga. W tym sensie „Ojciec” – Bóstwo stające się bytem trój-hipostatycznym, Miłością, i zostające nim. Natomiast w innym znaczeniu mówimy o „Ojcu” jako o jednej z Hipostaz. Hipostaza Ojca już nie jest pełnią Miłości, a Miłością jako dzielącą, określającą siłą. On rodzi Syna i wyprowadza Ducha, On jest Kochającym i w odpowiedzi Kochanym. Równie pełnią Miłości nie jest Syn jako Kochający i w odpowiedzi Kochany, przeciwstawiony, podobnie hipostatycznemu Ojcu, i Ojcu i Duchowi. W końcu i Duch Święty nie wyjawia w sobie pełni Miłości. Duch – Miłość – siła jednocząca, przywracająca to, co podzielone: On jest – Miłość-Życie, która przeciwstawia się Miłości-Śmierci. On jest – Duchem przede wszystkim, gdyż duchowość jest brakiem przestrzenno-czasowego i rzeczowego przeciwieństwa zewnętrznego. Dlatego On nie jest „rodzony” a „jaśnieje”, „pochodzi”. Jednak pochodzi on od Ojca „przez Syna” (gr. dia tou Uiou, łac. per Filium), gdyż Ojciec jest nie do pomyślenia i nie istnieje bez Syna, a nazwawszy Hipostazę dzielącą, to znaczy Ojca, tym samym nazywamy już rozdzielone, to znaczy Ojca i Syna, i samo zjednoczenie może być tylko przez podział.

Mówią: Duch Święty lub Miłość (w sensie Miłości jednoczącej) pochodzi z „tego, w czym Ojciec i Syn są jednym”, rozumiejąc pod tym Bożą Meta-istotę. Jednak wtedy lepiej i słuszniej jest powiedzieć: „z tego, w czym Ojciec, Syn i Duch są jednym”, gdyż Meta-istota nie jest wyjawiona w dwóch, a w trzech hipostazach i zapominanie o trzeciej oznacza jej pomniejszanie. Jednakże przez to mało powiemy. Przecież nie Meta-istota w sobie i sama z siebie jest źródłem Miłości jednoczącej, a Meta-istota stająca się bytem w trzech hipostazach lub meta-osobowym, to znaczy Ojciec jako zasada bytu trzech hipostaz. Mówić, że Duch „pochodzi od Ojca i Syna” (łac. ex Patre Filioque procedit)[5], znaczy albo nie mówić nic nowego, skoro pod „Ojcem” rozumiemy nie tylko hipostazę, ale także istotę podlegającą hipostazowaniu (ale wtedy dlaczego nie wspomina się i samego Ducha, jako swojego źródła? dlaczego i Syn rodzi się tylko z „Ojca”, a nie z „Ojca i Ducha”?), albo rzucać bluźnierstwo na Ducha Świętego i Syna. Rzeczywiście, w czym, poza istotą, jeden jest Ojciec i Syn? – Tylko w tym, że oni obaj są hipostazami i obaj jednym w trój-hipostatycznej jedności. Jednak w tym nie są różni od Ducha Świętego, hipostazy jednej z nimi. Znaczy to, że należy myśleć o jakiejś szczególnej jedności Ojca i Syna, nie tylko już co do istoty – istota Boża jest jedna i jedyna, nie ma w niej różnic, a o szczególnej jedności bytu hipostatycznego, której Duch nie ma wspólnej z nimi. Poza tym istotową jedność wyklucza także to, że wspomniany jest Syn, a Syn jest imieniem tylko hipostazy. Jeśli tak, to hipostaza Ducha jest biedniejsza i mniejsza, niż dwie pozostałe, dysponujące jeszcze jakąś wspólną jednością, która nie odnosi się także do Ducha, a przecież takiej relacji u tego, który pochodzi od obu być nie może.

Próba zrównania hipostaz w sile i chwale kończy się więc pomniejszeniem hipostazy Ducha Świętego. Duch w tym wypadku jest niższą, mniejszą hipostazą. Jeśli natomiast jego hipostaza jest mniejsza, to niedoskonałe jest jego dzieło. Wtedy także nasze przebóstwienie, obiecane przez Chrystusa, nie może być pełnym, wtedy nie będziemy braćmi Jezusa i „synami Bożymi”, według łaski równymi z Nim, a pozostaniemy niewolnikami żyjącymi pod prawem. Wtedy nie dobrowolnym wysiłkiem synowskim osiągamy jedność z Bogiem, poznanie Boga i życie w miłości w Nim, ale potrzebne jest nam zewnętrzne prawo, jak Żydom: dokładna zasada wiary, nakazy panów, którzy już nie mogą się mylić. Jeśli Duch Święty jest niższy i mniejszy, twórcze i odkupieńcze dzieło Chrystusa nie doprowadza ludzkości do bytu Bożego i ludzkość pozostaje w swojej ograniczoności poza Bogiem. Natomiast będąc poza Bogiem ona jest zmuszona żyć swoim ludzkim, stworzonym życiem. Ona wierzy w swój mały rozum, ustanawiając bezbłędne dogmaty, z pychą przekonana o swojej nieomylności, na próżno stara się zrozumieć Bóstwo na swój sposób, wyrazić w swoich pojęciach i słowach, naiwnie zachwycając się fałszywym złotem swojej logiki. Ciało Chrystusa – Kościół buduje ona na swój wzorzec jako ziemskie państwo i stawia temu Kościołowi cele i zadania ziemskie. Tajemnicza wszechjedność staje się dla niego widzialna „jak państwo weneckie”[6], a na jego czele – człowiek. Przez pomniejszenie Ducha pomniejszony zostaje także Syn Boży, mimo woli percypowany tylko jako człowiek. Negowanie Ducha staje się negowaniem także Chrystusa: to, co ludzkie, zostaje przeciwstawione temu, co Boskie, a miejsce pokory Chrystusa zajmuje pycha stworzenia. Stworzony duch buduje swój ołtarz i chce stać się podobnym Najwyższemu.

 

3. Ziemska Miłość, której szczyt w miłości do ukochanej, prowadzi do progu Bożej tajemnicy, do trój-hipostatycznej jedności Bóstwa. Wznosząc się do nieosiągalnej Meta-istoty, widzimy ją jako nie-Miłość, jako jedność, w której nie ma rozczłonkowania jej pełni, jako jedność przewyższającą rozum, byt i dobro. Osiągając ją nieosiągalnie, dotykając bez dotykania, możemy uchwycić swój własny niebyt, powracając do tej nicości, z której wyprowadziła nas Miłość. Natomiast jednoistotne Bóstwo, nie zmieniając się, nic nie tracąc i nic nie zdobywając, ujawnia się wiecznie jako Miłość w swoim bycie trój-hipostatycznym. Stając się hipostazą Ojca, Ono rodzi hipostazę Syna i w niej osiąga i ogarnia siebie. Jednak dzieląc się Ono przywraca swoją jedność jako odrębną Moc – swoją trzecią hipostazą, Duchem Świętym. W Synu Ojciec jako Jego zasada, i Syn w Ojcu jako współprzyczyna ojcostwa; Duch w Ojcu i Synu, jako ten, który wiąże ich ze sobą i z nimi się łączy. Ojciec w Duchu jako oddzielenie lub wyprowadzenie Ducha; i Syn w Duchu jako wydzielenie, przez które i w którym realizuje się przywrócenie jedności. Duch w Ojcu jako związek podziału z jednością, w Synu – jako jednocząca zasada podzielonego. I jeśli nie ma Ducha jako odrębnego momentu bytu Bożego, nie w tym bycie ani jedności – cechy rozdzielone nie mogą same jej stworzyć – ani podziału, gdyż podział zakłada jedność.

Duch – Miłość w Ojcu, ale w nim – jako Ojciec; w Synu – jak Syn. W Duchu Ojciec i Syn – jako Duch. Inne relacje są nie do pomyślenia w doskonałej i absolutnie prostej naturze. Gdyby w Duchu był jakiś inny rodzaj bytu, On nie mógłby całkowicie znajdować się w Ojcu i Synu, On by nie ogarniał ich w sobie. Duch Święty jest taką samą hipostazą, jak dwie pozostałe. Nie myli się moja miłość do ukochanej nie tylko w tym, że jedna z nami jest Miłość różna od nas, ale i w tym, że Ona jest zasadą naszej osobowości. Nawet kiedy nie myślimy o Bogu-Miłości, a kochamy Prawdę lub Piękno, ich tożsamości z Bogiem nie znając, to czujemy, że nam mało życia we dwoje: nam potrzeba być z innym, z trzecim, współradującym się z nami, aby podzielił nas zachwyt. Czy ten kto kocha, nie chce mówić o ukochanej swemu przyjacielowi, opowiadać jemu o jej pięknie, od niego usłyszeć jej ukochane imię? Jednak on ma rację i wtedy, gdy wraz z ukochaną ucieka przed ludzkimi spojrzeniami i ukrywa swoją miłość, gdyż autentyczny trzeci jest samą Miłością, wszystkich w sobie zawierającą.

Miłość poznaje: ona jest samo-poznaniem jako zjednoczenie tego, kto poznaje, z tym, kto jest przez niego poznawany. Zasada poznania, jako zasada samej Miłości, w rozdziale, w „Ojcu Prawdy”. Natomiast sama żywa Prawda, jako poznawane i poznające ojcostwo, to, że zrodzony przez Ojca – Syn, jest Przedwieczną Mądrością, Logosem i Rozumem. W Logosie Prawda, jedyna rozdzielność Wszechjedności, Ojciec jako rozdzielenie, Duch jako jednoczenie.

 

4. Nie mogę poznać siebie w całości i uchwycić jako jedności lub osoby, nie zebrawszy siebie samego, a zebrać siebie mogę tylko wtedy, jeśli nie jestem bezgraniczny i jeśli poza moimi granicami coś mi się przeciwstawia. Osiąganie samego siebie, samopoznanie, tworzy osobę, w swoim bycie własnym w konieczny sposób ograniczoną. Jednak w mojej miłości ja poznaję, że moja osoba jest jedynie częścią wyższej osoby, druga połowa której jest w mojej ukochanej. W miłości przekraczam granice mojej osoby równocześnie wyraźnie je oznaczając i mam świadomość, że jestem osobą dwu-jedną. Moja dwu-jedna osoba staje się w tym, że uświadamiając sobie samą siebie jako określoną, ograniczoną jedność, ja wciągam w siebie tak samo określoną lub ograniczoną jedność ukochanej i całkowicie siebie z nią łączę. W ten sposób afirmowana jest moja osoba i jej, tak afirmowana jest nasza dwu-jedna osoba. Jednak jako dwu-jedną osobę tworzę siebie jedynie w ograniczoności mojej dwu-jedni przez to, że przeciwstawiam ją Miłości, którą gromadzę w sobie dwu-jednym i jej siebie oddaję. Oddając się jej unoszę się w bezgraniczność i zatracam się, jeśli nie ma granicy Miłości.

Bóg staje się Bogiem osobowym, lepiej powiedzieć – meta-osobowym w osiągniętej prze siebie swojej troistości. On całkowicie rozdziela się na trzy wzajemnie ograniczające się hipostazy, w nich wyczerpując do końca swoją nieskończoność. On dokonuje się jako byt meta-osobowy i jako „meta”-nieskończoność, w pełnej jedności swoich hipostaz. Każda z hipostaz jest jakby osobą, ograniczaną przez dwie pozostałe i tym wyjawiająca trój-jednię Miłości. Jednak każda równocześnie traci swoje granice, przelewa się w inne i ich w siebie przyjmuje. Dlatego każda jest i ograniczona, i bezgraniczna lub – ściślej – na progu bezgraniczności, gdyż bezgraniczność już nie jest hipostazą, a trój-hipostatyczną jednością.

Pogrążając się więc swoją dwu-jednią w Miłość, w hipostatycznej Miłości lub w Duchu Świętym osiągnę próg bezgraniczności i zobaczę siebie „w Najświętszej Trójcy, pośrodku Niej”[7]. Wtedy objawi mi się sama Boża Miłość w nierozdzielnym nie-połączeniu hipostaz. Miłość Nieskończona, Trój-hipostatyczna w mroku jedności.

 

6. Najdoskonalsza Miłość, w niedoskonały sposób nazywana Miłością – to całkowite połączenie się z ukochanym i całkowicie przyjęcie jego. Nie jest ona rozkoszą, gdyż rozkosz jedynie przyjmuje i nią dysponuje, i nie jest cierpieniem, gdyż cierpienie jedynie oddaje siebie i nim ogarniętego, nie jest też życiem, bowiem życie jest jedynie samoograniczeniem w samo-tworzeniu siebie, i nie jest śmiercią – śmierć jest jedynie samo-pozbawianiem się granic w rozpadzie. Nie jest to miłość, gdyż miłość jedynie afirmuje innego, i nie jest nienawiścią – nienawiść jedynie neguje miłość. Miłość jest ponad rozkoszą i cierpieniem, życiem i śmiercią, miłością i nienawiścią. Ona jest ich wielo-jednością, nic w nich nie pomniejszającą, Ona jest ich udoskonaleniem.

Błogosławiona jesteś, Miłości wszech-przebaczenia i cierpienia, Miłości w łzach miłość tocząca, boleściwa słodyczy poniżonych, która ze wszystkiego, z samej siebie rezygnuje. Błogosławiona jesteś, Miłości-Pocieszycielko, Śmierć łagodna i szczęśliwa, święta mogiła wieczorna, ukośne promienie zachodzącego słońca! Błogosławiona jesteś, Miłości, ogniu pałający, gromy rzucający płomieniu i wichrze zniszczenia, Śmierci nieodwracalna, męki narzekania! Błogosławiona jesteś, gniewie Boży, szale nieutulony, nienasycenie dzikie, nienawiść bezmierna! Ty w łzach jesteś wesoła, śmiechem w jękach radosna, Siło Bezlitosna, płonące oblicze Ojca!… Błogosławiona jesteś, Wszechjedna Miłości!

Boża Miłość, w której wolność jej jest samą koniecznością jej natury, wystarcza sama sobie: w Bożej trój-jedni jest ona doskonała i pełna. Nic nie ma poza nią i niczego ona nie potrzebuje. Przez żadną kontemplację nie zobaczysz w niej konieczności przelewania się na zewnątrz, stwarzania i kochania nas oraz wszystkiego, co stworzone przez nią… ale my istniejemy i uważamy się za jej stworzenia, widzimy, jak w całym świecie przejawia się, jak cały świat stwarza i utrzymuje Boża Miłość. Nowość postrzegamy w Bogu. – Samowystarczalna Miłość nie jest samowystarczalna; nieskończona w sobie nie jest nieskończona; w całości Boska nie jest w całości Boską; ukryta ujawnia się, nieosiągalna staje się osiągalną! Nieosiągalna jest Wszechjedność, w której nie ma Miłości, nie ma podziału, nie ma i mnie – nieprzenikalny mrok, bezdenna otchłań. Ale oto światłość zajaśniała w mroku nad otchłanią – Bóstwo ujawnia w sobie trój-hipostatyczną jedność Miłości. Równocześnie z przechodzeniem Bóstwa z mroku w światłość, w światłość przechodzimy także my: w zrodzeniu Syna rodzi się nasze poznanie, w jaśnieniu Duchu jaśnieje także nasza miłość.

Uznając się za stworzenie Boże, za nicość przyjmującą Boga, poznajemy Boga jako Miłość, dobrowolnie i rozlewającą się na zewnątrz, chociaż na zewnątrz jest tylko nicość, poznajemy Go jako Dobro i Nieskończone Szczęście. W Bogu nie ma konieczności bycia dobrym. On jest doskonały w sobie samym. Postrzegamy siebie jako stworzenie jego łaskawości i już wiemy, że On jest Najłaskawszym, i już wiemy, że Jego absolutność jest ponad przeciwstawieniem absolutnego względnemu, Jego Boskość przewyższa rozróżnienie Bóstwa i stworzenia. Bóg jest Nieskończonym Szczęściem. Szczęście jest nieskończone tylko w tym wypadku, jeśli całe siebie rozlewa na zewnątrz, jeśli w innym całe odbija się i jest. Ono jest nieskończone, jeśli nie ma nic, czego ono nie mogłoby dać, czyli jeśli inne, w które ono się przelewa, jest najbiedniejsze, w pełni ubogie, absolutne nic. Jeśli Bóg jest najłaskawszy, On czyni coś z niczego i czyni to coś samym sobą. Ujawniając się na zewnątrz, czyli w nicości, On tym samym czyni tę nicość niezgłębionym czymś, które samo z siebie nie istnieje, ale dobrowolnie staje się Nim, Jego przyjmując.

Stworzenie powinno przyjmować Boga dobrowolnie, gdyż w tym sens jego stworzenia w wolności przez Najłaskawszego. Jeśli stworzenie nie jest wolne, cała Łaskawość nie może się w nie przelać. Jednak stworzenie otrzymuje początek od Boga i dlatego nie jest nieskończone, i – widocznie – nie może przyjąć w siebie całej Nieskończonej Dobroci. – Wszechmocna Dobroć, które nie może pozostać niezrealizowaną, towarzyszy stworzeniu drugim swoim dziełem: pełnym przebóstwieniem stworzenia przez przelanie się w nie i rozszerzenie go. Przez to przezwycięża się początek stworzenia, to znaczy stworzenie staje się w całości nieskończone, a skoro początek jest tym samym, co zmienność, staje się także niezmienne. W ten sposób stworzenie staje się bez początku, pozostając jako mające początek, otrzymujące początek; staje się Wszechjednością – nie przestając być nicością; staje się bogiem – nie przestając być stworzeniem. Dlatego Bóg powinien stać się mającym początek i swoim własnym stworzeniem.

Najłaskawsza Miłość jest niezmienna, w niej wszystko się dokonuje – będzie się dokonywać – i wszystko jest dokonane. Ona jest – meta-czasowa, ona jest ponad wszelką czasowością. W niej realizuje się jej cel, gdyż inaczej ona nie byłaby doskonałą. W Bogu nie było ani jednego momentu, kiedy świat nie byłby przez Niego stworzony, odkupiony i przebóstwiony. Świat nie jest współ-wieczny z Bogiem, gdyż ma swój początek i jego początek stał się czasowością, nie zniknął początek świata z tego powodu, że pochodzi od Boga nie mającego początku. Początek ma wyraz w samej naturze stworzenia, która sama jest stworzona i zarazem zmienna. Stworzenie mogło i może realizować w sobie cel, to znaczy przyjąć w siebie Boga całego i stać się bogiem, jedynie drogą przejścia z niebytu do bytu doskonałego, czyli drogą zmiany. Ta zmiana, stworzona odpowiedniość niezmiennej twórczości Łaskawości, ma znaczenie jedynie dla stworzenia. Dla Łaskawości nie ma zmian stworzenia, gdyż zawiera stworzenie w sobie jedynie czyniąc go niezmiennym. Jako wolne, stworzenie mogło jednym momentalnym wysiłkiem przyjąć Bóstwo, ale mogło też osłabić swoje napięcie: w długotrwałości wypełnić wypełnione przez Boga i wypełnione dla niego samego w jednym momencie. Stworzenie mogło powszechną chwilową czasowość uczynić powszechną czasowością. Jednak dla wszech-jednej meta-czasowej Łaskawości nie może być czasu: czas zostaje ogarnięty przez wieczność, wewnątrz niej, a wewnątrz nie jako coś samodzielnego, jakby rozpierającego wieczność.

Stworzenie mogło momentalnym wysiłkiem przyjąć całe Bóstwo, ale utrzymać się w tym przyjęciu z własnej natury i siły jako zmienne czyli jako stworzenie, nie mogło. Wtedy ono stałoby się niezmiennym, czyli przezwyciężyłoby swoją własną naturę, a taka przezwyciężenie może być dokonane jedynie mocą Niezmiennego. Stworzenie jest jednak stworzone jako wolne i dlatego koniecznym warunkiem przezwyciężenia jego stworzoności, mocą Bożą w Bogu odwiecznie dokonującą się, było dobrowolne i pełne przyjęcie przez stworzenie całego Bóstwa. Przyjąć doskonale Boga, czyli autentycznie żyć, znaczy całkowicie oddać się Bogu, czyli zrezygnować z siebie i umrzeć. Do tego czasu, póki Człowiek jako wszech-jedność stworzenia, nie osiągnął swoim dobrowolnym wysiłkiem doskonałości Miłości, afirmacja go w niezmienności byłaby dla Łaskawości naruszeniem jej celu.

Wszech-jeden Człowiek[8], bez wątpienia, przyjął Boga: inaczej on by nie istniał. On jednak nie przyjął Boga w całości. – On Go przyjął, uczynił sobą i siebie afirmował tylko jako życie; oddał siebie Bogu, ale umrzeć z Nim dla autentycznego i pełnego życia nie zechciał. Dlatego życie człowieka jest ograniczone, nie jest jednym ze śmiercią, a jemu przeciwstawną, straszną dla człowieka jako zguba jego auto-afirmującej się osoby, ale nie pełnej. Dlatego poznanie Człowieka – podzielne lub rozumowe, nie bazujące na jedności, a na sprzeczności, podobnie jak wąż – rozkładające i karmiące się martwym prochem ziemi. Poznanie rozumowe staje się „poznaniem dobra i zła”, odnoszonych przez Człowieka do siebie samego: dobro jest – jego życiem i autoafirmacją, zło – jego śmiercią i rezygnacją z siebie. Tak powstaje iluzja śmiertelności – naiwna nadzieja, że się nie umrze, podczas gdy samo ograniczone życie już jest śmiercią. W życiu moralnym wszystko to jest jednostronnością i ograniczonością pychy, oddzielonej od pokory; w życiu – rozdzieleniem ducha i ciała przez zewnętrzność czasu i przestrzeni, rozpad jednej osoby na mężczyzną i kobietę. We wszech-jednym duchu, zastygłym w pysze lub autoafirmacji samego siebie, jest źródło tego, co mit religijny nazywa „upadkiem” Adama. Jednak nie ten „upadek”, a niewystarczalność miłości, niewystarczalność wysiłków w przyjęciu Dobra, wydają się upadkiem w porównaniu z autentycznym lub idealnym stanem.

 

6. Zamiast pełni bytu Bożego Człowiek osiągnął w czasie jedynie niepełne podobieństwo do Boga. To, ciało, które – według tradycji – zakładał przy podziale na mężczyznę i kobietę, te „skórzane szaty”, które dał mu Bóg, nie są stworzone grzechem. Ciało nie zgrubiało, a – jedynie nie osiągnęło doskonałości i pełni oświecenia. Afirmujący się w swojej pysze Człowiek wbrew jej uporowi realizuje prawo pokory: ograniczone życie zamienia na ograniczoną śmierć, a w powolnym biegu czasu jest zewnętrznym w przestrzeni. W tym empiryczność jego bytu, dla niego ukazanie jego zmienności lub stworzoności. Natomiast w Bożej Łaskawości cały jego czas i cała przestrzeń są dane we wszechjedności, od razu ukazując jego przyrodzoną zmienność i nadprzyrodzoną niezmienność.

To, co jest jedno w Bóstwie i bycie Bożym, w stworzeniu jest rozdzielone, zewnętrzne w stosunku do tego, co jest zmienne i niezmienne, stworzone i Boskie. Z powodu niewystarczająco dobrowolnego swego wysiłku Człowiek (w sobie samym, a nie w Bogu) przyjmuje Miłość cząstkowo i w stanie podziału. Przez to tworzy dla siebie (tylko dla siebie – nie dla Boga) odrębny świat lub odrębną realność świata, a dokładniej niewystarczalność realności świata jako subiektywnej realności, rozdziału jako niepełni jedności. Powstają w nim przestrzeń i czas, życie i śmierć, rozkosz i cierpienie. Po rozpadnięciu się na mężczyznę i kobietę, rozpadając się i mnożąc w niezliczoności narodzin, powracających w jedność niezliczonych śmierci, jest on bezsilny lub – my w nim jesteśmy bezsilni, żeby w pełni wznieść się do bytu Bożego, w którym już przebywamy z powodu naszej niezmienności.

W swoim autentyzmie jako mający kontakt z Bogiem, doskonałe podobieństwo i obraz Jego, znamy cel Bożej Łaskawości i nasz cel jako nasz stan idealny, i będąc zmiennymi mamy świadomość swojej niezmienności. W empirycznej, „subiektywnej” niewystarczalności naszej poznajemy swoje lenistwo jako winę rozdzielenia tego niewystarczającego: cierpienie i śmierć – jako sprawiedliwą karę. Nicość, absolutne nic, niewystarczalność stała się dla nas realną siłą. Jednak wyrównuje niedostateczność wysiłku niedostatecznością jedności, wina – karą. W jedności ich w pełni zawiera się dla nas w czasie i przestrzeni kontakt z Bóstwem. Jednak nawet dla nas wszystko jest bardziej połączone, niż sami myślimy. – Odczuwam moje cierpienie i zniszczalność, moją śmierć nie tylko jako sprawiedliwą karę za moją winę, ale także jako coś zależne nie tylko ode mnie. Niekiedy narzekam na niezrozumiałe mi okrucieństwo, niekiedy, na podobieństwo Mojżesza upatrując we wszech-jednym Człowieku praojca, winię moich ojców. Wiem, że ponoszą karę za cudze grzechy, za grzechy wszystkich. W świetle Miłości czuję swoją winę wobec wszystkich, mękami ją odkupuję, jak niewinne dzieci cierpieniem odkupują rozpustne życie ojców. I zrozumiałe stają się słowa umierającego brata starca Zosimy… Winny jestem wobec wszystkich: we wszystkich grzeszę[9]. Z mojego powodu jęczy i męczy się, trudzi się w rozpadzie bezrozumne stworzenie[10]. Skąd takie uczucia, jeśli nie jestem Adamem Kadmonem?

„Za cóż, powiedz, cierpię w naszej miłości, nie z mojej, a z twojej winy? Dlaczego przynosisz mi serce opalone żądzą do innych i żądzą innych? Szukałam i wołałam ciebie – ty nie słyszałeś, nie słyszałeś mnie. Dręczyłam się, miłość moją zabijałam, ty zaś szukałeś mnie nie we mnie. Oto teraz wraz z tobą wchodzi i twoja męka, gorzki owoc szaleńczych pragnień i zimnych zdrad? Gdzież w tobie jest mój wybraniec, nieskalany i świetlisty? – W mękach i bólu go znajdujesz, wyrównując cierpieniem swoje zdrady. Ale dlaczego ja powinnam cierpieć wraz z tobą? Dlaczego we mnie, zawsze tobie wiernej, nie jesteś cały?”

– Ty przecież wiesz, że wszystko moje było i będzie twoim. W naszej miłości znajdziesz mnie całego. Dla ciebie będzie jeszcze lepiej, jeszcze bardziej świetlista będzie nieskalaność młodych moich lat z tego powodu, że nie tobie, a innym bezsensownie ją oddałem. Pomyśl, czy chcesz teraz nie mnie, a tego, który kiedyś był i ciebie zdradzał? Czy on mógłby ciebie tak rozumieć i tak kochać? W samotnych poszukiwaniach twego życia doszłaś do tego, że teraz jestem tobie potrzebny takim, jakim teraz jestem. Nie żałuj przeszłości – takim, jakim byłem, tobie nie jestem potrzebny, a gdybyśmy spotkali się wcześniej, nie ujawniłaby się nasza miłość. Przecież zawsze w tobie samej żyłaś taką jak teraz; przecież w tobie i teraz ukryte są możliwości twoich błędów… Po cóż liczysz cierpienia? – Wszystkie one wyrównują się, każde radością swoją… Nie ja jeden wybrałem tę drogę naszej miłości. – Ja wybrałem ją wraz z tobą. Jeśli jestem winny w swoich zdradach, to i ty jesteś w nich winna. Zawsze byłem z tobą jednością, związany niewidzialnymi więzami; o wszystkim razem decydowaliśmy, razem myliliśmy się, cierpieliśmy i radowaliśmy się. Jedynie razem, jako jedna dwu-jedna osoba, będziemy mogli dalej iść drogą naszej miłości…

Moja wina jest – winą wszystkich, wina wszystkich jest – moją winą. Wszyscy we wszystkich. We mnie grzeszy i cierpi, grzech odkupując, wszech-jeden Adam, we mnie winny jest cały świat. Sam jeden nie mam sił w moim oderwaniu, pozornym, chociaż dla mnie realnym, przezwyciężyć winę-karę, zwyciężyć rozpad i osiągnąć życie przez śmierć. Nie ma bowiem „mojej” winy i „mojej” kary – jest jedynie powszechna kara-wina. Ona jest też poza mną, w innych, i we mnie. Moje przemienienie powinno być przemienieniem całej ludzkości, a w niej – całego świata.

Pełnia wspólnoty z Dobrem – we wspólnocie z nim całej stworzonej wszechjedności w Adamie Kadmonie: przejście do bytu Bożego jest możliwe jedynie jako wszech-jedne dzieło Adama. Ono zaś równocześnie jest zstąpieniem w Adama, a przez niego i w każde stworzenie, samej Łaskawości, Nieskończonej Miłości. Jest ukoronowanie twórczego dzieła Bożego, Wcielenie Boga jako pełnia przebóstwienia. W Bogu nie zależy ono od stworzenia, od tego, jak człowiek przyjmie Boga: w jednym momencie, czy czasowo. Nam, żyjącym w stworzonym przez nas czasie, przedstawia się ono czasowo oddzielone od stworzenia i jeszcze niezakończone, nie bacząc na ukoronowanie go w Chrystusie Jezusie. Długotrwałość i podział sami dla siebie stworzyliśmy, utkawszy wielokolorowy welon Mai, przyodziawszy w niego siebie, nie Boga. Dla Boga nie ma naszej iluzji – naszego czasu i przestrzeni, naszego życia i śmierci, naszych rozkoszy i cierpień.

 

7. Czyżby świat był tylko snem, to radosnym – to ciężkim? Czyżby nie było naszego życia, nie było wiedzy, a nasze poszukiwania Boga i prawdy były bezpłodne i fałszywe? Czyżbyś i ty, moja wybranko, była jedynie moim pięknym marzeniem? Czyż ziemska miłość jest bezsensowna?

Wcielenie Boga dokonałoby się nawet wtedy, gdyby Człowiek nie „upadł”, gdyby nie było naszej empirii. Bóg nie tylko się wcielił, ale wziął też na siebie nasze grubiańskie ciało, nasze ziemskie życie. Bóg wcielił się w niewystarczalność Człowieka. Nie stał się przez to sam niewystarczającym w bycie, powolnym swojej Boskiej i przyjętej przez Niego ludzkiej woli. W Nim nie ma winy wobec Boga i wobec nas, wobec samego siebie. Jednak realizując swoją wszech-jedną ludzką wolę On realizuje ją w rozdzielności czasu i przestrzeni. Przez to poddaje się prawu ziemskiego bytu, przyjmując postać sługi[11], rozdział życia i śmierci: rodzi się, cierpi i umiera. Nie przyjmując winy, przyjmuje karę do swego bytu Bożego. A jednak przebóstwiając całą naszą empirię, On przemienia ją z iluzji w Bożą rzeczywistość. Jeśli jest prawdą, że Chrystus urodził się na ziemi, że On cierpiał i umarł, to całe nasze życie jest realne, nasza wiedza jest autentyczna, pełna sensu jest też nasza ziemska miłość. Doskonałe jest Wszech-jedno Bóstwo i nic nie może Go wzbogacić. Ale w Chrystusie wzbogaca Go nasza stworzoność: w niezbadany sposób Nieskończona Miłość, tworząc nas, coś nowego tworzy i w sobie.

Przypominają mi się naiwne bajki o raju. Kiedyś śmiałem się z nich, mimo woli nimi się weseliłem! Nie wierzyłem w niewinne pocałunki aniołów, w ich zabawy i ciche tańce… A jednak to wszystko jest prawdą, cudowną prawdą mitu… Mnie się wydaje, że będę z tobą, ukochana, chodził nagimi stopami po kolorowej łące rajskiej, deptać łagodne kwiatki, które wiecznie będą się odradzać. Z samym Bogiem będę rozmawiał o twoim pięknie, razem z Nim będę się śmiał z twego beztroskiego śmiechu. Tylko, niestety, On nie będzie się śmiał. Jemu nie odpowiada gromki śmiech, On odpowie mi łaskawym, mądrym uśmiechem…

Tak więc każda chwila naszego życia ziemskiego jest – chwilą Wieczności Bożej, w jej jedną z innymi, a mimo to od nich różną. Przez Wcielenie Boga jest on realny i dla nas, i dla Boga. Dlatego realna i wieczna w sobie oraz dla Boga żywych moja ograniczona, ziemska osoba. Nie jest ona nieśmiertelna w tym sensie, że dla niej jest jeszcze jakiś inny byt poza granicami czasu, w jakimś czasie nieskończonym. – Nie ma i nie będzie naszego czasowego bytu poza granicami naszego czasu. Pełnia życia empirycznego istnieje tylko w czasie. Jednak sam czas, a w nim wszystko, co czasowe i moja empiryczna osoba, znajdują się w wieczności. Moja ograniczona osoba jest ogarnięta przez moją wyższą osobę, w niej jest nieśmiertelna i realna, jako jej moment, a realna dlatego, że sama ograniczoność moja w Chrystusie stała się autentycznym bytem. Nie jakieś inne życie czeka moje empiryczne „ja”, ale to samo ziemskie życie, którym teraz żyję. Właśnie ono nie zniknie i nie zginie, właśnie ono jest nieśmiertelne.



[1] 1 J 4,8.

[2] Nie ma absolutnego przedziału między Bogiem a światem, ponieważ idee dotyczące świata są odwiecznie zawarte w naturze Boga i Bóg, tworząc świat ex nihilo, tworzy go właściwie ze swej własnej istoty, którą jest Boska Sofia, czyli odwieczna Mądrość Boża. Dlatego Absolut nie może być pomyślany jako oddzielony od świata, a świat nie może istnieć bez Absolutu. Absolut i Kosmos są w tym ujęciu współzależne jeden od drugiego, a nawet jednoistotne w swej najgłębszej warstwie. Stworzenie świata polega na wydzieleniu na zewnątrz Boskich idei, na zanurzeniu ich w nicości, na nadaniu im odrębnego własnego istnienia poza Bogiem, w wyniku czego obraz Sofii-Mądrości Bożej zostaje podzielony na Sofię Bożą, będącą naturą samego Boga, oraz na Sofię stworzoną, będącą naturą świata stworzonego. Sofia stworzona jest tym samym, co Dusza Świata.

[3] Adam Kadmon (hebr. praczłowiek), w kabale pierwsza emanacyjna postać objawiającego się Boga, istota zbudowana ze światła i światłem promieniująca. W Zoharze i kabale luriańskiej odgrywał szczególnie dramatyczną rolę pośrednika między Bogiem a pustą przestrzenią stworzoną przez Boga dla świata, między boską myślą o stworzeniu a pustynią boskiej nieobecności. W chwili stworzenia napięcie między esencją En sof a przestrzenią powstałą w akcie cimcum (samoograniczenia się Boga) spowodowało w Adamie Kadmonie katastrofę, w ten sposób stał się on miejscem dramatu, ale w nim także zrodziła się możliwość naprawy świata. Człowiek w swej obecnej postaci jest dalekim odbiciem tej świetlistej istoty, dziedziczy tragizm jej natury, lecz również powierzoną jej misję, i jako taki jest współpracownikiem Boga w dziele naprawy świata.

[4] Symbol Wiary nicejsko-konstantynopolitański nie zawiera takiej formuły.

[5] Słynne „Filioque” (łac. i Syna), dodane na Zachodzie do Symbolu Wiary wbrew kanonicznemu zakazowi, sformułowanemu przez Sobór Konstantynopolitański I w 381 roku.

[6] Nieco zmienione słynne określenie kardynała Roberta Bellarmina: „Kościół jest taką samą rzeczywistością jak królestwo Neapolu”.

[7] Otkrowienija bł. Andżeliny, s. 117.

[8] W ten sposób Karsawin określa Adama Kadmona.

[9] Por. przypis 30 do nocy II.

[10] Parafraza Rz 8,21-22.

[11] Flp 2,7.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki