1386. (22. I.)
Jeśli nie będzie rozkoszy „z kobietą” – będzie rozkosz w samotności, czyli onanizm.
I alkoholizm, a zwłaszcza nawoływanie do niego jest po prostu onanizmem i nawoływaniem do onanizmu.
(dla mędrców w rodzaju A. Chrapowickiego)
* * *
1387. (Maj/początek czerwca 1913)
Zdumiewa, że rosyjscy pisarze nie przedstawiają inaczej rosyjskiego pisarza, jak człowieka, który nienawidzi Rosję, nie szanuje Cara, pogardza rządem, i jedynie do czasu powstrzymuje się, aby nie dokonać jawnego „wystąpienia”. Jednak jego „wewnętrzne myśli” są szlachetne, to znaczy najpiękniejsze.
A kiedy jest on po prostu pisarzem rosyjskim, nawet nie jest „prawicowy” – wtedy rzucają się na niego, jak na zdrajcę. Dlaczego?
Jest to nawet nie tyle tragiczne, co wodewilowe. Taki wodewil był grany z Czechowem. Ale się nie udał.
* * *
1388. Tak, oczywiście, gdybym poczuł w sobie chociaż kroplę, milcząc w nocy (nie wydrukowanej) prawdy w emigrantach i ich miłości do Rosji, to przyniósłbym ich na rękach do Rosji i przy tym całował ich ręce.
Ale ja w to nie wierzę, nie wierzę! Nie wierzę!
Kłamcy, krzykacze, chwalipięty (najwięcej), ludzie próżni.
Wielcy grzesznicy, grzeszący w najgorszej formie – pychą.
„MY”.
Na takich podniosłem pałkę. „Nie wolno ich wpuszczać do Rosji”.
(4 czerwca; otrzymałem od Fl. z powrotem artykuł
Fiłosofowa z „Rieczy”, ze słowami: „Tej gazety
nigdy nie widziałem i nie znam, ale, oczywiście,
nie będę się sprzeciwiał”)
* * *
1389. Mógłbym polubić literaturę nie jako wyraz Rosji, gdyż można wyrażać i jej pijaństwo, i jej szaleństwo, i to, co kto lubi.
A jako ciało jej szlachetności i wielkości.
Nienawidzę, gdyż jej nie ma (to znaczy, nie ma takiej literatury).
* * *
1390. Przecież Aleksander Borgia „był prawidłowo wyświęcony”.
(ekskomunikowanie Bułatowicza i innych –
z groźbami dla kompanii moskiewskiej.
21 maja 1913 r.)
* * *
1391. Pewien urzędnik opowiadał o „tych starcach”, że oni drzemią na posiedzeniach. Drzemią ze starości, ciemnoty i obojętności. Poruszył ręką, opowiadając (jak „machnął”): „Jeden kazał postawić przy swoich nogach szklankę. Kiedy ślina zbierała mu się w gardle, otwierał płaczliwe, brzydkie usta i wstrętnie, po chłopsku kaszlał i wypluwał do szklanki ślinę. Po uczynieniu tego znowu zamykał oczy i „zanurzał się” w oparciu swego fotela”.
Nie wiem, co są warte „decyzje” tych panów, ich ważne „postanowienia”. Wydaje mi się, że należy odejść od tych historycznych uwarunkowań. Złamać ich się nie da, „przekonać” też się nie da, gdyż oni ciągle śpią. Antoni, którego (w tej samej opowieści) P. nie nazywał inaczej jak Antoszka, wziął „laskę” – „wcześnie wstał” i nazwał się „kapralem”. Niech mustruje i bije. Przyjdzie pogodzić się z tym i po prostu robić, co do ciebie należy. AUTENTYCZNA SPRAWA – nigdy nie przeminie. Wierzcie powiedzeniu: „Ani ukryta modlitwa, ani ukryte dobro – nie będą zapomniane przez Boga”.
Wierzcie, przyjaciele, w Boga i wszyscy się zbawicie. A teraz – pochylcie się. Nie ma co robić – niech wiatr wieje, gdzie chce.
Jest tylko wiatrem…
(dla przyjaciół N-wa i Fl.
21 czerwca 1913 r., po „ekskomunice”)
* * *
1392. Bardzo łatwo było być mi „stałym” w literaturze: za wyjątkiem tych dwóch-trzech, którzy są mądrzejsi (bardziej interesujący) ode mnie – na co kładę nacisk – ale którzy nie mają żadnego „uznania”, cała „uznana” literatura wydaje mi się (poważnie) znacznie gorsza od mojej, jeśli chodzi o jej zakres, o jej treść. Ze względu na ilość i ważność sformułowanych myśli (idei).
Dlaczego więc nie mam być „stałym”? Bardzo to przeraża. Człowiek, a nie jest pyłkiem. Przecież jestem człowiekiem – może i złym, może niekiedy głupkowatym. Jest też jednak bezsporne, że panowie z „trzęsącymi się brzuszkami” są jedynie pyłkiem.
A ja śpiewam swoją pieśń, jak ptaszek rano, którego słucha jedynie zorza.
I zorza jest dobra.
I ja jestem dobrym.
Choćbym był tylko „wróblem”.
(22 maja 1913, rozmyślając o „Zmierzchu oświaty”)
* * *
1393. Obecny socjalizm rwie się do sukcesu zupełnie jak pijany.
Jest to oznaka braku sukcesu i niemożliwości odniesienia sukcesu.
Rubakin publikuje pod abstrakcyjnym tytułem „Wśród książek” socjaldemokratyczny przewodnik organizowania bibliotek, biblioteczek, przede wszystkim maleńkich, fabrycznych i wiejskich. „Trafia do rąk nauczyciela szkoły ludowej i on według mojego wzorca zorganizuje przy szkole maleńką i niewinną czytelnię socjaldemokratyczną dla chłopskich dzieci”. Co jest godne uwagi, we wstępie i w artykułach wprowadzających on pisze o „obiektywizmie” przy doborze książek, przy organizowaniu biblioteczek, jak również przy „pisaniu swojej książki”.
Co by powiedziano o ojcu-jezuicie, który propagowałby rzymską tendencję kapistyczną pod okładką książki z pozytywistycznym tytułem? Napisałby „Karl Focht i jego fizjologia”, a w książce napisałby: „Należy Rampollę całować w rękę”.
Do takiego oszustwa uciekają się socjaldemokraci. Oczywiście – jest to pijaństwo pijanego, który rwie się, żeby dokonać „zemsty”.
Nie znoszę Rubakina z następującego powodu: Jest to socjaldemokrata, który walczy „w obronie robotników”. Z drukarni Wajsberga przynosił mi korekty młody człowiek – 19-18 lat – o zadziwiająco szlachetnej twarzy. Bez brody, maleńkie wąsiki. Młodzieniec, w którym jest coś wiecznie młodzieńczego. Tego typu twarze rzadko trafiają się wśród prostego ludu. Dosłownie – „pańska” twarz, nie ma w niej nic chłopskiego (to znaczy wulgarnego i szachrajskiego, typu „mieszkańca Pitera”). Pewnego razy spieszę się do Wajsberga (jadę dorożką) i widzę: on idzie ulicą i czyta. Potem zapytałem o to. Odpowiedział:
– Daleko, więc zawsze czytam korekty.
Oto poszukiwanie światłości. Tracił oddech. Miła chyba gruźlicę.
Zawsze dawałem i uważałem za niewłaściwe nie dać za przyniesienie korekty 25-30-40 kopiejek. Zwykle dawałem dwa razy po 15 kopiejek (30 kopiejek). Zawsze uśmiechał się i kiwał głową. Taki sympatyczny. Mówię do niego:
– Oczywiście, trudno chodzić. Jeśli jednak chodzi się cały dzień, to Pan nieźle zarobi i da się żyć (on jest kawalerem).
– Nie – odpowiedział cicho – Przecież dają bardzo rzadko.
– Co???!!!
„Pisarze – pomyślałem – profesorzy, uczeni”. On pomilczał i dodał:
– Ciągle noszę korekty do pana Rubakina. Ale on nigdy nic nie da.
Byłem przekonany, że chociaż „piątaka” na pewno dają wszyscy: przecież tyle dają szwajcarowi za podanie palta i kelnerowi za podanie obiadu. A w tym wypadku – ktoś idzie 3-4 ulice, całą godzinę. Zapytałem o „piątaka”.
– Nie – odpowiedział. – Nic.
Ta rozmowa mnie poraziła i od tego czasu znienawidziłem tego zgniłego demokratę. Cóż to za koszmar! Napisał książkę, „jak kolekcjonować książki według socjaldemokracji” i poświęcił ją „swojej mamusi”. Przychodzi robotnik, dla niego (Rubakina) pracuje, więc dałby mu chociaż „piątaka”.
Cóż to za koszmar i gdzie jest granica między dobrem i złem? „Bóg oddzielił światłość od ciemności”: znowu ją poplątano i każdy Puszkin schował do kieszeni swoją czapeczkę i założył piękną czapkę frygijską. Moja niechęć do socjaldemokratów bazuje właśnie na tym, że ani obecnie ani jedna partia, ani jedna klasa nie ma tylu fałszywych twarzy, tylu peruk, fałszach bród i płaszczy „zdjętych z pleców Garibaldiego”, co socjaldemokracja. Gdyby socjaliści byli bardziej wrażliwi, to całowaliby mnie po rękach za wyciąganie za włosy z ich ciała tych robaków powodujących gnicie, ale rzecz w tym, że w czasopismach, w gazetach i na mityngach od dawna szumią, piszą, mówią, zaklinają się i wywołują te socjaldemokratyczne robaki, żyjące w grobie
ZMARŁEGO.
* * *
1394. Eugenia Iwanowna podeszła do stołu u uśmiechając się swoim nieskończonym uśmiechem, powiedziała do mnie:
– Nad wszystkim potrzebna jest kopuła – nad każdą miejscowością, nad świątynią. Smutno jest jechać przez wsie i osady i nie widzieć rysującej się gdzieś na horyzoncie kopuły.
– A kopuła niebios nad ojczyzną.
Rzeczywiście… Westchnąłem. I dopowiedziałem w myślach:
„Tak, ludzie, nie unikajcie władzy, nie unikajcie autorytetu, nie unikajcie osób znaczących nad wami. Żeby to tylko nie było pochmurne, deszczowe i wstrętne niebo. Nie buntujcie się przed deszczem, nie negujcie samego nieba.
* * *
1395. Lenistwo jest prawie metafizycznym korzeniem Prawosławia. Korea do przyjścia przeklętych Japończyków była nazywana „Krajem porannej ciszy i spokoju” (tak ją nazywali sami Koreańczycy). Prawosławie jest wiarą „porannego spokoju i czystości”. Tak więc Korea była „bardziej prawosławna od samych Rosjan”. Tylko w Rosji jest raczej „wieczorny spokój”.
≈
Właśnie z tego powodu Nikon i Piotr, gwałtowni i pełni żądzy, „naprzód” i uparci – wydali się wszystkim „takimi antychrystami”. – „Czymś niesłychanym”. I Ruś Prawosławna zaczęła „się żegnać” i „przeraziła się”.
* * *
1396. Jak Stołpner (rozumiejąc wartość idei Strachowa) był obojętny, że on „nie idzie” (nie jest czytany). Kiedy skarżyłem się, że nowi pisarze żydowscy drukują swoje znakomite „karykatury” i „rzeczy” jednocześnie w 2, a niekiedy w 3 gazetach, oczywiście, od razu z dwóch gazet otrzymując honorarium, i dziwiłem się tej nowości, to on ich bronił:
– No cóż, dlaczego nie drukować? Nie rozumiem.
Od tego czasu ja też nie „nie rozumiem”, po co ci panowie w takiej ilości przyszli do literatury rosyjskiej.
* * *
1397. Wielkie skarby Grecji trafiły w niezdarne ręce rosyjskie. Tak.
Tych wstrętnych ludzki z błotnistych rejonów, bez wyobraźni, bez serca, bez życia. W tym rzecz. Być może, tylko w tym rzecz.
≈
Grecja określiła: „Kiedy kobieta urodzi dziecko, to niech zaraz przyjdzie kapłan i nada imię nowonarodzonemu. A nad kobietą niech odmówi modlitwę i słowa pocieszenia oraz podtrzymania na duchu”.
Wspaniale. Dobrze. A co Rosjanie? Otwierają usta i powtarzają. Jest to jednak powtórzenie Grecji, a wy, Rosjanie, sami, co powiecie?
– Co „sami”? – pyta idiota.
– Czy powiedzieliście coś sami, od siebie? Przecież żyjecie już 1000 lat! Hej, Szczukin, hej, biskupie Michale (staroobrzędowcy), hej, Drozdow, Albow!
– Sami? Po co?
– A „po to”, że Grecy mieli serce i dali coś swojego, a wy, jeśli macie serce, też dalibyście coś swojego. Przecież mędrcy ze Wschodu przynieśli Zbawicielowi „mirrę”, „kadzidło” i „złoto”, a nie przynieśli wszyscy troje 1) kadzidło, 2) jeszcze kadzidło i 3) znowu kadzidło. Oto piękno! W bogactwie, w różnorodności i pełni.
– Boimy się zgrzeszyć.
– Dlaczego się boicie, jeśli będzie miłość, jeśli przyniesiecie to samo, co i Grecja, a nie „kadzidło, kadzidło i kadzidło”.
– A co na przykład?
– Oto, co: 1) żeby także nowonarodzoną dziewczynkę wnosić do prezbiterium, jak i chłopca. Jest przykład („w Chrystusie Jezusie – powiedział Apostoł Paweł – nie ma kobiety i mężczyzny”). 2) Niezmienny nakaz, żeby kobieta przed porodem, w ósmym miesiącu, spowiadała się i przystępowała do komunii.
– Jest taki zwyczaj.
– Jest „zwyczaj”, ale nie ma waszego „kanonu kościelnego”. Podtrzymalibyście piękny zwyczaj, który właśnie się rodzi – kanonem. Napisaliście przecież „Prawo konsystorzy duchownych”. A to jest – ważniejsze.
– Prawa napisał konsystorz. Troszczymy się. Dochody.
– Otóż to! „Dochody”, jak się wydaje, są w nich primum movens „północnego ruchu”. A gdzie wasz szacunek do kobiety, do macierzyństwa… Rozkładacie dywaniki przed bogaczami: dlaczego nie rozkładać dywaników przed brzemiennymi kobietami? Dlaczego by nie urządzić dla nich przy ścianie, na podwyższeniu ze schodkami odrębnego miejsca, postawić tam ławkę – żeby one mogły odpocząć, żeby je nie popychano, żeby mogły widzieć całe nabożeństwo. Nie jest to wielka sprawa, ale byłby to znak szacunku Kościoła dla brzemiennych. Ba! Ba! Ba! A co najważniejsze – wprowadzono by z surowością i niezmiennością waszych „postnych dni” kanon – właśnie kanon kościelny, nienaruszalny dla chłopów – według którego kobieta w połogu musi osiem dni pozostawać w łóżku. Wtedy chłopi, „którzy nie naruszają postnych dni”, nie zdecydowaliby się naruszać także tego „kanonu kościelnego” i nie wypędzaliby do ciężkich prac polowych swoich rodzących żon na 4, 5, 6, a niekiedy nawet na 3 dzień po porodzie, o czym ze łzami mówiły mi staruszki, matki tych kobiet („Mąż wypędził moją córkę do roboty, a ona jest słabego zdrowia”).
– Widocznie była potrzeba, to i posłał. Co my mamy z tym wspólnego?
– Ze względu „na potrzebę” nawet w taki czas, kiedy urodzaj może zginąć na polu, nie naruszają waszych „świąt”. Postnych dni też nie naruszają ze względu „na potrzebę”. Jeśli chłopki przez osiem dni będą pozostawały w łóżku, zgodnie z kanonem kościelnym, to ileż zdrowia zachowacie w narodzie rosyjskim! Patrioci… wy nie jesteście patriotami, a zawszonymi głowami i Judaszami. Biegniecie tylko tam, gdzie pachnie rublem, a bez srebrnego rubla nie da się was namówić do żadnego dobrego czynu.
Bizancjum odlało wspaniały złoty obraz.
A Rosja zrobiła dla niego jedynie ramy z osiki.
Muszę zacytować list o duchowieństwie petersburskim, jaki otrzymałem dwa lata temu.
* * *
1398. „Mało nauczają w szkołach parafialnych. Tylko Ewangelie. Cóż to takiego? Nawet nie przerabiają prostych utworów” (dzisiejsza krytyka w prasie).
Tymczasem tajemnica wykształcenia bardziej tkwi w tym, czego nie czytasz, niż w ty, co czytasz. Szkoła parafialna bazuje tylko na Ewangelii i dlatego jest wielka i kulturalna – bo bazuje „na jednym”. W „jednym” cała tajemnica, zbawisz się przez jedno. Głosić, co jest ważne… „Rozpuście” Ewangelię we współczesnej literaturze – a otrzymacie coś skisłego, rozstrój żołądka, zatrucie, boleści. Ważność szkoły niesłychanie wzrasta, jeśli 1) i dzisiaj, 2) i jutro, i 3) po roku ciągle to JEDNO, co uznały narody i wieki, rozum całego świata i smak, co jest ważniejsze i najlepsze, czego w ogóle nie ma w innych książkach. Wszystkie nasze seminaria są złe, ponieważ poczyniono w nich ustępstwa dla tego błota, które przelewa się przez granice i Kościoła, i szkoły. Więc wszystko utonęło… przemieniło się w „knajpę” (Pobiedonoscew). Nie spieram się, jest oczywiste, że wielkie umysły muszą iść „poza” Ewangelię, do komentarzy i nauk. Natomiast prosty człowiek powinien starannie strzec jednego, z niczym go nie mieszając i łącząc. Nasz „odlany z brązu” naród, z jego wspaniałymi twarzami i charakterami, z przysłowiami, wyprowadził to wszystko w ciągu dziesięciu wieków, pomimo swego analfabetyzmu, z tego, co słuchał podczas liturgii, gdy padają wyłącznie wielkie słowa, wspaniałe pieśni, coś większego i lepszego od Puszkina. Naród słuchał i znał jedynie tylko to, co jest poważne, tylko o Niebie, Aniołach, o Świętych ludziach i przywyknął patrzeć jak na „błoto” nie tylko na współczesne książeczki, ale także na „drzazgi w swojej wsi”, na swary i konkurowanie z pisarzem, na niedostatki swego duchownego. Kościół, tylko Kościół dał narodowi najwspanialsze wychowanie i największą naukę, jakiej nie dadzą Cambridge i Oxford. Bowiem tam zaglądają jednak „do Darwina”, a tutaj
tylko jedno
i to jedno
jest najlepsze.
* * *
1399. …kimże jest ten S…, ten ekscentryczny S…, z jego rozumem i dialektyką?
Ostatecznie drobny faktor żydowskich sukcesów w społeczeństwie, literaturze, w dzisiejszym „szumie”.
Jakże długo to lubiłem! I cóż to za oszustwo…
≈
O Strachowie on powiedział, prawie akceptując fakt (wydął wargi): „No cóż, jeśli go nie czytają. Jeśli jest on nudny…”.
Tak. Za to nie jest „nudny” „Szypownik”, propagowany przez Hornfelda, a także Żyd Weininger, któremu zrobili „szum” wszyscy znani dziennikarze żydowscy.
Z tego wywnioskowałem, że „S…” i „prawda” nie znają się wzajemnie.
≈
Nie bacząc na jego wieczne niemycie się i straszny bród pod nogami, był to jeden z najpiękniejszych (duchowo, biograficznie) ludzi, jakich spotkałem w całym życiu. Takim go zapamiętałem od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem, a miał ½ normalnego wzrostu człowieka (nadzwyczajnie, nienaturalnie maleńki), gdy cicho szedł do mównicy (zebrania religijno-filozoficzne). Siedzący przy mnie Bierdiajew powiedział:
– S…, socjaldemokrata.
Nie oczekiwałem czegoś nadzwyczajnego.
On zaczął mówić. Wszystko i zawsze, co on mówił, było tak osobiste – rozumne (nie z książek), mówiło o długich rozmyślaniach w domu i o długiej biografii duchowej…
Polubiłem go. Teraz miłość się skończyła.
≈
Nazywałem go (w myślach) „z wielkich głów żydostwa”. On mi między innymi powiedział (niechętnie, jakby zdradzał tajemnicę), że „według wierzeń Żydów, w sobotę każdy z nich dostaje dodatkową duszę”, co znaczy, iż „Żyd ma w sobotę dwie dusze”.
Swoją – i?…
Jeszcze „tchnienie Elohim””?…
I drugie imię: w małżeństwie żydowskim stosunek ma miejsce, oczywiście, w pierwszą no, ale według prawa mąż („poznawszy żonę”) „dwie doby powstrzymuje się od stosunków”.
Jakież to głębokie i mądre: „przejście w kobietę” pod każdym względem, także anatomicznym, tak wstrząsa niewinną dziewczyną, że, oczywiście, trzeba jej pozwolić „przyjść do siebie”.
* * *
1400. Jakże ci łajdacy niszczyli Chrustalewa-Nosara! Wydaje się – radykał, wydaje się – socjalista. Nienawidzi rządu rosyjskiego. Wystarczy tego, żeby zasłużyć na medal pierwszego stopnia. A on zaczął się oddzielać od Żydów i mówić, że rewolucja jest jednak rosyjską rewolucją i służy ona przede wszystkim rosyjskiemu robotnikowi. Tymczasem tych 95 % Żydów, o których on napisał pod koniec listu, a raczej z udręką wydał ten sekret „rosyjskiej emigracji politycznej”, wplątało go w jakieś ukradzione koszule i podarowane lub dany pod zostaw zegarek, po czym wyrzuciło precz, całego utytłanego w błocie. Jak Rutenberg nie po prostu zadusił Hapona (rękoma robotników), a we wspomnieniach (wydrukowane w książce „Za murami ochronki” – wydanie zagraniczne) podaje, że właśnie jego, czystego anioła rewolucji, Hapon ciągle wzywał na jakieś rozmowy do kawiarni, gdyż „jest tam dużo kobiet i pachnie kobiecymi ciałami”. Martwy Hapon nie może powiedzieć, że on tego nie mówił, a szlachetny Żyd Rutenberg nie zawahał się powiedzieć to o zmarłym przyjacielu, powiedzieć to poza wszelką polityką celem zlikwidowania wszelkiego współczucia dla Hapona u takich ludzi, jak Wieroczka Figner i German Łopatin. Po „kobiecych ciałach” i Wieroczka, i German powinni błogosławić błogosławionego Rutenberga. Podobnie, jak „Riecz” napisała o Chrustalewie: „To drobny, brudny i nic nie wart człowiek, a gdyby było inaczej, to nie miałby problemów z jakimiś koszulami i zegarkami…”
………………………………………………………………………………….
………………………………………………………………………………….
A kiedy rewolucja zacznie zwyciężać (mamy jednak nadzieję, że to nigdy nie nastąpi, nie bacząc na pomoc Fiłosofowa), to Żydzi zrzucą maskę „współczucia dla narodu rosyjskiego”, jaką póki co noszą i „łączenia się z rosyjskim ruchem literacko-wyzwoleńczym”, poczynając od dekabrystów, Bielinskiego i Dobrolubow, szybko i energicznie zaduszą, jak Hapona i Chrustalewa, (równie rewolucyjnie „korekt”) całą rosyjską część rewolucji, wszystkich rosyjskich przywódców rewolucji, a w „bramy zdobytej twierdzy” wejdą, oczywiście, sami! – wejdą z okrzykiem: „Raduj się, narodzie rosyjski – to my daliśmy tobie wolność!” – „Dziękuj nam i pokłoń się nam!” „Jutro zacznie się szczęście…” Ale dzisiaj trzeba jeszcze dokończyć małą rzecz: zadusić policję, tych mizernych inspektorów i naczelników pochodzących ze szlachty, a na ich miejsce postawić studentów brunetów z rosyjskimi nazwiskami (będą już je wtedy mieli), a nawet ochrzczonych… Co by nie było oszustwo już się dokonało i Żydzi idą wszystkimi drogami, żegnając się obiema rękoma, po prawosławnemu i po katolicku! Ci „ciemni studenci” zostaną instruktorami rolnymi, „aniołami stróżami” robotników w fabrykach i wszędzie będą „doradcami i obrońcami”. Naród rosyjski jedynie krzyczy: „Hosanna! Haponowie i Chrustalewowie dawno już zostali powieszeni, Wieroczka i German dawno już zmarli. Żyje tylko nieśmiertelny Hessen, którego instruktorem jest Stołpner, tak „czysty”, że „niczego nie potrzebuje”. A przede wszystkim – nie potrzebuje Rosjan. Już ich zresztą prawie nie ma, tylko bydło, ciemne, nieumiejące liczyć do stu. Żyd pomoże w rachunkach, Stołpner altruistycznie pomoże. „A oto Winawer”. Nagle nieoczekiwanie i nieprzewidzianie Winawer i Stołpner zrozumieją się wzajemnie. Zaczną wszystko rozważać i stanie się jasne, że nie należy Rosjan obciążać nauką. Nastąpi pełna harmonia między duchem żydowskim i rosyjskim. Szkoła (dla Rosjan) stanie się niezwykle łatwa, a w niej utalentowani pedagodzy-Żydzi do niczego nie będą przymuszać leniwych uczniów rosyjskich, ani też przeszkadzać w wyjawieniu wolności ich natury. Nawet nie będą specjalnie zalecać czesanie się i wstydzenie się insektów – w tym wypadku tradycja Błagoswietłowa i „Sowriemiennika” zostanie zachowana jako „święty” testament. Studentom i starszym gimnazjalistów będą dawać – jak w „Co robić?” – sanki, a chłopcy i dziewczyny będą na nich jeździć w czasie ferii, śpiewać pieśni nieco innej tonacji, niż obecnie – będą się kochać, żenić, urządzać „kolektywy płciowe” i ciągły karnawał, według smaku Bakunina. Wszyscy będą weseli i szczęśliwi, a Rosjanie wreszcie odetchną „po tak strasznym reżymie”. Pozostawiając jednak Rosjanom wolność w organizowaniu wszystkiego „według Bakunina”, sami Żydzi „ze względu na tradycję i z szacunku do swojego prostego ludu” – będą wszystko urządzać jak dawniej, według Mojżesza. Rosjanie będą mieli mało dzieci, jak Figner i Pieroński, Żelabow i Kibalczyc, a Żydzi będą mieć tyle dzieci, co Winawer i Hessen. Wszelkie „zakazy” zostaną, oczywiście, skasowane, „instruktorami” wszędzie będą Żydzi, „pedagogami” – Żydzi, „urzędnikami” – zastąpieni teraz przez „kasjerów” i „kierowników robót” – też będą Żydami: samo „państwo” przekształci się we „wspólną ekonomię” według „zasad naszego genialnego Marksa”, którego uczniami byli Plechanow i Kropotkin.
* * *
1401. Marks i Lassale obrzezali Proudhona i to z pozytywnym skutkiem. Proudhon w tym czasie obydwoma rękoma sam robił jakieś świństwo, którego nie można nawet nazwać. Kiedy odeszli, na ziemi zostało coś mokrego, białego, czerwonego i cuchnącego.
To mokre nazywa się socjalizmem.
Na Wschodzie żyły świnie. Zobaczywszy coś brudnego i mokrego świnie natychmiast udały się na to miejsce, zaczęły się w tym kąpać i lizać. Na czele biegł Hercen, potem „całe mnóstwo”, a wszystkich pogodziło owo „świństwo”. Tak dokonała się rewolucja rosyjska.
(Alfabet „nauk” społecznych)
* * *
1402. Jest coś chłystowskiego w żydowskiej sobocie.
Ich oczarowanie swoimi „sobotami”, jak i u chłystów swoimi „radieniami”.
Należy zwrócić uwagę na rzecz następującą: „Jeśli to możliwe, to niech kilka domów sąsiedzkich połączy się w jedno (w jedną komórkę? Jak to wykonać architektonicznie?) na sobotę”.
Żydzi „czekają na gościa”, jak chłyści czekają, że „Sam napompuje”, przyjdzie „Gość drogi”, „Ojczulek rodzony”…
W każdym bądź razie ich soboty nie mają nic wspólnego z żadnym z naszych świąt. Nie ma żadnego podobieństwa.
Sobota żydowska jest obrzezaniem w czynie.
Przez sobotę przejawia się obrzezanie. Noumen przechodzi w czyn.
≈
Popatrzcie: przecież oni wszyscy jeden do drugiego odnoszą się tak łagodnie, jak „bracia” i „siostrzyczki” u chłystów.
(na niebieskiej kopercie)
* * *
1403. …zamiast duszy ma on krzywą laskę: w ten sposób otrzymuje się „tamto i owamto” na temat prawdy, sprawiedliwości, moralności i narodu.
(dziennikarstwo Hofsztetera)
* * *
1404. …jeśli duchowieństwo będzie dalej kłaść nacisk i twierdzić, że nie zrezygnuje ze swojej nauki o małżeństwie, to znaczy, iż jedyną sankcją, „uświęceniem, usprawiedliwieniem i fundamentem uznania” przez Kościół, państwo i ludzi jest kościelny ślub z kapłanem…
a każde inne zrodzenie dzieci jest nierządem i Kościół nie przestanie tak tego nazywać,
to ze swej strony, co bym nie pisał i nie mówił w chwilach słabości duchowej,
ja pozostaję, umieram, oddycham, krew me mnie krąży całkowicie
– poza Kościołem.
I na:
– Pluję na ciebie.
Odpowiadam:
– Ja też pluję.
To jest moje
ostateczne stwierdzenie.
Niech moi przyjaciele Cw. i Fl. nie mają nadziei na to „łagodne”, co ja powiem w chwili mojej słabości, na przykład umierając, gdyż jest myśl moja –
ostatnia.
A ponieważ „sumy nie powtarzają się” i w ogóle „gruby brzuch w perle”, i dochody, chwała Bogu, duże, to, wydaje się, że teraz można powiedzieć, że moja słabość w „Odosobnionym” była chwilowa.
Tracę oddech. Nie mam co robić. Ten, kto traci oddech, często nie może powiedzieć, ile jest 2 x 2.
Sumy nie przewracają się. W sumach w ogóle nie ma co szukać religii, modlitwy, pociechy. Wszystko to jest jedynie formą, a istota już umarła.
* * *
1405. „My jesteśmy takimi samymi ludźmi i nihil humanum a me alienum puto – mówią Stołpner, Słonim i Efros.
A – Tak. Macie jednak szczególne talenty: przecież wszystkie ważne banki, za wyjątkiem 2-3, są bankami żydowskimi. Proszę policzyć, ilu Żydów siedzi w tych 2-3 „bankach rosyjskich”, typu banku ziem nad Wołgą. Cóż to za szczególne powołanie? W miasteczku Riezina, nie większym od przeciętnej wioski rosyjskiej, doliczyłem się trzech banków („Towarzystwo Kredytowe” i jeszcze dwa, ale nie pamiętam ich nazw), natomiast w żadnej wiosce rosyjskiej nie widziałem ani jednego banku, należącego do samych mieszkańców. A bank przez kredyty trzyma ekonomię kraju, podtrzymuje jednego przemysłowca i handlowca, a innego topi. Pamiętacie, jak rzucił się pod pociąg Ałczewski, działacz banku komercyjnego w Charkowie. Rzucił się dlatego (dowiadywałem się), że zarządzający kancelarią (Polak) w trudnej sytuacji odmówił mu kredytu. Instytucje kredytowe i banki z natury „podtrzymują”, albo „nie podtrzymują” – a wtedy pozostaje jedynie zdziwienie. Banki są skoncentrowane w rękach żydowskich, a tym samym złoto kraju, co daje im możliwość „pozwolić oddychać”, albo „dusić” Rosjan… Oczywiście, „dusić”, jeśli ktoś zdecyduje się podnieść głos przeciwko temu „duszeniu”. Niech to wyjaśni mądry Stołpner, „kosmopolitka” Efros i Hornfeld z laseczką, a „przyjaciel ludu” Korolenko mógłby się coś na ten temat dowiedzieć od Hornfelda.
A Stołpner ciągle wygłasza odczyty „o Chrystusie”. Nam nie są potrzebne odczyty „o Chrystusie”, a o bankach.
Natomiast Minski głosi „monizm”. Nas „monizm” zupełnie nie interesuje.
* * *
1406. Z pisarzy naszego ukierunkowania (prawosławnych) mnie pierwszemu udało się osiągnąć to, że jestem czytany (książki rozchodzą się). To – pierwszy raz w historii literatury w XIX w. Kiriejewski, wydany przez Koszelewa – „leżał” i kupiłem go (jako student) u bukinisty. Leontiew rozdawał swoje książki (list do mnie Goworuchy-Otroka) dziesiątkami, prosząc tych, którzy je dostali, aby „rozdawali dalej” – „tym, którzy się nimi interesują”. Natomiast Anatol Kamieński z „Ledą” wychodzi od razu w 3 wydawnictwach, Wierbicka buduje drugi murowany dom, Leonid Andriejew mieszka w pałacu, a Aleksy Tołstoj z karmieniem ostrygami prostytutek w czasie aktu („poświęcono żonie”) – jest już „znakomitym pisarzem rosyjskim”. Tak: Chomiakow, Konstantyn Aksakowa, Iwan Aksakowa za swego życia wcale nie byli wydawani, a wydani wiele lat po śmierci – „leżą”. Przyszedłem do tej knajpy… wiedząc, że prawie umrę, ale z wściekłością rzuciłem się, ile miałem sił, walczyć oślą szczęką, walczyć batogiem, walczyć łagodnością, intymnością, ciepłem i trochę brałem też pod uwagę (ale w tym celu nigdy nic nie dodawał; wszystkie „dodatki” są głęboko przemyślane) także pornografię. Wszystko liczyłem: od 1891 roku („Miejsce chrześcijaństwa w historii”) moje książki kupowano rocznie za 3000 (dla mnie), a z procentem (35 %) Mitiurnikowi, co oznacza, że rocznie sprzedawano moje książki za 4500 rubli i nowe wydania stały się możliwe!! Po 22 latach, wyszedłszy ze słowianofilów, mogę, jak komar nad lwem, trąbić: „Zwycięstwo! Zwycięstwo!” To nie rozum, to zaiste diabelski upór i cierpliwość. Nie, Rozanow bywa też energiczny, chociaż „zawsze śpi”. Ja jednak śpię i przez cały czas, kiedy nie śpię, pracuję w natchnieniu. Zwycięstwo! Zwycięstwo! Do knajpy wniesiono obraz: prostytutki nie szaleją, łagodna świeczka płonie. I nie zgasicie jej…
Jeśli więc „przyjaciel” choruje z tego powodu (nie dopatrzyłem), to i jej wielkie cierpienie weszło w to zwycięstwo. Przez 20 lat widziałem jej modlitwę i słyszałem słowa: „Wasia, czuję przy sobie Boga”, nie raz napływały łzy. Zwycięstwo, zwycięstwo… nie moje i nie jej: przez nas Bóg dał zwycięstwo najlepszemu prądowi myśli rosyjskiej.
(12 czerwca. Przy korekcie 53-go listu Strachowa)
* * *
1407. Smutek współczesnego pisarza – ponieważ on żyje i pisze w cynicznym społeczeństwie. W którym osoby (wspaniałe indywidua), oczywiście, są, ale cała masa jest – bez głowy, pusta i jest właśnie „masą”, a nie „osobą”.
Najlepiej można to zobaczyć na przykładzie „kopiejki”. Historia cen moich książek – nie bardzo wysoka, ale i nie niska – to cała historia, a przy tym historia duszy, pełna dramatyzmu i interesujące. Jak dawno temu próbowałem, „rozmazując problem płci”, rozdrażnić Raczynskiego i sprowokować jego wypowiedź o rodzeniu dzieci (typu skopców, zabijające życie), tak przez walkę dać czytelnikowi tanie książki – próbuję „na diament” (szkiełka, „wstawiać szyby”), ze szkła lub krzemienia lub z diamentu składa się dusza społeczeństwa.
Z prostego szkła.
Przeczytałem w „Opadłych liściach” na 342 stronie (o chrześcijaństwie i o pogaństwie), 351 (o wierności człowiekowi), 322 (o miłości). Wszystkiego – 16 linijek. Niech wszystko pozostałe będzie bzdurą, ale te 16 linijek jest w pełni nowych dla czytelnika (po raz pierwszy wypowiedziane w literaturze) ze względu na treść i formę – krótka i piękna, myśl – wszystkim potrzebna, wszystkich pocieszająca.
Zamyśliłem się…
Nie, porównałem w tę zimę otrzymanym biletem na „tańce Isadory Duncan” z jakiejś „swojej szkoły” w Petersburgu, na którym była przekreślona („zaproszenie”, żeby „popatrzeć”) atramentem wydrukowana
CENA 10 rubli,
a i za znaczek coś z 20 kopiejek, razem 10 rubli 20 kopiejek, za miejsce w 3 lub 4 rzędzie.
10 rubli. To znaczy, że miejsca pośrodku (sala na Mochowej, w budynku szkoły Tienieszewej – nieduży, kulturalny teatr) po 5 rubli, a w tyle Sali – po 3 ruble. Zacznijmy od „3”: to będzie prawie cała sala, która i pośrodku i z przodu była cała pełna.
Nikt się nie skarżył, ani w druku, ani ustnie, że „cena jest zbyt wysoka”.
Teraz nie decyduję się kupować kawior: ziarnisty – ponad 5 rubli za funt, a prasowany – mniej niż za 2 ruble 80 kopiejek funt nie można kupić. Rzadko kupuję tylko dla chorej.
Wino – nie ma butelki tańszej, niż 2 ruble. Kupują i nie skarżą się.
A mnie w druku i w listach (kilku) robiono wyrzuty, że „daję wysokie ceny swoim książkom”. – „Za ‘Kościół rosyjski’ (NB we wspaniałym wydaniu) bierze Pan 40 kopiejek, a tam tylko 32 stronice”.
40 kopiejek! Jednak „Kościół rosyjski”, który przyszło drukować po decyzji sądu (z tego powodu książka zdrożała), jest absolutnie nowy na 2-3 stronach o Kościele greckim i naszym, naszym i o sektach, o głównych problemach Kościoła!
Przypuśćmy, że z 32 stron 1 stronica jest zupełnie nowa dla rosyjskiego czytelnika. Zresztą w każdej mojej książce – gdy nawet dopuszczę, że są one złe – jest 1 stronica lub 16 linijek całkowicie nowych w literaturze rosyjskiej.
Wszyscy o tym wiedzą i jest to „uznane” przez wszystkich. Czytelnik, kupując książkę wie, co kupuje, załóżmy za „2 ruble 50 kopiejek” kupuje 16 linijek zupełnie nowych i nieoczekiwanych.
Nowa myśl!!
Wyobraźmy sobie, że wśród zbioru przysłów ludu rosyjskiego Dala pojawiło się nowe przysłowie, znalezione przez niego.
Nowe przysłowie: wszystkiego – 4 linijki. A jest to coś nowego dla literatury rosyjskiej; nie – dla ducha rosyjskiego. Jest jeszcze jedna „kartka Karamzina”.
To samo – nowa modlitwa.
To samo – nowa pieśń.
„Nowa myśl” i „nowych 16 linijek” w książce, ale autentycznie nowych i to dla każdego czytelnika, także dla uczonego – nieoczekiwanych, co powinno zmusić całe wykształcone społeczeństwo rosyjskie do przybiegnięcia i zawołania:
– Usłyszeliśmy nową pieśń!
– Wróbel śpiewa na dworze, ale nie jak wszystkie inne wróble: to nowy wróbel, chyba przyleciał z Australii: inny głos, inna tonacja.
Dzieci w parku:
– Mamo! Przyleciał nowy motylek!!!
Któż nie przybiegnie na taką radość? Kto z ludzką duszą, która pragnie nowości, męczy się w starych pieśniach, czeka, że usłyszy coś nowego, czego nie słyszał, a co istnieje… nie przybiegnie?
Przyczaiłem się – czekam.
I słyszę:
– Ach, gdyby to był nowy połów kawioru!
– Lub „Madera”…
– Gdyby ktoś rozciął z boku suknię i można by zobaczyć biodro bez trykotów… A to o „przyjaźni” i o „nieśmiertelności”.
I krzyk:
– Jak pan śmie wyznaczać cenę 2 ruble 50 kopiejek na książkę, w której są tylko cztery linijki o przyjaźni i 16 o miłości, razem 20 linijek, nawet dobrych.
20 nowych, dobrych linijek. Boże, jak ocenić nowego motylka? Nie ma takiego „stanu”, który pozwoli go ocenić, gdyż „stan” się zdobywa, a motylek jest stworzony i nie da się go stworzyć za żadne pieniądze…
Nowa myśl… wszystkiego 16 linijek, a jaka radość dla świata, jaki skarb dla ludzi. Gdyby oni rozumieli swoją istotę i w ogóle nieśmiertelną istotę ludzką, a także sens historii, tragedię historii – przychodziliby i płakali przy tych „16 nowych linijkach”, jak płaczą dzieci, gdy znajdą zagubioną matkę, jak płacze chłopak, gdy znajdzie sobie dziewczynę… „16 nowych linijek”, gdy pod zakopconym niebem i na słabo rodzącej ziemi w ogóle nie pojawia się nic „nowego”, a nasza planeta przypomina staruchę, która siedzi… nie widzi… nie myśli… jej piersi zapadły się i wyschły.
……………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………………
Ach, ludzie kawioru i madery – zostawcie mnie z „waszymi lekturami”… samemu też jest mi dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Mnie i mamusi, i dzieciom, i nielicznym wiernym przyjaciołom.
(dlaczego nie ma być mi „dobrze”, kiedy jeszcze mogę rodzić,
a książki – to moje nasienie)
* * *
1408. Gdzie mógłbym odejść od Kościoła? Czyżby do tych Zulusów-pozytywistów, do tych sentymentalnych złodziei w Paryżu i Genewie?
Popatrzcie, jacy to oni są miłosierni: nie chcieli narażać bliźniego na stratę w wysokości 1 rubla 70 kopiejek. To było wtedy, gdy chciano wysadzić carski pociąg pod Moskwą. Podłączyli przewody, żeby spowodować wybuch, ale to nie ich wina, że coś nie wyszło i pociąg ocalał, wybuch nie nastąpił. Oni przez ½ roku robili wykop i w myślach, oczekiwaniach – także w ich przekonaniu i żądaniu, pociąg powinien wykoleić się i częściowo rozbić, spadając z nasypu. Po połączeniu przewodów uciekali – Wiera Figner, Żelabow i jeszcze kilku. Oczywiście, „uczony” Kibalczyc. Uciekając jednak w wielkim zdenerwowaniu i oczekiwaniu, nie zapomnieli pochwalić się „miłością bliźniego” i „współczuciem do biednych” oraz zwrócili 1 rubla 70 kopiejek za mleko sąsiadce lub chłopce. Mleko „do herbaty”. Wiedzieli, że dom wkrótce będzie przeszukiwany i wszystkie papiery zostaną zaliczone do „dowodów rzeczowych”, a rachunek za mleko z zapłaconym długiem w wysokości 1 rubla 70 kopiejek natychmiast wypłynie w prasie, zostanie telegraficznie przekazany za granicę i zostanie wspomniany we wszystkich historiach o tym zdarzeniu.
Rzeczywiście, wspomniano i wysławiono ich honor w cenie 1 rubla 70 kopiejek. Tych Judaszy.
Jakim bowiem trzeba było być Judaszem, lub w wypadku „wiary w swój honor” – jakim miedzianym łbem, żeby nie zrozumieć, iż wtedy, gdy setkom ludzi będą łamać się kości, nie będzie im potrzeba 1 rubla 70 kopiejek. Ta baba, której zapłacili 1 rubla 70 kopiejek, gdyby pociąg uległ wypadkowi, zapomniałaby o mleku, o długu i w żaden sposób nie mogłaby ocenić ich godnej uwagi dokładności w zapłaceniu 1 rubla 70 kopiejek.
Nie, oni nie odczuwali w stosunku do niej żadnego współczucia, do tej baby z 1 rublem 70 kopiejkami, ale chodziło im o to, że „dowie się o tym Rosja i zagranica”, iż oni „nie chcieli zasmucać biednej kobiety utratą 1 rubla 70 kopiejek”. „Oto, jak my kochamy lud”.
Ileż jednak zła musiało być w tych łajdakach, w tych zakonserwowanych w chloroformie duszom, żeby szykując zgubę setkom ludzi nie zapomnieć się pochwalić 1 rublem 70 kopiejkami.
Przepaść jest jednak głębsza i szersza: kiedy tym ludożercom udało się zagryźć starego i bezsilnego Cara nad kanałem Jekaterynowskim, nagle wyskoczyli Oni Dwaj, „pierwsze znakomitości” – Lew Tołstoj miał bezczelność pisać – do kogo? – do Syna zabitego, żeby tych wilków „nakarmił łaską”, zrobił im przez gubernatora wymówkę za szaleństwo i przebaczył, gdyż są to, oczywiście, „uczciwi ludzie”. O tym samym pozwolił sobie krzyczeć na wykładzie publicznym Włodzimierz Sołowjow i to w twarz siedzącym przed nim oficerom.
Mamy do czynienia z nieprawdopodobną dobrodusznością naszego rządu. Oczywiście, nikt z nas, prywatnych ludzi, gdyby był w sytuacji władcy, nie zniósłby podobnego (miedziano-głowego) zwrócenia się do siebie, Tołstoj nigdy nie wyjechałby ze swojej wsi, a Sołowjow na zawsze zostałby wyrzucony z Rosji.
Co to jest, strach, czy dobroć, niewiadomo co: nasz rząd wszystko przebaczył i za nic w świecie nie położyłby na krwawiące rany „opatrunku z potłuczonego szkła”.
Gdzież więc iść? Do tych socjologów? Pozostaniemy w Kościołem.
Chociaż…
Dzisiaj pojawiła się informacja: 20-letnia dziewczyna „szybko weszła do toalety na stacji, zamknęła się tam i natychmiast urodziła. Udusiła urodzone dziecko i wrzuciła do muszli klozetowej, a kiedy płód zatkał otwór – odkręciła kran i woda zapełniła muszlę, a następnie wylała się na podłogę i poza drzwi, a przerażeni pracownicy dworca i żandarm wyłamali drzwi. Kiedy weszli do toalety, to zobaczyli nieszczęsną dziewczynę leżącą na podłodze, nieprzytomną z przerażenia i zakłopotania”.
Trzeba to porównać z klechą w Sacharnie, który wszystkie kobiety, zmuszone do odejścia od swych nieludzkich mężów oraz wszystkie dziewczyny rodzące bez ślubu pozbawił komunii – jako „największe grzesznice”. Ten klecha buduje dla siebie ogromny dom. Jeśli jest „głupcem” i „durniem” oraz „źle wykorzystuje władzę”, to dlaczego stosuje tę swoją głupotę tylko w jednym kierunku, a nigdy w przeciwnym. „Z głupoty” ożeniłby wujka z krewną, „z głupoty” ożeniłby za życia żony z inną kobietą…
Nie, nie ma tu żadnej głupoty. Jedynie to, że głupiec ślepo naśladuje godnych ludzi i najmądrzejszych w tym wieku…
Jestem ściśnięty, moja dusza jest ściśnięta przez tych ludożerców i przez tych morderców dzieci.
Gdzie więc pójdę? Gdzie więc pójdę?
Chcę być w muszli klozetowej i w śmieciach z tą dziewczyną i z jej dzieckiem.
A o wierze dawno już powiedziałem: „Pluję”. Jeśli nie można nic mieć, to taka wiara nazywa się: „Pluję”.
≈
Zdumiewające i straszne, zdumiewające i straszne, zdumiewające i straszne, że dziewczyny nie tłoczą się przy takiej. Ani razu nie zaczęły krzyczeć. Także wszelkie „stowarzyszenia” i „kluby” oraz „ligi praw”.
Stchórzyli…
Stchórzyli, stchórzyli, stchórzyli. O, jakże bezmierne jest tchórzostwo i podłość Rosjanki.
I Bóg ją karze.
Kobieta, która nie potrafi obronić swego dziecka, jest suką, a nie kobietą. Ich tłum, który nie broni praw swoich dzieci, ius liberi sui – jest sforą suk liżących rękę pana, ale nie jest „społecznością kobiet”.
Nie jest społecznością kobiet z losem i przyszłością.
* * *
1409. Cała moja diaboliczna energia ułożyła się „w brzuch” mojej działalności literackiej. Zjadłem sam siebie. I tylko siebie zjadam. Jest to coś szczególnie demonicznego. Czyżby nie miało żadnego znaczenia i przeznaczenia?
Jakie przeznaczenie? Żeby dojść do psychologizmu. Żeby ludzie mieli dusze i czuli dusze. Więcej niż nie potrzeba.
Czymże wtedy byłaby ziemia, jej kształt?
Ludzie siedzieliby na słoneczku i patrzeli jeden na drugiego – dwoma palcami dotykając się podbródków (jak na jednym rysunku egipskim).
A praca?
– Nie potrzeba!
A religia?
– Właśnie to jest religią.
– Ty mówisz o jakimś święcie, a ja o dniu powszednim.
– Ja stworzyłem wyłącznie święto.
– Jest proza…
– Jestem wiecznym poetą i uczę ludzkość wiecznej poezji.
Oto moja „dziwność” i mój „egoizm”.
(na niebieskiej kopercie)
* * *
1410. Czy wierzę w Boga w dokładnym, strasznym sensie?
O, tak! Tak! Tak! Tak! Tak! Tak! Tak! Tak!
A sceptycyzm, stary, dawny?
Otóż: kiedy leżałem u Ternawcewa na kanapie, a mama była już w szpitalu ewangelickim (trzecia operacja), to Maria Adamowna rozwiązywała z Asią zadania z matematyki, a mnie lęk i przerażenie ogarnęły tak bardzo, jak jeszcze nigdy, i w tym lęku i przerażeniu powiedziałem sobie, to znaczy poczułem, że mam prawo być zagniewany:
– Jeśli Ty jeszcze raz doprowadzisz mnie do takiego lęku i przerażenia (to znaczy czwarta operacja i śmierć), to ja Ciebie uderzę polanem w mordę.
Dlaczego „polanem” – sam nie rozumiem. Była to ta sama zmysłowość, która polega na „daj poczuć palcem dziurę po gwoździach”.
Dopiero potem sobie to wyobraziłem i dziwiłem się, jak to było blisko.
* * *
1411. Wyrzućmy z literatury Hercena…
Właściwie nie jego samego, a jego chwalenie się, zakochanie w sobie samym, grzech…
≈
Nie chcę siedzieć z nim przy jednym stole, ani – w jednym pokoju, ani – w jednej literaturze.
Oczywiście, politycy powiedzą: „Do diabła z Rozanowem!” Jednak politycy to nie wszyscy…
Problem rozwiązuje fakt, kto powiedział więcej czegoś drogiego dla człowieka? To, co „drogie”, decyduje o wszystkim. Nie blaskiem – dla pisarza, nie rozumem, wykształceniem – to jego skarby; a – „drogim”, co już jest skarbem ludzkości.
Przecież ona jest biedna, żałosna, jest jej ciężko, jest jej strasznie smutno. W odniesieniu do owego „ciężko” ja, oczywiście, powiedziałem więcej łagodnych słów, niż Hercen.
On nikomu nie pomógł.
On wszystko pochwycił… „My” i „nasi”, a przede wszystkim – „ja”. „Kołokoł” jest zaiste jego symbolem: on był „miedzianym językiem”, stukającym w miedziane ścianki, odlane, ogromne. „Buch… buch! Bum… bum”.
Komu jest to potrzebne?
Było potrzebne tamtym czasom. Ale „tamte czasy” przeminęły. Hercenie, twój „dzwon” już swoje „oddzwonił”. Przecież ty już jesteś historyczny, ale teraz naprawdę jesteś niepotrzebny, gdyż w tobie nie ma nic wiecznego.
Wieczna miłość – właśnie jej nie było w tobie.
≈
A moja miłość – ile by jej nie było, kropelka – kapnęła w wieczność.
≈
Powtarzam: nie chcę być razem z Hercenem, więc trzeba ciebie wyrzucić.
[Ciesz się powodzeniem w Genewie, w Rosji nie ma dla ciebie miejsca. Rosji naprawdę nie jesteś w ogóle potrzebny].
(oderwałem się od korekty „Baletu rąk”)
(4 czerwca 1913 r.)
* * *
1412. (9 czerwca 1913 r.)
Gdzie właściwie jest źródło nienawiści do „Odosobnionego” i „Opadłych liści”?
Z mojego punktu widzenia, jak ja to rozumiem?
Mówić, że jest to „cynizm” (wszystko), to dziwne w odniesieniu do książek, w których powiedziano tyle miłości i łagodności.
To jest – korzeń. Wszyscy mówili, jak „on”, do „niego”. Cała literatura jest w istocie kategorią „on”. W istocie czytelnik autorowi i autor czytelnikowi są absolutnie obcy – to ci, którzy „kupują moje książki”, „co mi do tych ludzi”? Co ma Ol d’Or wspólnego z czytelnikami „Satyrikonu”? Jest to relacja czysto zewnętrzna, formalna, handlarza „herbatą” i „kupca herbaty”, do których – młodzi oni lub starzy, mama czy córka, dzieci lub rodzice – sprzedawca nic nie ma. Nawet ich sobie nie wyobraża, są mu całkowicie niepotrzebni.
Tak postępowali nie tylko Ol d’Or, ale także Shakespeare i Byron. Zaczęło się to nieświadomie i mimowolnie, tak wyszło w tej dziurze, że są to „oni”.
Ja – nie. Więcej, niż nie: właśnie pisarzowi nie przychodzi do głowy, że on jest ja, a jego czytelni – ty. Właśnie w literaturze nie śmie być on, że jak się do niego odnoszą – to bluźnierstwo, a nie świętość.
A literatura, właśnie ona jest święta (to jest moja myśl, nowa od czasów Gutenberga).
Wcale nie chodzi o to, że mi się udało, ja tak zostałem urodzony, żeby powiedzieć ja. Dla mnie od urodzenia nie istnieje on, a ja i ty. Dlatego, że kiedy zacząłem pisać „jak mi się chce” i pojawiło się ty i ja, wszyscy zawołali: „To szaleństwo”, „On jest bez spodni”. Tymczasem nie jestem bez spodni (nie wiem i nie interesuję się), a właśnie ja ze względu na okoliczności mogę być tylko ja, cały świat nie jest dla mnie on (zupełnie nie rozumiem i nawet drżę z przerażenia), a ty. W ten sposób cóż się dokonało? Od czasów Gutenberga literatura (nieoczekiwanie?) wpadła do jamy i mówi jakieś czysto formalne, niepotrzebne słowa, „on”, dla „niego” i jest czymś normalnym, że przy okrzyku „Dziecko zachorowało” wszyscy wyrzucali Shakespeare’a do diabła.
Mnie też wyrzucą, ale różnica w tym, że Shakespeare się obraził, a ja krzyczę do mamusi, żeby mnie wyrzuciła do diabła i cieszę się, że wyrzuciła, gdyż ja rozumiem i krzyczę, że „dziecko”, a nie „książka”, „życie”, a nie „literatura”.
Tym samym, w czym rzecz i w czym nowość? Ton „Odosobnionego” i „Opadłych liści” odkryły autentyczną literaturę, jedyną z prawem istnienia, literaturę negującą samą siebie i równocześnie właśnie dlatego afirmującą samą siebie. Literatura, która krzyczy: „Dziecko”, a nie „Shakespeare”, jakby znika, z jednej strony blednie, ściemnia się, jak gasnąca zorza. Gaśnie, gaśnie, jest jej mniej, nie ma.
Nie ma.
Nagle, z jednej strony, maleńkie „jest”. Świta. Co?
Czy dziecko żyje?
Czy nie jest to odra?
Czy nie jest to szkarlatyna? Jeśli szkarlatyna, to wszyscy Shakespeare’owie umarli. Jeśli odra – umarł tylko Ol d’Or, a Shakespeare’a można czcić.
Literatura – pończocha w rękach starej matki. Ona ją ceruje – oto literatura. Zachwycaj się, spisuj, przedstawiaj, rysuj, śpiewaj symfonię. A ona ceruje i ceruje. A to, co ceruje – jest najważniejsze. A wszystkie symfonie są po to, żeby nie było jej nudno.
Kiedy literatura doszła do tego, że odrzuciła każde „ja” w sobie, „ja” w sensie pychy, w sensie miłości własnej, kiedy ona stała się „spodniami ze spodni”, i Beethoven trzyma jedynie spodnie starej babci, to…
Jakby zniknęła – ale natychmiast urodziła się.
Urodziła się jako moralne dobro, absolutnie nowe, nigdy w literaturze niesłyszane, gdyż ona cała od Gutenberga składała się z samochwałów, z ludzi pełnych pychy, a teraz wyrzekła się samej siebie, umarła w sobie i po prostu „podaje herbatę starej babci”. Ona teraz wieje anielskim powiewem wokół wszystkich rzeczy świata, wszystkich spraw świata, wszystkim służy, wszystkich uspokaja, biega do pisarzy i kładzie plastry z rumianku chorym dzieciom.
Ja (pycha) – nie ma.
Ja (posługa) – jestem zbawiona.
Wszystko, wydaje mi się, wyszło mimowolni, kiedy z tonu „Odosobnionego” przeszedłem do naturalnego opowiadania „u nas w domu”. Nie powiem. To byłoby nie „on” o „nich”, a coś innego.
– Oto nasz dom w K.
– Oto jak kupiłem zabawki dzieciom.
– Oto jak (w myślach) targam za włosy Hornfelda.
Drobiazgi. Głupoty. Mój „fetyszyzm drobiazgów” też odegrał w tym swoją rolę. Dla mnie nie ma „wielkich bogów”, ale „moje zabawki są prawdziwymi bogami”. W tym wypadku odegrało swoją rolę moje wieczne, wrodzone, niezniszczalne dzieciństwo.
W czym rzecz i (wracam) skąd szaleństwo?
– Wszyscy czytamy, jak on. Wyobraźmy sobie czytelnika i piszmy, jak autor. W nim nie ma autora i czytelnika… on widzi w całym świecie, w krowach, gwiazdach, lalkach, we wszystkim uduchowionym i nieuduchowionym: to wszystko on odczuwa, jak ty.
Tym samym wszystkich zdenerwował („cynizm”) właśnie stopień mojej intymności i wydaje się, że w ten sposób można przekazać miłość i łagodność (można przy tym targać za włosy – jak ojciec syna) całemu światu, bez szczególnego wydzielania dla „czytelników mojej książki” (nie widzę ich), ale i bez wyłączania ich. Oczywiście, jest to mój autentyczny stosunek „ja” do „ty”.
Czego zimny świat zaiste nie może, wszystkich odczuwając, jak „on”? W samym rokoszu i trwodze wszyscy poczuli:
– Albo czytać „Odosobnione” i „Opadłe liście”, a wtedy jakże nie czytać Shakespeare’a, którego nie można rzucić na podłogę, choćby dziecko umierało.
– Albo…
– Przecież świat czyta Shakespeare’a właśnie do choroby dziecka i wyrzuca, kiedy pojawia się szkarlatyna.
– W istocie nas, literatury, nikt nie lubi i nikt nie ceni. Oprawiają, stawiają na półkę i czytają w wolnym czasie – dla rozrywki i zadowolenia. Chociaż „kłaniają się” nam, „klaszczą” w teatrach, to jednak w istocie jesteśmy dla wszystkich „oni” i wyprowadzają nas za drzwi domu, gdy pojawi się odra… Cały szacunek dla nas jest w istocie fantomem, oszustwem i przede wszystkim oszustwem naszej miłości własnej. Ustąpią nam miejsce, dadzą cukierka, bo bardzo lubimy cukierki. To wszystko. Jak tylko dotkniemy istoty sprawy: pokażą nam drzwi. Jedynie wtedy, gdy jest nas bardzo dużo i grozimy skandalem, wtedy powiedzą:
– No, cóż robić? Zostańcie. Siądźcie tu lub tam. Poczytajcie gazety, porozmawiajcie ze sobą. Ja natomiast pójdę do pokoju obok, bo dziecko jest chore.
Rozanow zamiast takiej literatury zaczął pisać jemu jednemu właściwą literaturę, która wchodzi do domów, nikomu nie przeszkadza, nie szuka krzesła, od niczego nie odciąga ludzi, a łączy się ze wszystkimi w domu, jak „ja” z „ty”, wszystkich niezmiernie kocha. Jego natomiast nie ma, nie widać go i on jest. On jest po prostu, jak „buty przy drzwiach”, które wystawiono do wyczyszczenia, a jego „Odosobnione” można czytać po stroniczce, „gdzieś” idąc: nie będzie się złościł. W ogóle on jest dziwakiem i nie ma go. Ale on jest, jak oddech, wszędzie. Oddycha z nami. Opowiada swoje głupoty, jak chodzi w spodniach i bez spodni, na kogo się złości, a na kogo nie. Bardzo się kłóci i bardzo kocha. Co to, do diabła, za literatura? Gdzie go można przegnać, jeśli to prostu „kot na piecu” i grzeje sobie brzuch? My lubimy go jak kota i opuszczamy go w czasie choroby, i gdy będziemy umierać. On nie chce dla siebie żadnego znaczenia, po prostu chce być „z nami”, a skoro nie jest dla nas ciężarem, to niech zostanie z nami. On – nasz dom, nasza rodzina, nasze choroby. On jest nie oddzielny od nas. I „klaskać” mu nie będziemy, ale kochać, lub „pozawalać”, lub „potargać za ucho”, kiedy ociera się o kolana – zawsze będziemy.
On do niczego nie pretenduje.
My też nie pretendujemy.
Oto „ja” i „ty”. Oto skąd wściekłość „ich”, którzy przeszli obok swoich mężów, siedzących na jakichś obcych krzesłach.
* * *
1413. Bóg mu przebaczy.
Widział dobro. Dlaczego nie mógłby znieść zła?
(Mereżkowski w „Russkom Słowie”) (9 czerwca 1913 r.)
Jedynie mama się zdenerwowała. A Waria (14 lat) zapytała z łóżka:
– To, tatusiu, napisał Mienszykow?
– Nie. Mereżkowski.
– A, ten znakomity pisarz.
– Głupoty.
Tak to u niej śmiesznie wyszło (myli wszystkich pisarzy), że się uśmiechnąłem i „wszystko przeminęło”.
≈
≈
≈
≈
Mama po dwóch dniach: „Ciągle płakałam i obwiniałam siebie, że z powodu mnie pokłóciłeś się z M. Nagle leżę wieczorem, zamknęłam oczy i poczułam, że Chrystus stoi obok mnie, słyszę Jego głos: ‘Pociesz się’ (nie pamiętam dalszych słów, ale sens taki, że obok Niego stoi Fl. i inni, którzy byli albo ‘bliżsi’, albo ‘pożyteczniejsi’, nie pamiętam). Uśmiechnęłam się. I przestałam płakać”.
– Co ty, mamusiu? Przecież to wcale nie wywarło na mnie aż takiego wrażenia.
* * *
1414. Wyszliśmy z Michałem Wasylewiczem Niestierowem z kliniki Heleny Pawłownej – na Kirocznej. Na ulicy było wilgotno, dorożki stały dalej, a ja chciałem rozruszać nogi po długim siedzeniu przy chorej. Poszliśmy. Mówię:
– Lata jakby jeszcze nie takie poważne, 57 lat. Ale ta choroba, która ciągnie się od trzech lat „koło pleców” sprawiła, że niczego się nie chce, nigdzie się nie wyrywam, nie leczę. Poleżeć, zasnąć – oto, czego pragnę. Jak to się zdarzyło po powrocie z Nauheima, postarzałem się o dziesięć lat.
On milczał.
Jego ukochana siostra też chorowała, a on podejrzewał, że jest to rak. Jego rówieśnica. Córkę wydał za mąż, i to dobrze wydał. Po wyjściu córki za mąż jego główną troską stało się „przygotować się do tamtego świata”, jakby „przechodził na emeryturę” – było to widoczne w mowie, postawie. I ciągłej surowości.
Milczy i idzie. Jesteśmy tego samego wzrostu. Ja trzęsę się („trzęsienie” – mój szczególny krok), ciągle się denerwuję i powtarzam:
– Choroby postarzają!! Nie lata postarzają, a choroby!!
On pomilczał i powiedział:
– Nie.
Przeszliśmy kawałek i on ciężko powiedział, jakby odwalał kamień:
– Postarza – grzech.
≈
≈
≈
≈
≈
≈
Jak ja go lubię, zawsze gwałtownego, zawsze surowego. I – autentycznego Rosjanina. Za Niestierowa nie wziąłbym całej Palestyny. Co to za rzadkość, spotkać nie zdemoralizowanego Rosjanina, który zachował się „jak z Wiatki” (on pochodzi właśnie z tej guberni, jest synem kupca – drobnego, lub „takiego sobie”). Zaczął rysować wbrew woli ojca. Pewnego razu w Kisłowodzku siedzi on z żoną prezesa sądu okręgowego. Liberał. Niestierow, rozdrażniony sporem, chodzi po pokoju, jak lew w klatce, i mówi (spotkał prezesa pierwszy raz w życiu, „zapoznali się”):
– Nadejdzie dzień, kiedy ich wszystkich zabiją! Tak – zabiją! Wszyscy powstaniemy i zabijemy!!
Nie wiem, o czym rozmawiali. Nie w tym rzecz, nie w przedmiocie. A w tym, że wobec postronnego człowieka, inteligentnego, a przy tym prawnika, on nie zawahał się wyrzucić z siebie gniewu, który tkwił w jego duszy.
Patrzyłem na niego z zachwytem. Wszyscy aż skulili się z powodu nieprzyjemnej sytuacji. „Co pomyśli sobie” prawnik? A ja zauważyłem, że w moim domu od tego czasu wszyscy zaczęli bardzo szanować Niestierowa. Kiedy on do nas przychodzi (rzadkie przyjazdy do Petersburga), wchodzi i siada jak „swój człowiek”. Jest mi bardzo bliski i niech tak pozostanie.
(12 czerwca 1913 r.)
≈
≈
≈
≈
Kiedy on powiedział „Postarza – grzech”, poczułem, że jest to fokus i rozwiązanie zagadki wszystkich jego obrazów.
* * *
1415. Czytałem (czytam) Kluczewskiego o Lermontowie, Narowie, Piotrze Wielkim, „Niedorostku”… I znowu się dziwię, i znowu się zachwycam.
≈
Co za rozum, smak i szlachetny stosunek do historii Rosji! „Oglądając się wokół” (literatura, prasa) myślę, że to ostatni rozum rosyjski, ostatni z wielkich rozumów, które tworzyły od Łomonosowa do Kluczewskiego chwałę Rosji, głosili, że „Rosjanie wcale nie są głupi”. Teraz, w obecnych czasach, Rosjanie są jacyś głupkowaci. Płascy, nieinteresujący.
Kluczewski jest – bardzo interesujący.
≈
Historycy przed nim, a raczej „po nim” nawet nie wydają się być historykami. Wydaje się, że są „materiałem przygotowawczym”. On jest w istocie pierwszym historykiem rosyjskim. Mam ochotę, z powodu nadmiaru zadowolenia, nazwać do także ostatnim historykiem. Przewracając kartkę po kartce, ucząc się każdej linijki, myślisz: „Lepiej nie trzeba”. Nawet nie chcę, żeby „lepiej od Kluczewskiego wyjaśniano historię”: chcę, żeby ciągle wyjaśniano i odczuwano tak, jak Kluczewski.
≈
Jest nawet dziwne, w jaki sposób w tak trywialnych czasach jak nasze, mógł pojawić się taki historyk. Zachowała go ławra Trójcy Świętej i świętego Sergiusza, (długo był tam profesorem, do zaproszenia przez uniwersytet) oraz (wybacz, dobra pamięci, jeśli mylę się co do imienia) Eupraksja Iwanowna. Mówią, że on bardzo kochał swoją staruszkę. W każdym bądź razie za Kluczewskiego jesteśmy zobowiązani: 1) Kościołowi, 2) Sergiuszowi z Radonieża, 3) Eupraksji Iwanownej. I – 4) bohemie studenckiej, masie tych „nieuczesanych” uczniów, których on bardzo lubił (opowieści).
≈
Kluczewski – cały jest szlachetny. Jakże korzysta on z każdej okazji, żeby wyrazić swój szacunek do Bołtina, Tatiszczewa i innych (swoich poprzednikach).
≈
Pamiętam go na katedrze. Jak teraz. Był piękny. Głos miał piskliwy i śmieszny (kobiecy). Kręcił się na katedrze. O niczym nie myślał, nie myślał o słuchaczach. Tworzył. Tworzył jak słowik. Jak słowik „z mądrością człowieka” w nim (ptaki wieszcze).
≈
Wydaje mi się, że jeśli się powie, że Kluczewski był „historykiem rosyjskim” – jest to niewystarczające. On zajmuje wyższą pozycję. Chciałbym powiedzieć, że jego miejsce jest „w literaturze”. Ale on jest ponad literaturą. Jego miejsce jest wśród „wspaniałych Rosjan”, lub – wykorzystajmy klasycyzm – „wśród godnych pamięci ludzi ziemi rosyjskiej”… Jest jedną z postaci długiego szeregu, zaczętego przez Jarosława Mądrego, Iwanów, Artamona Matwiejewa, Piotra, Ordyn-Naszczokina, Nartowa, Katarzynę, Fonwizina i Nowikowa, Puszkina, S. M. Sołowjowa i przez niego – Kluczewskiego.
To – twórcy ziemi rosyjskiej. Kluczewski nie „napisał historii Rosji”, a tworzył samą ziemię rosyjską – jako narzędzie wybrał wykłady.
≈
Jak mało z niego skorzystaliśmy! O, jakaż szkoda (profesorowie wydawali mi się niedostępni), że nie „piłem u niego (jako student) herbaty”. Zauważyłbym to, co było w nim nieskończone. Jakże zawsze (jako student) chciałem pójść do profesora („bogowie”). Ale bałem się. Ale nie pamiętałem dobrze łacińskich koniugacji. „Z takimi wiadomościami…”.
W mojej dalekiej młodości trzy kolumny: Busłajew, Kluczewski, Tichonrawow. Sam ich wzrost i postać zasługują na pamięć. Teraz takich postaci się nie widuje. Sami przeciętni ludzie.
≈
Dopowiem: samo jego słowo (styl, język) było piękne, na równym poziomie z przedmiotem jego zajęć. On nie „odstawał od tematów”, chociaż tymi tematami byli Lermontow, Puszkin, Piotr. Zawsze mówił jak „władca tematu”. Nie, „władca” do niego nie pasuje: mówił jak przyjaciel i ojciec, jak „wierny poddany” wielkich swoich władców i jak autor o autorach (o Lermontowie, o Puszkinie, o Fonwizinie). On jeszcze nie biegł jak „wyjący pies” koło ścieżki – jako oszczerca warstw i postaci historycznych, czego wrażenie dają późniejsi „historycy i publicyści”, wszyscy ci Wilbasowie, Pypini, von-Lemki, Stasiulewicz i ilu ich tam jeszcze jest…
Nieszczęśni…
Bóg z nimi…
≈
Jego miejsce jest w szeregach klasycznej literatury rosyjskiej, klasycznych umysłów rosyjskich, którzy wypowiedzieli słowo. Między Karamzinem, którego już się nie czyta (i czytać nie można), ale na którego milczący pomnik nigdy nie przestanie patrzyć każdy szlachetny Rosjanin, bez względu na to, jak daleko potoczy się historia Rosji – i między Lwem Tołstojem z ciągłą troską o moralne wychowanie narodu obok „naszego nauczyciela” Kryłowa, poety – Kolcowa, stoi jego seminaryjny cień. Nie próbujcie się uśmiechać. Bez „seminarium” historia Rosji jest niepełna i jednostronna. Zdecydowanie tupnął i powiedział: „Seminarium – to nie jest nihilizm. Seminarium – to nie Czernyszewski. To były nieuki, czego o mnie nikt nie powie. Nie mam gorszego talentu od Czernyszewskiego, zwinności we mnie jest nie mniej, a dzięki wiedzy i nauce jestem bogatszy nie tylko od całego „Sowriemiennika”, ale także od jego bożków – Bockla, Drepera i jakichś tam jeszcze. Seminarium – to nie nihilizm, w Akademii Słowiano-Greko-Łacińskiej uczył się Łomonosow. Seminarium ma w sobie złote ziarenko, złotą pszenicę sięgającą Jana Chryzostoma, Sawacjusza i Zosimy oraz wszystkich sprawiedliwych ziemi rosyjskiej. Nie, nawet więcej: i nie to jest najważniejsze. Od samego Jezusa Chrystusa, który przyszedł zbawić grzeszników, w seminarium chroniona jest światłość, tylko w seminarium, nie ma jej w uniwersytetach, wygasła w Petersburgu, wygasła w warstwie urzędniczej i życiu dworskim. Jednak ta wieczorna światłość grzeje ziemię rosyjską, oświeca wszystkich – o czym tylko Kościół przypomina na liturgii:
Światłość Chrystusa oświeca wszystkich.
Tak, panowie. Pozostaję wierny tej światłości. Wstąpiłem na uniwersytet – i jestem wierny, wybrany zostałem akademikiem – i jestem wierny. Wysławiony w książkach, w prasie – a jednak jestem wierny. Nie wyrzekam się i nie chcę się wyrzec naszego zaskorupiałego i ciemnego seminarium z kaszą gryczaną, które pomimo „całej greckiej kaszy” tylko jedno jest niezachwianym strażnikiem:
NIEŚMIERTELNOŚCI DUSZY.
ŻYCIA POZAGROBOWEGO.
PAMIĘCI O BOGU.
SUMIENIA LUDZKIEGO,
bez czego w ogóle u was – i w czasopismach, i u Bockla, i w życiu dworskim i wśród urzędników – rozsypuje się na drobną kaszkę, którą rozdziobią wróble. Wierny i Amen”.
Dobrze jest teraz Wasylowi Osipowiczowi. Poszedł ze swoją bródką i diakońskimi włosami, kołyszącym się krokiem, „na tamten świat”, nawet nie zdjąwszy munduru swojego „departamentu”. Idzie, o niczym nie myśli, jakby czytał swoje rękopisy z XVII wieku, wydane przez różne „urzędy”). Bez lęku, idzie z tymi rękopisami.
Jezus Chrystus spotyka go słowami:
Posłałem ciebie jako wiernego i powracasz jako wierny. Idź, mój ukochany synu, seminaryjna głowo – oto przygotowany dla ciebie namiot, od dawna czeka w nim na ciebie twoja towarzyszka… Widzisz, cała jaśnieje, gdyż zostałeś jej wiernym przyjacielem, a teraz obydwoje – moi wierni – ogrzejcie się przy wiecznych gwiazdkach na północnej części mojego nieba, w krainach prawosławnych i ruskich.
* * *
1416. Jest całkowicie niedopuszczalne, żeby dzieci nie szanowały i nie kochały rodziców, a uczniowie nie szanowali i nie kochali miejsca, gdzie są wychowywani.
– Czy każecie ich bić?
– Nie. Ale trzeba tak samemu postępować, żeby tego nie było.
– Czy to znaczy, żeby im we wszystkim potakiwać?
– Wtedy szczególnie będą pogardzać rodziną i szkołą, jako ludźmi bezwolnymi i nędznymi. Należy być „pięknym ja” rodziny i szkoły, z „pięknego ja” wyrasta szczera działalność, nieposuwająca się nawet o piędź w stronę zła.
Trzeba, żeby rodzina była mądrzejsza od dzieci.
Trzeba też, żeby szkoła była szlachetniejsza od uczniów.
Wtedy, poza wyjątkowymi potworami, wszyscy się jej podporządkują.
* * *
1417. Oto, co jeszcze należy mieć na uwadze i o czym należy uprzedzić braci Rosjan: przecież „przymierze” zostało zawarte i nie jest dotychczas zerwane. Nie jest zerwane samodzielnie przez każdego Izraelczyka, póki jest on obrzezany, czyli jest zawarte z każdym obrzezanym. Bóg zdecydowanie niczego jeszcze nie zażądał od Abrahama, a tym samym od wszystkich jego synów: Żyd może być złodziejem, lichwiarzem, bankierem, współpracownikiem gazety, może ani razu nie zajrzeć do Biblii, może nigdy się nie modlić, może być ateistą. Lewinem, Winawerem: wszystko jedno, spoczywająca na Bogu strona obowiązków (u nich jest to prawie prawne „porozumienie”, „weksel”) – pozostaje w mocy i Bóg, między innymi, okazuje mu pomoc, obronę, podtrzymuje go. Dlatego też, czy mamy do czynienia z jednym, czy „ze wszystkimi”, trzeba być w najwyższym stopniu ostrożnym w stosunku do tego, co kryje się za ich plecami i w istocie popycha do wszystkich zwycięstw.
Należy skoncentrować się na „porozumieniu” w ich wierze. Porozumienie jest – sprawą dokładną. I „popychająca naprzód siła” przestaje stać za plecami Żyda, jak tylko przestaje on być „dzieckiem ukochanym, na którym spoczywa Moje błogosławieństwo” w stosunku do tej siły, to znaczy jak nie zostanie spełniona ludzka strona obrzezania.
…………………………………………………………………………….
…………………………………………………………………………….
…………………………………………………………………………….
Jaka?
…………………………………………………………………………….
…………………………………………………………………………….
…………………………………………………………………………….
„Zamknij znowu”.
I tu straszne przerażenie. Zawahać się, czy „otworzyć” – znaczy zachwiać sam korzeń, z którego wszystko wyrasta.
Pozostawić „otwartym” – znaczy pogodzić się z bankierami, giełdą i ateistyczną hołotą, gdyż u nich wszystkich „otwarte”, a Bóg, poza tym jednym niczego nie zażądał od Abrahama i od jego potomstwa.
Przerażające karty historii. A zwłaszcza przerażające karty przyszłości.
* * *
1418. (1913, maj)
Eugenia Iwanowna, cała w miłym śmiechu, powiedziała:
– „Dwa razy dwa” wcale nie jest cztery.
– W życiu.
– Na podstawie czynu nie można osądzić człowieka, a nawet mieć opinię na jego temat.
(opowieść o M. P. Sołowjowie)
* * *
1419. Każda dziewczyna dręczy się w nocy – dlaczego nikt do niej nie przychodzi? Dlaczego jest samotna?
Bardzo proste.
I zupełnie dobre.
≈
Czy to, że sucha ziemia czeka na deszcz, nie jest dobre?
(odnosi się do problemu, czy klechy należy targać za brody)
(przygotowując papierosy)
* * *
1420. Kiedy tańczą – nie pamiętają o kapłanie i kiedy gruchają pod krzakiem – też nie pamiętają.
Kapłan powinien umieć czekać.
I doczeka się.
Po gruchaniu trzeba poczekać – będzie wezwany (obrzęd ślubu), urodzi się im po roku dziecko – znowu wezwą, kiedy dziecko umrze – też go wezwą.
Przyszła niania i powiedziała zaczytanej w Schillerze matce:
– Coś dziecko krztusi się…
Rzuciwszy na podłogę „Dziewicę orleańską”, matka biegnie do sypialni i daje „Sierioży” rumianku z ciepłą wodą na cukrze…
Jest to bolesne, godne żalu, ale tak właśnie jest!
Dlatego ludzie, co jest oczywiste, czytając Shakespeare’a, nie pamiętają o kapłanie.
Jest on wzywany bardzo rzadko, ale za to w uroczystych chwilach, tych najważniejszych.
A przecież one są – najważniejsze.
Po co mają biegać za sprawami drugorzędnymi, za drobiazgami, za szczegółami, za książką, za gazetą, za kierunkami literackimi.
Wcale nie jest to potrzebne.
Ale w owo „nie jest potrzebne” zdecydowanie wpadają wszyscy.
Do naszej redakcji „z prośbą o opublikowanie portretu” ciągle zwracają się ludzie z krzyżami, z panagiami, przyobleczone „w łaskę” (widziałem to nierzadko, zwłaszcza przed „jubileuszami” lub „przenosinami do Petersburga”.
* * *
1421. Pustka myśli Żydów jest jednak zdumiewająca. Jest to rzeczywiście naród wyczerpany – roztarty i przetarty, który zamienił się w paprochy. Pozostał jedynie talent w sprawach bankowych. Ten historyczny talent sięgający Ekbatanu w Medii, gdzie Tobiel posłał syna Tobiasza, żeby „odzyskać dług” – utrzymał się do dzisiaj. Utrzymał się talent prowadzenia wspólnie spraw, przez „syndykat”. I to wszystko.
Iluż ich pisze, ale gdzie są myśli? Czyżby była to twórczość Hercensztejna – piszącego, że „majątki palą i będą palić” lub Tana, aby zorganizować Związek Chłopski z zamiarem niszczenia majątków szlachty. Chodzi wyłącznie o niszczenie i mniej jest w tym „budowania”, niż w Regulaminie Seminariów Duchownych, który jest głupi, ale mimo wszystko trzeba go było wymyślić, trzeba było napisać! Nawet W. M. Skworcow, chociaż jest „sławny” i nie jest mniejszą „osobowością twórczą”, niż wszystkie Tany i Hercensztejny, też tylko „niszczy”, „gromi” (sekty i sekciarzy), jak „niszczyli” majątki ci Żydzi.
Nic nie „tworzą”, a „niszczą”. Zaiste „ukrzyżowali”, kiedy ktoś „do nich przyszedł”. Chrystus, oczywiście, nie był Żydem. Nie ma w Nim nic żydowskiego.
Ukrzyżować. Zniszczyć. Doprowadzić naród i kraj do nędzy i rozpaczy, ale to jest „talent” i 1000 „zdolności”, a nie rozum. Gdzie jest rozum? Gdzie Żyd „buduje dom”? Nieznane widowisko. On „kupuje” i „sprzedaje” dom. Jakież to ubogie, nierozumne i nędzne.
„Zniszczyć literaturę rosyjską” potrafili przy pomocy tych krzyków, szumu, wrzasku i wszelkich nieprzyjemności: czy jest to jednak coś, co tworzy, na przykład antypatyczny dla mnie „ruch lat 60-tych” z takim kolosalnym rezultatem społecznym i umysłowym (choćby nawet negatywnym). Jakby „barka kupców płynąca po Wołdze”, szeroka, pełna ziarna. Jest zdumiewające, że u Żydów nic nie rośnie, a tym samym nie rozwija się. Ich sprawą jest aforyzm, a nie myśl. Zabłysnąć i uciec (Heine) – oto Żyd. „Słuchaj! Co za wydarzenie!” – oto grunt dla Żyda. Są to właśnie „przetarte paprochy historii”. To samo, co powolni „heloci”, żyjący w wioskach na równinie maratońskiej (to znaczy Żydzi-bankierzy w odniesieniu do Biblii).
Myślę, że Żydzi nic nie rozumieją (na przykład – Pereferkowicz) w Biblii i szczerze uważają obrzezania za „zabobon” i „operację higieniczną”, chociaż dzięki jakiemuś instynktowi zachowują je. Jest godne uwagi, że Mendelson (filozof w Niemczech) szczerze zaproponował, żeby zdecydowanie zrezygnować z obrzezania, przestać się obrzezywać. Judaizm właściwie jest przestrzegany w gettach, w ciemnych i niewykształconych warstwach, w „pogardzie” (getto moralne). Ale wszyscy „oświeceni” są „Winawerami”.
Ich stosunek do Rosjan, do literatury rosyjskiej jest naiwny i słaby, bardziej naiwny, niż straszny. Lat temu 13-15, czyli około 1900 roku, Żydzi mieszkający w Londynie, w tamtejszym „getcie”, pobili młodych rosyjskich „emigrantów” za naśmiewanie się z żydowskich obrzędów i sobót. Żydzi śmieją się z samego „rozmnażania”, kiedy faktycznie i instynktownie ciągle jeszcze bardzo się rozmnażają. Przecież jednak „heloci” mówili „językiem Agamemnona”. Doroszewicz mówił mi, że w Bostonie (Ameryka) Żydzi-emigranci palą papierosy (wszyscy) o nazwie „Bakunin” i z jego portretem na pudełku. Zresztą „Żydki” – „wspaniali Rosjanie” – szczerze są zachwyceni wszystkim tym, co jest głupie i trywialne w Rosji. „Winawer, Bockl, ale najmądrzejszy z nich wszystkich jest Szełgunow”.
W ten sposób ich straszne i niszczące działanie na literaturę rosyjską wynika z ich trywialności, ich słabości, a wcale nie z tego, żeby oni „zarazili się jej fałszywymi ideami”. Żadnych „idei”, ani fałszywych, ani prawdziwych oni nie przenieśli ze sobą. Socjalizm przyszedł znacznie wcześniej od nich – socjalistą był już Bielinski, kiedy „Żydzi” nie pokazywali się na horyzoncie. Oni zwrócili się do tej trywialności, która do nich przyszła, jako do kosmopolitycznej i pięknej, „niszczącej”. Zwrócili się do socjalizmu i „ukrzyżowali Go” – jak zresztą w Europie biorą się do zniszczenia, nie rozumiejąc Europy i nie mając serca ją pokochać.
Jeśli chodzi o znakomity „bank”, to przecież i to jest „na fu-fu” życia ekonomicznego kraju. „Rosyjski Bank Handlu Zagranicznego” (na Morskiej) w tym roku przez swoją kijowską filię kupił wszystkie nasze cukrownie i odsprzedał Anglikom (syndykatowi kapitalistów angielskich): operacja, która dała temu żydowskiemu bankowi (Rafałowicz, Kiestlin i inni, sami Żydzi, dyrektorzy) taki „zysk”, że dyrektorzy otrzymali premie (tantiemy) po 100 000 rubli na nos. Wspaniale, efektownie, ale właśnie aforyzm, a nie system. Zrobili potworną rzecz, sprzedając cukier Anglikom, kapitalistom angielskim i syndykatowi. Właśnie to jest wieczne „ukrzyżuj go”, wieczna ich sprawa, ponadto nic innego nie umieją. Cóż to za podła sprzedaż w porównaniu z kolosalną i rzeczywiście twórczą pracą zorganizowania „przemysłu cukierniczego”, plantacji cukru i cukrowni. Jeden „Tereszenko” bardziej popracował umysłem, stworzył więcej, niż ten cały „Rosyjski (?!!) Bank Handlu Zagranicznego” ze swoimi 5 multimilionerami-Żydami-oszustami.
Kurbatow w Niżnym (handel zbożem), Morozowowie w Orechowie-Zujewie, Chłudowowie (fabryka gdzieś przy trakcie kolejowym Moskwa-Smoleńsk) – to nie są „kupcy pracy obcych ludzi”, osiągający zyski na cudzej biedzie, na cudzej wadzie – buntujący słabego, alkoholika i grabiący go, a potem urządzający pogrzeb. Żyd jest straszny tylko tam, gdzie inny jest słaby, cała ich światowa rola obraca się w kręgu „słabości innych”, ale nie może przekroczyć cechy tego kręgu.
Nie boję się ich: nie boję i nie boję. Nie bójcie się ich, ludzie. Są to tchórze i grabią jedynie słabego, pijanego i pełnego wad. Na silnego nie mają odwagi napadać.
Literaturę zjedli dlatego, że już przed ich przyjściem nie była to literatura Bielinskiego, Granowskiego, Pogodina i Aksakowów, a „kogoś tam”. Zjedli chwasty, kiedy cała pszenica była już zwieziona do stodół. Kiedy skończył się „rok Pański” i wymłócono ziarno.
* * *
1422. Stosunek socjalizmu do państwa, narodu, planety, obłoków jest taki sam, jak commis voyageur’a do hotelu, w którym się on zatrzymał. Prosi o obiad, suchy pokój z ogrzewaniem, czysty. Żeby służący byli na miejscu, samowar postawiony na czas, a na wieczór „korytarzowa panienka”. I żeby to wszystko nie było drogie. Nie jest zrozumiałe, dlatego trzeba z tym „łączyć Boga”.
Kiedy voyageur wychodzi na miasto, ze zdumieniem widzi, że ludzie idą do cerkwi, że dzwonią dzwony – niektóre twarze są radosne, a niektóre smutne.
– Co on ma do nich?
Jego zdziwienie jest szczere, jak wiele innych jego cech, a to, co jest „jego”, wynika ze „wszystkiego” w nim, jak nasza religia wynika ze „wszystkiego” w nas.
Mieszkamy w domach, mamy żony i dzieci, mamy cara i ojczyznę. Nie będziemy się na niego złościć, a on na nas… niech o tym wie.
(Iwanow-Razumnik w ataku na Fiłosofowa:
„Wszystkie religie przeminęły”,
„chrześcijaństwo się skończyło”)
* * *
1423. …wieczne Słońce płynie w moich żyłach.
I dręczy, i wzywa.
I napełnia szczęściem.
…dlatego piszę.
≈
A tutaj ziemia i brud.
I zimno.
(na odwrocie korekty)
* * *
1424. Zawsze należy pamiętać o „12-tym” spośród Apostołów. Cóż to jest – proroctwo, ostrzeżenie, że „między nimi też spotkamy Judasza, który Mnie zdradzi”?
Jeśli jest to ostrzeżenie?…
„Oto on został ustanowiony i wybrany, i nikt nie wie, że on jest Judaszem – nawet on sam o sobie nie wie, że czyni zło. A kiedy wszystko się skończy – pójdzie i powiesi się”.
„Wszystko się skończy” – to śmierć. „I odejdzie do gehenny”. Na cerkiewnych przedstawieniach Sądu Ostatecznego widać te głowy w mitrach i szatach, płonące w piekielnym ogniu.
„Kto wytrwa do końca – ten będzie zbawiony”. Nakazano nam cierpieć, znosić wszystko, nie denerwować się, nie rozdrażniać się i nie odchodzić od ścieżki Pańskiej.
Sekty, herezje. Jakie to niedobre. Zło. Ze zła nie urodzą się winogrona.
A kiedy obok pleców stoi Judasz, a do tego jeszcze analfabeta – opuścimy niżej oczy i nic nie powiemy. Jedynie w sercu szepniemy: „Na tę godzinę dano mu władzę wydania Pana na męki”.
(do sporów o „Imię Jezusa” i w myślach
o moskiewskich słowianofilach)
* * *
1425. „Do żony bankiera przyprowadzają jej trzyletniego wnuka. Ona zapytała wnuka:
– Co jadłeś dzisiaj?
– Babciu, jadłem trochę kawioru i poziomki.
Wszyscy są zachwyceni, że mając trzy lata, chłopiec już wie, co jest najlepsze i drogie.
Po chwili:
To ludzie, których dusze są dłubie i drobiazgowe, jedzą to, co najdroższe i jeżdżą ekspresami.
Wykoleiłabym ekspres, bo wtedy zginęłaby największa podłość”.
(Eugenia Iwanowna podchodząc do stołu, czerwiec 1913 r.)
* * *
1426. Przecież w istocie, istnieje życie pozagrobowe, nieśmiertelność duszy i Bóg…
Wtedy…
Co wtedy?…
Nie więcej i nie mniej, a „wszystko jest głupotą”, nasza literatura (nawet z Puszkinem), cywilizacja, kultura, gimnazjum, szkoły, uniwersytety, „przemówienia w Dumie” i „zmiany Kokowcewa”…
A przecież wtedy…
Panie! Czyżby istniało?…
Przecież wtedy niczego nie ma, „naszego”, „głupiego”. Gdyż wszystko „nasze” – zdecydowanie wszystko, zbudowano i wyliczono w przekonaniu, w absolutnym przekonaniu, że tych trzech rzeczy –
istnienia pozagrobowego…
nieśmiertelności duszy,
Boga
– w ogóle nie ma!
Panie, a które przecież są…
Panie! Panie! Czyżbyś Ty był?…
Jesteś radością całego świata. Jak ja chcę, żeby lepiej nie było świata, a żebyś był Ty…
Czyżby?…
Co za wahanie! Jeśli Ty, oczywiście, to niczego nie potrzeba. Gdyż, kto mający całe państwo podniesie kopiejkę.
Dlatego taką radością jest myślenie o Tobie. Ciebie nie ma: dlaczego myśleć o Tobie, największej radości na świecie – samej nieśmiertelności, samej radości istnienia pozagrobowego…
Czy istnieje?…
Czy też nie?…
Gdyby zdecydowanie powiedziano: „Nie ma” – to chciałbym natychmiast umrzeć.
Jakie to dziwne…
Czy tańczyć?
Przecież wszyscy zatańczymy z Bogiem. Jeśli Bóg jest – to jakże nie tańczyć? Nic nas nie powstrzyma.
(czerwiec, 1913)
* * *
1427. Człowiek, na którego nigdy nie spojrzał Bóg. Jakiś specyficzny brak łaski. Brak kolorów.
Wygłasza odczyty. Zaczyna. Wszyscy się rozchodzą (na wieczorze Połonskiego).
Ogłasza w druku opinie państwowe. Nikt nie słucha.
W zadziwiający sposób nic się nie udaje. Los się nie układa. Człowiek bez losu. Dziwne zjawisko.
Był demokratą. Demokraci go nie chcieli. Teraz jest działaczem państwowym i nacjonalistą, ale ci też nie są zadowoleni z jego przyjścia. Kiedy pójdzie dalej? „Na przód” i „do tyłu”, a myślę, że na starość będzie łupieżczym dziobem kopać dla siebie złą mogiłę.
(na wysiłki Hofsztetera, żeby zwrócić na siebie uwagę)
* * *
1428. Ukąszenia współczesności – gwoździki, którymi wbija się brylanty w pośmiertną koronę. Chwała współczesności – ukąszenie, w którym rozpuszczają się perły tej korony.
(11 czerwca 1913 r.)
Niech ta korona będzie – zniszczalna i „niepotrzebna”, a jednak współczesność może spojrzeć na ten aksjomat.
Współczesność powinna być skromna i płakać nad sobą.
* * *
1429. Jakież straszne jest niezrozumienie przez Tołstoja Ewangelii (i Biblii)! Kuskow też o tym mówił. Cytował niektóre opinie Tołstoja, „mądre, jak Konfucjusza”, w rodzaju „niesprzeciwiania się złu” i „o życiu”. „Bóg jest życiem”. Uzbrojony we wszystkie komentarze, „przeczytał całą mądrość”.
Ale on nie miał pocieszenia.
Zdaje się, jest ikona Matki Bożej „Pocieszenie”. Tołstoj w ogóle nie miał tej części duszy, która stworzyła tę ikonę i której ta ikona odpowiada. „Pocieszającego” Tołstoja nie można sobie wyobrazić, chyba, że „pocieszającego” przez plecy w dół „swoich pańszczyźnianych chłopów” Ałpatycza, Platona Karatajewa i Mitieńkę (modlący się starzec w „Dzieciństwie i młodości”). Zdumiewająca jest zawiść Tołstoja, nawet do tak drobnej rzeczy, jak „stopnie drabiny hierarchicznej”. Porównaj opis księcia Barjatynskiego w „Hadżi Muracie”. On jest jedynie głupcem, chwalipiętą i tchórzem. Także – Mikołaja I tamże: on odważył się uznać za potrzebne satyryczne przedstawienie „tak ważnego wydarzenia”, jak to, że Władcy spodobała się dama dworu i „tym razem się nie udało”. Można pomyśleć, że Rosję stworzyli, „sklecili” (jak cieśla dom) i zszyli 1) polujący na damy i 2) grający w karty (Barjatynski) tchórzliwi ludzie. Jak tylko Tołstoj dotyka żagla nad sobą – nienawidzi, a w istocie ludzie zaczynają się od „takich samych, jak my”, „nie lepszych ode mnie, Tołstoja” – od Rostowych, Bołkonskich, Leniwych, ale nigdzie nie ma cnoty i mądrości poza mną (uczeni, słowianofile), a zwłaszcza ponad mną.
Ale wtedy jak powstała Rosja? To tak samo, jak u Gogola i Szczedrina. W tym wypadku Tołstoj nie stał wyżej, niż wzorek w literaturze rosyjskiej.
Wracam do Ewangelii.
Nie ma pocieszenia. Wspominam o tym z powodu wyrzutu hrabiny Aleksandry Andrejewnej T. (korespondencja z nim), że Tołstoj nie rozumie Zacheusza, którego nazwał „chudym i niedobrym kapitalistą”. To jest zdumiewające, gdyż Zacheusz jest jedną z najbardziej wzruszających postaci w Ewangelii, w swojej głębokiej prawdziwości i realizmie. Również nie zrozumiał („nie ma pocieszenia”) „gospodarza” w „Gospodarzu i robotniku”.
(przeszkodzono, zawołano na obiad, 22 czerwca)
* * *
1430. Mocno trzymaj karabin, strzelcu.
Mocno trzymaj pióro, pisarzu.
(15 czerwca 1913)
* * *
1431. Ludzie z knajpy – tak, to jest istota pozytywizmu.
Comte jest jedynie „chłopcem korytarzowym” cywilizacji. Cywilizacji i świata. Istota nie w nim, nie w książkach. Nie w „Wiestniku Europy” i nie w „Zapiskach Ojczyźnianych”. Istota w knajpie, a to wszystko – jedynie „Dodatek Literacki” do niego, był kiedyś taki w „Północnej Pszczole”.
≈
Ludzie zaczęli się powoli przenosić z domów do knajp. Już gimnazjum jest knajpą w porównaniu z „domem” – i uniwersytet w ideowej (nie społecznej, nie technicznej jego części) jest knajpą w porównaniu z „przyjaźnią” wielkiego Przyjaciela (mędrca). Ten duch knajpy, który ujawnił się we wszystkich szczelinach cywilizacji, jest korzeniem wszystkiego. Gutenberg wprowadził „knajpę”, to znaczy wspólne przejścia, wspólne drogi, tables d’hôte hotelu, do duszy ludzi, do myśli ludzi, do bicia serca ludzi.
Podniósłszy oczy do nieba, ludzkość powiedziała:
– Umieram.
Tego głosu nikt jeszcze nie słyszy. Ale usłyszy.
(15 czerwca 1913 r.)
* * *
1432. Głosić religię na zabójstwie dzieci – usprawiedliwiać „kanon starożytnych”, choćby w tym celu trzeba było żądać zabijania dzieci…
(dla Chrapowickiego i jego partii)
* * *
1433. W rewolucji muzykant – policja, nuty francuskie, a potem żydowskie, kalafonia polska.
Rosyjski student słucha, klaszcze, i za ucho odprowadzają go na policję.
* * *
1434. Zabobon nie jest głupi, a – uważny w stosunku do tego, co jest jeszcze „tajemnicą”…
(wagon IV klasy, jadę na pielgrzymkę do Kijowa)
* * *
1435. Należy wyrwać Bielinskiego z tej knajpy („Sowriemiennik”, „Oteczestwiennyje Zapiski”, „Russkoje Słowo”, „Dieło”), do której wepchnęli go przyjaciele. Tam napoili go swoim „zielem” i zmusili do mówienia swoich słów, pomagania swojemu „bogatemu domowi” – jednym słowem, połączyli „raznoczynca” (pierwszy i w duszy taki – ostatni) ze swoim arystokratycznym negowaniem Rosji, walką z „policjantem” i zachwytem „tańcami francuskimi”. Wszystko to w ogóle nie było Bielinskiemu potrzebne. On potrzebował: Rosji, on był Rosjaninem. On nie znał słowianofilstwa (przecież oni nic nie pisali, wszystko zostało wydane „później”) – prawosławia z powodu charakteru szkoły tamtych czasów w ogóle nie rozumiał. Przed nim stała oficjalna i nudna Rosja, w której rzeczywiście – co można było lubić? Ale gdyby zrozumiał ją „za pazuchą” – wtedy by ją zrozumiał i polubił.
Wtedy ssałby jej mleko, a nie brud jej wnętrza.
(na notatce drukarza Masljanienko)
≈
Interesujące, co moglibyśmy usłyszeć od Hornfelda o tym, że handel jajami (skup, eksport) w całości przeszedł w ręce Żydów, a te 3-4 miliony (na 100 milionów eksportowanych za granicę), które od swoich kurek mogliby mieć chłopi rjazańscy i tambowscy, i wszelcy inni, trafiły na dokarmianie berlińskich chłopców i dziewcząt, przyszłych eksploatatorów tegoż chłopstwa. Tymczasem Hornfeld odwraca oczy i ciągle nam opowiada o Gogolu i „listach Czechowa”, a także o nowym utworze Ajzmana, który nie jest pozbawiony braków, a jednak powinien zostać przeczytany przez prenumeratorów „Ruskiego Bogactwa”.
Gogola sami rozumiemy, a o jajach byłoby interesujące.
≈
W ten sposób sprawy rosyjskie przechodzą przed nosem Rosjan, a Korolenko, Mjakotin i Pieszechonow „noszą parasol” za Hornfeldem. Skąd u nas zawsze dowcip tego typu?
≈
Tak: Horneld jeszcze wyjaśnia, że chłop rosyjski dlatego cierpi, że nie istnieje wolność obywatelska, to znaczy, iż Żydzi nie zostali ostatecznie dopuszczeni do wszystkich spraw rosyjskich.
* * *
1436. Rewolucja – to jakiś haszysz dla Rosjan…
Wśród rzeczywiście pozbawionego treści, męczącego, pustego życia.
Oto wyjaśnienie, że tutaj trafiają także Lizoguby i cała kompania „Podziemnej Rosji”, dość dobra (chociaż i naiwna), i Debogorij Mokr.
W 77 r. w Niżnym widywałem idealne typy.
W Petersburgu byli już wyłącznie łajdacy.
Socjal-łajdacy.
* * *
1437. Dlatego jestem pełen radości życia, bo dużo cierpiałem.
Dlatego tak bardzo lubię radości, bo były one rzadkie.
(4 czerwca 1913. Wszystko dobrze)
* * *
1438. (23 sierpnia 1913)
– Tak. Do Świętego Lasku są dwie wiorsty i zaczął padać deszcz. Czy nie lepiej zostać na Newskim?
(zdecydowane sprzeciwy wobec Rozanowa na Newskim)
* * *
1439. Sierpień.
Zmiłujcie się, zmiłujcie się, rosyjscy myśliciele postępowego ukierunkowania głoszą takie rzeczy, że rzucają z nóg. Oni mówią
NALEŻY SZANOWAĆ CZŁOWIEKA.
I nie boją się, straszni ludzie, chociaż oglądają się, czy nie poluje na nich policjant.
(na telegramie z Odessy)
* * *
1440. Historia społeczeństwa rosyjskiego w XIX w. wydaje mi się ciągłym szaleństwem.
(18 grudnia. – Korniłow o Bakuninach, los Warieńki
Bakuninej- Djakowej. Historia jej małżeństwa –
W materiale o „Ludziach poświaty księżycowej”)
* * *
1441. „Opadłe liście” i „Odosobnione” są moją naturalną formą. W całym moim życiu nigdy niczego nie wymyślałem, ale bardzo lubiłem myśleć i od dzieciństwa zdecydowanie i bez przerwy myślałem o wszystkim. Całe moje życie przebiegało w dwóch planach – spania i myślenia. Po obudzeniu się w tej samej chwili zaczynałem myśleć i zasypiałem dopiero wtedy, kiedy myśl przechodziła w marzenia, rozproszenie i „śpię”. Przy herbacie, podczas jedzenia, na wykładach, „w kącie na kolanach” (za palenie papierosów w drugiej klasie) – ciągle myślałem. Czytając książkę Sherlocka Holmesa – myślałem i myślałem. Zdecydowanie ani jednego razu nie myślałem o czytanej książce, a o „swoim”. Czym było owo „swoje”? Wszystkim. Zdecydowanie nigdy nie stawiałem sobie zadania, tematu, przedmiotu. Nigdy nie stawiałem „problemu”. Nigdy nie „rozwiązywałem”. „Podglądać”, „poczytać by sobie”, postarać się, dostać książkę – nie jest to moja cecha.
Jednak moje myśli płynęły nieustannie, bez żadnej przerwy, nie zatrzymując się ani na chwilę, nigdy ich nie powstrzymywałem i nigdy nimi nie kierowałem. „Dobrze lub źle, ale tak postąpiłem…” Nie można nawet powiedzieć „postąpiłem”, gdyż po prostu pozwalałem „płynąć” myślom, „nie przeszkadzałem im”… „Dobrze lub źle postąpiłem” – nie wiem, gdyż „dobrze i źle” po prostu nie ma w mojej świadomości, nie „przy nich się urodziłem”… Jednak prawdopodobnie coś popsułoby się, zmąciło w duszy, ja bym psychicznie „załamał się”, gdybym nie czuł, że „wszystko, co płynie – jest dobre”, to znaczy nie czułbym ciągle doskonałej lekkości duszy, doskonałej jasności duszy, „tak płynącej”. Jedynie aż do starości nic z tych myśli nie zapisywałem – lub zapisywałem i gubiłem, zbyt dużo gubiłem. Dopiero choroba mamusi i cierpienie przez nią wywołane, zmusiły mnie do opublikowania „moich smutnych myśli” – po raz pierwszy. Ona umiera. Niech przez te myśli (Gutenberg) będziemy wiecznie zjednoczeni”. Dlatego, że niegodziwe odkrycie Gutenberga dało wieczność czemuś ulotnemu.
To, co ulotne, przed Gutenbergiem zawsze i wszędzie umierało. Z „ulotnego” nic nie zostało z ludzkości. Poza, jednak, wierszami – jako „ulotnymi nastrojami”:
Piję za zdrowie Mary
Mojej miłej Mary.
Cicho drzwi zamknąłem
I sam, bez gości,
Piję zdrowie Mary.
To jest – ulotne. Tak, że „wyszedłem z Puszkina”. Lermontowa „Wychodzę sam na drogę” i „Kiedy faluje żółknące pole” lub „Ja, Matko Boża”, „Gałązka z Palestyny” – są wspaniałymi „ulotnymi”. Właściwie forma nie jest pierwsza. Forma zawsze była, ale – w wierszach. A w prozie jej nie było. Tymczasem jest ona naturalna dla prozy, gdyż nasza dusza jest prozą (nie mówi wierszami).
Dlaczego nie zapisywali?
Wyszłoby głupio i trywialnie, gdyż bez muzyki. Wyszłaby kasza bałaganu. Ja też nie wszystko zapisuję, a jedynie wtedy i to, co trafia w jakąś dziwną muzykę we mnie, której istoty zupełnie nie znam, ale jest zawarta w czymś przyjemnie płynącym we mnie, co mnie uspokaja, od czego jest mi dobrze, harmonijnie. Od czego jest mi w istocie melodyjnie. Właśnie znalazłem odpowiednie słowo i rozwiązanie. Moja dusza jest ukształtowana melodyjnie, śpiewa – ale głuchym, milczącym śpiewem. Czy mógłbym tyle napisać (niewyobrażalnie), gdyby nie ta tajemnica melodyjności. Przy niej – gdy słowa trafiły na tę nić, muzykę – ja tylko „zapisuję”, a słowa rodzą się same.
W tym wypadku powinien zostać dodany stopień „myśliciela” („O rozumieniu”): moje „ulotne” nie wyszły jako „Piję zdrowie Mary” (nie ma żadnej Mary, nie bywam na balach), a – myśli, świat, Kosmos. Gdyż moja miłość, mój „romans” – z Kosmosem.
Ja słyszę, jak szumią światy. Wiecznie. Słucham gwiazd. Wącham kwiaty. Zwłaszcza lubię wąchać szare, wyrwane z ziemi grzyby. Mech. Korę drzewa. Wszystko to strasznie lubię wąchać. Mam „myślenie węchowe” (myślę, że jest też „myślenie wzrokowe” i inne rodzaje myślenia).
To tak. W czym jestem winny?
Florenski i Cwietkow mówią: „W ogóle nie należy tak pisać. Nie dobrze”. To samo Wołżski i Kożewnikow. Wszyscy – są dla mnie autorytetami. Poczułem ucisk. „W istocie, nie dobrze”.
Ostatecznie – dlaczego „nie dobrze”? Dlaczego „Piję zdrowie Mary” jest dobre, a „jak ja nienawidzę socjalistków” – nie dobrze? „To nerwy, rozdrażnienie” (Florenski). Jeśli „jestem nerwowy”, to dlaczego powinienem wyglądać na spokojnego? Nawet wąż wygląda tak, jak wąż: jedynie biedny człowiek „nie powinien mieć takiego wyglądu, jaki ma”. To jakaś forma braku dowodu osobistego. Gorzej: „nie mam wyglądu”. To coś strasznego. Florenski pisze: „Pan powinien być spokojny”. A jeśli nie jestem spokojny? „Należy to ukrywać”. Dlaczego powinienem ukrywać? Coś tu jest nie tak. Ale co „jest nie tak” – nie rozumiem. Jest to dla mnie dręczące i głupie.
„Nie jestem sobą”.
A ja chce być „sobą”. Pana, życie człowiekowi jest dane tylko raz, a on nie powinien być „sobą”. Nie, Boże: Ty dałeś człowiekowi przeznaczenie i każdy powinien żyć według swego przeznaczenia. Florenskiemu dał „ciszę i milczenie”, nie neguję, że jest to piękne, nie neguję też, że – piękniejsze od mojego przeznaczenia. A jeśli dał mi przeznaczenie do ciągłego mówienia (w duszy), to powinienem ciągle mówić. A skoro „jest Gutenberg” – to trzeba drukować. Po co została „dana literatura”, czym jest „literatura”? Nie jest złotą rzeczą. Nie jest zbawieniem. Nie spieram się. A przecież ona „jest”.
Rezygnowanie z „bycia literatem”, kiedy jest się wyraźnie „do tego powołanym”, nie wydaje mi się dobre. A że „nie jest dobre”, czuje się dlatego, gdyż jest „uciemiężenie”. Po co mam tłamsić krzyk w piersi, kiedy ten krzyk krąży. „Na zdrowie, ojczulku”. Nie zgadzam się więc z moimi przyjaciółmi. Z moimi miłymi przyjaźni. „Niech każdy ptak leci swoim kursem”.
Przyroda.
Chcę być w przyrodzie.
tłumaczenie Henryk Paprocki
Cała książka w pdf
Wasyl Rozanow