tłumaczenia
Wasyl Rozanow, Myśli, 927-1441, Po Sacharnie
2013-10-23
1189. Dlaczego tak się denerwuję z powodu literatury (antypatia)? Jest w tym coś szczególnego. Nie tylko we mnie, ale i w gwiazdach (los, historia). A nawet, być może, coś, czego sam nie rozumiem?

Czy nie chodzi o to: literatura jest niedostateczną formą wspólnoty między ludźmi… zbyt daleka, zbyt formalna, zbyt chłodna? Ludzie powinni stać bliżej jeden obok drugiego. Nie „od czytelnika do czytelnika”, co jest zbyt abstrakcyjne i oddalone, a trąc się plecami, współpracując, widząc się, porozumiewając.

Co to? Od „społeczeństwa” do „chłystów”? Ale jakiż ze mnie, Ekscelencjo, chłyst? Jestem radcą kolegialnym i dziennikarzem.

(rano podczas zajęć) (2 września 1913 r.)

 

Ludzie powinni dotykać jeden drugiego – oto moja myśl.

Gutenberg zlikwidował powszechną potrzebę dotykania się. Zaczęli dotykać się „przez lunetę”, „przez telefon” (książka): oto zły, czarny punkt w Gutenbergu.

Jeden Gutenberg przyniósł na ziemię więcej śmierci, niż wszyscy ludzie przed nim. To od niego zaczęło się zamarzanie (planety). Zniknęło miłe dotykanie się.

(dopisałem później)

 

A że wyszedłem „goły przed ludzi” („Odosobnione”, „Opadłe liście”) – w gwiazdach: chcę, żeby wszyscy dotykali mnie palcami i ja wszystkich dotykał palcami: wtedy zawołam: „Byłem martwy – i żyję”, „Umarliśmy – i zmartwychwstaliśmy”.

W dotykaniu wielka tajemnica świata. Czy wiecie, że misteria eleuzyjskie polegały na dotykaniu?

 

* * *

 

1190. Niewielka rzecz: obrócić się na obcasie o ½ obrotu. A zobaczysz wszystko nowe: nowe gwiazdy, nowe światy, Wielka Niedźwiedzica – tu, a tam – Krzyż Południa lub coś podobnego.

Obracajcie się, ludzie, wokół własnej osi. Nie stójcie ciągle „na tym samym stopniu”. Tylko raz przychodzicie na świat i powinniście wszystko zobaczyć. Obracajcie się, obracajcie!…

(2 września 1913 r.)

 

Przechodźcie z zimna w upał i z upału znowu w zimno. Doświadczajcie rzeczy przeciętnych i doświadczajcie skrajnych. Poznajcie pokorę i całą jej słodycz. I bunt, i całą jego zgrozę. Patrzcie na północ i patrzcie na południe. Kochajcie niebo i kochajcie „otchłanie Ziemi”.

– Co widziałeś, człowieku – zapyta Bóg – „na tym świecie”?

A wy, wycierając usta rękawem, odpowiecie:

– Zakosztowałem całego Twego świata i jest on słodki.

Bóg powie:

– Ja właśnie stworzyłem go słodkim. Postąpiłeś tak, jak Ja stworzyłem ciebie i zobaczyłeś świat takim, jakim on jest…

Ja:

– oprócz śmierci.

On:

– Umarłeś i przyszedłeś do Mnie.

Jeśli tak – „Hosanna”. Ale czy tak?…

 

* * *

 

1191. Wrzesień, 13

„…dam tobie Ziemię Obiecaną, płynącą mlekiem i miodem, i będę ciebie chronił na drogach twoich: Natomiast Ja potrzebuję od ciebie tylko obrzezania.

– A cnoty? Modlitwy?

– Nie. Jedynie, żeby na wieki została odsunięta do tyłu część tego członka… żeby przypadkiem lub z powodu lenistwa nie mogła zostać zakryta – a nawet, żeby w ogóle został usunięty napletek, zakrywający jego część.

 

* * *

 

1192. Historia zlewa się z obliczem człowieka. Oblicze człowieka wznosi się do poziomu swego sensu historycznego…

Każda myśl zrealizowana. Każdy krok już zakończony…

(istota monarchii)

 

Pisarze, zwłaszcza kościelni, powiadają, że nie jest potrzebny człowiek, ale Człowiek…

Dobrze.

Ale kto będzie „z dużej litery”, ten jest Monarchą.

Czy domyślają się tego pisarczykowie? Oni, jak się zdaje, niczego się nie domyślają.

Istota jednak w tym, istota „czasu” (naszego), że nikt nie dąży do republiki i „równości”: nawet chuligan wcale nie chce „wyzwolić się z przesądów” i „być równym Olsufiewowi”. Wcale go to nie interesuje. On chce, żeby Olsufiew biegał do sklepu po tabakę dla niego, a jeśli kupił nie tę, co trzeba – rąbnąć go w mordę. Właśnie to zajmuje i pali duszę.

Istnieje, przeciwnie, straszny poryw, żeby „innego posłać do sklepu” – porów do absolutnej nierówności, do „ponad wszystkich”, do Człowieka. Właśnie tak jest. Mętna (czarna) fala demokracji kręci się wokół i nęci życie ludu właśnie tym „Człowiekiem” w sobie, którego ktoś z nas otrzyma. W rewolucji jest zachwyt grą w karty. Większy, niż wyrachowanie; chociaż Żydki (Marks) liczą na palcach. Są to jednak bzdury. Nie w tym rzecz.

Aladyn z krzykami w 1-szej Dumie bardzo stara się o lud. Widziałem go z założonymi z tyłu rękoma pod krótką marynarką. Oczywiście, „ja” i „Człowiek”, i „poszedłby Goremyka do sklepu coś mi kupić”. Nic więcej i to jest cała „idea państwowa”.

Na tym bazuje vis-á-vis: prysnąć po nim ołowiem. „Człowiekowi” przyszłości, niestety, przeszkadza Człowiek przeszłości. Poczesując włosy, on mówi:

– Wy jeszcze obiecujecie, a ja już zrobiłem.

(8 września 1913 r.)

 

* * *

 

1193. W rzadkich chwilach osiągam powszechną miłość…

To takie szczęście…

Taka sprawiedliwość…

– A więc jesteś sprawiedliwy?

………………………………………………………………………………….

– Dlaczego milczysz?

………………………………………………………………………………….

Cóż powiem, gdy słyszałem i słyszę: Święty, Święty, Święty Pan Sabaoth… Pełne są Niebiosa i Ziemia chwały Jego.

– Jakiż tu związek?

Wy tego słowa nie słyszycie: a mnie dano Ucho Duchowe, abym usłyszał chwałę mego Pana. Słyszą ją tylko ci, którzy osiągnęli powszechną miłość.

(rano przy korekcie. 10 września 1913)

 

* * *

 

1194. …tak, wy myślicie, że są róże, których nikt by nie powąchał. Podstawiaj kieszeń.

(dla duchowieństwa) (11 września 1913)

 

* * *

 

1195. Zapytałem Wasyla Wasiljewicza (Skworcowa):

– Jaka jest różnica między chłystami i mnichami?

Miał oczy pełne zdumienia i odpowiedział:

– Mnisi dostają ordery, a chłyści – nie.

Rzeczywiście: w nauce i ideach nie ma między nimi różnicy. Chłyści działają według natury i wsadzają ich do więzienia, a mnisi działają według urzędu oraz kariery – i wsadzają chłystów do więzienia.

(przy korekcie o chłystach. 10 września 1913)

 

* * *

 

1196. Wy nie macie pastorału, a pałkę. Przyszliście z pałką. O „pałkach” Pismo Święte nic nie mówi. „Pastorał” – to łagodne i mądre rządzenie. Jakiż u „nikona” może być pastorał, kiedy on nie zna nawet dogmatów wiary i kiedy spierał się na Atosie z mnichami, to wykładowca Troicki, stojący za jego plecami, po każdej jego wypowiedzi półgłosem poprawiał: „To nie tak, władyko, to jest – herezja. Nie tak, a tak”.

(wczoraj wysłuchałem w redakcji opowieść

urzędnika kancelarii synodalnej)

 

Kiedy powiedziałem:

– Przecież to Antoni oblewał wodą, a nie „nikon” – on powiedział:

– Antoni! Antoni! Co tu do rzeczy ma „nikon”, to tylko zabawka w jego rękach.

Zauważmy, że i Antoni – to tylko zabawka w rękach swojej głupoty i chamstwa.

Wspaniała opowieść o Makarym Moskiewskim: błogosławiąc lud „wygłaszał całą formułę błogosławieństwa według Biblii” (i powiedział jaką: bardzo wzruszająca). W diecezji tomskiej chodził pieszo po wsiach, wchodził do chat, siadał w izbie i nauczał chłopów. Oto – Pasterz Boży.

(10 września 1913 r.)

 

* * *

 

1197. (10 września 1913)

Jest jasne, że gdyby Pieśń nad pieśniami nie była wstrętnie i w końcu zupełnie idiotycznie tłumaczona, a byłaby rozumiana i spełniana w jej bezpośrednim sensie – wtedy nigdy okropne skopstwo Kondratija Seliwanowa nie pojawiłoby się, nie zrodziłoby się, nikomu nie przyszłoby do głowy. Oto, co znaczy „ukrywać prawdę” przed prostaczkami, aby „nie zgorszyli się”, uszli w rozkosze świata, w pocałunki świata („Niech mnie pocałuje”, to znaczy Pieśń nad pieśniami zaczyna się od pocałunków).

 

…tak, tak, tak! Jest taka księga w Piśmie Świętym, która zaczyna się słowami „NIECH MNIE POCAŁUJE!”… Tak, tak, tak: krzyczcie o tym z dachów, gdyż jest to radość świata, która została przed nami ukryta.

O, gdyby nie moje lata (57): z Pieśnią nad pieśniami biegałbym po ulicach i zatrzymywał młodzieńców, zatrzymywał dziewczyny, mówiłbym wszystkim:

– Radość, radość nadeszła! Tę radość ukrywano przed nami, a ona jest: Pismo Święte mówi i wzywa do pocałunków, czystych, niewinnych, właśnie dziewczęcych, właśnie młodzieńczych. Idźcie, umyjcie się, oczyśćcie, pomódlcie – i przyjdźcie wtedy wysławiać na ulicy wielką Pieśń nad pieśniami.

Raduj się, ulico, raduj się, sadzie, raduj się, pole, raduj się, lesie: piękny człowiek powrócił do was, a ten kaleki został wygnany. Czy wiecie, kto to jest Piękny Człowiek?

– Kto się całuje! – A wiecie, kto jest kaleką?

– Kto się nie całuje.

(przy korekcie wierszy skopców)

 

* * *

 

1198. To i w botanice tak jest: dziesiąty zerwał różę, a dziewięciu przeszło i tylko ją powąchało.

Co robić? Bóg tak stworzył. To nie są „nasze zwyczaje”, a kosmologia.

10 września 1913 r. (na zapisce, co kupić w piątek)

 

* * *

 

1199. Waham się…

Migocą gwiazdy, ale nie leją światła, „jak z rury”…

Kręte góry…

I drży, jak promień światła, ludzka dusza.

 

* * *

 

1200. Tylko Michajłowski „nie znał wahań”.

No, Bóg z nim.

Michajłowski i „nasz etatowy kanonik”, też dość przekonany co do siebie.

(jasny poranek, jadę do kasy, 10 września 1913 r.)

 

* * *

 

1201. (11 września 1913)

Co robić, jeśli „ostatecznie” jeden, a „nie ostatecznie” prawie wszyscy… Z tego, co „nie ostateczne” zrodziły się bale, dekolty, spotkania, powitania, pieszczoty i miłe spojrzenia, jakie rzucamy jeden na drugiego…

I uścisk dłoni (to znaczy coś fizycznego, co byłoby niepotrzebne przy „szacunku duchowym”?) i „podcinamy włosy”, i zakładamy mantylki.

…………………………………………………………………………………...

Gdyby nie istniało „nie ostatecznie” – nie byłoby kultury.

(na kopercie otrzymanego listu)

 

* * *

 

1202. Co to jest, zdrada, czy głupota – nie rozumiem: dopóki walczyłem z chrześcijaństwem, „byłem za judaizmem”, Mereżkowski, trochę narzekający na Chrystusa, był moim przyjacielem i to niezwykle dla mnie łaskawym. Jednak, gdy tylko „teraz odwróciłem się od Żydów”, to w tym czasie zacząłem trochę zwracać się do chrześcijaństwa, to on zaatakował mnie, ze strasznymi wyrzutami za chrześcijaństwo… i w entuzjazmie chrześcijańskiej gorliwości prawie proponuje ukamienowanie (zresztą w literaturze są już próbki na ten temat). Wszystko – w gazecie „Riecz”.

A „Riecz” jest taka chrześcijańska.

Oczywiście, jest jej przykro, że Rozanow napada nie tylko na Berdyczew, ale i na Chrystusa.

Cała rzecz w Berdyczewie i Hessenie. Dlaczego jednak pisarz ze znanym nazwiskiem i pamięcią po sobie w przyszłości – ryzykując całą przyszłość, stawia swoje idee w zależności od współpracy z podrzędną gazetą, o której w historii nie pozostanie żadna pamięć. Oczywiście – nie zdrada, a głupota („miska soczewicy” Ezawa).

(11 września 1913 r.)

 

* * *

 

1203. Zawsze się przeżegnaj, bez względu na to, co zaczynasz robić.

(mamusia; jedziemy do dentysty; 12 września 1913 r.)

 

– Ja sama! Ja sama!

Nie wzięła ani mnie, ani służącej. Nie pozwoliła. A będą wyrywać trudny ząb. Wczoraj wyrwali wszystkie górne zęby, śmiesznie mlaska wargami i po raz pierwszy zobaczyłem ją jako staruszkę – młodą staruszkę. Autentyczną staruszką mamusia nie może być: pomimo wszystkich cierpień, oczywiście, jej wspaniałe poczęcie wynosiło ją na szczyty młodości.

Nasza mamusia jest najmłodsza ze wszystkich. Dlatego zawsze jest mi z nią wesoło. Z nią niczego się nie boję.

Ale te śmieszne wargi (mlaskanie) obudziły we mnie nowe uczucie. „Mama-staruszka”. 23 lata za nami. Jakże wygięła się kabłąk życia i wysokim wzlocie spada w dół.

Każdego poranka, po obudzeniu się, podajemy sobie ręce i ściskamy je – śmiejemy się:

– Mamusiu, jesteśmy zdrowi!!

Nigdy nie myślałem. Nigdy nie miałem nadziei. 3½ miesiąca nie przyjmuje ani digitalis, ani strophon, ani kamfory, ani kofeiny; chodzi, jeździ – i nic.

Pan jest z nami. Ja wierzę – Pan jest z nami, znowu jestem szczęśliwy.

 

* * *

 

1204. Dobrze. Miały miejsce wielkie wydarzenia. Przeżywaliśmy wielki poryw uczuć. Synaj drżał. Hiob cierpiał. Dawidowi wylewano na głowę olej namaszczenia.

Nie, jeszcze więcej: kiedy Absalom wbrew woli króla został zabity przez Joaba, to Dawid po otrzymaniu wiadomości o tym wydarzeniu „szedł i płacząc mówił: Absalomie, mój synu! Absalomie, mój synu! Chciałbym być martwy zamiast ciebie”.

Ale

JAK TO WSZYSTKO ZAPISANO???

Czyż nie jest to nasze słabe, ludzkie, zwyczajne, moje („Odosobnione”, „Opadłe liście”).

Hiob pięknie zadrżał i zapisał.

Dawid wspaniale odczuł i zapisał.

Mojżesz „wystraszył się literatury”, przysiadł na kamieniu i nagryzmolił na baraniej skórze słowa, które Synod przedrukowuje w „Biblii Synodalnej”.

I ja, ostatni, posypuję głowę popiołem i mówię:

– Jakże niedawno pojawił się Gutenberg, i… pióro… i kałamarz.

Jesteśmy biednymi ludźmi. Już nie jesteśmy „bogami”.

(14 września 1913 r., zmęczyłem się rachunkami)

 

* * *

 

1205. Głupca nazywają „głupcem” prosto w oczy i bez sumienia, a on podnosi oczy w niebo i wspaniałomyślnie nie odpowiada.

(nasi „Europejczycy” w polemice literackiej)

 

Beati possidentes.

(jadąc dorożką, 15 września 1913 r.)

 

* * *

 

1206. – On przeżegnał się, zwrócony w stronę cerkwi, a potem zarżnął na drodze podróżnego.

(sprzeciw; „Władza ciemności”)

 

– Tak, sprzeciwiający się zbójca, ale wiesz przecież, że on i bez „przeżegnania się” zarżnąłby, być może nawet dwóch.

A bez „przeżegnania się” on już nigdy się nie obejrzy, a teraz przypomni sobie…

Nie każdy przypomni sobie, ale niektórzy przypomną sobie.

(palę na podwórcu cerkwi, 17 września 1913 r.)

 

* * *

 

1207. Byłeś w cerkwi i czujesz, że spędziłeś dzień „jak należy”. Nie byłeś w cerkwi i czujesz, że „wszystko jest nie tak”.

Z walki tego „nie tak” i „jak należy” powstała „Historia Kościoła”.

(palę na podwórcu cerkwi, 17 września 1913 r.)

 

* * *

 

1208. (17 września 1913 r.)

Oczywiście, człowiekowi można wszystko wybaczyć” (liberałowie-humaniści) – poza modlitwą. Tego to już nie można wybaczyć.

Nie można wybaczyć religii. Nigdy nie słyszałem ani jednego liberała, który wybaczyłby człowiekowi to, że „on się pomodlił”. W tym wypadku jest on nie do opisania – i wręcz wściekły.

(Stasiulewicze i Pypiny)

 

* * *

 

1209. Za chorych modli się TYLKO Kościół.

Za zmarłych modli się TYLKO Kościół.

Jakiż to może być spór? Jakże można.

(palę papierosa na podwórcu cerkwi) (17 września 1913 r.)

 

* * *

 

1210. (17 września 1913)

Stawiam „na panichidnik” dwie świeczki: „Nadzieja”, „Wiera”. Wieroczka umarła 45 lat temu (siostra). Nadzieja (matka) – 40 lat temu.

„Dawno temu bym zapomniał”. Kościół przypomniał swoimi zwyczajami.

Przypomniał synowi i bratu, że powinien wspomnieć, może wspomnieć, położyła drogę i stworzyła formę dla wspominania.

TYLKO Kościół stworzył WIECZNĄ PAMIĘĆ.

Wspominając „swoich świętych” tym samym Kościół położył drogę do naszych „wspomnień” o zmarłych.

To trwa już od Egipcjan, od piramid, które też są – „Wieczną pamięcią”.

Jakże tu kłócić się z Kościołem, jak go ganić.

Jakże śmieją mówić o niej luteranie i Harnack ze swoją „rozumnością”.

Czymże jest „pamięć o zmarłym”? To jest i nierozumnie i nie nierozumne, to jest – dobre.

To jest – wzniosłe, prawdziwe, szlachetne.

To jest – to, co jest nazywane świętym.

 

* * *

 

1211. Zadziwiające, Czukowski prawie zniknął.

Dlaczego?

Nie ma myśli. Nie ma patosu.

Jak wiadomo, on nie jest czystej krwi. Wynika z tego, że rodzice powinni być w sporze. Z tego powodu na ile wdał się „w ojca” – nie kocha matki, a na ile wdał się „w matkę” – nie kocha ojca.

Jakże więc w takim wypadku kochać Rosję, człowieka i ludzkość?

I on zamilknął. A fałszywych słów nie pozwala pisać smak.

(19 września 1913 r.)

 

* * *

 

1212. Jak łatwo pracować w szczęśliwej rodzinie.

Jest wesoło.

(mamusia idzie do lekarza; dzisiaj felieton za 80 rubli)

 

W sensie czysto ekonomicznym zakaz rozwodów w kraju równa się całemu „alkoholizmowi” w tym kraju, to znaczy zabiera narodowi tyleż samo środków materialnych, co cały alkoholizm.

Szczęśliwa rodzina, „uporządkowana”, „udana” – podniosłaby wszystkie ręce, zwiększyła szybkość wszystkich nóg.

Dla wszystkich praca stałaby się wesoła.

A „wesoło” – to wielka zasada w ekonomii.

(19 września 1913 r.)

 

* * *

 

1213. …bez nihilizmu – nie można. Bez nihilizmu i nihilistów nie możemy się obejść. Nihiliści przynieśli ze sobą „wolę”, rozłam i „chcę”. Pijane „chcę”, głupie „chcę”, odważne „chcę”, łobuzerskie „chcę”: ale żelazne „chcę”. W tym rzecz. Czym jest poezja, a zwłaszcza czym jest państwo bez żelaznego „chcę”? Glina, rozwalająca się na wszystkie strony, którą wszyscy depczą i na pewno zadepczą inni. Granowskiego, Turgieniewa, samego Tołstoja mogli zadeptać; Tołstoja złamały „tłuste” Żydki i nasi „przyjemni pod każdym względem” („dama przyjęta pod każdym względem” u Gogola) radykałowie. Proszę pozwolić: Dobroljubowa nie złamią i ani jednej piędzi ze swoich „przekonań” (załóżmy, nic nie wartych) nikomu nie ustąpi. Nikomu. Nawet swojemu przyjacielowi Czernyszewskiemu. „Przekonany” i spokój. To – ogromna wartość, w Rosji to wartość nie sformułowana, historyczna wieloznaczność. To „początek Państwa Rosyjskiego”, praobraz „bohaterów na straży” (Wasniecow). Ich głowy były mieszkami (nihilistów), idei kurze, serce tak i siak, wykształcenia żadnego: ale ich VOLO jest bezcenne, złote, brylantowe.

I rzucają do śmieci tę nową cechę naszej historii, tak konieczną, bez której na pewno wszyscy zginiemy, rozpłyniemy się w syropie „słodkich pomysłów”, a nawet jeszcze gorzej – w syropie słodkich i fałszywych pod koniec zdań – nie można.

(19 września 1913 r., przy korekcie „Koło rosyjskiej idei”)

 

* * *

 

1214. Ludzie, którzy zdecydowali się głosić, że

należy szanować człowieka,

było nie tak dużo. Przede wszystkim godny pamięci

Kawielin

– wieczny mu odpoczynek. Potem

Pypin i Stasiulewicz,

jeszcze

Annienski i Karaułow (członek Dumy),

potem

Słonimski

i jeszcze kilku. Znajdzie się 12 Apostołów i bez Judasza między nimi. Zdrady nie było i nikt nie uciekł (nie było „koguta” i „wyrzeczenia się”).

Wszyscy oni działali przeciwko złemu rządowi, który kładł nacisk na to, że

człowieka nie należy szanować,

a trzeba taszczyć do paki. Chodziło o pijanego i poszarpanego na ulicy, którego „według Piotra Wielkiego” i „według wzorów zachodnioeuropejskich” rząd chciał 1) wytrzeźwić na komisariacie, według niektórych wersji – 2) poszukać w kieszeniach, czy nie ma kiełbasy i z powodu dnia postnego z niej skorzystać. Nie wierzę w to. Wierzę, że rząd chciał go 3) odstawić do domu – dawszy kuksańca w plecy. Przeciwnie, „narodnicy” i ogólnie „szanujący człowieka” mówili, że należy 1) pozwolić mu się wyspać na ulicy, 2) a kiedy się przebudzi – wziąć się za uczenie go czytania i pisania, 3) dać do przeczytania książeczkę o szkodliwości alkoholizmu i 4) odejść na bok i – czekać na rezultaty.

Mnie się jednak wydaje, że „człowiek na ulicy” na pierwsze, drugie i trzecie, a być może także samemu rządowi odpowie:

– nie chcę.

Co to można zrobić, publicystyka gubi się, a historia jeszcze nie odpowiedziała. Jedynie policjant i to też nie bez przyczyny w oparach wina, odważył się odpowiedzieć:

– To nic, ekscelencjo. Proszę się nie trwożyć. W każdym bądź razie znajdziemy i coś zrobimy.

Odważny człowiek. U nas policjant zawsze jest najodważniejszym człowiekiem, rokującym duże nadzieje.

(19 września 1913 r.)

 

* * *

 

1215. Nieustanny szelest skrzydeł w duszy. Lecących skrzydeł.

(nocą w łóżku) 21 września 1913

 

* * *

 

1216. Boże wieczny, zawsze trzymaj mnie za rękę. Nigdy nie wypuszczaj mojej ręki.

(chociaż niekiedy daj pohulać) (w k…) 21 września 1913 r.

 

* * *

 

1217. Obrzezanie po prostu w mimowolny sposób staje się religijne. Nieobrzezani jedynie poszukują, potykają się i rzadko znajdują. W większości są to ex natura qua ludzie niereligijni.

W tym rzecz. Dokonuje się to nie wprost, a ubocznie, nie jest, a staje się.

Stąd taka różnica między religijnością europejską (nauka, „teologia”) i wschodnią (śpiewają, „psalmy”).

Dusza obrzezanego śpiewa. Natomiast nieobrzezany, słysząc jej pieśń, dziwi się – nie rozumie co to jest – i zaczyna myśleć, rozmyślać i badać.

(są jednak wśród Europejczyków nieobrzezani, ale jakby obrzezani, „duchowo-obrzezani”, według wyrażenia Apostoła Pawła. I wtedy są to ludzie religijni) (ja od 21 roku życia).

(na odwrocie ulotki) (22 września 1913 r.)

 

* * *

 

1218. Nie jestem „synem marnotrawnym” Boga. Nie ma we mnie buntu i nigdy nie chcę pójść „do innego kraju” i „daleko”. Tego we mnie nie ma.

Kocham Go i jestem Mu posłuszny. Wtedy jestem szczęśliwy i tym bardziej szczęśliwy im bardziej jestem pokorny. Wtedy jest radośnie. W posłuszeństwie Bogu jest największa radość, dostępna na Ziemi.

Ale jestem swawolnikiem Bożym. Lubię poszaleć. Szaleństwa, drobne zabawy (duchowe) – to mój stały stan. Kiedy nie bawię się, jest mi bardzo nudno i dlatego prawie ciągle się bawię. Głupoty, fantazja, drobiazgi, spory, zabawy. Nigdy jednak nie wchodzi w nie zło i szkodnictwo. Nigdy. Dlatego, że swoje szaleństwa uważam za niewinne lub z maleńkim grzechem. Grzechów ciężkich, mroczących duszę, nie znam i nigdy nie znałem. Cała moja dusza jest – bez mroku. Zawsze. Jeśli chodzi o 2 przykazanie – są grzechy. Lubię dłubać w nosie. „Nie wypełnić obowiązku” – strasznie lubię. Co komu do tego? W tym wypadku jestem „sam z sobą”.

Przecież psy bawią się na dworze. I ja jestem „psem Bożym”, bawiącym się „na Bożym dworze”, który nigdy nie chce z niego odejść.

Ja kocham Boga.

Najwięcej Jego kocham.

Kocham jego dwór. Strasznie kocham.

Jestem szczęśliwy.

Jestem grzeszny i sprawiedliwy. Ale jestem bardziej sprawiedliwy, niż grzeszny.

Czuję to! Czuję to!

(po obudzeniu się rano) 21 września 1913 r.

 

* * *

 

1219. (24 września 1913)

…współpracować z kolosalną siłą, naszą siłą, przez nas wypracowaną w historii, wyrosłej z historii i planety, a dlatego drogiej i miłej sile – czyż nie jest to słodkie?…

Ze świadomością, że to my i to jest nasze?…

Niż ciągnąć się w ogonie europejskich socjalistów z Żydami Marksem i Lassalem na czele?

Z tłumem Żydków, wysysających soki ze wszystkich narodów?…

Dlatego właśnie uważam, że jest więcej honoru, więcej pychy i chwały, więcej mojej radości, gdy będę służył jako „policjant na Rusi” i nawet brał łapówki od kupców (ale maleńkie), niż stał na czele emigrantów w Genewie, paryskiego „Komitetu Centralnego” i tego całego, jeśli można tak powiedzieć, błota.

Chcę być policjantem, a rewolucjonistą nie chcę być.

Oto moje credo i kuksaniec dla 14-go grudnia.

(po przeczytaniu, u Mienszykowa „Złote cuda” – o banku państwowym,

obecnie pierwszym w świecie, jeśli chodzi o zapasy złota)

 

Żebyśmy byli ze swoimi własnymi siłami, aby Rosja okazała kolosalną moc, do której powinniśmy dołożyć nasze siły.

 

* * *

 

1220. (24 września 1913)

Czyż historia nie jest walką, grą i ogólnie relacją potężnych egoizmów? Nielicznych, niewielu, dziesiątek, setek, ale nie dochodząc do tysięcy?

Czyż Dante, który nie zwrócił uwagi „na swoją Florencję”, nie był egoistą? „Czarny Dante, wściekły jak diabeł”, którego „dusza naprawdę była w piekle” (współcześni o nim).

Oczywiście – potężny wicher egoizmu. Wielkiego, swoistego, idealnego. „Swoje marzenie”, swoja myśl”, wszystko – „swoje”.

Niebywały egoista równocześnie może być wielkim idealistą. Napoleon wcale nie był „wielkim człowiekiem”, gdyż w nim w ogóle nie było żadnej nowej myśli, nowego ruchu, nowego uczucia. Bezpłodność i „wyłącznie motywy negatywne” rewolucji wspaniale wyraziły się w tej potężnej i po prostu bezpłodnej osobie. „Nic nie rośnie”. Kamień. Pień. Który wszystkich zadławił. „Armata, która wszystkich wystrzelała”. Powiedzą jedynie: czort z nim. „Strzelaj, armato, we mnie: gardzę tobą, chociaż ty mnie zabijesz”.

Dlatego też, uważając za „przykład i wzór egoizmu” – Napoleona, mylimy się w ocenie egoizmu jako bałaganu, jako moralnego anty-artyzmu. Hiob, tak skarżący się na ból i niewyrzekający się myśli o bogactwie – był egoistą, jak i Dante. Nawet św. Serafim Sarowski, „kładący nacisk na las, pustelnictwo” i chatynkę w lesie – upierał się przy swoim „ja”, to znaczy był świętym egoistą. Egoizm jest po prostu „moim obliczem” i ono może być pięknym i sprawiedliwym, jeśli jest potężne.

 

* * *

 

1221. …niech ona będzie przeklęta, niech ona będzie przeklęta, niech ona będzie przeklęta. Ona, która sama przeklina.

(literatura rosyjska, Szczedrin, Fonwizin, Czacki)

 

Tę czarną truciznę, którą poiłaś Rosję – wypij sama. To cygaro z czarną kawą. Pokaszl i umieraj.

 

* * *

 

1222. W czym moja różnica w literaturze?

W działalności „naszego kierunku”.

Wszyscy, Giljarow-Płatonow, Kiriejewscy, Chomiakow, Aksakowowie, byli przy wspaniałym pięknie duszy i głębi myśli pozbawieni działania, nieżywi. Wszyscy – „sympatyczni, rozprawiający Obłomowowie” (Ilja Iljicz też wspaniale rozprawiał i wspaniale odczuwał). Wszyscy z zadziwiającą głową, ale bez nóg. I ich, biednych, zadeptali żydowaci Bielinski, Niekrasow, Hercen, Czernyszewski.

Czernyszewski miał 5 nóg.

Moja istota w tym, że też wyrosło mi „5 nóg”. Jeśli chodzi o umysł i serce, to stoję niżej od słowianofilów, jakichś „nienagannych” ( ja w wielu sprawach zasługuję „na naganę”). Jednak moje „piękno” w tym, że polubiłem tych łagodnych i sympatycznych ludzi – „żydowskim umysłem” zobaczyłem, że są to pierwsze umysły w Rosji. I dołączyłem swoje aktywne i chytre ramię do ich „sukcesu”.

Niech tak będzie.

 

* * *

 

1223. Gdyby „Bóg Izraela” wziął w swoją miłość – nie w miłosierdzie (w stosunku do Niniwy było), nie pod opiekę, a w pozytywną, aktywną miłość Greków, Rzymian, Rosjan – to bądźcie przekonani, Żydzi natychmiast poczuliby prawo do zdradzenia swego Boga i wstępowania w małżeństwa z Rzymiankami, Greczynkami, Rosjankami, o czym obecnie (oprócz „wolnomyślicieli”) nawet „nie śmieją pomyśleć”; poczuliby prawo do uprawiania naszej ziemi, spokrewnienia się z nami, pomnażania naszych pieniędzy – jednym słowem „zszyć się po wszystkich szwach” z innymi cywilizacjami…

Rzecz w tym, że „goj” (wygnaniec z Przymierza) urodził się nie w Wilnie, a „pod dębem w Mamre”. W momencie „Przymierza” Bóg tyle obiecał Żydom, żeby tylko inne narody uważali na „gojów”, „obcych”, „niekochanych”, jak Żydzi będą się kłaniać tylko Jemu, tylko Jego uważać za „Boga”, „jedynego”.

Przymierze jako ograniczenie było obustronne: jeśli Bóg Izraela naruszy swoją stronę porozumienia, Żydzi natychmiast naruszą swoją.

 

* * *

 

1224. Monoteizm serca…

Monoteizm biednego, zakochanego serca…

Ręce dotykają przyjaciela, usta szepczą – on jest wśród „proroków”, oni w rytuałach i modlitwach…

 

„Chłopców mi wykup!”…

„Wykupujcie chłopców!”

„Chłopców! Chłopców! Chłopców!”

Cały naród radośnie się stara”. I z wdzięczności, że on daje im tak dużo chłopców, z rzadka, raz na kilka lat składa mu w ofierze chłopca, chociaż obcego… (Saul, na żądanie proroka, musiał złożyć w ofierze obcego króla).

 

* * *

 

1225. (25 września 1913)

Rozanow jest jeszcze młody.

Rozanow jest zupełnie młody.

Kiedy mamusia jest zdrowa.

A ma 57, nawet zdaje się 58 lat (urodził się w 1856 r.).

 

* * *

 

1226. (25 września 1913)

Było przeznaczenie do literatury i literatura „udała się”. Nie było przeznaczenia do życia i życie „nie udało się”.

Bardzo proste.

(jadąc w deszczu dorożką)

 

* * *

 

1227. Był rudowłosy i bardzo piękny, i doszedł do godności egzarchy Gruzji.

Pełen wdzięku. Przyjemne w jego „wdzięku” było to, że on zawsze był bez chęci przypodobania się i poważny.

On był poważny i przyjemny. I został egzarchą Gruzji.

(† Innocentego. Wrzesień 1913;

brał udział w zebraniach religijno-filozoficznych)

 

* * *

 

1228. (25 września 1913)

Kain prosi o krew…

(„Trup” Tołstoja; „znowu żona i mąż” – z Biedką,

który został alkoholikiem) (długie brody, kiedy

trafia się w rodzinie bałagan – oblizują się jak

kotka na widok surowego mięsa)

 

* * *

 

1229. (26 września 1913)

– Wiosłuj, wiosłuj, Wasia! Nie przestawaj, wiosłuj…

(czytając korektę „Powrotu do Puszkina”) (wspomniałem

Mereżkowskiego, rugał za Gogola, latem)

Młodzież rosyjska, młodzieży rosyjska! Jakaż prawda by do ciebie nie dotarła, od każdej się odwrócisz (Puszkin).

No, to biegnij, biegnij truchtem za Gruzenbergiem, Lassalem i rybeczką E… Biegnij, póki nowy Azef nie pośle ciebie na nowo wystruganą szubienicę.

 

* * *

 

1230. Co to za herezja…

I jego wystąpienie u Aksakowa, i wydawanie niepotrzebnej czasopismu – „swojej” dysertacji u Katkowa („Krytyka zasad abstrakcyjnych”), i pójście na służbę do „wielkoświatowego” „Wiestnika Europy”… z wyzywaniem oszukanych swoich przyjaciół (Strachowa, Danilewskiego i Chomiakowa).

Wszędzie był bardzo utalentowany, ale heretyk. W istocie nie utalentowany, a „bardzo szybko biegający”. Te jego szybko biegające nóżki zostały wzięte za talent i uznano go za „rosyjskiego Orygenes”.

Jego poniżające listy do Sztrosmajera… Co za ton i trywialne lizanie rąk „jego ekscelencji”…

Tylko wiersze są dobre…

Wiersze były dobre, gdyż płakał w nich nad sobą, nad swoją biedną, zagubioną duszą.

Ona zginęła, jego dusza. A on cały spłonął w naszej literaturze jak wrzucony do pieca niepotrzebny papier (rzucam do pieca).

Ale jego wiersze wyjmiemy z pieca. One są wieczne i wiecznie płoną. Skoro są piękne, niech żyją wiecznie.

(W. Sołowjow; w VIII tomie Leontiewa o nim – przynieśli)

 

* * *

 

1231. Tetragram był westchnieniem

Na to westchnienie Bóg nie mógł (nie miał sił) nie odezwać się.

(28 września 1913, wybieramy się w gościnę)

 

* * *

 

1232. (28 września 1913)

U nas wcale nie było realizmu, skądże! Empiryzmu też nie było. Po prostu – knajpa.

Po prostu zachciało im się „wódeczki” i „pohulać”, wcale nie budowania pracowni fizycznej i robienia doświadczeń. „Bardzo potrzebne” Rosjaninowi.

(lata 60-te)

 

„Zacznijmy się niepokoić”. Inna sprawa to „dziewczynka” i „buteleczka”.

(Cebrikowa i Szczegłunow)

 

* * *

 

1233. Rosyjski grzybek – najbardziej pachnie.

Kiedyś powąchałem w sklepie borowiki: w ogóle nie pachną. Pytam: „Dlaczego?” – „To z guberni witebskiej. W tych guberniach – nie pachną”. – Właśnie tak.

 

* * *

 

1234. (28 września 1913)

Coś napiszesz.

Przybiegnie Lewin. Nawyzywa. Potem pobiegnie dalej.

Nie rozumiem, dlaczego jest to „literatura”.

 

* * *

 

1235. Nie ma Żydów.

Jest Żyd.

Który ma 10 000 000 rąk. 10 000 000 głów. 10 000 000 nóg.

(wszyscy od razu rzucili się na nas i poleciały grudy ziemi:

uczennice Stojuninen, przejeżdżając przez miasteczko, rzuciły się

na swoje rosyjskie przyjaciółki. Inspektor Gerd stał przerażony

i pobladły, nic nie powiedział)

 

* * *

 

1236. (29 września 1913)

Ach, nie jest takie proste. Ach – przypomina Jehowa, Iaw, Iwah…

(wracam w nocy dorożką z łaźni)

 

* * *

 

1237. …a jednak u skopców są radienija. Co oni robią w samotności?

Powiedziałem to, odwróciłem się i usłyszałem melodyjne, łagodne:

– …ach! …ach! …ach!

 

* * *

 

1238. (29 września 1913)

Gorycz, gorycz! Wiele goryczy! Nie szukajcie, ludzie, słodkich ziół, szukajcie gorzkich ziół.

(historia wychowania)

(znowu mnie wyzywają i „chwała Bogu”)

 

* * *

 

1239. Bardzo się pani myli, Elżbieto Kuskowo, myśląc, że mnie czytają „Pieriedonow ze Smierdiakowem i nikt więcej”. Ktoś jednak wykupuje 2 400 egzemplarzy książek, „pieniążki lubią być liczone” – i to nie przypadkiem. Smierdiakow, chociaż lubi literaturę, ale proszę sobie wyobrazić, że on czyta (przecież jest liberałem) właśnie „Russkij Wiestnik” – „ostatnią uczoność”; a także Pani wspaniałe wiersze, tam wydrukowane, a do Rozanowa, „który służy rządowi”, na pewno nie zagląda. Być może Pieriedonow zajrzy, ale na pewno woli postępowego Korolenkę – sprzedaje Rozanowa bukiniście, a Korolenkę oprawia w złotą oprawę.

Ciężko robi się na sercu, gdy Pani pisze o studentkach, które Panią opuściły. Proszę mi wierzyć (mam 4 córki), że kiedy wszyscy Panią opuszczą, wtedy Pieriedonow-Rozanow powie do swojej gwałtownej Wiery:

– Idź, Wieroczka (taki adres), powiedz pseudonim – tam mieszka stara, gasnąca kobieta – która kiedyś was lubiła, młodzież. Nie jest ona zbyt mądra, lub raczej jest mądra, ale urodziła się w głupich czasach i całe życie powtarzała głupie słowa. Ty jesteś z „gniazda Rozanowa” i rozumiesz, że słowa w ogóle nic nie znaczą, a dusza. Jej dusza zawsze była bez strzały, to znaczy bez ostrości i zrozumienia, ale była łaskawa, uprzejma, dobra… A teraz nie ma nikogo, nikt przy niej nie jest. Wszyscy uciekli do nowych bogów i nowych ludzi. Pójdź do niej i powiedz jej, że „przeczytałam Pani utwory” i „chciałam Panią poznać”.

I zapoznaj się z nią. Czytaj z nią Niekrasowa… Nawet, jeśli będzie mówić o Szczedrinie, nie spieraj się. Wyzywa ojczyznę – nie spieraj się. Ona jest stara. Ale jest sławna i dobra – jest z Rosji…

Wejdź we wszystkie jej plany, nawet w rewolucję. Tylko bomby nie bierz – przyczepi się policja. Ale podzielaj jej „idee” i powiedz jej ostatnie słowa wieczornej pociechy.

Chcę, żeby ona umarła na twoich rękach i ty urządź jej nawet „po prostu świecki pogrzeb”, a sama módl się cicho „modlitwami Rozanowskimi” za naszą starą siostrę Elżbietę. Nigdy, nigdy nie kalaj jej w pamięci. To znaczy po śmierci. A za życia ogrzewaj ją wszelkim ciepłem.

Ona jest sławna. Ona szaleńczo was, młodzież, kochała, a w takiej sytuacji nie ma co pytać o inne sprawy.

………………………………………………………………………………….

Tak więc, Elżbieto Kuskowo, jednak mnie czytają… Ale najpierw dam pani słodki pierożek; gdy mnie wyzywają”

 

Ja, Matko Boża.

Lermontow

 

* * *

 

1240. (29-30 września 1913)

…straszna opowieść prof. Gribowskiego (prawnik), że oficjalnie wiadomo, iż dwa nieochrzczony psy, Jollos i Hercensztejn, zajmowali się przekazywaniem zza granicy do Rosji (Jollos tam mieszka) i podziałem tutaj wśród rewolucjonistów – sum z zagranicznych zamków: przy tym (informacja Pirożkowa, Michała Wasiljewicza, wydawcy moich książek) „Kredyt Lioński (bank) wykupił wszystko”. Na moje pytanie: „To znaczy papiery wartościowe banków ziemskich?” (godne zaufania papiery) – „Nie, wszystko, wszystko, i akcje i renty i papiery wartościowe” – „Za co – dodał Gribowski – ci bandyci zostali zabici”.

Oznacza to, że rewolucja po części przebiegała według „porządku Azefa”, to znaczy przez policję, ale przede wszystkim istniała „kompania” mająca na celu zaniżenie wartości rosyjskich papierów wartościowych i skupienie ich za bezcen. Ileż tu nacierpieli się Mjakotin i Pieszechonow.

Oczywiście, oni cierpieli „z honorem”, ale myślę, że Hornfeld poza „idealnymi wartościami” otrzymał to, że wielu Rosjan zabito i powieszono, a poza tym bardziej namacalne pieniądze za faktorstwo.

Boże mój, Boże mój, Boże mój. Moja nieszczęśliwa ojczyzna, moja nieszczęśliwa ojczyzna, moja nieszczęśliwa ojczyzna.

Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Pierwszy raz. On powiedział „wiadomo oficjalnie” i podaję jego nazwisko: Gribowski.

Był to czas, kiedy ja na 18 000 zarobiłem w 1 ½ roku 8 000 (nie rozumiałem, co się dzieje, zupełnie niespodziewanie). A ile zyskał Kredyt Lioński, który mógł zyskać on call miliardy. Oczywiście, mógł rzucić 10 milionów i wszystkie banki Europy (Żydów) 500 milionów, aby po 2 latach zyskać ze sprzedaży papierów, których wartość wzrosła, 10 miliardów.

 

Oto, co moje: sprzedawszy karty kredytowe za 18 000 i kupiłem:

 

Kupiłem Sprzedałem

 

2 akcje Moskiewskiego Banku Ziemskiego 480 - 600

2 akcje Niżnogorskiego Banku Ziemskiego 490 - 600

2 akcje Petersbursko-Tulskiego Banku Ziemskiego 295 - 425

10 akcji Charkowskiego Banku Ziemskiego 270 - 404

5 akcji I Rosyjskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego 890 - 1250

10 akcji Towarzystwa „Samolot” 300 - 400

15 akcji Towarzystwa Handlowego 325 - 550

10 akcji „Ubezpieczeń” 265 - 425

 

Z moich akcji banków ziemskich po sprzedaży + część kart kredytowych, a pozostałe przez „otwarcie rachunku on call”, gdy Nielken wyjaśnił mi, co to jest, to znaczy, że można „mając 5 tysięcy, kupić papierów za 15 tysięcy”. Przy tym ja w rzeczywistości na oczy nie widziałem 10 akcji „Samolotu”, 4 akcji I Rosyjskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego, 4 akcji Towarzystwa Handlowego, a jedynie napisałem w Nielkena „zamówienie” – „proszę kupić dla mnie”. To było na początku, kiedy zebrała się „posłuszna prawu III Duma”.

Jeśli „posłuszna prawu”, to wyobraziłem sobie, że akcje ziemskie w każdym bądź razie nie będą dalej tracić na wartości. Z dochodu z kart kredytowych (4 ½ %) moje dzieci z 18 000 nie mogły wyżyć, ale z akcji (8 % zysku) już mogli, choć z trudem, wyżyć. Tak „wyobraził sobie” Rozanow, ale myślę, że Kredyt Lioński wyobrażał sobie nieco żywiej od Rozanowa. I wiedział to wszystko, co i on.

Tak tworzy się historię. Bankierzy przerwali utrzymywanie rewolucji i głodna rewolucja umarła.

A co Mjakotin i Pieszechonow? Co podnoszący oczy ku niebu Korolenko? Ale przecież już Mereżkowski z Filozofowem, oczywiście, rozumieją ten mechanizm?

 

* * *

 

1241. (30 września 1913)

 

Na kulturze zechciał się potknąć

Maksym Maksymowicz…

Upadł boleśnie, ale wstał zdrowym.

 

Abraham, kiedy upadł na plecy, to przeleżał trzy dni (zwykle po obrzezaniu „chory” leży trzy dni), wstał na 3 000 lat „zdrowym”.

(pijąc mleko po kąpieli)

 

* * *

 

1242. Bez książek i zrozumienia jednak się nie da żyć. Już dlatego, że wszystko idzie do nas ze starożytności, a starożytność może nam coś powiedzieć i możemy ją usłyszeć tylko – dzięki książce.

Dlatego występowanie przeciwko „książce” i „uczoności” naszych niedouczonych mnichów, zresztą coraz głośniejsze – atakowanie przez nich akademii teologicznych – ma w sobie coś z szaleństwa i obłudy. Po prostu książka im „nie wyszła” i oni ją znienawidzili. Oni chcą wszystko wziąć lub chcą sprowadzić cały Kościół do modlitwy, zwyczajów i tradycji. Załóżmy – wspaniałych i silnych. Ale przecież coś trzeba wiedzieć, bez wiedzy nie można się obejść.

 

* * *

 

1243. Wszystko wyszło tak lokajsko. Zza krzaka, kiedy zmierzchało, oni uciekli. Poszukiwano ich „jak ukrywających się”. Mówią, że na czele stał szlachcic. Wyszedłem z „ostatniej biedy” kostromskiej, ale publicznie bym go zastrzelił „w owalnym pokoju”, gdzie go widziałem jak siedział na krześle i rozmawiał. Dużego wzrostu. Broda w klin, jak zwykle u bankierów europejskich. Okrutna i bezduszna twarz. Publiczność schodziła się do tej sali. Można było po prostu wyjąć, co trzeba i zastrzelić, żaden sąd nie ośmieliłby się wydać wyroku: broniłem lub mściłem się za te biedne i przestraszone szlachcianki, na które łajdak podniósł dębowy kij (w interesie swojego banku).

(Hercensztejn: przyniesiono mi do kupienia

francuskie książki biednej szlachcianki, która

zwariowała ze strachu podczas pogromu)

 

* * *

 

1244. Wrzesień 1913

Dziewictwo przed małżeństwem, dziewictwo konieczne, zdecydowanie wymagane – można wyjaśnić jedynie „kultem fallicznym”: „złóż mu na ołtarzu nieskalane, czyste, nietknięte, bez żadnej zmazy”. Wymóg tego dziewictwa, na przykład ze strony rodziców („córkę, która zgrzeszyła, kupiec wypędza z domu”) – wymóg od najdawniejszych czasów – a przy tym traktowany przez lud patetycznie, spełniany w żądzą i miłością, chociaż okrucieństwu poddawano własne dzieci. Tej patetyczności nie da się inaczej wyjaśnić, jak przez wewnętrzny, u każdego, milczący, tajemny u wszystkich rodziców „kult przyszłego zięcia” – nieznanego, niewidzianego, ale który na pewno będzie, skądś przyjdzie, „zostanie posłany przez Boga” (historia Tobiasza, syna Tobiela) w starożytnym kulcie fallusa: dziewica przygotowywała się do niego jak konieczna ofiara temu, co Konieczne. Co mamy teraz, kiedy kult ten oficjalnie zaniknął i nie jest nawet wspominany? Teraz dziewictwo jest „szczątkową pozostałością” nieistniejącego systemu myślowego – i jest przestrzegane jedynie przez chłopów, a zwłaszcza kupców, gdzie narzeczony i mąż są ciągle z „konieczności”. Dla urzędników, szlachty, wolnych zawodów, mieszczan i inteligencji dziewictwo i w ogóle niewinność przed małżeństwem nie mają żadnego znaczenia i podstaw, gdyż nic nikomu nie składa się w ofierze, „pozostawia sobie”. W tym wypadku jest to po prostu zabobon – i rozumiany – nie fenomenologicznie, a metafizycznie rozumiany – że casta virgo zaczęła przemieniać się w demi-vierge, a nawet w ukrytą kokotę. Jeśli nasze czasy będą dalej trwały – od czego niech nas uchroni Bóg – będziemy świadkami masowego zajmowania się inteligentnych dziewczyn prostytucją, masowego i, być może, gwałtownego, powszechnego. Nadejdą czasy, kiedy tama zostanie zerwana i runą wody. Wtedy trzeba będzie wspomnieć kult fallusa: jest bowiem tylko jeden motyw – „zachować się w niewinności dla niego” – „podnoście swoją jakość, swoją godność”, a inaczej „idziecie brudne, nieczyste” – to może wyrwać dziewczyny z prostytucji oraz przywrócić powszechną czystość. Z tym patosem, z jakim nawet prostytutka teraz „przygotowuje się” do wieczora, zakłada najlepszy płaszcza, przypina kwiatek do kapelusza, „wszystko wydaje na stroje” (też swoisty kult fallusa, wcale nie chodzi tylko o zarobek – gdyż tyle nie zarobi, co wyda, „wpada w długi”) – z tym samym patosem będą chronić i ozdabiać swoje dziewictwo, aż do prześladowań – będą żądały nie tylko kamienowania, ale i obmyć… Jednym słowem, będą żądały wszystkich §§ namacalnego i religijnego kultu „dziewictwa” jako „ofiary z płci”. Niewinność może być przywrócona: ale tylko w kulturze z obecną w niej religią, która będzie żądać i zabezpieczać każdej dziewczynie męża wraz z pierwszym rozkwitem jej płci.

Niewinne dziewictwo. Niedoświadczone. Ślepe.

Ale oczy otwierają się, pąk otwiera się: wtedy należy dać męża.

„Naruszenie dziewictwa” będzie dokonane przez męża i tylko przez niego.

Ale „mąż” przyjdzie, gdy tylko dojrzeje dziewictwo.

Nie będzie „rozpusty”, będą tylko mężowie. Kiedy każda dziewczyna będzie miała swojego męża. Niech to się stanie, niech się stanie!

 

* * *

 

1245. Wrzesień 1913

A okruchy tytoniu ciągle zbieram: nie zawsze, ale kiedy pozostaje niedopalona z 1/3 papierosa. „Należy utylizować” (powtórnie zapalić ten tytoń, zamiast nowego).

Skąd ten zwyczaj? Zarabiam 12 000 rubli rocznie i, oczywiście, „nie muszę tego robić”.

Dawna niechlujność rąk (zawsze są niechlujne) i, być może, „robię to na wspomnienie dzieciństwa” (poważnie).

Dlaczego tak lubię dzieciństwo? Takie deszczowe, ciężkie, jesienne dzieciństwo?

Lubię.

(przebierając w popielniczce okruchy

i wkładając je do świeżej tabaki)

 

* * *

 

1246. Wrzesień 1913

Niekiedy coś brudnego dręczy duszę. Nie jest niebezpieczne, nie jest szkodliwe (niekiedy) (dla kogoś), ale brudne. Nie pociąga, nie podoba się, jest nawet nieprzyjemne. A „przyczepiło się” i nie chce się odczepić. Pewna bardzo brudna myśl dręczyła mnie 10 lat. Śmieszna, zabawna, „nie do wyobrażenia”. A dręczy.

Jesteśmy śmieszni i żałosni. „A tak rozumni”. Nic nie da się zrobić.

(na ulicy Grochowej)

 

* * *

 

1247. Wrzesień 1913

„Szacunek do Państwa” i „wierność Tronowi” nie powinny wyrażać się w tym, że „zamiatacie brodami podłogę” przed oberprokuratorem i lubicie otrzymywać ordery, a w uwadze na potrzeby mieszkańców, właśnie w tej części tych potrzeb – która odnosi się do was: rodziny i małżeństwa, i – w uzgodnieniu prawa małżeńskiego z potrzebami mieszkańców.

(dla biskupów)

 

* * *

 

1248. Wrzesień 1913

Tata znalazł zwierza leśnego „na obraz i podobieństwo swoje”. Powstrzymując serdeczny śmiech, wyszeptałem sam do siebie:

– Voila mon portrait pas materiele mais intime et psychologique…

Ktoś zapytał zza pleców :

– Et exclusivement adopté pour „Oeuvres complète” de Basile Rosanow ?…

Powiedziałem :

–       Oui.

 

* * *

 

1249. Wrzesień 1913

…co z daleka wydaje mi się sympatyczne w Elżbiecie Kuskowej ? Coś mi mówi, że ona nie jest Wojtynskim, nie jest Pietriszczewem, a kimś w rodzaju Boguczarskiego (niezwykle sympatyczny człowiek – podobny do Kablicy). Po Jakubowiczu, z powodu braku znajomości z którym bardzo cierpię, ona i Boguczarski są ostatnimi sympatycznymi ludźmi na lewym horyzoncie. Sądząc na podstawie portretu Plechanow wcale nie jest interesujący,

Boguczarski wydaje się mieć nieco zadarty nos. Włosy „tak sobie” (nieuczesane). Marynarka. To od niego usłyszałem zdumiewające słowa:

– To nie jest życie, a żywot (rewolucjonistów).

On powiedział to, odchyliwszy się na oparcie kanapy i jakby pod nosem. Nie ważne, że jest to prawdopodobnie błędne (i iluzoryczne): ale jego wiara w nich mnie zdumiała, była bardzo wzruszająca i piękna…

Ach, gdyby jeszcze oni lubili Puszkina i stawiali świece w cerkwi…

 

* * *

 

1250. …żona ministra. Przyszedłem poprosić o danie K-mu jakiejś pracy zamiast 40 rubli. – Mieszkają w tym samym mieszkaniu, jak i poprzednio. Ona jest czysto ubrana, ale tak samo skromnie, prawie biednie, jak moja Warja. Nawet się zdziwiłem: koło nóg tak biednie, jakby nie miała spódnicy. Nieładnie.

Pokoje duże, ale przecież zawsze były duże.

A przecież jest wnuczką Morozowych, „tych samych, którzy”. Zna języki grecki i łaciński. Bardzo wykształcona. Zawsze chodzi z dziećmi do Parku Tawryczewskiego (dzieci nie chodzą z boną, ale z matką).

A ta nasza nieszczęsna demokracja wyobraża sobie, że istota bycia ministrem składa się z trzech rzeczy:

1) jeść na złotych talerzach,

2) spać, rozwaliwszy się w pościeli, do 11 godziny,

3) być kawalerem lub w każdym bądź razie mieć sześć kochanek,

4) na których utrzymanie okradają państwo i wykorzystują chłopa.

Kilku takich ministrów tworzy „radę” i „oto – rząd”.

Ale przecież jest to sen wilka w mroźną noc o tym, „co za morzem”. Nie ma w tym ani geografii, ani historii.

Wiele opowiadała o Morozowych, których zna jako bliskich lub dalszych krewnych, słabo lub dobrze. O sympatycznym Dawidzie Iwanowiczu (podtrzymywał „Russkoje Obozrienije”, †):

– O nim powiadał (ktoś z krewnych), że on przez całe swoje życie nie powiedział ani jednego mądrego słowa i nie zrobił ani jednego głupiego postępku.

Dawid Iwanowicz (15 lat temu – właściciel manufaktury Morozowych) rzeczywiście mówił półsłówkami, a nawet wcale nie mówił. Był dużego wzrostu i miał bardzo nieładną twarz – z powodu kształtu dolnej szczęki i niewielkiego, haczykowatego nosa – przypominającą jesiotra. A oto cecha jego zadziwiającej szlachetności i subtelności:

Sz. miał kobietę, która żyła z nim wiele lat (ślub cywilny, kościelny nie był możliwy). Kochała go szalenie, wynosiła ponad niebiosa, uważała za uczonego i ciągle „stawiała Chomiakowa na półkę do góry nogami” (żart Rcy), – to znaczy nic nie rozumiała w literaturze i słowianofilstwie. Potem Sz. strasznie z nią postąpił: rzucił dla „wspaniałego małżeństwa”, za co został strasznie ukarany przez Boga (żona go nie kochała, szydziła z niego i zdradzała na każdym kroku – nawet tego nie ukrywając). Ale to nie jest ważne. Pewnego razu Dawid Iwanowicz zajechał do jego ubogiego mieszkania, a Sz. był mu dłużny pieniądze i „jeszcze prosił na wydanie”, a poza tym robił różne głupoty i miał fantazję, więc Dawid Iwanowicz nakrzyczał na niego, prawdopodobnie wypowiedział kilka negatywnych półsłówek, być może coś w rodzaju „głupiec jesteś, mój bracie”, do czego zresztą miał prawo.

Nagle zza parawanu wybiega „cała w nerwach” ta jego, załóżmy Natalia Iwanowna i rzuca się na Morozowa:

– Jak pan śmie S. F. mówić takie słowa i takim tonem! Pan jest niewykształconym kupcem i nam pańskie miliony nie są potrzebne. – I poszła sobie.

Wszystko jest już kończone. Nigdy nie znałem tej wiernej „kochanki”. Sz. był już wspaniale ożeniony. Ale z tych nielicznych spotkań, jakie miałem z Dawidem Iwanowiczem, pamiętam, że zawsze wspominał tę Natalię Iwanowną i jej gwałtowną obronę męża, gdy ona „jak kura rzuciła się na mnie”. I zawsze publicznie mówił Sz., że Bóg go ukarze za to, że ją porzucił.

Sz. śmiał się.

Wieczny odpoczynek Dawidowi Iwanowiczowi.

 

* * *

 

1251. (1 października 1813)

– Moje błędy są tak samo święte – jak moje prawdy, gdyż one wynikają z rzeczywistości, a rzeczywistość jest święta.

 

* * *

 

1252. (2 października 1913)

Żydzi mogą być zadowoleni, że pobiegł za nimi W. Sołowjow, ale Rozanow za nimi nie pobiegnie (próbowali „zachęcić”). Oni wiedzą, że Rozanow jest pierwszą (poza apokryfami) wielkością intelektualną swoich czasów. A to, że ta pierwsza wielkość – nie jest z nimi i pozostała od nich niezależna – to jest (dla przyszłości) fakt historyczny i wyda on swoje owoce, to znaczy zachowa lub spowoduje ruch do zachowania przez Rosjan „swojej twarzy”.

Teraz wszystkim Rosjanom „przekręciło mordę” na żydowską. Wszyscy są nieco Bejlisami („on jest inteligentny”, pisano o nim). Postać workowata, jest w niej coś podłego i bandyckiego, nos – wargi – w „dziób” (dziobie sęp gołąbeczkę) i ma „wygląd robotnika”: socjalista, morderca i złodziej.

Żydzi ze starą, odwieczną mądrością, mądrością od „Jezusa syna Syracha”, wiedzą, że każdy człowiek ma miłość własną, że każdy człowiek jest roślinką na jeden dzień i jest w nim tak mało BYTU, że jak nędzarz prosi o jeszcze, prosi o sławę, prosi o uznanie, prosi o wiadomości: za tę słabość jego bytu, słabość bytu w nim, oni odpowiadają naddatkiem, „przybiegnięciem” (z plackami) i mówią, że jest wspaniałym człowiekiem, że wszyscy go znają i o nim myślą: „Oto Jankiel też o Panu myśli, jak i ja, Hornfeld” (do Amfiteatrowa). Wtedy każdy człowiek gotów jest dać się ukrzyżować za Żydów;

– Żydzi są pierwszym narodem w świecie. Żydzi wydali Spinozę, a Spencer też był synem Żydówki Sary. Żydzi budują kulturę i robią najlepsze zegarki.

No, do diabła z nimi. Jedyne, co oni zrobili – nanieśli błota na wszystkie rosyjskie ulice i „sfałszowali” Puszkina (Wiengierow), Tołstoja (wydaje Wiengierow), Bielinskiego (wydaje i „opracowuje” Wiengierow) i nawet „jeden mój przyjaciel” – słowianofil.

 

* * *

 

1153. (2 października 1913)

Mamusia zawsze mówi: „Nie z drogiego materiału”. A ponieważ dla niej, biednej, trudna była wszelka „materia”, to wymawiała tak pięknie, jakby chodziło o rodzinne brylanty.

(zamierzamy kupić kurtkę Wasi) (rośnie)

 

* * *

 

1154. Krowy i psy ciągle się bawią.

Chcę, żeby człowiek też się bawił.

I niech się bawi.

(przy korekcie – „Powrót do Puszkina”)

 

* * *

 

1155. (3 października 1913)

Sto toporów za pasem. Rąbiemy las, wióry lecą. Pnie karczujemy. Pole jest czyste.

Trzeba je obsiać. A za pasem tylko sto toporów.

(nasza historia)

 

* * *

 

1156. Nowosiołow – nie podnoś nosa!

Ty zająłeś odpowiednią situation. A każda situation „jest prochem w oczach Bożych”. Jutro będziesz (możesz) siedział nie na krześle, a na nawozie (tak może być).

(ton jego otwartego listu z powodu Gr. R.)

 

* * *

 

1157. Kiedy czytam o „procesie Bogoczłowieczym” (W. Sołowjow), to mam straszną ochotę zagrać w preferansa.

A kiedy czytam o „filozofii końca” (M. Bierdiajew, książę Eugeniusz Trubieckoj), to przypominam sobie maleńką „Li” u nas na kanapie – kiedy zgasiliśmy światło i ja, 2 Riemozowów i ona, słuchając jej cichego śmiechu postanowiliśmy opowiadać anegdoty o „mnichach”!

Wtedy to Riemizow opowiedział o „muchach”.

(3 października, czytając „Russkuju Mysl”)

 

* * *

 

1158. (4 października)

Ojczyzna Żydów jest w ich krwi. Ich krew (w odróżnieniu od innych narodów) ma wypuszczone korzonki, które zaczepiają się (pokrewnie) z korzonkami krwi sąsiada (nie jest krewnym) i w ten sposób oni wszyscy na całej ziemi są połączeni krwawymi korzonkami, pajęczyną krwi i właśnie ta subtelna i niewidzialna pajęczyna – warstwa krwi – tworzy ich ojczyznę. Tak więc mają oni „ojczyznę” i to nawet bardziej stabilną od naszej. Żyd z Ameryki czuje Żyda rosyjskiego, podczas gdy ja nie czuję Rosjanina nawet na sąsiedniej ulicy. My wszyscy jesteśmy „pojedynczy”, każdy z nas, a Żydzi są „wszyscy razem” i są wszędzie, „wszyscy” w każdym punkcie „wszystkich”.

Gdy jednak podchodzą do nas, to mówią: „Bądźcie bez ojczyzny”, „bądźcie po prostu ludźmi”, „chrońcie i kultywujcie w sobie po prostu człowieczeństwo”, jak robimy to „my”, altruiści i idealiści. Każdemu Rosjaninowi wydaje się to prawdą i jest przekonujące, gdyż oni nie mają widzialnej ojczyzny. Rosjanin poddaje się ich hipnozie i logice. A wtedy pożera go ich dziwna „ojczyzna”. Ich „koszerne mięso” i „wielki gnat wołowy, którego oni przecież nie będą jeść”.

 

* * *

 

1259. (4 października)

Żydzi w sobocie, a pozostali w innych dniach tygodnia.

Oto ich stosunek do innych narodów.

A także przyczyna ich tryumfu i oddzielności. „Goje” – to ludzie poniedziałku, ludzie wtorku, ludzie środy, ludzie czwartku, ludzie niedzieli…

„Natomiast my, święte nasienie Jakuba, urodziliśmy się w sobotę i istniejemy w sobotę”.

 

* * *

 

1260. Odczytanie Biblii i judaizmu wcale nie zaczyna się od tego, że „oni pierwsi uznali jedynego Boga” – jak, poczesując rude brody, głoszą teolodzy prawosławni. Odczytanie zaczyna się od koszernego mięsa i od rytualnego uboju bydła. Wtedy okazuje się, że jest to pogaństwo. Wszystko razem staje się zrozumiałe, do „Pieśni nad pieśniami”, która zagadkowo zaczyna się od pocałunków („Niech mnie pocałuje pocałunkiem ust swoich”).

 

* * *

 

1261. – Psalmy Dawida! Psalmy Dawida…

Przecież nie w tym rzecz. A w tym, że oni trzymają biodro cielaka w rękach i marszcząc się oraz kiwając głowami nie decydują się je spożyć z powodu lęku religijnego.

– Dlaczego?

Rabini mówią: „ Gdyż Bóg, kiedy w nocy walczył z Jakubem, dotknął jego żyły w biodrze. Z tego powodu od tej chwili Jakub był kaleką”.

Zrozumiałe w wypadku Jakuba, ale dlaczego u byków?

A także „nie jemy mięsa z biodra” wszystkich zwierząt karmiących mlekiem, ciepłokrwistych. Dlaczego?

W tamtych czasach nie rozróżniano „żyły” i „nerwu”… Wszystkie istoty karmiące mlekiem, co człowiek zna ze swego doświadczenia, w czasie stosunku, w jego ostatniej chwili, co pozostawia na długo wrażenie, następuje drganie i niewyjaśnione wzruszenie w biodrach. Żydzi uczcili współżycie wszystkich stworzeń, oddzielili biodro i nie spożywają go. „Ono – należy do Boga” (Izraela), „Bóg (Izraela) dotykał tego miejsca w całym życiu zwierzęcia”, „dotknąłby i w przyszłym zabite cielątko”: więc oddajemy biodro i nie spożywamy go. Ono jest dla nas święte, jak zakazana sfera Boska.

 

* * *

 

1262. (5 października, dworzec)

Sklepik. Duża sala. Drewniane półki. Nie ma jednak dużo towaru, jak zwykle w sklepikach, zwalonych od podłogi do sufitu, towar zajmuje tylko część półek, w dużych paczkach. Twarz sympatyczna, rosyjska, wiek średni. Mówi:

– Pan jest człowiekiem wykształconym, znajdę i podam Panu (tytoń i gilzy). A rano przyszedł jakiś taki – nie umie uprzejmie poprosić. To powiedziałem mu: „Przecz!”

– Do klienta „przecz”?

– A co? Nie chcę mieć nic wspólnego z niewykształconym człowiekiem. On ma pieniądze, a ja mam swój honor.

Nie wiem, czy długo będzie handlował ten sympatyczny Rosjanin.

Takiego jednak nie spotkasz wśród Żydów, ani wśród niezwykle uprzejmych Niemców.

(w Moskwie, gdy byłem studentem, w pobliżu cerkwi Zbawiciela)

(przypomniałem sobie przy kasie na dworcu)

 

* * *

 

1263. (6 października 1913 r., głęboką nocą)

– Niechby się ktoś pomodlił za moją grzeszną duszę.

Wszyscy milczą (przechodzą obok).

Kościół powiedział:

– Ja się pomodlę.

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

(minęło 1 000 lat)

 

– Ale przecież to się przemieniło w szablon?

Podniosłem oczy. Starzec zupełnie bez włosów. Bez zębów. Głuchy i podobny do wariata.

Nie można zrozumieć, co sepleni. Zdaje się, że nic. Tylko ciągle macha ręką – jakby miał w niej kadzielnicę.

– Co ty? W górę! Tak ja pomacham.

Zacząłem się wpatrywać. Głupi dziadyga. Wytrzeszczył oczy. Nic nie rozumie. I ciągle macha ręką.

– On zgłupiał.

– Szablony.

– On nie ma serca.

– Głupiec. Cha! Cha! Cha!

Schyliłem nisko głowę, uklęknąłem i pocałowałem dziada w rękę.

– Dziękuję, dziadku, ty choć ręką pomachałeś, a ci młodzi nawet guzików nie odpięli.

– Nie jestem im potrzebny, oni też nie są mi potrzebni.

– Machaj, dziadku, machaj. Stój i machaj póki Bóg nie zabierze twojej duszy. A weźmie ją wtedy, kiedy nie będzie już żałował świata.

(kiedy w domu wszyscy zasnęli) (6 października 1913 r.)

 

* * *

 

1264. (7 października 1913)

Całe społeczeństwo ciągnie w kierunku Newskiego. Minie jeszcze kilka dziesiątków lat i wszyscy wysypią się na Newski.

I córki… I zamężne…

(wrażenie w foyer teatru) (7 października)

 

* * *

 

1265. Wydawnictwo „Panteon”, wydawnictwo „Kapitol”, dwutygodnik „Prometeusz”…

„Energia”, „Moc”… jakaś prowokacja tych nazw i pojęć.

Bogowie, herosi, kapłani – wszystko przytaszczono na święto powszechnej głupoty.

Dusza tęskni za Arakczejewem, który powiedziałby temu wszystkiemu wspaniałe:

– Phi.

(w foyer) (7 października)

 

* * *

 

1266. (7 października 1913)

Zlikwidujcie brzegi, a rzeka rozleje się w błoto.

Oto życie i historia.

Rzeka poiła. Żeglowano rzeką. A błoto jedynie zatruwa powietrze.

(„wolność” i „ucisk”)

 

* * *

 

1267. (8 października 1913)

– Co za przeklęta kropla, tato. Nie pozwala się kąpać.

I gorliwie biegnie 20 sążni na brzeg. Bierze ręcznik i wyciera nos.

Znowu u moich nóg.

Wszystko jak należy. Przysiądzie i próbuje pływać. Wszystko jest dobrze, póki zakrywszy dłońmi twarzy, nie zanurzy się w wodzie. Wynurza się z wody i znowu jest rozdrażniona.

– Znowu kropla. Przeklęta.

Znowu biegnie na brzeg. I znowu wyciera nos ręcznikiem. I znowu koło mnie.

– Nie rozumiem, Wieroczka, co ty robisz? Dlaczego biegasz?

– Przeklęta kropla nie pozwala się kąpać.

– Jaka „kropla”?

– Na koniuszku nosa. Ciągle tam jest, póki jej nie wytrę.

– To wytrzyj tutaj, po co biegasz na brzeg? Zmęczysz się. Daleko (mielizna morza, Tiuriejewo).

– Wycierałam. A ona znowu tu jest, póki nie wytrę ręcznikiem.

Zrozumiałem. Twarz jest mokra i z całej twarzy znowu napływa kropla na koniuszek nosa, chociaż przed chwilą została wytarta. Po przybiegnięciu z brzegu ona natychmiast zanurzała się twarzą w wodzie – i powstawało perpetuum mobile.

– Wieroczka, jak zobaczysz kroplę, to zaraz zanurz się w wodzie, a nie biegaj na brzeg. Zmęczysz się.

– Ty nic nie rozumiesz, tato, co to za przeklęta kropla i jak ona przeszkadza, jakby łaskotała.

 

* * *

 

1268. (8 października 1913)

Na ile mogę wyjaśnić psychologię Wiery – to ona w ogóle nie ma wyobrażeń o istnieniu w świecie fałszu, zła, obłudy. Przypominam sobie teraz, że ona w dzieciństwie wszystko traktowała patetycznie i bezpośrednio, myśląc, że rzeczy mówią swoją prawdę, że ludzie mówią swoją prawdę, i to w najwyższym stopniu poważnie – w świecie nie ma nic krzywego. Stąd ciągle oczy skierowane na świat i niezwykle poważne w tej relacji, które komuś „trzeciemu” (nam wszystkim) wydają się komiczne.

A przecież w istocie jest to bardzo dobre.

Z tego powodu ona ze wszystkimi się nie zgadza i jest niewyrozumiała. Nikogo nie słucha i nie da się z nią „nic zrobić”.

Ciągle się boisz, żeby „nie złamała sobie karku”, co może się zdarzyć. Świat jest przecież zły i bezduszny.

Jeśli nawet „złamie sobie kark” (kto może temu zapobiec?), to w tym złamaniu nie będzie nic złego. Należy o tym pamiętać.

 

* * *

 

1269. (9 października 1913)

A jednak wielki „ciężar” włożyłem do kielicha życia intelektualnego Rosji. Napełnia to moją duszę jakimś szczęściem…

I rodzina…

I judaizm…

I pogaństwo…

Tak wnikliwie jak ja, nikt nie rozpatrywał tych problemów… Były „pchnięcia”, było „coś”… Ale nie było to „autentyczne”. Ja dałem coś autentycznego. Rzeka czasu i myśli będzie to omywać, będzie zalewać… Ale nawet nie potrafię powiedzieć, czy będzie ona mogła to zniszczyć, przemienić w płyn, piasek i pył.

A w końcu moja miłość do tych problemów będzie wiecznym pomnikiem.

Sic.

W tym wypadku moja „sława” nic nie znaczy. Skoro jednak wzbogaciłem o coś naszą miłą ojczyznę, która wszystkim nam daje chleb, która wszystkim nam dała obiad, skąd wzięliśmy żony dla siebie i która dał nam swój język (przecież to jest bogactwo narodu – z którego korzystałem za darmo), – właśnie to, że coś „dałem Rusi”, napełnia mnie szczęściem.

W takiej chwili jestem szczęśliwy.

(przy korekcie, 9 października 1913)

 

* * *

 

1270. (9 października 1913)

„W tych dniach hańby, kiedy cały kulturalny świat z taką odrazą śledzi bachanalia głupoty, które urządzają patrioci……………………………………...

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

………………………………………………….……(sprawa † Juszczynskiego)

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

ale kiedy wloką nazwę Rosji po najbardziej mrocznych nizinach, to jest inna Rosja. Rosja wielkich cierpiętników, sławnych artystów i odważnych bohaterów.

Oczywiście, podpisano

S. Lubisz

(Od razu w „Rieczy” i „Sowriemiennom Słowie” – wycinek)

 

* * *

 

1271. (9 października)

Rosjanie wcale nie są tak „mało obywatelscy”, jak wielu (i ja) myśli.

Zdumiewały mnie i lubiłem rozmowy „o tym świecie” na drodze, w wagonie, we „wspólnych saniach” (zimą), z kurtkami, siermięgami, jarmarkowymi i babami „w chusteczkach” lub też w najbardziej wyrafinowanym kapeluszu. Rozmowy te były niezwykle żywe, energiczne, ostro i często głośne.

Oto, co jednak należy zauważać i co bardzo zadziwi „obywateli na górze”:

Prawie wszystkie rozmowy sprowadzają się do skarg na „niezaradność rządu” i „rozpuszczenie rządu”, „samowolę” rządu. Tych skarg, które zwykle rozlegają się w prasie, w beletrystyce i w „obywatelskich wierszach”, że „rząd nie daje żyć”, „z powodu rządu jest ciasno”, „rząd obraża”, nie słyszałem ani razu przez trzydzieści lat. Ani jednej wspaniałej „skargi Niekrasowa” i „ironii Szczedrina” nie słyszałem wśród ludu i dlatego z szczególnym naciskiem mówię, że to – tylko „literatura”, „cześć i chwała pisarza” bez żadnej sprawy.

Nie zapomnę okrzyku:

– W Ameryce za to natychmiast kara!!! (damskie szpilki, które mogą wykłuć komuś oko). U nas nikt to NIE ZWRACA UWAGI!!!

Zostawmy jednak tematy i zajmijmy się charakterystyką.

Kiedy słyszę takie rozważania, zawsze migają w tych kurtkach nie tylko „obywatele”, ale „wspaniali społecznicy”, a w głębi duszy nawet „republikanie” (oczywiście – z Carem). Nie dobrze wyraziłem swoją myśl: ci „polityce w ludzie”, ci „społecznicy” wydają mi się być wspaniałą starożytnością, prawie helleńską, „policyjną republiką”. Przecież Platon nazwał swoje „Państwo” – Politeia, to znaczy Policja i „policja” ateńskiego filozofa w jego marzeniu rzeczywiście jest jakimś „potworem obłym, stuokim i łajającym”. Surowość Platona – aż zamracza umysł, na przykład nawet miłość kobiety on sprowadza do koniecznego dla jego „policji” rodzenia dzieci, bez żadnych rozmów. Zresztą grzech jest w tym wszystkim zdumiewający. My, Rosjanie, jesteśmy słabi dobrzy. Przechodzę do „nas”.

Państwo jest otwarte z jednej strony dla „kurtek” i „chusteczek” – policjantom na ulicach, a stąd ciągłe skargi i protesty: „Dlaczego on nic nie robi?” To znaczy, „dlaczego nie prowadzi na policję”, dlaczego „rzadko prowadzi”, dlaczego „nie rozprawia się ze złodziejem”, a tym samym nie służy lub słabo służy „społeczeństwu”. Pogląd ludu na policjanta jest zupełnie inny, niż nasz: dla niego są to „miejskie” – spartańscy „eforowie” (dozorcy), którzy przecież wyrośli (w Sparcie) z „kontrolerów na rynku”, a w istocie – „ze stróżów porządku w mieście”. Rosjanie patrzą na policjantów, jak na spartańskich „eforów”: bardzo szanują policjantów, uważają ich za ważniejszych od różnych „urzędów” i w ogóle urzędników, którzy ze względu na wykształcenie i formalności są całkowicie nie zrozumiali dla ludu i obcy. Policjant jest natomiast bliski, zrozumiały, szanowany, naród po prostu „lubi szanować policjanta”. Jest to jedyna dostępna ludowi forma „państwa” i „ojczyzny”: w policjancie (też – „efor”) lud postrzega obrońcę przed wszelką nieprawdą i przemocą, przed wszelką zniewagą i uciskiem. Prawie wszystkie skargi prostego ludu na państwo i ojczyznę sprowadzają się do zdziwienia: „Dlaczego on nie jest tak surowy, jak trzeba?” i pozwala spokojnie oddychać różnym chuliganom, oszustom, łobuzom? „Właściwy policjant” jest dobroczyńcą rejonu, ulicy, dzielnicy. Jest przyjacielem porządku i harmonii, pokoju i pomyślności. To właśnie policjant (według przekonania ludu) jest siewcą „harmonii świata” na ziemi: dba, żeby sklepikarz nie oszukiwał, rodzice nie buli dzieci, mąż nie pastwił się nad żoną, żeby dzieci się uczyły, chodziły do cerkwi i szanowały rodziców. Nie „Thomas Morus” (Utopia), a „policjant”.

Właśnie w takim stosunku do „policjanta” upatruję początki rosyjskiej republiki, rosyjskiego społeczeństwa, w ogóle rosyjskiego „ustroju politycznego”. Jest to znacznie bardziej cenne i więcej obiecujące, niż dekabryści, którzy byli obcymi nam fanfaronami. W „zainteresowaniu policjantem” postrzegam, że „świat nasz, ziemski”, świat obywatelski i społeczny, świat „najbliższej przyszłości” i materialny tkwi „jak drzazga w oku ludu” i jest „na jego dłoni”, że nie zajmuje się tylko „światem pozagrobowym” i „świętymi ascetami”. W tym (w zainteresowaniu) – cała rzecz, a przy tym najważniejsza, prawie – cały problem „obywatelski”.

(9 października, rano)

 

* * *

 

1272. Ach, zimne dusze, literackie dusze, bezduszne dusze.

Przeklęte, przeklęte, przeklęte.

10 października 1913

 

* * *

 

1273. (10 października 1913)

Zawiązawszy w jednym węzełku oba Testamenty i zakładając, że żaden z nich już nie żyje, oba wygasły, a zostaliśmy tylko „my” – polewają węzełek oliwą i chodzą wokół niego „w kierunku słońca” i „na spotkanie”.

Ale ogień wybuchnął. W każdym Testamencie jest swój własny ogień.

(nie drukują moich artykułów o † Juszczynskim)

 

* * *

 

1274. (10 października)

Żydowi jest ciepło, Rosjaninowi zimno.

Żydowi wszędzie jest ciepło, Rosjaninowi i w ojczyźnie jest zimno.

Gdy tylko Rosjanin chce coś zrobić „w swojej ojczyźnie” – natychmiast wszędzie spotykają go trudności: „Po co?” – „Kto panu pozwolił?” – „Czy ma pan zezwolenie?” – Rosjanin jedynie zawraca, wybałusza oczy, nic nie rozumie.

Póki nie rzuci czapką o ziemię, wypije setkę i nie rozbije naczyń w drobny mak. Wtedy po raz pierwszy spotka się z uwagą: policjant wynajmuje dorożkę (za darmo) i wiezie go w odpowiednie miejsce, żeby wytrzeźwiał.

Żyd może nie mieć żadnego talentu, ale wszyscy „swoi” oczekują od niego talentu: nie ma honoru, ale wszyscy („swoi”) bronią jego honoru. Dopóki nie zostanie przestępcą kryminalnym (a nigdy z nim nie zostanie z ostrożności, a poza tym „nie ma w tym upodobania”, i „jest mu dobrze”) wszyscy, jak dziewicę oblubieńcy lub oblubieńca dziewica, otaczają i popychają do sukcesu, sławy, bogactwa, pozycji, władzy.

Oto, w czym rzecz.

 

* * *

 

1275. Walka z żydostwem w celu odniesienia sukcesu nie powinna być skoncentrowana. Wszystko to, co „gęste” – nie daje powodzenia, bo nie jest piękne, w literaturze, w życiu, społeczeństwie. „Żydów” należy raczej mieć na uwadze, a prawie cała „walka” powinna polegać na tym, żeby mieć z nimi „jak można najmniej kontaktów” – rozmów, spotkań, a zwłaszcza związków pieniężnych i materialnych.

Tylko wtedy możecie odnieść sukces, jeśli Żyd nie zauważy, że z nim walczycie. Należy walczyć z nim wewnętrznie nieustannie i bez przerwy.

Najlepiej: usuńcie go z myśli, nie myślcie o nim. Żyjcie po prostu „jak Rosjanie”. A gdy tylko zobaczycie jego wyciągniętą łapę – odwróćcie się.

 

* * *

 

1276. (10 października 1913)

„Epoka robotnicza” to nasze czasy. „Robotnik jest – najbardziej szanowanym człowiekiem”.

Mówię:

– Zarobiłem na tetrachmę Antiocha VIII Grappa na polemice ze Struwem, zacząłem obliczać, ile zarabiam, ile odłożyłem – a ogólnie ½ mojej literatury jest „pracą” i ½ – „sztuką”. Nagle:

– Ach, on dostaje pieniądze, ach, on prowadzi rachunki! Ach!! Ach!!! Ach!!!! (histeria).

A ja mówię, że oni są czyścicielami i przy „robotniku” tym samym, co „mucha na czapce”.

W tym także socjaliściaszki, a na dodatek słabi literaci. Zupełna tęsknota (to znaczy, wam; a mnie jest dobrze: i ja jestem autentycznym robotnikiem i autentycznym pisarzem).

(zajmując się numizmatyką; w ciągu 1 ½ roku jeden raz

ze szczęściem. Mamie lepiej; bez doktorów i lekarstw

w strasznym październiku – chodzi po mieszkaniu)

 

* * *

 

1277. (11 października 1913)

Jaki z niego, do diabła, „profesor prawa państwowego”, kiedy nie umie stanąć na baczność przed Jego Ekscelencją.

Nie rozumie pierwszego zdania Rzymu: ranga niech rangę szanuje. Dzięki niemu zdobyto królestwa i narody.

Takiego należy przepędzić na złamanie karku. To znaczy profesora. Albo zesłać na Syberię za niszczenie moralności i gorszenie młodzieży.

On jest złodziejem. Diabłem. Ale nie nauczycielem.

(myślałem o W. W. Bołotowie)

(kanon Rozanowa dla ministerstwa oświaty)

 

* * *

 

1278. (11 października 1913)

…tak, proszę popatrzeć na rzeczy: przecież bywa tak, że pies bawi się z psem, a suczka z suczką. Krowy – ciągle się bawią. Dlaczego więc oburzyli się moraliści całego świata?

I tu „rak z kleszczami”, najmędrsi uczeni. Miecznikow, Bechtierew. Wszyscy.

Taką sodomę podnieśli, to znaczy nauka w starym czepku i moraliści w „czymś” od Puszkina. A kwiaty kwitną i starzec-wróżbita ze Starożytności (Platon) z uporem trzyma się swego.

Pora rozejrzeć się na wszystkie strony.

(11 października) (rano przy kawie i korekcie)

 

* * *

 

1279. On jest uczonym i ma uczone narzędzia: z ogromną wiedzą w głowie, skierował mikroskop na niebo i zaczął wpatrywać się w jego głębię i wielkość…

I nie zobaczył nawet słońca. Zobaczył jedynie pajęczyny i brud, który zaległ na jego rzęsach, a także kurz na „szkiełku mikroskopu”.

Oto „interpretacja” Biblii i Ewangelii przez uczonych żydowskich.

O Biblii on powiedział:

– Pełno tu kurzu.

I o Ewangelii powiedział:

– Pełno tu kurzu.

(12 października 1913)

 

* * *

 

1280. (13 października 1913)

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………….

– dobrze, wiem: ukradł, cudzołożył, grał w karty. Czym może się usprawiedliwić?

Zoił podał papier i przeczytałem:

 

U burmistrza Własa była babcia Nieniła

I o posprzątanie izdebki lisa poprosiła.

Odpowiedział: „Nie ma lisa, nie czekaj, nie będzie”.

„Jak pan powróci – pan nasz spór rozsądzi,

Pan sam zobaczy, że brudna izdebka

I karze sprzątać lisowi” – myśli staruszka.

…………………………………………...

…………………………………………...

Umarła Nieniła, w obcych krajach umarła…

 

Błogosławiony poeta. O, człowieku, czy to nie Bóg kazał myśleć: „Odpuśćmy mu grzechy dobrowolne i mimowolne”.

 

* * *

 

1281. Są takie strony, jest taki zakątek myśli i życia, w których Niekrasow rzeczywiście „wart jej Puszkina”. Po Puszkinie lub po całej jego „ludowości” ludzie nie poszli na wieś, a (na podstawie kogoś „Wspomnień”) „pójście w lud” lat 70-tych było spowodowane właśnie przez Niekrasowa.

Cała młodzież zachwycała się jego wierszami. Pamiętam te czasy: nic, poza Niekrasowem, nie czytaliśmy i nie chcieliśmy czytać.

Być może, przy tym schamieliśmy i ograniczyliśmy się. Ale przecież i raj „ma granice”, nie jest do zachwalania i jest naiwny. W tym zachwycie nad poezją Niekrasowa było coś świętego (lata 75-78 w Niżnym).

 

* * *

 

1282. (13 października 1913)

…przecież to nie jest „żywot Rozanowa”, a „Rozanow wie” i Rozanow nam „powiedział”, „wyjaśnił”, od trzech lat wyjaśnia, a my nie słuchamy. Gdy tylko trzeba było, z praktycznych powodów, zająć się Żydami, a ze starożytności zaczęły pojawiać się rytuały krwi i dymiące w ogniu ofiary ze zwierząt („zamiast” ofiar z ludzi), ukazało się czarne oblicze Molocha… Przecież to dla was tam napisano: „Ja jestem Ogniem pożerającym, Bogiem zazdrosnym” i „Bóg – w dymie”, i „Imię Moje przedziwne” (do Jakuba w czasie nocnej walki).

A tego nie umieliście przeczytać we właściwym czasie. Teraz jęczycie, „dziwicie się” i „nie wierzycie”.

O wiarę nawet nie pytają: a wiedzą.

(profesor uniwersytetu moskiewskiego o. Bogolubski:

„Religia Żydów jest traktowana przez Rozanowa jako

jedna z religii pogańskich. Nawet sam Jahwe, Jedyny

Prawdziwy Bóg nas wszystkich wierzących, według

Rozanowa jest tak bliski Molochowi, że doświadczenie

wiary Abrahama i złożenie w ofierze Izaaka było tylko

jednym z licznych przejawów kultu z ofiar ludzkich.

Rozanow zapomniał lub celowo odrzucił prawdę

starotestamentowej religii objawionej. Jej podstawową

ideę o duchowej wspólnocie z Bogiem w symbolach

i wyobrażeniach wielkiej przyszłości (NB: z kanonikami

na czele – W. R.) zamienił na inną ideę, odpowiadającą

jakiemuś kanibalizmowi. Świątynię Przymierza splamił

swoją nieczystą wyobraźnią”) („Minskij Gołos” z dnia

9 października 1913 r.) (oto, co znaczy w nauce brak

wyobraźni i brak serca: choćby tym jednym ich przewyższam)

 

* * *

 

1283. (15 października 1913)

Przez szaleńczą nienawiść…

Przez taką samą szaleńczą miłość…

Kapią krople krwi spod nienawiści…

Kapią krople krwi spod miłości…

(w dorożce) (zwłaszcza o chrześcijaństwie i Kościele)

 

* * *

 

1284. – Cóż to takiego, kochał, kochał i nagle przestał?

– No cóż, panowie: zabite dziecko. A wy gościa, którego „gościliście, gościliście, ale zobaczywszy, że on kradnie srebra ze stołu”, poprosilibyście o odejście od stołu, a nawet z waszego domu.

(Żydzi i ja; o gniewie na mnie G.: „On nabrudził

w moim domu”. Bardzo przykre. Ale nie mogę)

 

* * *

 

1285. (16 października 1913)

Aleksander III w soborze Pietropawławskim… Wieńce, ordery. Zapalona lampa.

A jego samego lub nie ma.

Straszne.

 

* * *

 

1286. Nie ma Aleksandra III? Jego osoba weszła do historii, jego „dzieło” jest częścią „historii Rosji” w jednym miejscu, na miejscu którego nic nie stanie.

A jego dzieło jest.

Jak i żyje „ulica Kołomienska”. Mija jedno panowanie, mija drugie panowanie. Jak gdyby nic się nie zmieniło. „Umarł” jeden gospodarz, a drugi „przejął” jego rządy. Na ulicy nawet nie można zauważyć, że jeden „przejął”, a drugi „umarł”. Piekarz, trotuary, jezdnia, widok domów – wszystko, jak dawniej.

Po stu latach, to znaczy po 5-6 panowaniach, „widok domów” zmieni się. Inny będzie styl, plan, architektura: to już będzie „odwrócona karta w Historii Ulicy Kołomienskiej”.

Będzie to „pierwsza strona życia ulicy Kołomienskiej”, gdzie „śmierci i narodziny właścicieli domów” nie odgrywają żadnej roli i nie są zauważalne.

W końcu, po 500-600-700 latach „skończy się Historia ulicy Kołomienskiej”, gdyż przeprowadzą inną ulicę i w ten sposób „ulica Kołomienska odejdzie na cmentarz”.

„Ulica Kołomienska” – to oblicze, ale inne, niż człowieka. Ona – też jest człowiekiem długoletnim, ma 700 lat życia, jak starotestamentowy „patriarcha”. I „kraje”, i „narody” mają oblicza, z tragedią i komedią losu.

„Historia Akademii Teologicznej w Petersburgu:…

„Historia miasta Paryża”…

„Historia powieści”…

„Historia odlewania dzwonów”…

Czort wie, co. Nigdy nie przychodziło mi do głowy. Przynajmniej mnie te „oblicza” są obce i wrogie. Nigdy nie napisałbym „Historii odlewania dzwonów”, a „dla mnie dzwoniłby mój dzwon”.

„Mój dzwon” – to wszystko dla mnie.

 

* * *

 

1287. (16. X. 1913)

Najbardziej pachnący grzyb. Nasz.

Najpiękniejsze futro – bóbr z Kamczatki. Nasz.

Najsmaczniejsza ryba – czeczuga. Nasza.

I najlepsza mamusia – nasza. Urodziła się w Rosji.

Jakże mogę „nasze” zamienić na socjaldemokrację, w której rodzi się płotka, kotka i Żydki.

 

* * *

 

1288. (16 października 1913)

Wspaniały artykuł Fiłosofowa o Dostojewskim (list o nim Strachowa).

Fiłosofowa besztają…

Po pierwsze, Fiłosofow jest mądry, a to już „coś” w naszej bezsensownej literaturze.

Po drugie, on ciągle i dużo czyta, być może był już wykształcony zanim zaczął „czytać”. A to obecnie jest już „coś”…

Co prawda, Bóg nie dam mu sił, odwagi, wyrazistości. Zwłaszcza „stylu”… Ale jest to – Boże. „Sam” Fiłosofow zrobił wszystko, co mógł, i w wieczór swojego życia powie Bogu:

„Ja ciągle trudziłem się, Boże: Czyżby gospodarz nie mógł dać nagrody temu, kto zawsze szedł za pługiem i rzucał ziarna, jakie miał za pazuchą?”

Fiłosofow ochroni się, jeśli zawsze będzie patrzył na kompas z uwagą: „Droga Grzegorza Pietrowa. Roztropność, chwała i pieniądze”. Chodzić tam i siam, ale nie wchodzić „na tę drogę”.

 

* * *

 

1289. (17 października 1913)

Co podoba mi się w Kuskowej?

Co?

Sam nie wiem.

Ona lubi młodzież. A kto lubi młodzież, ten „już ma rację we wszystkim”.

Jej droga nie jest moją drogą (nawet bym ją powiesił, gdybyśmy się spotkali). Niech jednak będzie błogosławiona na swojej drodze.

(wieczorem podczas zajęć)

 

* * *

 

1290. (19. X. 1913)

Dobrze jest to w Rosji urządzone.

– Będziemy się starać, Wasza Ekscelencjo!!

Mereżkowski:

– Rosja jest już trupem. To nie Juszczynski jest martwy, a cała Rosja jest martwa, a że jest martwa – można to było odczuć już od Cuszimy…

Oktawą:

– Policjant! Zabrać!

Fiłosofow:

– Teraz okryliśmy się hańbą przed Europą. Europa nie może nas szanować, dlatego…

Oktawą:

– Wyprowadzić!

Prorokini-joannitka Figner:

– Zachodnie idee społeczne już…

Basem:

– Wyprowadzić!

(na zebraniach religijno-filozoficznych)

 

* * *

 

1291. (19. X. 1913)

Zebrania religijno-filozoficzne jakby straciły kryształ w sobie – twardość i stałość, do czego wszyscy lgnęli. Teraz sami lgną do wszystkiego…

 

I nasz zmarły popłynął znowu

Za krzyżem i mogiłą.

 

Najbardziej lgną do Boguczarskiego i brudzą go. Dlatego, że on jest czysty, a oni nie są czyści.

Gdzie podział się Kabłukow? Nie ma go. Sekretarzem jest ktoś inny.

Biedny. Ciągle drukuje na zaproszeniach:

 

„W wypadku niemożliwości doręczenia adresatowi proszę zwrócić na adres: Sergiusz Platonowicz Kabłukow, Sankt Petersburg, zaułek Ertielew 11”.

 

W ten sposób cały inteligentny Petersburg wie, gdzie mieszka Sergiusz Platonowicz Kabłukow.

Jak wszystko się zmieniło.

 

Nie wszystko jest stałe pod naszym Zodiakiem,

Lew – stał się Koziorożcem, a Dziewica – Rakiem.

 

Wyczuwałem coś takiego w spojrzeniach, we wszystkim – jakby się sierdzili.

Adwokaci mnie gromili: jeden ciągle machał ręką w moją stronę, prawie wskazywał na mnie i krzyczał: „Ci bandyci i policjanci” (kilka razy) „Dlaczego oni nam nie odpowiadają?” A dlaczego powinienem tobie odpowiadać? Trzymałem w rękach złoty łańcuszek i było mi bardzo dobrze między córką i jej przyjaciółką.

 

* * *

 

1292. (19. X. 1913)

Kiedy ciemnymi ulicami (dość daleko) wracałem do domu[1], to w świetle ulicznych lamp elektrycznych błyskały nasze cerkiewki…

– Nasze sympatyczne cerkiewki ze złotymi krzyżami na nich.

Droga była daleka i z nudów zamykałem oczy.

A kiedy w ciemnościach zamkniętych oczu zarysowała się ich monstrualna synagoga z tą „czapką na kolumnie” – architektonicznym znakiem obrzezania.

– Oto, w czym rzecz i czego dotyczy spór.

 

* * *

 

1293. (20. X. 1913)

…tak, tak, tak! „Nie zaprosili na obiad”, „Nie zaprosili na śniadanie”, nie zaprosili, żeby „porozmawiać” – oto podstawa całej naszej opozycji. „Obywatel rosyjski” zaczyna od lokaja, a „społeczeństwo rosyjskie” jest zbuntowaną kuchnią.

Obok księcia Kropotkina „obywatel” – „niewolnik” Szbałow. Tak, autentyczny Rosjanin zaczyna się od „wiernego poddanego”.

Niewolnik lubiący pracę i troszczący się o imię swego Pana – oto „obywatel rosyjski”.

 

* * *

 

1294. (20 października 1913)

Cóż znaczą te powieścidła Turgieniewa: „Usiedli obok kamienia, a ja zacząłem im opowiadać…”.

Przy znieważonym i poniżonym wysokim starcu („Skrzywdzeni i poniżeni”) i Nataszy, i „ja” (narrator – autor). Tymczasem Turgieniew nazwał powieść Dostojewskiego „woniejącym chorym”.

Cóż za pycha i jakie niezrozumienie.

„Skrzywdzeni i poniżeni” – jeden z najbardziej zadziwiających utworów Dostojewskiego.

Zawsze byłem szaleńczo zakochany w tym jego tonie.

 

* * *

 

1295. (20. X. 1913)

Gdzie wargi, tam i twarz.

A z tyłu cała głowa, jeśli nawet jej nie widać. „Dziś zbawienia naszego początek”…

(czytając „Zaginioną kobietę” Sherlocka Holmesa)

Ale tego wcześniej od Rozanowa domyślił się, jak się zdaje, Egipt.

 

* * *

 

1296. (20 października 1913)

To, co jest piękne w naiwności, będzie okropne w doświadczeniu – oto, czego nie domyślił się „D…”[2], – naśladując swoją matkę[3].

Ona przeszła do historii i będzie mieć swoją biografię, ale jego biograf zanudzi się zgromadzonym materiałem – a jeśli on przejdzie do historii, to – jako wątpliwość lub jako kleks.

Radykalizm jest piękny w naiwności. Jeśli jest choć trochę „mądrzejszy” – zaczyna przemieniać się w Azefa.

I

Przecież radykalizm to – dzieciństwo, młodość. Wieczny radykał – to Pisariew. W „istocie” – to wszyscy bohaterowie „Podziemnej Rosji” (Stiepniaka) i „ostatni Mohikanie” – Mielszyn, Annienski, Boguczarski.

Blisko znałem Kablicę („chodził w lud”): nie znałem lepszego człowieka, w istocie był on ideałem człowieka. Kiedyś nowy Schiller stworzy rosyjskiego markiza Pozzę z Deborogina lub Kablicy.

Są takie punkty i linie, dzięki którym stali oni nieporównywalnie wyżej od „ludzi lat 40-tych”. Co w nich zadziwiało? Realizm, umiłowanie pracy, prostota, naturalność, nieco gburowate maniery i ton, ukrywające niewypowiedzianą szlachetność i miłość (delikatność) do człowieka.

W istocie, ani Turgieniew, ani Dostojewski tych „ludzi chodzących w lud” nie przekazali; nie mówiąc już o pełnym dumy Tołstoju („hrabia” i „nie zajmuje się” – a do tego „święty”). Zostali oni przekazani jedynie w godnych uwagi „Notatkach” Diebogorina, które są całkowicie paralelne, jeśli chodzi o prawdę i czystość, z „Opowieściami mnicha Parteniusza” i „Notatkami” A. T. Bołotowa – i także charakteryzują naszą historię, charakteryzują pewną strefę w niej. Sądząc według osobistej znajomości z Kablinem, „Notatki” Debogorina są absolutnie dokładne i autentyczne.

„Resztki” tego widziałem jeszcze w Niżnym w latach 1876-77.

Ale już w uniwersytecie (Moskwa) zupełnie ich nie widywałem: tam (u medyków) była wódka, dom publiczny, długie i niestrzyżone włosy, „pożycz pieniędzy” i niemające końca ruganie „Moskiewskich Wiadomości” oraz rządu. Szum i bezsens schadzek. W tym „pięknie” już spacerował Żelabow. Dopóki później Azef nie poprowadził wszystkich na rzeź.

II

Jest to godne uwagi (wskazał na to Mienszykow – „proszę czytać Biblię”): ojciec żydowskiego plemienia bogacił się przez swoją żonę. Oddawał ją faraonowi i księciu chaldejskiemu – oddawał nie na jedną noc, burzliwie i nie przewidziawszy sytuacji, a oddawał „na ile chcesz” i wędrując do Egiptu sam doskonale wiedział, jakie są tam zwyczaje. Ta obojętność, co do losu żony, jest zdumiewająca. A potem znowu bierze „nałożnicę” do siebie. Jakaś nieczystość ciała i niedbalstwo.

Co to takiego? Wypadek? Dlaczego takiego wybrał Bóg, skoro było wielu „nie takich”?

Zdumiewające. Zagadka.

Bóg (Jahwe) wcale nie czyni mu z tego powodu wyrzutów. „Jakby niczego nie było”. Bóg (Jahwe) w ogóle nie policzył mu tego za grzech.

Zresztą w Biblii nie ma mezaliansów, a są fakty. Żyją ze służącymi (Jakub) – i nic. Nawet teść (zwykła zazdrość o „honor” córki) nie czyni żadnych wyrzutów[4]. Lot miał stosunki z córkami – i znowu nic. „Fakty, ojczulku, fakty!” Cała Biblia jest księgą faktów, bez ukrywania czegokolwiek.

Czy wtedy była całkowicie inna moralność, niż obecnie? Przecież Biblia nie jest książką etnograficzną, a księgą Bożych objawień, które są wieczne i nie mogą ulegać zmianom. Czyż to nie pokazuje, że sprawy „Boże” i „religijne” znajdują się poza płaszczyzną „VII przykazania”, które pojawiło się po kilku wiekach i zostało zapisane „w ogonie” nakazów – po „przestrzeganiu świąt” i „czczeniu rodziców”. A „pożądanie żony bliźniego” zostało umieszczone nawet po „fałszywym świadectwie”.

Dlaczego więc ciągle trzęsą się nad nami z „VII przykazaniem”, wysuwając je – i to zdecydowanie – na pierwsze miejsce, jako jakieś nowe „Ja jestem Pan Bóg twój”. Do tego („VII”) przykazania wszystko jest drobiazgami. „Można i tak, i tak” – nie tracąc miłości Bożej w sobie, nie przestając być bardzo religijnym człowiekiem.

III

Historia z Abrahamem i Jakubem pokazuje, że Bóg w ogóle nie miesza się do życia osobistego, w „nasze historie miłosne i ich przebieg”, a obserwuje jedynie prawa kosmologiczne, a w danym wypadku – pierwsze: żeby Ziemia, jeszcze pustynna, została zaludniona. Stąd wypływa niezwykła wolność „osoby” w Starym Testamencie. U nas „prawo Boże” – to zaraz zakaz, wąska droga, wszędzie przymus, a tam „prawo Boże” – to szerokość, przestrzeń, „chałat”, albo i „nagość”, w każdym bądź razie – „pełna naturalność”…

 

* * *

 

1297. (20 października)

Jak się to wszystko stało?

………………………………………………………………………………

Bardzo prosto.

O „Ptaszku Bożym”, który ma 16 wierszy, Wiengierow napisał wspaniałe „Uwagi krytyczno-biograficzne”. Naśladował go Anniczkow, który napisał „Myśli dopełniające uwagi Wiengierowa”. Ignatowicz z Warszawy, zoolog, napisał „O ptakach i poetach”, co wywołało polemikę Hornfelda. Wszystko to niezwykle mądrze odrzucił Sakulin. W końcu, do tego wszystkiego akademik Owsjaniko-Kulikowski napisał „Historyczny przegląd sporów o Puszkina i o ptaszku”.

Po upływie wystarczającego czasu wszystko to nabrało mocy i stało się przedmiotem egzaminów.

– O czym pan mówi?

Odpowiadali:

– Ja mówię o Sakulinie (jeden).

– Ja mówię o Owsjaniko-Kulikowskim (drugi).

– Ja mówię o Wiengierowie (trzeci).

A kiedy zapytano:

– A „Ptaszek Boży”?

To wszyscy trzej patrzyli ze zdziwieniem i mówili:

– Nigdy o tym nie słyszeliśmy.

W podobny sposób stopniowo zapomniano o Starym i Nowym Testamencie, i o czym w nich jest mowa.

(nocą w łóżku: „teologia” Grzegorza Pietrowa,

Mereżkowskiego i docenta Pietropawłowskiego,

także profesora Troickiego)

*

 

Jak to się dokonało, że profesorowie Akademii Teologicznych

nie pamiętają Starego i Nowego Testamentu?

…Drobny bies na w polu wodzi

I na różne rzuca strony.

Jak to się, w istocie, mogło dokonać? A dokonało się.

Nie dokonało się prosto.

Weźmy paralelę z historii literatury.

Proszę sobie wyobrazić, że o „Ptaszku Bożym”, który ma 16 wierszy, Wiengierow napisał „Godne uwagi wyjaśnienia treści historyczno-biologicznej”, mające 1 ½ tomu. Ignatow z Warszawy, zoolog, napisał „O ptakach w utworach Puszkina”. Pierwsza praca wywołała polemikę Owsjaniko-Kulikowskiego, a druga spowodowała napisanie przez Hornfelda książki „Elegijne rozmyślania o ptakach i o poetach”. Wszystko to wywołało pełną rozdrażnienia „Uczoną odpowiedź profesora i akademika” Szljapkina. Natomiast o tym wszystkim Sakulin napisał „Historyczny przegląd sporów wywołanych przez Ptaszka Bożego”.

Czytelnik „późniejszego wieku”, który „jest obowiązany zdać egzamin”, wszystkie te opinie i spory, oczywiście, zna. Ale na proste pytanie:

– O czym pan mówi?

Odpowie:

– Mówię o profesorze Sakulinie (jeden).

– Mówię o wersji Wiengierowa i Hornfelda (drugi).

– Mówię o pracach historycznych Szljapkina (trzeci).

A na pytanie:

– O co chodzi?

Wszyscy trzej mogliby odpowiedzieć:

– O poglądy Sakulina, Wiengierowa, Hornfelda i Annienkowa.

W końcu, na pełną rozdrażnienia uwagę egzaminatora:

– Moglibyście panowie przeczytać „Ptaszka Bożego”.

Wszyscy trzej odpowiedzieliby:

– „Ptaszka Bożego”? Nigdy o nim nie słyszeliśmy.

*

Takie same są opinie wykładowców akademii teologicznych, a nawet osób duchownych, o „księgach Starego” i o „księgach Nowego Testamentu”.

„Dwa testamenty z własnym ogniem w każdym? Nigdy nie przychodziło nam to do głowy”.

W. Rozanow

 

* * *

 

1298. (20. X. 1913)

…o, jakże chciałbym wziąć na ręce ciało Andriuszy i nieść je po wszystkich miastach Rosji, po wsiach, osadach i mówić: – Płaczcie, płaczcie.

Niewola żydowska jest gorsza od tatarskiej, nie „zagrozi w przyszłości”, a już – jest zagrożeniem. Ze sznurem na szyi taszczą publicystów rosyjskich, żeby mówili i pisali o tym, że Rosjanie nie powinni bronić swojej krwi, a jeśli zabito niewinne dziecko i podejrzany o ten czyn jest Żyd – to nie należy ani szukać, ani też sądzić podejrzanego Żyda…

Carze, czy słyszysz nasze jęki?

Jedyna nadzieja przeciwko Żydom – Car. Dlatego też ich hasłem jest „wyrzucić Cara z Rosji”, poderwać w Rosjanach (młodzież) autorytet Cara, wywołać przeciwko niemu bunt.

 

* * *

 

1299. (20. X. 1913)

Ponieśli mordercę na swoich rękach i nikt nie wspomniał zabitego.

„On jest świętym Żydem, z narodu, który dał ludzkości tyle wartości kulturalnych”… A ten – „z pogardzanego plemienia rosyjskiego, którego nikt przecież nie szanuje”… O, zgrozo, zgrozo, zgrozo.

Jest tu i Konduruszkin, „rak ze szczypcami”. I „Iwan Aleksiejewicz” (Pieszechonow), i (Żyd) Ordynki, i ekspert „profesor Troski” (cóż za głupią mordę ma na portrecie). Z jakimż zadowoleniem ten „nasz znany hebraista” dał Kupelowi swój portret do wydrukowania w czasopiśmie „Dien”.

„Mnie, Troickiego, zobaczy teraz cała Rosja”.

I Troicki nadepnął profesorską nogą na ciało zamęczonego Andriuszy.

(Andriusza Juszczynski i Bejlis)

 

* * *

 

1300. (21. X. 1913)

Gdy byłem chłopcem widok ognia (płonął w piecu) wywierał na mnie hipnotyczny wpływ.

…jęzory ognia, jego czerwony kolor. Jego ruch, jego życie – zwłaszcza!!!

Nigdy bym nie odszedł od pieca. Płakałem, kiedy mnie od niego zabierano. Myślę, że w takim „hipnotycznym wpływie” tkwi korzeń starożytnego „kultu ognia” i wszystkich pogańskich „ogni na ołtarzu”.

 

* * *

 

1301. (21. X. 1913)

…i ta „główka” zaczęła przemieniać się w Ozyrysa, a ta twarz zaczęła się przemieniać i stała się Izydą.

„Tak wyjaśnia się dawne bajki”

Zdaje się, że gdzieś przeczytałem: „Osiris” = Os-iris = Os-isis = Głos Izydy.

Jakież to prawdziwe i dokładne.

 

* * *

 

1302. (21. X. 1913)

– Maszka, ty ścierwo!

A przecież tak ją bezgranicznie kocha! Wczepił się w nią, wpił.

Ona czuła to i ciągle odpowiadała łagodnym, jakimś dziecięcym śmiechem – chi-chi-chi-chi. Chociaż miała 27 lat.

Była bardzo delikatna i łagodna. Cała rozpływała się w tych jego powtarzających się zawołaniach:

– Maszka, ty ścierwo!

(20 lat temu; wspomnienie nowożeńców)

 

* * *

 

1303. (21. X. 1913)

Nauka o sodomii „jakoś tak”, „jakoś w czymś”, a nawet „coś w czymś” może być sformułowana jako „skandal”, obrzydliwość i zniszczenie…

Wszystko zależy od tonu.

Jeśli wziąć inny ton, to nagle „wszystkie sprawy zaczną się zmieniać”.

Nie wiem, „jaki wziąć ton”. I milczę.

(przygotowując papierosy)

 

* * *

 

1304. (21. X. 1913)

Między największym szczęściem i największym nieszczęściem jest odległość tylko jednego dnia.

(wspominając Eugenię Iwanowną)

– Jadę do Komunia (siostra). Pożegnać się.

– Jadę sporządzić testament.

Jeszcze wczoraj:

– Co za bakłażany…

– Proszę popatrzeć na delphinium…

– Jakże świetni są ci chłopcy, którzy zbierają winogrona…

– I muzeum w podziemiach domu.

I:

– Alosza Szczusiew przysłał projekt cerkwi. Jest wspaniały! Jak wszystko robi dobrze ten miły chłopak, którego znam od dzieciństwa.

 

* * *

 

1305. (21. X. 1913)

…dlaczego, carze, umierasz, a jeśli umrzesz, to mówi o tobie cały świat?

…a to twój lokaj. Też umiera. Ale o nim nikt nie mówi.

Obaj umarli. I stali się sobie równymi.

Śmierć – „wielka równość ludzi”.

Wstrętna równość.

 

* * *

 

1306. (21. X. 1913)

Urzędnik w moralności. Był nim nie tylko Tołstoj z nudną „Sonatą Kreutzerowską”, ale „w istocie” także ten, który „organizował” małżeństwo. Miał 63 lata i „nic nie mógł” z żoną, a jedynie oblizywał się przy niej, a ona zupełnie naturalnie biła go rano pantoflem po głowie i cały dzień była rozdrażniona.

On cały dzień też był zły, gdyż wieczorem nie mógł mieć nadziei na coś lepszego. Równocześnie był tajnym radcą i członkiem Rady Państwa, więc był pytany, jak zorganizować małżeństwo, rozwód i pozamałżeńskie dzieci. On sam nie mógł już mieć dzieci, ani małżeńskich, ani pozamałżeńskich. Na temat „małżeństwa” radził się metropolity, którzy też „nie mógł” i nawet dokumenty czytał za niego sekretarz, a dobry sługa sadzał go na naczynie. Dlatego, że on w ogóle nic nie mógł. To oni dwaj „urządzali” małżeństwo w kraju, w głęboką nienawiścią do „tych wszystkich młodych ludzi”, „tych wszystkich młodych kobiet” i „tych wszystkich pyzatych dzieci”.

(rano po przebudzeniu, nagle) (K. P. P.)

 

* * *

 

1307. (21. X. 1913)

Oni żyją na wzór czegoś, jak „na kocią łapę”…

Przez mykwę wąchają jeden drugiego…

I wyją, „jak jedno małżeństwo”.

I radości u nich „weselne”.

I złość w razie „ataku na jednego z nich”.

„Na kocią łapę” w ilości siedmiu milionów osób. Oczywiście, zjedzą wszystkich i rozszarpią każdego, kogo „spotkają”.

„Nie wsadzaj palca między drzwi”.

Stado pędzi. Wyje. Odnosi sukcesy. Wszystko zwycięża.

Oto „cały problem żydowski”. Ani „kroku” dalej i ani „kroku” na bok.

 

* * *

 

1308. (22. X. 1913)

Jeśli ktoś będzie mówił przeciwko rozwodom, to nie kłóć się z nim, a raczej szybko chwyć go za brodę.

Dlatego, że jest złym człowiekiem.

Jeśli będzie cytował słowa dawnych starców, to rzuć go na ziemię i stań na jego piersi.

Dlatego, że jest żmiją na plantacji winorośli. I oszustem, który opiera swoje oszustwo na słowach biskupów. On depce biskupów i gasi światłość wokół ich obliczy.

Bij takiego. Mocno bij. I nie miej żadnych wątpliwości.

 

* * *

 

1309. (22. X. 1913)

Dokonują się zbrodnie. Duszą, wieszają. Topią. Trują. Zarzynają. Palą się w ogniu rozpaczy i gniją w truciźnie fałszywych uczuć…

Starcy siedzą na uboczu i jedzą suchą prosforkę.

(małżeństwo, rozwód, starcy) (zasypiając w łóżku)

 

* * *

 

1310. (25 października 1913)

– Ostatecznie każdy trafi na swoją półkę (Grzegorz Pietrow w liście do mnie o Rcy i jego udziale w „Rossii”).

Tak. I nie „nowa droga”, nie „religia Trzeciego Testamentu” i nie Kościół „janowy” lub „Ducha Świętego”, a jawna współpraca z żydowską gazetą lub też akceptacja całego jej patosu i nienawiści. „Religia Ducha Świętego” jest po to, żeby nieco zmienić cechy osiadłego trybu życia.

A może zacytować list tej moskwianki… Oni natomiast przeklęli mnie za „branie udziału od razu w 2 gazetach”, „Nowom Wriemieni” i „Russkom Słowie”.

Nie, nie będę. Bóg z nimi. Przed ludźmi nie ma co szukać oczyszczenia, a Bóg wszystko widzi.

(przy śniadaniu. List otrzymałem wczoraj, 24. X. 1913 r.)

 

* * *

 

1311. (28 października)

Dzień uniewinnienia Bejlisa. Dostałem „po nosie” (były spory) we własnym domu, „studiująca młodzież” pospieszyła do kina.

Są „przyjaciółki” Żydówki.

Rozumiem „kino w chwili radości”. Czy jednak dziewczyny nie mają żadnego wspomnienia o Juszczynskim?

Daje to obraz całego zjawiska w ciągu 50 lat: i „Zurych”, i nasze tam dziewice. Wszystko to już wtedy nie było rosyjskim ruchem…

(28 października 1913 r.)

 

* * *

 

1312. (28 października 1913)

Dlaczego Mereżkowski i Fiłosofow tłumaczą się przed Boguczarskim, Iwanem-Razumichinem i, jak się zdaje, także przed Paryżem (emigracja)?

Czym oni zawinili?

Wszystko kręci się wokół nich. Jakby umazali (w 1903 r.) przy Chrystusie i chrześcijaństwie, a teraz oczyszczają się przez Boguczarskiego.

(przypomniałem sobie zebrania religijno-filozoficzne

i sprawę Bejlisa: „Zapraszamy jako przewodniczącego

Aleksandra Iwanowicza Boguczarskiego”)

 

* * *

 

1313. (28 października 1913)

Żydów nie jest 7 milionów.

Żyd jest

jeden,

ma 14 milionów rąk i 14 milionów nóg.

Wszędzie dopełznie i wszystko wysysa.

(jadąc dorożką, rano)

 

* * *

 

1314. (28 października. Noc)

Metropolici – ani jeden – nie odprawili panichida za Juszczynskiego. Wiem i rozumiem – „lękali się zamieszania”. I odeszli od zamęczonego chrześcijańskiego chłopca.

I Włodzimierz z Petersburga.

I Makary (zresztą, jest dobry) z Moskwy.

I Flawian z Kijowa.

Przeszli chyłkiem obok chłopca: on was też nie wspomni, „gdy przyjdzie do Jego królestwa”…

Juszczynski – jest teraz u Chrystusa. Boże, Boże – czyżby to był mit i mitologia, że łza zostanie pomszczona (tam i tutaj). Ale jaka to zgroza, że metropolici „nic”…

Nic… Nic… Nic…

O, jakże chce się płakać i zaiste po biblijnemu posypać głowę popiołem.

„Niech wszy będą w mojej głowie”. Tak chcę.

Czegóż można po nich oczekiwać? Już od dwóch wieków wybierają ich tak starych, że głowa już nie pracuje, a serce wystygło. Ja też mając 70 lat nie będę „poruszał”, a „tylko Sabler”. Jakże to zrozumiały mechanizm… Ale dlaczego nie można zmienić tego mechanizmu?

 

* * *

 

1315. Jest coś pięknego w naszych urzędnikach. Jakaś światowa anty-estetyka.

Są tchórzliwi, żeby zrobić jakiś śmiały krok i wypowiedzieć zdecydowane słowo…

Dlatego „zapędza ich w kozi róg” nasze „młode społeczeństwo”, a nawet, niestety, wkrótce studentki będą ich bić po twarzy „ze względu na Bejlisa”. Jestem przekonany, że urzędnicy będą się jedynie wycierać. Cóż można zrobić z tymi panami i jaką w nich „nadzieję” ma Rosja?

Kto jest „nadzieją”?

Póki co, tylko car. Nie wyda. Ani Bejlisowi, a tym bardziej adwokatom, ani też nie pokłoni się „miłemu społeczeństwu”.

Musimy się Jego trzymać. O, gdyby car wiedział, jak cierpi dusza rosyjska.

(28 października, noc)

 

* * *

 

1316. (28 października)

Boże Wieczny! Pomóż mi…

Pomóż, żebym nie upadł.

Przecież Ty wiesz, że kocham Ciebie. I widzisz, jak tłamszą nasz naród, który nie ma ani obrońcy, ani wspomożyciela, nawet wtedy, gdy toczą jego krew. Toczy ją plemię, która nazywa siebie „Twoim”.

Ale Ty widzisz, że tam adwokaci, czyż więc dalej nazywasz go „swoim”?

(uniewinnienie Bejlisa)

 

* * *

 

1317. (19 października 1913)

Zdumiewające, ale nikt nie interesuje się Suworinem. Zajrzałem do Mitiurnikowa („księga żywota”): przez 5 miesięcy sprzedano tylko 2 egzemplarze jego listów. A przecież prasa o nich szumiała. Rcy mówił do mnie: „Wyzdrowiałem, czytając je, tak są interesujące”. Cwietkow napisał: „Bardzo interesujące i tragiczne”. A inne książki są sprzedawane – co to takiego?

Biedny i sympatyczny Suworin. Wieczny mu odpoczynek. Dzieci moje nigdy nie powinny zapomnieć, że gdyby nie on, to ja pomimo wszystkich wysiłków nie mógłbym dać im wykształcenia. Zanim zacząłem współpracować z czasopismem „Nowoje Wriemja”, co miesiąc brakowało pieniędzy, a o opłatach za naukę lub o „mundurze” nie mogło nawet być mowy. Biedne moje dzieci, sympatyczna Tania i rozumny Wasia – grzałyby się w brudnych paltach w kącie, bez książek, bez szkoły.

Jak to było w Lesnom w 1896-5-7 (?) roku: mama pracuje w kuchni, która zarazem jest korytarzem. A Tania (dopiero raczkowała) (z mamą i sąsiadami, rodzinny obrazek w „Opadłych liściach” – nieco wcześniej, niż ten obrazek) bawiła się w kącie, mama na nią spoglądała.

Ja wracam (z przeklętej Kontroli, gdzie mnie morzyli „słowianofile” F. i W.): ostro na mnie spojrzy i szybko-szybko raczkuje mi na spotkanie.

Kiedy myślę, że moje dzieci rzeczywiście nie zostałyby wykształcone bez Suworina, to dotychczas w lęku i przerażeniu ściska się moje serce.

Co znaczy „samemu mieć wykształcenie” i widzieć każdego dnia, że dzieci siedzą w domu, gdyż nie ma pieniędzy, żeby je posłać do szkoły (zapłacić za naukę).

W tym samym czasie tępe i głupie dzieci bankierów żydowskich miałyby „do swoich usług” wszystkich pedagogów Petersburga. Oto, gdzie poznaje się problem społeczny, a czego nigdy nie zrozumieją Fiłosofow i Mereżkowski („emerytura tatusia i kapitalik”). Głupcy. Głupcy i przeklęci. Wleźli też w „rosyjski idealizm”. „Dlatego, że jesteśmy z Boguczarskim”.

O, światowa trywialność!

Tak, moje dzieci, to nie to samo, co dzieci Szczedrina, którego żona przychodząc do państwowego gimnazjum mówiła głośno na całą salę, „kto przychodzi”.

– Proszę zameldować dyrektorowi gimnazjum, że przyszła żona rosyjskiego pisarza Szczedrina.

Tak! Rozanow to „tryumfująca świnia”, a Sałtykow – „uciśniona niewinność”. A Suworin – reprezentant „ogólnorosyjskiej knajpy”, natomiast Szczedrin – „konspiracyjne mieszkanie prześladowanych idealistów rosyjskich”.

Niech pamięć o Suworinie wiecznie będzie błogosławiona.

 

* * *

 

1318. Ileż to już lat myślę, 20 lat myślę, dlaczego „u nas” (konserwatystów) wszystko jest takie bez życia… Ludzi brak, a jeśli już są, to jacyś zwiędli.

(29 października 1913 r. W kantorze „Ziemszczyny”

otrzymuję honorarium. Portrety osób i Piotra Wielkiego)

 

Piotr Wielki był wcieleniem żywości. Ale, naiwny, był też wcieleniem rezygnacji z Ojczystej Ziemi, poza „prawem władania”. Od tamtego czasu wszystko, co żywe – jest negatywnie nastawione do własnej ziemi, a wszystko, co jest jej wierne – zwiędło.

(pusty pokój kantoru. Portrety. Nie ma zupełnie

nikogo, poza studentem, który przeszedł obok.

Widać, że „otrzymują” i „piszą”, a „nikt nie czyta”)

 

* * *

 

1319. (30 października 1913)

Czyż początek „rewolucji rosyjskiej” nie jest w tym cierpkim, kwaśnym uczuciu, w tym codziennym rozdrażnieniu, jakiego doświadczamy, jakiego doświadcza Rosjanin patrząc na wszystko wokół, patrząc „na nasze rosyjskie sprawy”, a przede wszystkim na „rozporządzenia z góry”… jest to ten „styl niezadowolenia”, jaki płonie szlachetnym „Dzienniku” Mikitienki.

Jeśli tak – to, oczywiście, rewolucja byłaby słuszna i szlachetna. „Nasze niezadowolenie” ma dla siebie zbyt wiele korzeni. Trzeba wspomnieć Hercena, który wszystko wyrównał. Nikitienko, oczywiście, nigdy nie poszedłby „na wygnanie”, nie zostałby uciekinierem, a w końcu zdrajcą. On „służył”, to znaczy pracował, ciągnął wóz Rosji. Tacy pracownicy Rosji mają prawo być niezadowoleni i złościć się: „Moja praca jest moim prawem do mieszkania”. Ale przecież Hercen nie pracował, był bogaty i utalentowany. Tym samym należałoby go posadzić w policji jako zawadiakę. Zawadiaka na ulicy, „jedynie dlatego, że jest utalentowany”. „Wytrzeźwiej, ojczulku”.

Natomiast Nikitienko ma prawo tak mówić. Właśnie tę rewolucję („styl Nikitienki”) lubię i szanuję.

Dlaczego gimnazjalistom ze starszych klas nie dają do czytania Nikitienki? Uczą jakiegoś „wprowadzenia do prawodawstwa” jako „wprowadzenia do polityki”. Nikt tak prawidłowo, spokojnie i w umotywowany sposób nie wprowadza do „polityki” – przy tym nigdy nie oddzielając się od ziemi rosyjskiej, jak Nikitienko.

W XIX w. był to jeden z najlepszych umysłów w Rosji. Był synem pańszczyźnianego chłopa. Pracował w cenzurze. Centrum pracy i życia – czasy Mikołaja. Twarz i „to coś na nim” (mundur? służbowy frak?) pokazują nam typowego „człowieka czasów Mikołaja” (wygolona, ściśnięta twarz).

(na rachunku od Nelkina; 1250 rubli dla drukarni

za „Ludzi księżycowej poświaty”) (za recenzje)

 

* * *

 

1320. (3 listopada)

Dzieci, które podniosły ręce na rodziców – zginą.

Pokolenie, które podniosło ręce na ojczyznę – też zginie.

Nie mówię tego ja, a przede wszystkim „nie chcę tego” (żal mi), to mówi Bóg.

(2 listopada 1913 r., zajmując się numizmatyką)

 

I nasze pokolenie, oczywiście, zginie w najstraszniejszy sposób.

 

* * *

 

1321. We własnych dzieciach niekiedy postrzegam nienawiść do ojczyzny. Jakże mogłoby być inaczej? – cała szkoła naucza nienawiści. Raduj się, literaturko! Raduj się, Gogoluniu!

Tylko wy się nie radujcie, moje dzieci.

Jakże słusznie postępują nasi władcy, że nie odwiedzają naszych szkół. Wszystko to – pogaństwo i zło.

Jakie to szlachetne, że po prostu udają się do „szkół dla szlachty”. Dawno już nadszedł czas. To jest – sprawa.

Mojego biednego Wasię uczą o 1 marca (IV klasa) i o „obiektywnym relacjonowaniu”. Zadanie: „Charakterystyka Mcyry”. Dla Wiery: „Charakterystyka Kaina”. Wszystko to – trucizna, wszystko to – zło. Jedyna nauka – zachwycać się złym człowiekiem. Zły człowiek – zawsze jest bohaterem. A w tle jako coś niepotrzebnego i śmiesznego – „modlitwy do Bogurodzicy” oraz wstrętny jak skisłe mleko katechizm.

„Tata, nie rozumiem: jak mam przygotować charakterystykę Piotra Wielkiego” (Wasia).

– Powiedziałem: Twój nauczyciel jest głupcem, nie przygotowuj dla niego, proszę, żadnej „charakterystyki Piotra Wielkiego”.

Co robić? Szkoła nas uważa za głupców, a my uważamy szkołę za wyjątkową idiotkę.

Nie możemy jednak z nią nic zrobić. A szkoła robi z naszymi dziećmi „wszystko, co uważa za właściwe”.

Co szkoła uważa „za właściwe”? Przedwczesny rozwój, przedwczesną dojrzałość, to znaczy bezsporny onanizm.

Onanistyczna szkoła? – Tak. I nic z nią nie można zrobić.

 

* * *

 

1322. Nie pamiętam, żeby w ciągu 50 lat gdzieś nie przeklinano swojej ziemi. Dostojewski „daje jakąś nadzieję” – jedyny wyjątek.

Reszta – Gogolek.

 

* * *

 

1223. (3 listopada 1913)

Nie cały Abraham był potrzebny Bogu, a jego część.

(…pars pro toto…)

 

* * *

 

1224. Rosjanin przewyższa każdego biegacza.

– Biegnij, bracie, biegnij! Przyspieszaj!!

I śmieje się.

Rosyjski „spokój” zwycięży żydowską krzątaninę.

(4 listopada)

 

* * *

 

1225. (7 listopada 1913)

Świat, który poznaję, słucham, widzę – który tak lubię i którym się zachwycam – jest „moim światem”. Zaiste, Rozanow z „Rozanowa” w żaden sposób nie może wyskoczyć, ani – zniszczyć „Rozanowa”.

To jest moje „odosobnienie”. To znaczy zbyt bliska relacja wszystkich rzeczy do mnie.

Wydaje mi się, że „odosobnienie” jest u każdego. Ale jedynie inni mimo wszystko wychodzą „ze swego domu”. Ja nie wychodzę.

Nie chce mi się…

Nie pociąga.

Jest mi dobrze „w moim świecie”…

 

* * *

 

1326. (7 listopada 1913)

Czy powiedzieć pewien wstydliwy sekret naszej literatury i jej niezbyt „mądrych autorów”: od pewnego czasu „hardego rosyjskiego literata” nie puszcza się dalej, niż do korytarza i „poczekalni dla klientów”… Z tego powodu „autor” ma do dyspozycji tylko biedne tematy. …Wszystko sprowadza się do prostytuteczki, biednego studenta, szwaczki, zmokłej kobiety i tego kolegialnego registratora, który rozmawia z nim w „poczekalni”… Żadnego zrozumienia świata poza i ponad tym poziomem.

„Jesteśmy naturalistami i piszemy o tym, co widzimy”…

Smutne i gorzkie wyznanie człowieka, który de facto „niczego nie widzi”…

Ale jest to straszny sekret i można go jedynie szepnąć na ucho…

 

* * *

 

1327. (7 listopada 1913)

Szczedrina, oczywiście, ukrzyżowaliby na trzech krzyżach, gdyby spróbował „Kołupajewa i Razuwajewa” uczynić Żydami. A przecież był taki Ojzer Dimant – postać autentyczna, a nie literacka. Teraz, gdy tylko zacznie się mówić przeciwko Żydom wysysającym nasze wsie, „idealnie nastrojony człowiek spośród literatów” podnosi na was oczy i powiada:

– Pan mówi o Kołupajewie i Razuwajewie?

– Nie, ja mówię o Ojzerze Dimancie.

A on odwraca się i nie kontynuuje rozmowy.

(przygotowując papierosy)

 

* * *

 

1328. (8 listopada 1913)

Skrobiesz wiersze… Myśli, pół-myśli… Patrzysz, a tu naskrobałeś „25 rubli”.

Za 25 rubli można kupić „dużo towarów”.

½ funta herbaty – 1 rubel 20 kopiejek.

10 funtów cukru – 1 rubel 50 kopiejek.

Kiełbasa, ser i inne – nie więcej, niż 3 ruble.

„GDZIE podziać 25 rubli?!” Po prostu NIE MA GDZIE podziać „25 rubli”. Można nawet pomyśleć o butach i kaloszach dla Wasi.

Oto, co znaczy „25 rubli”: pożytek, zadowolenie, dwa dni sytości. A jak jest wesoło, wszyscy żartują przy herbacie. Tak: z tych „25 rubli kupiliśmy wspaniałe jabłka kandili za 1 rubla 80 kobiet”.

Teraz: czy z takim zadowoleniem i pożytkiem, po prostu sytością przy stole, można porównywać „myśli” i „myślątka”, jakie napisałem, że „być może, polityka zdąża w lewo”, a „być może, skieruje się na prawo”, a „Kokowcew zawrócił” i „coś się wydarzy”…

Panowie, przecież Kokowcew ma swoją herbatkę. Dajmy mu spokój. I własne zadowolenie.

Mówię jednak „o sobie”, gdyż to rozumiem. Myśli? Ważne? Nie ważne…

 

One przeminęły, one przeminą…

 

Mgła… Gęsta… Rzadsza, rzadsza… i tak nic nie widać.

Tak samo w przyrodzie. „Nie ma nic wiecznego”. Panie: Iliada upadła. Czy więc nie powinny też „paść” moje myśli?

Herbata jest jednak pewniejsza. Herbata – to skromność i cnota. Herbata – to wielka droga ludzkości na Ziemi.

(pijąc wieczorem herbatę)

 

* * *

 

1329. (8 listopada)

…przecież to nie główka, a „początek”: „Dziś zbawienia naszego początek”, od tego zaczęła się

„historia religii”.

Linia rozgraniczająca Wschód i zachód przechodzi w śmiesznych i pełnych śmiechu nazwach lub z lekiem i przerażeniem. Gdzie się śmiano – tam powstała powieść i piosnka, i podręcznik historii, a gdzie „z przerażeniem” – tam nie śmieli drukować pieśni, bajek, mitów, a wykuwali

„Świętą historię rzeczywistości”.

Nam hoc caput ens realissimum est.

(przy wieczornej herbacie)

 

* * *

 

1330. (8 listopada 1913)

Szereg żołnierzy, a za nim „w głębi” dość tępy generał i łysy staruszek, świecki – o czymś dyskutują i coś mamlają bezzębnymi ustami.

Przed szeregiem – tłum zbuntowanych robotników, słusznie protestujących przeciwko krzywdzie: wśród tłumu agitatorzy – nachalni ludzie – i… widzę: „mój Wasia” też kipi z niezadowolenia i też chce porwać tłum…

Moja dusza jest z robotnikami. Wiem, widzę – znieważeni. Nachalni ludzie też są piękni. I mój Wasia. „Przecież on jest mi drogi”, jest „moim” (syn).

Wiem jednak jedno:

Tępy generał i wstrętny starzec tutaj to przypadek i osoby, a idealizm jest „tam” i też są osoby, i też jest przypadek. To dzisiaj tak się zdarzyło, że heroizm – ma młodzież i to ją znieważono. A w wiekach i wieczności staruszek i generał strzegą „tego, zaczęło się od budowy Wieży Babel” historii, od tego „wzgórza Babel”, teraz zasypanego piaskami w Mezopotamii, od którego „wszystko się zaczęło”…

„Tam wonna żywica i kamień onyks”…

Tam „raj” i wygnanie, i łzy, i grzechy, i trudna droga…

Tak skarby ludzkości…

I, ostatni raz spojrzawszy na mojego Wasię, powiedziałbym do żołnierzy:

– Pal!…

Strzeż się, Wasiu, – strzeż się. Nigdy nie wchodź w układy z wrogami swojej ziemi. Strzeż się! Kocham ciebie, ale jeszcze bardziej kocham swoją ziemię, swoją historię. Nie dowierzaj Żydom, a zwłaszcza Żydówkom, które będą ciebie mamić, będą ciebie czarować… A do czarów, wiem o tym, masz słabość.

Mocno, Wasia stój na nogach.

Przypomnij sobie te słowa, które ja usłyszałem od mojego brata Koli, ledwo nie dostawszy w twarz:

– Głupiec. Choćbyś pomyślał, że wygłaszasz te swoje podłe słowa o Rosji w tym języku, którego ciebie nauczyli ojciec i matka.

Niech to będzie „kanon brata Koli”. Pamiętaj o nim. Całe życie nie mogłem zapomnieć tych słów, które wyrwały się z jego ust.

A czy nie miał on „trudnej służby” w tej administracji, która „męczy” Rosjanina nie mniej, niż Juszczynskiego zamęczyli w Kijowie.

Ohyda administracji, wiem o tym, Wasiu, ale: cierpliwości, cierpliwości, cierpliwości. Z cierpliwości wycieka złoto. A „czerwony bunt” – to tylko złote skorupki pustego orzecha na choince bożonarodzeniowej.

 

* * *

 

1331. (9 listopada 1913)

Tak, słusznie pisze Zakrzewski (z Kijowa), że obecnie pisarzy przeraża myśl o posiadaniu własnego oblicza… Jeszcze 3-4 lata temu, kiedy Iwan Żyłki (wspaniały człowiek) mówił z sympatią, a w każdym bądź razie bez wrogości mówił o „Nowom Wriemieni” i o Suworinie, naiwnie powiedziałem: „Dlaczego pan nie mógłby pisać u nas?” – zaśmiał się swoim dobrodusznym śmiechem i rzekł:

– Co by ze mną zrobiły gazety, gdybym zaczął pisać w „Nowom Wriemieni”?

(Trzeba dodać, że jego przyjaciel w I Dumie, znacznie bardziej radykalny od niego i niszczący, zamieszczał anonimowo artykuły w „Nowom Wriemieni”, a zresztą „u nas bywali prawie wszyscy”).

Cóż to jednak za zgroza, że pisarze boją się mieć swoje oblicze. Po co piszę, jeśli nie w tym celu, żeby „pokazać swoje oblicze”, powiedzieć coś „w swoim imieniu”?

Utaić oblicze – to znaczy zniszczyć literaturę.

W ten sposób literatura wewnętrznie ulega samozagładzie… Sama… Zostaje wysuszona, zniszczona.

Suchoty.

Jak napisałem w „Opadłych liściach”: wszystko obraca się w szablon. W liście Zakrzewskiego wyjaśnienie pochodzenia szablonu. „Dlatego szablonowe, że bezosobowe”. Wtedy wszystko jest zrozumiałe. Ze 100 gazet krzyczy tłum. Jest to „ryk morza”… Jakże jest on jednak biedny w porównaniu z pieśnią młodzieńca.

Szum prasy, ale ani jednego ludzkiego głosu. W „Wygnańcach literackich” chcę zebrać ostatnie ludzkie głosy. Jest to instynkt, albo przedśmiertna trwoga (o nich). W duszy mam już dosyć literatury – ale ją kocham. Jestem z nią związany wielką miłością. W ostatniej analizie jest jej mnie żal. „Boży głos” – migocze. Choć mam jej dosyć, ale jest to „głos Boży”. Ale moje ucho dawno temu już usłyszało: ołowiane głosy, miedziane piersi.

Tak, fabryka miedzianych rur.

Doszedłem do tego, co można nazwać „świętym przerażeniem”. Tak, ale w tajemnicy kochałem i kocham literaturę.

Teraz przyszedł Konduruszkin i wszystko pod niego. Bardzo dobrze. Wtedy jednak ja, oczywiście, odchodzę.

(koniec kawałka papieru)

 

* * *

 

1332. (10. XI. 1913)

Ach, Boże…

Skąd bierze się łagodność, miękkość? Ustępliwość? Zgoda na wszystko i wieczne pośredniczenie między wszystkim?

Ach, Boże mój – przecież są to najbardziej miękkie części człowieka.

Według ciała – dusza.

Żyd jest miękki, cuchnie i na wszystkim siada. Po wszystkim się rozpływa, na wszystko się rozprzestrzenia.

(„w sąsiedztwie Sodomy”, „na obraz i podobieństwo”)

 

W ludzkości Żydzi są tym samym, co u Kozaka ta część, po której go biją. Czyż nie z tego powodu ciągle są bici w historii?

„Będą ciebie wiecznie bić. Ale ja mam taki smak, że będę ciebie i tylko ciebie kochał”.

Tak więc rozumem „nie da się zrozumieć Żyda”. Rozum w tych „częściach” w ogóle nic nie rozumie.

Fatalna strona, że „rozumny człowieka” siada jednak właśnie na tę część. Stoi, skacze. Tańczy, podróżuje. Ale w końcu chce „usiąść”. A kiedy trzeba „usiąść”[5] – okazuje się, że „bez Żyda nie da się obejść”.

 

* * *

 

1333. (10 listopada 1913)

Ruiny wieże przypominające

(Lermontow)

 

To dobre, jeśli odnieść do klechów.

(jadąc dorożką w deszczu)

 

* * *

 

1334. (10 listopada)

Piedestał…

To przeważający typ „prawosławnego duchowieństwa rosyjskiego”.

„Święta droga Rosji” jest po prostu zniszczonym trotuarem, zastawionym piedestałami.

(po słowach Domny Wasiljewnej, pełnych troski

i trwogi – o Paszy i jej mężu, „młodożeńcach”. –

„Czuję coś nie tak, ona też śmieje się nie tak”. –

„Czy pani lubi swego zięcia?” – „Tak, przecież

on uszczęśliwił moją siostrę. On jest moim bratem,

a jak brat – to wszystko jedno”. Tak, to jest odkrycie

o płci – że jest organem pokrewieństwa)

 

* * *

 

1335. (11 listopada 1913)

Moja wiecznie pijana dusza…

Ona zawsze jest pijana, moja dusza…

I ciekawość, i „nie mogę”, i „chce mi się”…

I plączą się nogi…

I głowa bez czapki. Jeden kalosz zgubiłem. Oto moja dusza.

(wracam z redakcji)

 

* * *

 

1336. (12 listopada 1913)

…rozmowy są rozmowami…

…a sprawa jest sprawą.

Żydzi oddali nam rozmowy, a wzięli sprawy.

…od tego czasu rozmawiający ciągle bledną, ciągle chudną.

A zajmujący się sprawami grubieją i obrastają sadłem.

Jedynie nieładnie pachną – tylko to nieszczęście.

(zasypiając po obiedzie)

 

* * *

 

1337. (15 listopada 1913)

Czytelnicy – nie wszyscy, ale bardzo wielu – wyobrażają sobie autorów książek jako żebraków, który zaczepiają ich, „sympatycznych czytelników”, na drodze, przychodzą do ich domów i narzucają „swoje paskudztwa”, to znaczy swoje utwory, jakieś swoje myśli i swoje zdemoralizowane serce. „Ciągle się odwracam, a autor ciągle mnie zaczepia”.

Sądząc na podstawie wielu otrzymywanych listów, ta psychologia „sympatycznego czytelnika” jest bardzo popularna. On sam gdzieś pracuje – i to jest jego sprawa, żyje w rodzinie – i to też jest jego sprawa. Ale żeby „czytać książkę?”…

– Czyżby dla zadowolenia autora?

To jakieś qui pro quo…

Nie ma o czym rozważać…

Ani – negować…

Bezspornie, zresztą 9/10 książek wywołało właśnie taką reakcję: niestety, są to „najbardziej popularne książki”. Tych autorów, za którymi biega publiczność…

Jest też 1/10, o której tak się myśli: „Po co mam ich czytać? Czyżby dla jego zadowolenia?”

Filantrop-czytelnik i brudzący jego podłogi autor. Przyjacielu autorze, nie stukaj do drzwi tego filantropa. Idź na mróz, do którego przywykłeś, pogrzej się u ogniska na ulicy. Dobrze schowaj swoje książki, pożartuj z dorożkarzami, którzy też się grzeją przy petersburskim ognisku. Są to twoi jedyni przyjaciele na świecie i nie myśl, nie śmiej rozmawiać z nimi jak z nierównymi tobie. Przy swoich klaczach i ze swoją godną pracą są twoimi jedynymi przyjaciółmi na świecie.

(po napisaniu kilku oficjalnych listów)

 

* * *

 

1338. (15 listopada)

Szaleńczo kocham moje „Odosobnione” i „Opadłe liście”. Przyszło mi do głowy, żeby je opublikować. Już dwa lata żyję „ich oczarowaniem”. Nie mówię, że są rozumne, nie mówię, że są interesujące, a… kocham, kocham.

Tylko to kocham w swojej literaturze. Pozostałą nie szanuję. „Pisałem książki”. Starałem się być „wspaniały”.

Jest to fałszywe i nieszlachetne.

„Odosobnione” i „Opadłe liście” uważam za najszlachetniejsze ze wszystkiego, co napisałem.

Tam – wysiłek. Tu – zwykły ruch we mnie. Moja sztuka, że potrafiłem uchwycić koniuszkiem pióra wszystko to, co ulotne, znikające, co nie pozostaje w pamięci i w duszy…

U wszystkich – przemija.

U mnie – jest.

Dzisiaj mignęło, gdy jechałem dorożką: jest ŚWIĘTE. To mój transparent i pozdrowienia dla świata. Do wszystkich mówię: „Witaj, jest ŚWIĘTE”. Tak. To jest moja istota.

Czy nie byłoby błędem powiedzieć, że w „Odosobnionym” i „Opadłych liściach” stałem jak ukrzyżowanie. Nade mną płyną obłoki, a ja mówię: Dobrze. W moich korzeniach gnieździ się myszka, a ja mówię: Sympatyczna. Wokół mnie spacerują ludzie, a ja mówię: „Ludzie też są dobrzy”.

I rosnę. I nic mi się nie chce.

Taka „wegetacja” szaleńczo mi się podoba.

A nich to diabli wezmą! Przecież rośliny też rosną jak „las”, a to znaczy, że jest „element społeczny”. U zwierząt – stada, u roślin – las.

Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! Napawa mnie to wstrętem, boję się. Proszę bardzo, rośliny niech będą bez „socjaldemokracji”. Wolałbym być drzewem, niż socjaldemokratą.

Wydaje się jednak, że ta żydowska obrzydliwość wkradła się do lasów i zaszczepiła im „socjalizm”, jak gdzieś w Odessie ich lekarze zaszczepili pacjentom wstydliwą chorobę (opowieść Korystylewej). Uciekam z lasu. Chcę być „sam” i „monaster”.

 

* * *

 

1339. (16 listopada 1913)

…tak, Żydzi w ogóle nie umieją zagłębiać się w rzeczy – jak aryjczycy – oni są powierzchowni. Ani – botanika, ani – zoologia (u nich w historii).

Dlatego Mereżkowski i Fiłosofow, gdy połączyli się z Żydami i prawie że z adwokatami, stracili głębię i zainteresowanie. Też stali się powierzchowni, wymachują kułakami, rzucają „gojów” w proch i nic z tego nie wychodzi.

Szumu dużo, żadnych myśli.

Dlatego Mereżkowski i Fiłosofow zaniemówili. Milkną wszyscy Rosjanie i będą milknąć w miarę wchodzenia z nimi w kontakt.

Zamilkł też Tołstoj-publicysta.

Zamilkła cała lewicowa prasa. To też jest „wysysanie krwi”. Krwi i mózgu…

Tylko krzyki. O, do tego to oni są zdolni.

 

* * *

 

1340. (16 listopada 1913)

Zbieraliśmy się trzy lata i nawet „Panie, zmiłuj się” nie poruszyliśmy z miejsca.

Powiedzieliśmy klechom wiele impertynencji. Załóżmy, że słusznie.

Pojawiały się jakieś myśli. Ale oni nic nie zrozumieli.

(o zebraniach religijno-filozoficznych)

(piję z Warią herbatę na wieczorze drukarzy)

 

* * *

 

1341. Sklepikarze…

Parlament jest po prostu zebraniem sklepikarzy. Ludzi żyjących dniem dzisiejszym, „wtorkiem”, ale niemyślących o środzie i niepamiętających o poniedziałku.

Kiedy parlament, to znaczy „ci sklepikarze”, walczą z władzą carską, to nienawidzą i walczą ze Starożytnością i Wiecznością jako negacją ich „wtorku”.

Myślę, że „parlament” i Car nie mają wspólnych słów, ani też wzajemnego zrozumienia. Myślę, że dla Cara w najwyższym stopniu jest zdumiewające to, co mówi parlament, a parlament nigdy nie zrozumie, o czym myśli Car.

Car, „Pomazaniec Boży”, – to po prostu alchemia dla współczesnego człowieka.

(17 listopada, przy korekcie)

 

* * *

 

1342. (17 listopada)

Nasz cały konserwatyzm przypomina jakiegoś wykopanego przedpotopowego potwora… „zupełnie nie przystosowanego do warunków obecnego istnienia”… I dlatego wymierający…

„Wymierający” – Katkow.

„Wymierający – Konstantyn Leontiew.

„Wymierający” – Apollon Grigorjew i Mikołaj Strachow.

A kimże są „nie-wymierający”? Włodzimierz Nabokow, Ol-d-Or, Konduruszkin. Oni są „dostosowani do warunków istnienia”. Mała rzeczka i małe rybki.

Boże mój, wszystko staje się miałkie. Co za zgroza. To nie jest przewrót historyczny, to jest przewrót kosmologiczny.

Chrześcijaństwo „w warunkach naszego istnienia”? To po prostu – dzicz. „Pijemy krew Pana Jezusa Chrystusa”: to jakaś starożytna alchemia, to coś starszego od alchemii, to Chaldeja i Kanaan.

(przy korekcie)

 

Teraz – bank.

– Czy nie chce pan, Wasylu Wasiljewiczu, pójść do banku?

– Brrr…

Nie, nie chcę „warunków obecnego istnienia”. I walczę. Bezsilnie.

No, „Pan z nami”. Nie, to my zwyciężymy. I porozpędzamy „banki” po obliczu ziemi. Sekty, sekciarstwo – oto, czego potrzeba. Uciekajcie ludzie do sekt: to ostatnie cytadele ducha. Zamykajcie się w nich i uciekajcie od świata.

Kościół, „Świątynia Wieczności” – też przecież przesiąknął pozytywizmem. Być może, pozytywizm Kościoła idzie na przedzie wszystkiego. Słowa są starożytne, ale uczucia bardzo nowe, najnowsze…

 

* * *

 

1343. (17 listopada 1913)

……………………………………………………………………………………

…a co, jeśli świętość JEST po prostu trywialnością?

Trywialnością a la Gogol? Nie – „trywialność trywialnego człowieka”, jak on sam to określił?

Co, jeśli on (Gogol) jak diabełek wpije się w moją szyję i nie można go ani odsunąć, ani zrzucić, a trzeba nieść do grobu i w grobie?… Co, jeśli Gogol obróciwszy ryj zaśmieje się mi w ryj jako ostatnia prawda?…

„Myślałeś, że się ode mnie oddzielisz, a oto ja jestem z tobą”…

I to w chałacie Puszkina lub samego Pawła Iwanowicza, który teraz nazywa się Fiodor Fiedułycz P.?

Boże, Boże – dlaczego świat jest pełen grozy? Groza wcale nie tkwi w czymś dziwnym, a w śmiesznym.

Groza jest.

A jak ja to lubiłem, to jest.

(pijąc wieczorem herbatę)

 

* * *

 

1344. (18 listopada 1913)

Być może, to lepiej dla prasy („prasa – szósta władza”), że w niej nic już nie zostało, poza „gewałt”. Ważność myśli przechodzi więc do książek.

(szereg wspaniałych nowych książek

z historii Wschodu i Bizancjum –

w październiku-listopadzie 1913 r.)

 

* * *

 

1345. (20 listopada 1913)

Część pochwał, spadających na „dziób mego statku”, jest mi strasznie obca, gdyż wypływa z głębokiego niezrozumienia całej mojej osobowości i „źródeł” moich pism. Chwalą i wielokrotnie chwalili mnie za to, że „w religii jestem prawie buntownikiem”, podobnie jak „w rodzinie”. Ci biedni lewicujący kretyni jedynie marzą o tym, kto „urządzi skandal w naszym klubie” lub „da policzek władzy”. Tymczasem wszystko to jest mi głęboko obce i wstrętne. Przez całe życie („kontemplując”) niczego tak nienawidziłem, jak „remontu”, „przeprowadzki”, „sprzątania w domu” – w ogóle zmiany, szumu, czegoś nowego. Stary chałat i znoszone pantofle – oto mój wieczny ideał. Koszula z „dziurami”, ale miękka i ciepła – to moja miłość, od dzieciństwa do grobu.

Dlaczego lubię wszystko to, co stare?

Ciepło i wygodnie.

Z tego powodu lubię wybuch, rewolucję, gdzie „nieładnie zszyto”, ciśnie, łamie. Kiedy pokoje „czort wie, jak są urządzone”, a „krawiec wszystko spartolił”. Wtedy z szaleństwem Obłomowa (on może żyć jak egoista właśnie w miarę swojego lenistwa) wyskakuję i krzyczę: „Wszystko łamać!”, „Palić dom!”.

Tak.

Ja nie mam teorii rewolucji, której nienawidzę całą swoją istotą i nienawidzę serce rewolucji, jej patos, jej paszczę, jej nadzieje… A…

– Kocham nasz stary sad i niech on wiecznie kwitnie.

Chociaż jest to śmieszne porównanie, to jednak „stara baba Rozanow” jest podobny lub, lepiej tak powiedzieć, wyszedł z „Lizy” Kalitinej i z jej wiecznego spokoju oraz wiecznego marzenia o wieczności. Ja bym, w istocie, nic nie zmieniał… w przyrodzie. „Moje miasto powinno być dobre i wygodne, jak „przyroda”… A wtedy, proszę, nic nie zmieniajcie, nic nie zmieniajcie! Ale przyszły lub stoją przed nosem klechy ze swoimi „kanonami”, którzy mnie dręczą (nie ważne, „pluję” na to), a bliźnich, którzy wzruszają się tymi „kanonami”, przystrzyżeni i „gotowi”, ale nie mogą i nie mają sił, żeby najlepszą i złotą prawdę swego serca pogodzić z tymi „kanonami”. Wtedy zrywam się z mojej obłomowskiej kanapy i krzyczę:

– Wygoń ich!! Wszystkich wygoń: z długimi brodami, z siwymi brodami, z długimi laskami. Goń ich i nie dyskutuj z nimi, bo są to szalbierze, oszuści i krwiopijcy.

Tak więc, panowie teoretycy rewolucji, moja rewolucja jest głębsza od waszej. U was jest to feeria, blask i ognie bengalskie. A u mnie:

Sprawa, dobro i prawda.

Oto moja „rewolucja z chałatu”.

 

* * *

 

1236. (20 listopada 1913)

Zaszedłem do kuchni do Nadzi. Podniosłem głowę: patrzę – trzy sznury przeciągnięte, a na wszystkich czarne pończochy dzieci. Po prostu – „skład pończoch”. Kiedy tak wiszą – wydaje się, że jest ich mnóstwo. Chyba wiszą też moje skarpety. Inaczej – skąd ich tak dużo? Być może, także mamy, Domny Wasiljewnej i Nataszy (dziewica-studentka).

„Pończochy” moich dzieci – moje usprawiedliwienie w świecie, za nie pójdę do królestwa niebieskiego.

To było 6 lat temu, może – 10.

Przed mamą leżał stos pończoch i podniósłszy jedną parę, mama powiedziała:

– Widzisz, nie da się już je nosić.

Zawsze złościłem się na zakupy nowych rzeczy. „Odziewać” powinien nas Bóg i „pogoda”. „Stroje to głupota” (w istocie, konieczne jest tylko mieszkanie i jedzenie).

Leniwie podniosłem pończochę. I co zobaczyłem?

Dużymi, miękkimi jak poduszka cerami („cerowane pończochy”), jak piątakami lub parówkami (długie i wąskie) usiane były nie tylko „pięta” i „nosek”, co jest naturalne i czego można oczekiwać, ale cały ich tył, na całej długości, koło łydek i wyżej… Z „praosnowy” – jak mówią filozofowie o świecie – pozostały tylko resztki, „nie ma co cerować”.

Cała moja dusza jakby zajaśniała i podskoczyła. Myślę – pojawiły się też łzy. W duszy na pewno były. Przycisnąłem pończochę do piersi:

– Waria, kiedy będę umierał, połóż te lub dokładnie takie pończochy do mojej trumny. To usprawiedliwienie mojej osoby i mojego życia.

– Nie „usprawiedliwienie”, a lepiej: to, co kocham i szanuję. Po to żyłem, dla takiego czegoś.

(zawołali na śniadanie)

 

* * *

 

1347. (21 listopada 1913)

…nikt tak nie oddalił chrześcijan od zrozumienia „przymierza” Żydów z Jahwe, jak duchowieństwo chrześcijańskie, jak Ojcowie Kościoła, ogólnie, jak Kościół. Wziąwszy „Stary Testament” jako paralelę do swojego „Nowego Testamentu”, w którym Bóg wiąże się z człowiekiem za cnotę, chrześcijanie zaczęli także Stary Testament rozumieć i wyjaśniać wiernym w „sensie katechetycznym” i w sensie „nagrody za cnotę”. Jest to całkowicie fałszywe. Abraham wstąpił w „przymierze” przez obrzezanie i Bogu tylko to było potrzebne… Czy rozumiecie to? Jeśli zrozumiecie, to umrzecie ze strachu. Bóg niczego go nie nauczył, o niczym nie przekonywał, nie nauczył modlitwy porannej i wieczornej (według naszych poglądów – powinien), nie dał dzwonu, żeby zwoływał na nabożeństwo, ani diaczka, żeby śpiewał „Panie, zmiłuj się”.

Nic.

Pustynia.

Ani dnia, ani nocy…

Jedynie odetnij swoją skórę i wyrzuć, na wieki wyrzuć, do końca świata u wszystkich „Moich”…

Po tym (po oderwanej skórze: podczas obrzezania część skóry zostaje oderwana od organu ostrymi paznokciami mohela) Ja będę rozpoznawał „Moich” i odróżniał ich od „nie Moich”, od obcych, a jeśli i nie wrogich Mnie, to niepotrzebnych, których Ja nienawidzę…

Wszystko to umknęło Świętym Kościoła chrześcijańskiego… I na wieki wieczne został ukryty przed ludźmi sens Starego Testamentu, a z nim całej Biblii…

Która cała jest „Tajemnicą Obrzezania”…

Aż dotąd:

– Co trzeba zrobić, Panie, żeby stać się Twoim?

– Należy się obrzezać.

– A kobieta?

– Ma się zanurzyć w mykwie.

– Według jakiego katechizmu należy nauczyć się lekcji?

Milczenie.

– Jak wyznawać swoją wiarę?

Pustynia.

– Jakie odmawiać modlitwy?

Cisza.

– Panie, czego Ty chcesz?

– Masz się obrzezać.

– Co to takiego „obrzezać się”? Panie, nic nie rozumiem. Powiedz. Naucz.

Noc.

– Panie, w nocy wołam do Ciebie: Czego Ty chcesz?

Nagle zamigotały gwiazdy:

„Masz się obrzezać! Masz się obrzezać! Masz się obrzezać!…”

Całe niebo:

„Masz się obrzezać! Masz się obrzezać!”

Spojrzały srebrne rogi księżyca i oblizawszy się językiem księżyc coś powiedział w moim sercu:

– No, dalej!… Dalej!… Masz się obrzezać…

(pijąc herbatę w czwartek)

 

* * *

 

1348. (22 listopada)

W samej rzeczy: „Komu na Rusi dobrze się żyje?”

Gładząc jarosławową bródkę, mógłby powiedzieć: „Wiem, ale nikomu nie powiem”.

Rzeczywiście: demokrata, członek klubu angielskiego, pierwsza postać w dziennikarstwie. I „stos pieniędzy” na stoliku przed lustrem, o których powiedział współpracownikowi proszącemu o „zadatek”: „Z tych, braciszku, nie można – to na grę”.

Nawet na starość – miłość „Ziny”. W pełni faraon, który połączył mitrę Arcykapłana z frygijską czapką rewolucjonistów.

Wspaniałość cara i wolność „ulicznego włóczęgi”. A przede wszystkim – miłość, miłość, najlepszy dar na ziemi. Poza piękną dziewczyną lubiły go też „chłopskie dzieci”.

Więc „Komu na Rusi dobrze się żyje”?…

Ach, tak: „Spłonęła książka”…

 

Spłonęła książka, a była…

 

Ale zamiast niej – napisał dwie książki. „Moje szczęście nie płonie w ogniu”.

Wszyscy patrzymy zdziwieni, a on gładzi bródkę i mówi:

– To dlatego, że jestem utalentowany.

Tępacy patrzyli tępo.

(w tłumie na Newskim, oparłszy się o okno sklepu)

 

* * *

 

1349. (24 listopada)

PHI.

(Oto, co chciałbym powiedzieć „naszym ludziom”)

(w kinie, oglądając film: „Antoniusz i Kleopatra”)

 

* * *

 

1350. Legiony wdarły się do świątyni jerozolimskiej: czyżby miały ich powstrzymać drzwi gabinetu redaktora z tabliczką: „Nie wchodzić bez zaproszenia” (u N. E. Gejnca – w „Swietie”). Wejdą, gołąbeczki… I wytoczą z nas krew, jak wy (Pieszechonow i Konduruszkin) toczyliście krew Juszczynskiego…

 

Wytoczą, wytoczą, wytoczą…

Chcę, żeby wytoczyli.

 

W kinie przypomniałem sobie, jak „wyli świeccy” dziennikarze podczas wojny japońskiej. Mereżkowski zacierał ręce (na zebraniach religijno-filozoficznych): „Rosja jest już trupem”. Cała „obywatelska Rosja” oblizywała atramentowymi przekleństwami plączących się w drutach kolczastych żołnierzy. „Tak trzeba! Tak trzeba!”

I tonęli – i nie wspomnieli (w Petersburgu).

I „Szypowniczek” dzwon. Żydzi tańczyli swoje tańce.

A legioniści wchodzili na mury Aleksandrii. Jaki wspaniały wzrost, a wcześniej – ten niezwykły w swej szybkości i pięknie krok, kiedy szli brzegiem morza.

I centurion, który pokazał Antoniuszowi, jak umrzeć (sam „dla przykładu” się zabił).

W czym istota legionisty?

„Imię moje jest nieznane” („szary szynel”) i umieram za wielkość Ojczyzny. Nie potrzebuję ani pamięci, ani pomnika. Ja – jestem tylko zaimkiem: „on”, „ty”. Mnie nawet bito, kiedy uczono mnie sztuki wojennej. Ale jestem wielkim człowiekiem: zapomniałem o biciu, nawet w tej chwili o nim nie pamiętam, znosiłem bicie, żeby osiągnąć wielką sztukę – umrzeć za Ojczyznę.

I przełamię. I zabiję. I umrę.

Tak…

Siła.

Robur.

Bóg.

„Padajcie mury Aleksandrii, Watykanów, a nawet Świątyni: dlatego, że JA PRZYSZEDŁEM”.

„Uciekajcie, arcykapłani, mędrcy, klechy: JA PRZYSZEDŁEM”.

„Zabierajcie, panowie, swoje gazety i wierszyki: JA PRZYSZEDŁEM”.

– Co to takiego TY? Kim TY jesteś? Przerażający TY?

„Święte w objawieniach ziemi. Ja i tacy jak ja, umierali bez imienia w Mandżurii, nad Donem, w Besarabii. Deptali ziemię, bito nas w mordę za nieposłuszeństwo, a myśmy wszystko przecierpieli, aby mieć honor gdzieś umrzeć za Ojczyznę. I umarliśmy. Nie śpiewano nam oddzielnych pogrzebów, rzucano nas na stosy – nie „nas”, a nasze ciała – … Wszędzie jest wiele takich stosów, po całej Rusi. Gdzie krok „zdobywczy” – tam stos. O, bezimienny stos, bez żadnej chwały, bez wierszy o nas, jak wy opiewacie jeden drugiego w wierszach i w prozie”.

O nas się „nie śpiewa”.

Drżyjcie jednak, chwalipięty, przed nami, o których się „nie śpiewa”. A kiedy oto przyszliśmy

MY,

będzie

PO NASZEMU.

 

* * *

 

1351. (25 listopada 1913)

Z nikąd z takim zadowoleniem nie otrzymuję honorarium, jak ze świętej redakcji „Bogosłowskiego Wiestnika”. Dzisiaj za artykuł o Fiłosofowie otrzymałem 11 rubli i 10 kopiejek (godzinę wcześniej żona powiedziała: „Trzeba u handlarza kupić – taniej, jarzębina po 30 kopiejek”). Za głupich emigrantów otrzymałem coś koło 30 rubli. O wszystko zabiega Paweł. Sam tonie w rękopisach, uczoności i nie zapomina o wysłaniu pieniędzy.

A przecież odwrotną pocztą należałoby jemu wysłać pieniądze za „coś” w „Ludziach poświaty księżycowej”. Póki co, nie zwróciła się drukarnia. Potem na pewno wyślę. On trudził się, ja dłużej się trudziłem. On jest godny czci, ja może nawet bardziej.

Tak: dlaczego podoba się ta kopiejka? Pot klechy. Mimo wszystko kocham go, chociaż ciągle wyzywam.

 

* * *

 

1353. We mnie nie ma epeiron… Właśnie nieznajomość tego pojęcia filozofii wprowadziła w błąd moich krytyków: apeiron – znaczy „bezgraniczny”, „niemający granic”, „formy”, można by powiedzieć: „mglisty”, „nieokreślony”… „Bez przekonań” (według Struwego)… We mnie jest ogromny peraV, „granica”, „przedział”, „grań” – też pojęcie z uczonej filozofii. Ale tych granic jest dużo, prawie niezliczona ilość. Jednak być ograniczonym przez „sto”, „tysiąc”, „ile tylko” granic, to wcale nie to samo, co bezgraniczność! W tym cała rzecz, cały błąd moich krytyków. Kiedy „Russkij Wiestnik” (redaktor F. N. Berg) wydrukował mój artykuł „Dekadenci”, troszkę go poprawiwszy (opuścił wulgaryzmy) – zdenerwowałem się i na nowo (bez poprawek) wydrukowałem w „Russkom Obozrienii” – a przez to musiałem „rozejść się” z Bergiem.

Pamiętam, że kiedy na kursie algebry doszedłem do „wielkości ujemnych”, to zdziwiła mnie ilość podawanych przykładów. Wszystko zrozumiałem po pierwszym przykładzie, a autor podręcznika ciągle mnożył i mnożył przykłady, biorąc je z liczenia czasu, z liczenia ruchu w różne strony… „Po co?” Autor trudził się nad przekazaniem uczniom całkowicie nowego i równocześnie niezwykle ważnego pojęcia i nie bał się „dreptać w jednym miejscu”. I ja tak postępuję z pojęciami, które od pierwszego razu są „wszystkim znane”, a przy powtórzeniu „nikomu nie są znane”.

 

* * *

 

1354. …o, te osiołki Jerozolimy,

o, te osiołki Jerozolimy,

o, te osiołki Jerozolimy –

one nie dają mi spokoju…

(przez wszystkie ostatnie lata)

 

* * *

 

1355. (27 listopada 1913)

Znajome ścieżki żydostwa, wyłożone czerwońcami, bez wątpienia prowadzą nie tylko do policji i kancelarii ministerstwa finansów, ale także do cenzury, jak i bezspornie prowadzą do większości gabinetów redaktorskich. „Trudź się, Izraelu, pomnażaj złoto, a wszyscy zapiszczą w twojej władzy”. Mądrość to niewielka i w pełni dostępna dla gorliwych Izraelitów.

(po powrocie z baletu)

 

* * *

 

1356. (28 listopada 1913)

Spacerujący policjant, który tyka publikę „w mordę”…

(„krytyka lat 60-tych” i socjalpolicmajster Michał Jewgrafowicz)

 

* * *

 

1357. (1913, listopad)

Tata znalazł sobie w końcu „odpowiadające zwierzę” – jak dzieciom znalazł „zebrę”, „słonia” i „żyrafę”. Patrzę na wystawę sklepu, zachwycam się i szepczę:

– Voila mon portrait, pas réel, mais métaphisique et intime, et exclusivement adopté pour „Oeuvres completes de Basile Rozanow”.

 

* * *

 

1358. (1 grudnia 1913)

Jestem świnią i idę, „gdzie się podoba”, bez żadnego uzgodnienia z moralnością, rozumem lub, „jeśliby komuś spodobało się”.

Zawsze miałem pragnienie podobania się tylko sobie samemu.

Z powodu tej istoty świni jestem zupełnie spokojny.

 

* * *

 

1359. (2-3 grudnia)

Gdzie jest kwadrat, znajdzie się też i sześcian.

Również rewolucja en tout, która jest w odniesieniu do „ojczyzny”, oczywiście, zdradą, nasilającym się „wydrapać za wszelką siłę”, znalazła swój sześcian zdrady i zdechła w nim.

Tak dokonały się sprawy od Wiery Figner do Azefa.

 

* * *

 

1360. (2-10 grudnia)

– Proszę wędzone ryby.

Sprzedawca bierze kosz. Rozwiązuje. Meczy się ze sznurem. Otwiera. Szproty.

– To są szproty?

– Tak, szproty.

– Przecież prosiłem o wędzone ryby.

– To co, że „pan prosił”? Szproty nie są gorsze od wędzonych ryb.

– Nie mówię, że są „gorsze”, a o tym, że one nie są mi potrzebne, nie prosiłem o szproty. Proszę o wędzone ryby.

– Wędzonych ryb nie ma.

Specjalny sklep rybny. W sklepie tylko jeden gatunek ryb.

Rcy opowiadał mi, że wszystkie zamki rosyjskiej produkcji dzielą się na dwa rodzaje: jakich nie da się otworzyć nawet „własnym kluczem”, gdyż coś się w nich popsuło zaraz po kupieniu i na takie, które można otworzyć każdym kluczem. Ja też to zauważyłem, a nawet miałem takie zamki, które po uderzeniu lub potrząśnięciu otwierały się.

Mając na uwadze zamki jest interesujące, że hrabia D. A. Tołstoj nawet w zapadłych miasteczkach (Briansk, Bieły, Suchunicze) dla miejscowych mieszczan otwierał klasyczne gimnazja i bardzo niechętnie godził się na szkoły realne. Zresztą, szkoły realne, z gimnazjalnym kursem przedmiotów, nie były specjalnie potrzebne. Natomiast były i są potrzebne niższe szkoły rzemieślnicze i niższe szkoły handlowe. Jest godne uwagi, że pierwszy o tym pomyślał Aleksander III i nakazał Deljanowowi i Wittemu otwierać takie szkoły. To tych szkół – w gestii Wittego – nienawidził Chruszczow, mówiąc do Berga: „Zasady pedagogiczne! Zasady pedagogiczne!”

 

* * *

 

1361. (2-10 grudnia)

Ciebie opuścił „twój Bóg”, Izraelu: na co jeszcze czekasz? – przecież 1800 lat twojej historii jest dwukrotnie lub trzykrotnie dłuższe od twoich losów od Abrahama do Kajfasza.

A ten długi okres składa się tylko z bankierów, zastawców, oszustwa, zdzierstwa i bicie… oraz z naśladowania naszych poetów i filozofów. Z filantropii na pokaz.

„Imię” Izraela zostało, ale „istoty” Izraela nie ma.

 

* * *

 

1362. (2-10 grudnia)

Nie mój punkt widzenia na Niekrasowa nie jest słuszny. Porównuję go „z sobą” (spokojny mieszkaniec miasta, student) i osądzam surowo. Tymczasem jego istotą jest

 

Ja nie spacerowałem z basałykiem

W starym, śpiącym lesie…

 

On prawie nie jest człowiekiem miasta, a lasu, pól. Zadziwiające są jego „Korobiejniki” – oto istota – chłopskie dzieci, myśliwi. On był prawie niecywilizowanym człowiekiem i ledwo co czytał, „gorliwie”, żeby „nauczyć się”. „Uczyli” go ojczulek-ostróg i pole (w sensie przenośnym), a także „portrety ze ścian”, które patrzyły na niego „z wyrzutem”, a w istocie mało było tego „wyrzutu”. On przyszedł do świata literatury i do miasta, żeby „pospacerować po peryferiach”, wziąć wszystko, co można stąd wziąć – i znowu odchodził na pole, do lasu, do przedmiotu miłości, babinek i dziewczynek. Gdy się na to patrzy, pomyślisz: „A dlaczego w cywilizacji nie mogą być spokojne uniwersytety i mili studenci? Potrzebny jest też bandyta, potrzebny jest „szczupak, żeby karaś nie spał”. To Platon i jego idea „zepsucia”, która jest samodzielna.

Tołstoj, który wiedział, oczywiście, o jego historii z Ogariewą (zabrał jej 95 000 rubli), pisze, że „Niekrasow był sympatyczny”. W tym wypadku estetyka jest poprawką i to moralna poprawką – w etyce. Bez poprawki estetycznej łatwo z moralnością trafić w faryzeizm i w hipokryzję – i w ten sposób moralność zwalić do otchłani. Oto, co zdarzyło się Niekrasowowi z Ogariową:

 

Ja nie spacerowałem z basałykiem

W starym, śpiącym lesie…

 

On zabrał, ale nie okradł. Sposoby zabierania, metody zabierania (przez intymnie zaprzyjaźnioną z nim dziewczynę) wynikają z potęgi państwa, z potęgi miasta. Ono jest – kamienne, a wieś – drewniana, nie pójdzie zdolny myśliwy na walkę na pięści z żandarmami. „Po odłogu – i zwierz”. „Gdzie wilk, a gdzie lis”. „Innym razem myszka przebiegnie”.

 

* * *

 

1363. Fonwizn próbował być okcydentalistą w „Niedorośli” i słowianofilem w „Brygadierze”. Nie wyszło ani jedno, ani drugie. Pobył w Paryżu jako „rosyjski szlachcic”, ale nie był zbyt wykształcony. Raczej nie był nauczycielem, a dzieckiem czasów Katarzyny, jeszcze dość brutalnych.

Jego komedie są, oczywiście, dowcipne i dla swoich czasów były genialne. Pogodin słusznie powiedział, że „Niedorostek” trzeba w całości czytać przy przerabianiu historii Rosji XVIII w. Bez „Niedorośli” historia ta jest niezrozumiała i nie jest piękna. Jednak w głębi rzeczy Fonwizin jest powierzchowny, brutalny i w istocie nie rozumie ani tego, co lubił, ani tego, co negował. Jego wpływ był zdumiewający, wspaniały na współczesnych, ale później zgubny. Powierzchowne umysły chwytały jego sformułowania, słowianofile „Wralmana”, okcydentaliści i bardzo szybko nihiliści „Czasosłow” i pod tym szlachetnym pozorem rosyjskie lenistwo nie chciało zachodnich nauk i wyśmiewało swoją liturgię, swoje modlitwy. To z „Poczytajmy z Czasosłowu” Mitrofanuszki idą „żezany” i „żemożachu” Szczedrina i całe lokajskie czołganie się ducha rosyjskiego, którego nie miała sił zwyciężyć warstwa wykształcona: Raczinski (S. A.), Odojewski, Kiriejewski.

(10 grudnia. 30-lecie Cw.)

 

* * *

 

1364. (11 grudnia 1913)

Ciemny pająk siedzi w każdym, ohydny, szary.

To pająk „ja”.

I wysysa siły, czas.

Ciężko z nim oddychać.

Ale nie odchodzi. Jest tutaj.

Z chęcią bym go rozdeptał. Nie trafia pod nogę.

To pająk „ja” w ja.

Nie ma sił, żeby się uratować. Umrzemy z nim.

Przebudzimy się na tamtym świecie „w życiu wiecznym”: pająk też jest.

I nie zobaczysz Boga, a pająka.

I będzie usłyszany głos: Patrzyłeś na pająka na ziemi, patrz i teraz.

I będę wiecznie widział pająka.

To pająk „ja” w ja.

(3 godzina w nocy, czytam listy Piercowa.

Los samolubów. Nie mogę oddzielić się od „ja”)

 

* * *

 

1365. Czy jestem „wielkim pisarzem”?

Tak.

Dlaczego?

To nie jest „rozum”, „talent”, „dobre serce”, a nawet „właściwa droga”. Jak już mówiłem, „wielki pisarz” – w koniuszkach palców, a tym samym jest to coś „szczególnego”, a nie jakaś „jakość” lub „przewaga”. Dlatego „wielki pisarz” to nie jest pretensja, a określenie. Podejmując ten problem w odniesieniu do siebie samego, nie wpadam w nieskromność.

Myślę, że jestem „wielkim pisarzem” dlatego, iż nie ma we mnie niczego, co by nie układało się „w literaturę”. W ten sposób w wypadku innych ludzi człowiek „żyje”, „myśli”, tworzy, ma swój byt, umie pięknie chodzić, pięknie jeść, dobrze się ubierać, budować sobie dom, gromadzić majątek. Walczy, uprawia dyplomację, bywa „carem”. Bywa „nauczycielem”, „filozofem”. Oficerem, dowódcą wojsk. Patrząc na niego, mówią: „Co za krok”.

Kroki. Biografia. Życie.

Zdumiewające, ale napisawszy tyle o filozofii, nigdy, w istocie, nie rozmyślałem. „Jakże to?” (zapyta czytelnik). – Siadałem i pisałem, kiedy miałem „nastrój filozoficzny”, jak i nastrój liryczny, nastrój satyryczny – zawsze było szczęśliwie (całe życie przeżyłem w radości). Oznaka szczęścia w piersi zawsze wyrażała się u mnie w jednym: siąść za biurkiem. Z tego powodu zapisywałem „na podeszwie buta” lub w „k…”, gdyż nie wiadomo, kiedy będzie się szczęśliwym. Wszystkie uwagi, gdzie zapisywałem moje myśli, są absolutnie dokładne. Ledwo usiadłem i wziąłem pióro do ręki, jak myśli (uczucia, idee, słowa) leją się, leją się, dopóki nie przerwę i nie wstanę, „zawołali na obiad” i „weszli do pokoju”. Właśnie to, a przy tym to jedno nazywam „wielką literaturą” lub „wielkim pisarstwem”. Przy tym „napisane przeze mnie” nie jest i nie jest obowiązane być „rozumnym” lub „cnotą” – jest i powinno być piękne w sobie samym, jako napisane wiernie i dokładnie w odniesieniu do mojej duszy, być „wiernym psem duszy” i jest piękne. Dlaczego „piękne”? Łatwo i naturalnie legło na papierze, i autentycznie. Tylko. Może nie być „prawdziwe”, może być „szkodliwe”, głupie. To jest poza literaturą, gdyż to pytanie dotyka innych dziedzin życia, innych kategorii bytu, „pożytku”, „polityki”… Dla „literatur” jest „literatura”, czyli piękne słowo. „To pańskie niezręczności?” (powiedzą). Tak. Przecież, jeśli dusza jest niezręczna, to i „autentyczne zwierciadło” powinno być niezręczne; jeśli dusza jest krzywa, szalona, piękna – to obowiązkiem „słowa” jest to oddać. „Moje utwory” są „moją duszą”, rudą, nabrzmiałą, niegodną, złą i genialną.

– „Genialną”? Dlaczego?

– Dlatego, że „geniuszem” już w panoramie światowej nazywa się kogoś „doskonałego”, ostateczny punkt. „Koniec” i, być może, „śmierć”. Ten „koniec” i, być może, „śmierć” – koniec i, być może, śmierć literatury, odczuwam w sobie. Nie przypadkiem mówiłem o głębokim smutku bycia literatem, a kiedy „bycie literatem” (z sukcesem) wszystkich raduje – mnie (oczywiście, przez jasne punkty, moja „wieczna radość”) dręczy udręką tak straszną, czarną, że nie potrafię jej z niczym porównać. Przy szaleńczej żądzy życia, właśnie życia, je przecież nie żyję i wcale nie żyłem, a jedynie „pisałem”. Pozostawiając jednak na uboczu „samego siebie” i powracając do tematu „wielkiego pisarza” nie myślę, że nie narodził się jeszcze człowiek, który w całości należałby do „literatury”, jego całe istnienie byłoby w „literaturze”. Czytelnik widzi, że to jeszcze nie jest „jakość”, a po prostu „jest”. Dlatego Don Juana nazywamy „wielkim nierządnikiem”, gdyż on jedynie „łączy się” i „zachwyca”, a „wielkim matematykiem” Newtona, gdyż on całe życie „wyliczał nieskończoność, z kolei Kanta „wielkim myślicielem”, gdyż całe życie „filozofował”, natomiast Symeona Słupnika nazywamy „świętym” i „pustelnikiem”, gdyż „on całe życie przestał na kolumnie”; także dokładnie „Rozanow” jest „wielkim pisarzem”, gdyż „całe jego życie” i cała jego „osobowość” przeszła, w sposób naturalny i nie do przezwyciężenia dla niego samego, w „to, co napisał”. Inni pisali – dla polityki. Jeszcze inni – dla religii, a byli też tacy, żeby „napisać poemat”, „wiersze”. Ja w istocie nie pisałem dla kogoś, a dla „siebie samego”, zawsze z tym samym wrażeniem, że jest to „piękne i prawdziwe”, „jest” i „powinno zostać napisane”. Czułem „obowiązek” w stosunku do literatury, miałem jedynie ten „obowiązek”, który mnie ciągle dręczył. Uważałem się za „grzesznika”, kiedy nie pisałem, ale prawdę mówiąc, takich grzechów nie miałem – ciągle pisałem. „Przeczytać Rozanowa” (całego), jak sądzę, nikt nigdy nie będzie mógł, gdyż trzeba by czytać całe życie, bo ja pisałem całe życie, nigdy nie zamazując i nie poprawiając (poza dwoma nieudanymi tekstami, kiedy „próbowałem”, „organizowałem tekst”). Jest godne uwagi, że nie było to brzęczenie struny, a „pojawiały się myśli”. Skąd one się brały? Nie rozumiem. Zdarzało mi się spotykać ludzi, którzy zapamiętywali moje artykuły ze względu na ich myśli. Czuję wewnętrznie, że są to myśli ważne („Zmierzch oświaty”). Zostawiam jednak problem „czym jest napełniona muzyka” i powracam do muzyki.

To jest istota. Nie tylko „palce”, jest jeszcze ucho. W tym sekret. Pamiętam stany ekstatyczne przed wstąpieniem do gimnazjum, kiedy prawie płakałem, słysząc dochodzącą skądś muzykę, której obiektywnie nie było, ona istniała w mojej duszy. Z nią, lub w niej coś wlewało się w duszę i równocześnie z tym, jak ucho słuchało muzyki, chciałem wymawiać słowa i w te słowa „skądś” wchodziła myśl, myśli, ich niezliczony rój, „tutaj” zrodzonych, które przyleciały, umierały, bądź też, dokładniej (jak ptaki), nikły w niebie, gdyż po upływie godziny nie mogłem sobie przypomnieć ani myśli, ani formy, to znaczy dokładnych słów (zawsze nie oddzielnie, „razem”). Tworzyło to „ciągłe pisanie”, które nie mogłoby być osiągnięte przez żadne napięcie twórcze. Poza tym nigdy nie „natężałem się” i nie „starałem się”, w rzeczywistości zawsze byłem bardzo leniwy („Obłomow”). Dobrze. Wszystko przyszło więc od Boga. Z tego powodu („wiecznie zachwycający Don Juan”) uważam siebie za „wielkiego pisarza”. Znałem swoją „kolumnę” i na tę „kolumnę” (muzyka, ucho) nikt jeszcze nie wszedł. Dla wszystkich „literatura” istniała „w jakimś celu”, a dla mnie „literatura w literaturze”, albo inni „powchodzili do literatury” – niosąc coś godniejszego, niż ja – jak coś poza sobą, jak idąc „w gości” i do „hotelu”. Natomiast moja literatura i nawet (coś migoce w mózgu) literatura w ogólności w swoim pochodzeniu i istocie jest „moim domem”, do którego nigdy nie „przychodziłem”, ale zawsze w nim mieszkałem, a nawet – chociaż o tym nie pamiętam – w nim się urodziłem.

I kocham go.

I nienawidzę.

I jestem w nim szczęśliwy.

I to z jego powodu cała czerń duszy i życia.

(12 grudnia 1913 r., przezwyciężając poobiedni sen)

 

* * *

 

1366. (15 grudnia)

Gdzie kończy się to, co „moje” – kończy się historia.

Nie można zrozumieć niczego, co nie jest „moje”.

„Moje” to – mity, założenia, domysły, strachy. „Nie trzeba”, „zamknij oczy”. Buka.

 

* * *

 

1367. (16 grudnia 1913)

Strzegłem jedynie mojej duszy.

Świata nie strzegłem.

(w kasie przed kratą)

(emerytura 49 rubli miesięcznie)

 

* * *

 

1368. (17 grudnia 1913)

Oczywiście, tajny Żyd ujawnił się w Mereżkowskim. Z jaką łatwością on mówił (zebrania religijno-filozoficzne, Bejlis): „Rosja leży jak trup w swoim własnym domu”. Tego nie powiedział jednak ani Fiłosofow, ani Anna Pawłowna. Dlaczego on to powiedział? Ponieważ Rosja nie jest mu bliska. Już od dawna, w latach 1903-1904, zawsze wyczuwało się, że Rosja jest mu obca.

W tajemnicy duszy on nie znosił Rosji: dlatego, gdy skończyły się „zebrania”, literatura (w kwietniu), wsiadł „do wagonu” i wyjechał za granicę.

„Zabierz mnie, Zino, jak najdalej od tego smrodu”. I wiezie, biednego – ten „cudzoziemski pakunek” – prawie że w wagonie bagażowym, byle za granicę. Lepiej być wśród swoich pudełeczek i karteczek, długich pończoch i wszelkiej „perfumerii”. Que ce que le Mereskovsky? Ce la chose de perfumerie…

W tym samym czasie, a znam go 13 lat, on nie powiedział ani jednego złego słowa o Żydach. Nieskalany naród? Przecież to ich wspólna metoda – nie wypowiedzieć ani jednego złego słowa o „świętym narodzie”.

I banki, i wszystko – nic złego.

I wysysają naszą krew – nic złego.

Pewnego razu powiedział mi z przekonaniem (rzadko, ale niekiedy tak mówi):

– Włodzimierz Sołowjow umierając modlił się za Żydów.

Oczywiście, o „zmianę ich cechy osiadłości”.

Mereżkowski powiedział to, jak konfidencyjną wiadomość. Zasmuciłem się. Były to szczególne słowa (w tonacji).

Oni wszyscy są tacy sami. Rosja ich w ogóle nie interesuje. W tajemnicy oni nienawidzą Rosję, a w najlepszym wypadku są obojętni. Z tego powodu Flekser (Wołyński) z taką obojętnością napadł na ludzi lat sześćdziesiątych, którzy nam są tacy drodzy, a Ajchenwald na Bielinskiego, który był naszym nauczycielem. Nie napadli przedwcześnie, a „we właściwym czasie”, kiedy ząb został uszkodzony, kiedy lew był „zbyt słaby”, żeby odpowiedzieć bijącemu. Tego typu przemyślany napad we właściwym czasie – to zjawisko czysto żydowskie. Żyd bez „przygotowanego gruntu” nie zdecyduje się na decydujący krok – ani w handlu, ani w literaturze. Także G. „opiewa słowianofilów”, kiedy opiewanie stało się w pełni bezpieczne.

A wszystko to – obojętnie. „To nie są niemądrzy Rosjanie, którzy łamią sobie karki”.

Jednak w obojętności jest słabość. Niestety, „metale łączy” jedynie silny płomień. Żydzi opanowali literaturę rosyjską, ale nie „złączyli się” z nią. Są panami, ale znienawidzonymi (w tajemnicy pogardzanymi, nawet przez „Konduruszkina”). Słyszałem rozmowy: wszędzie strach przed Żydami, ale nikt nie mówi o nich nawet jednego miłego słowa, nawet ludzie lewicy).

Rosjanie są obojętni w stosunku do Żydów (poza „miłym przyjacielem”, moim – Stołpner i Wiery – Marusia). Do nich jako do masy wszyscy są obojętni, „poza swoim domem”, poza osobistymi relacjami.

Dzięki temu Żydzi nie połączyli się z Rosjanami. Obecne pozorne zdobycze też są, oczywiście, czasowe.

To dobrze. Tę „cechę” podziału i sprzeciwu powinno się umacniać. Sprawa Bejlisa miała ogromne skutki – właśnie przez to, że Rosjanie doznali porażki. „Tryumf Żydów” wszystkim otworzył oczy. Mnóstwo ludzi – niech nawet milcząco – zaniepokoiło się o Rosję. Zobaczyli groźbę dla przyszłości Rosji. W czasie sprawy Bejlisa „cecha osiadłości” jakby została usunięta: oni całą masą napłynęli do Rosji i wszyscy zobaczyli, że Żydzi wszystkim rządzą, pieniędzmi, siłą, władzą, prasą, słowem, prawie sądem i państwem. Przeżyli zgrozę. Tę zgrozę można było wyczuć w każdym domu (kłótnie domowe o Żydów). Przed Bejlisem nie było „problemu żydowskiego”: problem został rozwiązany na ich korzyść i bezpowrotnie. „Tylko rząd powstrzymywał ten problem, ale jest opieszały i zły”. Po „sprawie Bejlisa”, kiedy zobaczono, że oni są silniejsi od samego rządu i rząd nie może sobie z nimi poradzić, nie bacząc na jawność prawdy (Andriusza był przecież przez nich zabity) – kiedy oni wywieźli z tryumfem swojego „Bejlisa” i nagrodzili go kupnem majątku w Ameryce, a pan Wileński też wyjechał za granicę: wszyscy zobaczyli, że Żydzi są silniejsi od rządu, skłóconego i niedorzecznego. Zrozumieli, że rząd jednak „czegoś bronił” i w czymś „powstrzymywał” Żydów, natomiast „społeczeństwo” – to same tchórze.

Dlatego też, gdybyśmy wygrali „sprawę Bejlisa”, to wtedy „jeszcze bardziej uciskany naród” poszedłby ogromnymi krokami do tryumfu, do zwycięstwa.

Teraz jego sprawa „zamarła”.

Ona odczuje silny opór w milczących duszach Rosjan.

Daleko i noumenalnie: Chrystus jeszcze raz zwyciężył, po tym, jak oni „jeszcze raz ukrzyżowali”…

Zdaje się, że jest to los i przyszłość: Żydzi tym bardziej będą za każdym razem przegrywać, im bardziej będą „krzyżować”…

Właśnie w ich tryumfie – klęska, katastrofa i słabość. Tak w Apokalipsie powiedziano o „zwycięstwie” tych, którzy „cierpieli”…

Będziemy „cierpieć”…

 

* * *

 

1369. (18 grudnia 1913)

„Nie przyszli do Suworina” (na jubileusz), była to jakaś konspiracja, umówili się, żeby „nie przyjść”: nie tylko wtedy krzyczeli w całej prasie” Nie przyszliśmy”, ale gdy wydałem jego listy i powiedziałem, że „on się nie obraził”, nikt nie uwierzył, ale wszyscy zaczęli przekonywać, że „było mu bardzo przykro”.

Twierdzę, że nie było mu przykro. O tym wiem, jako „swój człowiek”.

Dlaczego? Rozmyślałem o tym.

„Nie przyszli wszyscy ci, którzy byli w czymkolwiek zobowiązani Suworowowi.

Oczywiście, „nie przyszedł” Amfiteatrow, który wziął sześć tysięcy a konto, opuścił gazetę i nawet nie powiedział „zwrócę”, i nie zwrócił, nie bacząc na powodzenie „Rosji”, to znaczy, zaczął zarabiać pieniądze[6].

Równie dziwne byłoby dla Mereżkowskiego powiedzieć staruszkowi: „Dzień dobry”, gdyż Suworin za darmo drukował jego różne anonse. Wielokrotnie prosił mnie o zorganizowanie spotkania z Mereżkowskim. Wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie i znając opinię staruszka o Mereżkowskim, odmawiałem wykonania jego prośby.

Wstydliwe prawdy.

Nikt też „nie przyszedł” ze studentów i młodzieży, za których – na podstawie ich listów, nie widząc ich osobiście, „nakazując kasie” – opłacał naukę.

Miły, wspaniały starzec. Jak ja czczę Twoją pamięć! Byłeś taki szlachetny. Jakże jest zrozumiałe, że Twojej „ręki nie uścisnął” w dniu siedemdziesięciolecia niewdzięczny wiek.

A Ty dalej byłeś spokojny po tym wydarzeniu i czyniłeś dobro ludziom, których nawet nigdy nie widziałeś.

A Izgojew, jak zły pies, pisał o nim zaraz po „†”: syn niewykształconej popadii i bitego żołnierza czasów Mikołaja”.

Stołpner powiedział o Izgojewie: „On nigdy podczas rozmowy nie patrzy w oczy rozmówcy”. Też to zauważyłem, kiedy spotkałem się z nim u Wiergieżskiej. Zawsze spuszczał oczy.

Sądząc ze słów jego artykułu (w R. M.) „nie ma gorszej hańby, niż gdzieś donosić” myślę, czy on sam nie zajmuje się tymi donosami”. Ból zawarty w tym zdaniu ma w sobie coś osobistego. A wtedy zrozumiałe są ciągle opuszczone oczy.

(w czasie zajęć)

 

* * *

 

1370. (18 grudnia 1913)

Mówią, że jest tylko jedna wieczna prawda.

I jedna wieczna cnota. Też tylko jedna.

Z taką nadzieją można by żyć, ze względu na to warto byłoby realizować w sobie prawdę i cnotę. „Stać się ich wiernym Liczardą”, jak mawiał Smierdiakow.

A przecież tego nie ma.

Przeciwnie, „prawda” to – migotanie.

A cnota jest „gdzieś tam”…

Przed oczyma nie mamy prawdy i nie mamy cnoty. Ciągle. Najbardziej trwałe są fałsz i wszelkiego rodzaju wady.

Spróbujcie, postarajcie się „umacniać prawdę”. Połamiecie nogi. W piersi zabraknie tchu. Upadniecie. A mimo wszelkich wysiłków zobaczycie „prawdę od tyłu, niknącą za horyzontem”. Jedyna nadzieja, że umierając uderzysz głową w jej plecy: „Oto ona! Odchodzi! Biegnijcie za nią”.

A „umacnianie fałszu” nic nie kosztuje. Nie ma nawet co umacniać: stoi jak kolumna i nie przewraca się.

To samo z cnotą: „nie ma nic bardziej nudnego i monotonnego”.

Dlatego Platon, który powiedział, że „prawdy są ideami” i „są wieczne”, a fałsz jest fantomem – czyż nie pomylił się i to bardzo? Szczęśliwy optymizm powinien zostać sformułowany w epoce „siedmiu mędrców”. Tych „siedmiu mędrców” przekrzykiwało się swoimi „prawdami”, ale nie zauważało, że nikt nie zwraca na nich uwagi, a samych mędrców zamarynowano w spiritusie i wysłano do Muzeum „celem kształcenia młodzieży” – „Oto, jakie cudaki zdarzają się w historii”.

Więc cóż?

Fałsz. Wady. – Co pan chce przez to powiedzieć?

Nic. Jedynie smutno żyć.

Czy przypadkiem z tego powodu „nie biorę udziału w życiu?”

I „walę się gdzieś na uboczu do rynsztoka”.

Nie tylko z tego powodu. Ale po części z tego powodu. Moje głębokie przekonanie: bardzo mało jest powodów, żeby żyć.

A wtedy, czy nie przemienić wszystkiego wokół siebie oraz powiedzieć o fałszu i wadach: „Oto nasi bogowie!” – „Nowi bogowie!!”

Dusza będzie płakać.

O, ona będzie bardzo płakać, ta dusza.

Istotą świata jest to, że on zapomniał o swojej duszy.

(oderwawszy się od zajęć)

 

* * *

 

1371. (18 grudnia)

Ludzie korekt…

Nie naruszają żadnego prawa, przeciwnie, innym przypominają o prawie.

Całe życie są bardzo pracowici i ich dochody pokrywają ich potrzeby.

Nic nie są nikomu dłużni. Dlaczego więc mieliby mówić: „I odpuść nam nasze winy”?

W każdym znaczeniu. Proszę pozwolić, po co ma on iść „spowiadać się”? Przecież nie ma co powiedzieć.

„Żyłem prawidłowo i wykonywałem wszystkie swoje obowiązki. Innym przypominałem o ich obowiązkach”.

Miłość? Przecież on nikogo nie kochał poza swoją żoną. Nie wszedł w żadne „kontakty” z żadną inną kobietą, poza swoją żoną.

O czym K. Arseniew miałby rozmawiać z Bogiem? Co ma powiedzieć ten, kto 40 lat „stał na stanowisku”?

Mają oni rację przed niebem i przed ziemią, jak starożytni faryzeusze, nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a pogaństwo „zdawali na egzaminach, gdy pytano ich o mity”.

– Oto historia Tezeusza…

– Oto różnica między Parnasem i Olimpem…

Właśnie ci najlepsi ludzie naszych czasów zerwali z religią…

Przecież Czernyszewski był najlepszym uczniem seminarium w Saratowie.

Dobrolubow był ukochanym dzieckiem w pobożnej rodzinie kanonika.

Pierwsi. Najlepsi. Szlachetni. Bez zarzutu i grzechu.

Nieco tępi. Jest to jednak nieuchwytna forma tępoty, której nie mogli zauważyć oni sami, ani ich otoczenie.

Jak i nie mogli zauważyć cienia obok siebie faryzeusze, bez względu na to, jak bardzo się rozglądali.

(w wagonie)

 

* * *

 

1372. (19 grudnia)

Nie wiem, jak teraz – ale do 1904-1905 r., kiedy pisałem dużo wstępniaków do „Nowego Czasu” i znajdowałem się w centrum gazety, można tak powiedzieć, w jej obywatelskiej i ogólnorosyjskiej sprawie – czułem jego stosunek do innych gazet. Było takie wrażenie, że te inne gazety jakby nie istnieją. „Nowe Czasy” terroryzowały wszystkie inne gazety, przy tym w ogóle ich nie zauważając, nie zauważając swojej do pewnego stopnia strasznej sprawy. Istota tego terroru, w ogóle nie zauważanego przez redakcję „Nowych Czasów”, polegała na tym, że głos wszystkich innych gazet – przy tym dość czytanych – był do tego stopnia głuchy w Rosji, że nikt na nie wszystkie – poza jednymi „Nowymi Czasami” – nie zwracał uwagi, nie liczył się z nimi, nie odpowiadał im, nie lękał się wyzwisk i gróźb, ani też nie cieszył się z pochwał, jakby one wszystkie były drukowane na „powielaczu”, domowym sposobem, „pisane odręcznie”, jak „przed Gutenbergiem”, jak szkolne gazetki uczniowskie. Było w nich coś niedojrzałego i nikomu nie potrzebnego. A przecież pisywali w nich profesorowie. Ci „profesorowie”, których głos w samym „Ministerstwie Oświaty” nie zwracał niczyjej uwagi, jeśli oni nie publikowali swoich tekstów na kolumnach „Nowych Czasów” – czując swoją całkowitą bezsiłę, żeby powiedzieć cokolwiek donośnie bez związku z „Nowymi Czasami” – lata, całe lata rozwijali w sobie złość na „Nowe Czasy”, jaka nie ma dla siebie innej paraleli, jak tylko w świecie klasycznym i biblijnym, w złości Medei porzuconej przez Tezeasza lub Samsona ostrzyżonego przez Dalilę. Na wiele lat, na dziesiątki lat „Nowe Czasy” spowodowały, że żaden inny głos nie był słyszany poza swoim. Szperk, który lepiej rozumiał sprawy praktyczne, powiadał: „Póki nie będę publikował w ‘Nowych Czasach’, to uważam, że w ogóle nigdzie nie jestem publikowany” („Dlaczego?” – pytałem w myślach, dziwiąc się, i zrozumiałem to dopiero po latach). Stąd też przypomniały mi to wydarzenie niedawne słowa P. P. Piercowa: „Kiedy został wydrukowany mój pierwszy artykuł (P. P. P.) w ‘Nowych Czasach’, w czasach ‘Nowej Drogi’ – to Dymitr Siergiejewicz (Mereżkowski) powiedział do mnie (wtedy byli nierozdzielnymi przyjaciółmi): ‘To wspaniałe, Piotrze Piotrowiczu, że pan przeszedł do ‘Nowych Czasów’, ja pójdę za panem”. Stąd szaleńcze porywy Rcy – aż do łez – aby przejść do „Nowych Czasów”. Równocześnie wszyscy, i Rcy, i Mereżkowski, i jeszcze ktoś, wyzywali „Nowe Czasy” i postrzegali (nie wszyscy autentyczne, ale niektórzy tak) ich braki. „Wyzywają”, a chcieliby tylko jednego, „przejść do tej gazety”. Jeden z dawnych członków redakcji powiedział do mnie (z ½ roku temu): „O, W. W., pan nie wie, jakie osoby prosiły, aby je wydrukować, przysyłały swoje artykuły. My jednak odmawialiśmy, jeśli było to mętnie napisane”. W ten sposób „cała literatura bywała tutaj”, ale… „wielu jest wezwanych, a mało wybranych”. W tym tajemnica złości, a przy tym jedyna tajemnica. Prawie cała literatura prosiła: a przecież rozumiecie, co znaczy zniewaga „nie być wydrukowanym” – ponieść z powrotem do domu rękopis zwinięty w rulon. „Nie przyjęli. Nie jest im potrzebne”. Kiedy na prośbę M. M. Fiodorowa jeździłem 34 razy do Aleksandra Mikołajewicz Wiesiełowskiego po artykuł na jubileusz Puszkina (dodatek literacki do „Gazety Handlowo-Przemysłowej”, to on ciągle obiecał, ale nie spełniał obietnicy (właśnie z tego powodu byłem u niego 4 razy) i ciągle mówił o „Nowych Czasach”, które kiedyś go znieważyły. Czym i kiedy – nie mogłem zrozumieć. Wiesiełowski był postacią europejską i „z nim się liczono”. Nie mógł jednak przez całe lata zapomnieć, było widoczne, że jest zły. Siemionow-Tjanszanski (akademik, geograf) był drukowany – niekiedy małą czcionką (o czcionce zawsze decydował redaktor) i, oczywiście, „był zadowolony”. Jakże inaczej: wszyscy czytają, wszyscy są uważni, wszyscy rozumieją, cała Rosja słucha każdego mojego słowa, każdej mojej myśli. Za „taką gazetą” pobiegnie każdy, akademik i bohater wojenny. To „odkrycie możliwości druku”. Teraz: gdyby nie było „Nowych Czasów” – słuchano by ich wszystkich, gdyż nie byłoby nierówności i przewagi. „Nowe Czasy” osiągnęły (czort wie, jakimi drogami) kolosalną przewagę, jakby „ich” wszystkich, całą prasę – zrzucono w jakąś piwnicę niebytu, sprowadzono do poziomu „powielacza” i pisania dla siebie. „Ty, Rcy, jesteś genialnym człowiekiem. Myślisz, a my nie przeszkadzamy. Ale ciebie nikt nie widzi i nie słyszy… Być może w porównaniu z tobą jesteśmy durniami, ale naszych rozmów słucha cała Rosja, interesuje się nimi i rozmawia o nich”. Jest to prawie „szaleńcza” sytuacja, być może prawie „przestępcza” – którą potrafił osiągnąć staruszek Suworin i ona spokojnie trzyma się, bez żadnych wstrząsów, i teraz – rzeczywiście zadziwiające, czego nigdy, być może, nie było w świecie prasy. Należy przy tym mieć na uwadze niezwykły bałagan w samej redakcji, w jej pokojach redakcyjnych, i to z przekonaniem, że „wszystko tak pozostanie”. Nigdy nie widziałem, żeby działania redakcji były pełne napięcia, starania, że coś trzeba zrobić „za godzinę”, „w tym tygodniu”. Być może, w Rosji wiele spraw „rozpada się”, ale w „Nowych Czasach” nic „się nie rozpada”. Oto Bogaczow idzie z cygarem, tam ktoś nie zupełnie trzeźwy. Wszyscy wyzywają redaktora, że „nie przeszedł mój artykuł”, prawie donośnym głosem i wobec niego, a on pali papierosa i nie odpowiada. Grają w szachy. „Wydaje się, że nie dokonują się żadne wydarzenia”. Ten spokój redakcji wynikał z przekonania, że „gazecie nic się nie stanie” – to jedno, a poza tym „robimy dobrą robotę dla Rosji” – to drugie. Wiele słyszałem opinii: „Jakże wspaniale trzymają się ‘Nowe Czasy’ (w procesie Juszczynskiego)”, a tymczasem nikt „się nie trzymał”, nie było żadnego napięcia, a jedynie „Mienszykow pisał swoje artykuły” i „Rozanow pisał swoje artykuły”. W redakcji pogardzano Żydami, jak zawsze, ale w tym czasie nie pogardzano bardziej, niż w innych czasach. Wydaje mi się, że wielka sprawa „Nowych Czasów” (zaiste, wielka) bazowała na tym, że w Rosji uważano i to od dawna, że jest to jedyna gazeta typowo rosyjska, bez „odcienia fińskiego” lub „odcienia polskiego”, a zwłaszcza „odcienia żydowskiego”, swoja, rosyjska. Więc wszystko, co jest po prostu rosyjskie, trzymało się tej gazety. Gdyby wzięli do ręki inną gazetę, to straciliby coś „rosyjskiego w sobie”, a oni po prostu – tego nie chcieli. Rosja od Piotra Wielkiego jest „państwem zachodnim” i rząd często ucieka się od „Polaków do Finów”, a „najczęściej do Żydów”, często bywa „rządem obcoplemiennym”, a nie rosyjskim, więc „Nowe Czasy” prawie ciągle musiały być w opozycji do rządu i ten opozycyjny charakter nikt nie zna tak dobrze, jak pozostała prasa, co wywołuje jeszcze większą jej wściekłość. „Jak ta gazeta śmie być jednocześnie opozycyjną i głęboko rosyjską”? Przecież wszystkie inne gazety są w „opozycji” z punktu widzenia interesów Finlandii lub interesów Polski, a najczęściej z punktu widzenia „cechy osiadłości”, a w końcu „opozycja” partii z dumy, kadetów lub oktjabrystów, bądź „opozycja” Michajłowskiego i Szczedrina oraz stojącej za nimi „młodzieży”, która wcale nie jest Rosją, a jedynie uczniami i uczennicami w Rosji. „Rosjanie w ogólności”, a przy tym „dojrzali Rosjanie”, już pracujący, ojcowie, mający rodziny i domy – wszyscy trzymają się „Nowych Czasów”, wraz z upadkiem których oni poczuliby, że „upada Rosja”, „my wszyscy upadamy”, „wali się Rosja” morza, dróg kolejowych, wsi, fabryk, miast, ziemi, a pozostaje jedynie „ucząca się młodzież”, ideowo po części już zabita przez Żydów. Ta fundamentalna Rosja ze swoim wielkim i świadomym uporem nie da i nie daje upaść „Nowym Czasom”.

W tym rzecz. Dlatego nasi wrogowie rwą się, żeby wydrukować tutaj „choć kilka wierszy”, chociaż „maleńki artykulik”. Dlatego „krzykacze” z pierwszej dumy przysyłali tutaj po cichu artykuły, ale równocześnie sprawiali wrażenie, że za nic nie będą czytać „Nowych Czasów”, a w istocie z zainteresowaniem, trwogą i lękiem czytali tylko tę gazetę. Z tęsknotą i ze złością. Z ukrywanym smutkiem, że to „nie oni” piszą i „nie oni” są drukowani w „tej gazecie”.

Tajemnica poliszynela.

Jak to urządził, a przed wszystkim jak to się udało Suworinowi – nie rozumiem.

Jego rola w świecie prasy jest niezmiernie większa nie tylko niż I. S. Aksakowa, ale także niezmiernie większa niż Katkowa, którego czytał rząd i bał się (gdyż czytał go Cesarz), ale w ogóle nie czytało społeczeństwo rosyjskie. A przecież ostatecznie „prasa” jest – „sprawą społeczeństwa”, a gazeta, która „nie jest czytana przez społeczeństwo” też jest „powielaczem”, ale „dla rządu.

W „Nowych Czasach” jest wiele spraw zadziwiających. Jest nawet coś irracjonalnego. „Udają się sprawy irracjonalne”. Tak jest – od wieków. „Czort dmucha w dudkę, a ludzie tańczą”.

Dobry Suworin wierzył w Boga i ja wierzę, że „dmucha anioł”. Dobry Anioł Ziemi Rosyjskiej.

(dlaczego „nie przyszli” znani literaci)

 

* * *

 

1373. Tak, „nie przyszli”, ale na obiedzie u Suworina był Salwami. „Przecież Salwami – to nie Doroszewicz”. Dobrze. Zgadzam się. Przyjechał do Petersburga bohater wojny bułgarskiej (zapomniałem jego nazwisko) – został przyjęty przez „Nowe Czasy”. W końcu przyjechało poselstwo mongolskie: twarze dosłownie sprzed potopu, towarzysze Attyli, ci sami, których zwyciężył Dymitr Doński. „Chodźmy, W. W., obejrzeć Mongołów”. Pobiegliśmy. Jedzą brzoskwinie. W żółtych koszulach. Czort wie: cały „Rozanow” każdemu z nich wlezie do ust (zwłaszcza ogromna, zadziwiająca budowa głowy i twarzy), a on go „przełknie” jak kotlet. Siedzą w pokoju, w którym staruszek Suworin spotykał z gośćmi Nowy Rok.

Wszyscy, którzy „interesują się Rosją” i mają „potrzebę poznać Rosję”, przychodzą do „Nowych Czasów”, nawet nie interesując się, a w istocie nie wiedząc, że jest „Giełdziarz”, „Dzień” i „Rosyjskie Bogactwo”.

Oto, w czym rzecz. Dlatego Suworin był tak spokojny, że „nie przyszli do niego”.

Duchowo on miał całą Rosję jako gości, a to jest coś więcej, niż „odwiedziny” Kugela i W. Niemirowicza-Danczenko, który prosił, żeby zostać korespondentem (wojna japońska), ale nie został zaakceptowany: „Zbyt drogo i będzie kłamał” (motywy odmowy, jakie usłyszałem).

I zaczął kłamać, wraz z Grzegorzem Spiridonowiczem, dla moskiewskich gazet.

Żałuję, że Suworin nie zaprzyjaźnił się z Sytinem (I. D.), który jest genialnym samorodkiem rosyjskim. To ktoś inny, ale też geniusz, z rozmachem, jak i staruszek Suworin. We dwóch mogliby zmonopolizować prasę – ku pożytkowi i sile Rosji. Teraz „Rosyjskie Słowo”, a przede wszystkim samo wydawnictwo – jest częściowo tylko rosyjskie i powierzchowne, a w istocie jest kwitnącą knajpą. Mogłoby być inaczej. W tym wypadku powinienem coś powiedzieć Suworinowi. Ale domyśliłem się tego dopiero teraz. Wtedy socjaliściaki zostaliby zupełnie odsunięci na bok, a teraz mają przytułek u Sytina.

 

* * *

 

1374. (22 grudnia)

Wszelka przemiana jest jednak przełomem. Coś było „tak” i coś stało się „nie”.

Wszyscy ludzie tęsknili. Płakali. Modlili się.

I wszystko z „tak” przechodziło w „nie”.

Przemienili się. Przemienili się.

I widzisz – tylko drzazgi.

Człowieka i cywilizacji.

Drzazgi i śmiecie.

(rozmawiając z Cwietkowem o tym, skąd się wzięła marynarka)

 

* * *

 

1375. Wargi zbliżają się do warg i wychodzi pocałunek.

Długi.

Tak i mówią: „Jeśli nazywasz się bedłka, to właź do koszyka”.

(22 grudnia 1913 r.)

 

* * *

 

1376. (23 grudnia 1913)

…młodziutkie, chyba zaledwie dwuletnie – zupełne dzieci – podbiegały z tyłu, wskakiwały na starsze siostry, na matki, ciotki, kuzynki, być może na babcie, nic nie rozumiejąc, gdyż grała w nich krew. Patrzenie na nie było wspaniałym przeżyciem, ale niezręcznym. Starsi nie zwracali na nich uwagi, jedynie odpędzali ich pastuszkowie. W ogóle to nic się nie działo. Ale zewnętrzny wyraz „ochoty” był – taki piękny u tych czystych i jeszcze niewinnych chłopców i dziewczynek. Dzieciństwo już przeminęło, była to już młodzież. Ale nie nadeszło jeszcze męstwo: oni byli o ½ arszyna niżsi od normalnego konia i o ¾ krótsi. Po raz pierwszy widziałem ten wiek u koni („młokosów” wśród byczków często oglądałem). Póki patrzyłem 1 ½ - 2 minuty, oni bez przerwy podskakiwali i czynili wysiłki, żeby skoczyć: symbol pobudzenia był tak piękny, wspaniały, prawie zbliżał się do ludzkiego…

Z wysiłkiem odwróciłem oczy (niezręcznie).

– Na jesień wszystkie je wykastrujemy – powiedział on (mój towarzysz podróży).

– Okrutny! Okrutny! Okrutny! – w mojej duszy szalała burza. Nie, to był smutek.

O, zabronione relikwie starożytności: jakże jesteście potrzebne i to nie tylko człowiekowi, ale także zwierzęciu! Gdzie zachowana jest virgo intacta, „dziewica nietknięta” Przyrody – Genitricis. Gdzie nie dociera nóż kastrata. Gdzie nie zrywa się liścia z drzew. Każdy kwiatek rozkwita i dokwita. Owoców nie zrywa się, a one spadają na ziemię i wyrasta nowe drzewo.

I trawy, drzewa, kozły, owce, klacze, krowy poczynają błogosławione dzieci w spokoju, bez człowieka, która wsuwa między nie swoje brudne palce.

(wspomniałem Sacharnę, po lekturze gazet)

 

* * *

 

1377. (23 grudnia)

Bardzo to jest serdeczne i głębokie: dwaj pełnoprawni obywatele, Nikifor i Aleksy, otwierający publiczności drzwi w instytucie klinicznym Heleny Pawłownej, współczują profesorom „niedocenianego” narodu:

Jakbsonowi – specjaliście w ginekologii,

Blumentauowi – specjaliście w neurologii,

Jewejnowi (żonaty z Żydówką – i asystent),

Buczynskiemu – Żydowi,

Granstremowi – Niemcu,

I dyrektorowi

Dołganowowi – chociaż ochrzczonemu i jakoby Rosjaninowi, ale wywodzącemu się z Żydów.

I Konduruszkin, któremu z ledwością pozwalają gdzieś coś napisać, spoczywa na piersi nieszczęsnego, bezsilnego Hornfelda, który pozwolił mu „pisać artykuliki” w „Rosyjskim Bogactwie” i rekomendował jako „znośnego” – „Rosyjskim Wiadomościom”.

Ci trzej – Nikifor, Aleksy i Konduruszkin – płaczą na ramionach swoich przełożonych, wyją i zgrzytają zębami:

– Podły, zacofany rząd rosyjski! Ten rząd nie daje żadnych praw utalentowanemu, wspaniałomyślnemu, szlachetnemu narodowi. Pozbawił przedstawicieli tego narodu elementarnych i naturalnych praw – prawa swobodnego poruszania się, prawa zamieszkiwania, gdzie się komu podoba. My, Rosjanie, ze swoim zoologicznym nacjonalizmem, pozbawiliśmy ich wszystkiego, pozbawiamy ich światłości nauki… O, o! o!!!…

Jawnej i Jakobson wyjmują z kieszeni kamizelki po piątaku i dają pełnoprawnym Nikiforowi i Aleksemu „na herbatę”, a Hornfeld też włożył rękę do kieszeni, ale wyjął pustą rękę i „obiecał” Konduruszkinowi, że jeśli chodzi o jego artykuł, to po poprawieniu i usunięciu końca – może „pójść”.

Wszyscy troje byli bardzo szczęśliwi, Aleksy, Nikifor i Konduruszkin. Blumentau, Jakobson i Buczynski nie byli już tak rozdrażnieni, widząc, że w Rosji nie wszyscy ich nie rozumieją, na przykład „nasz znany pisarz narodowy Konduruszkin”.

Hornfeld dotknął w kieszeni srebrnego rubla, którego nigdy nie wyjmuje.

 

* * *

 

1378. (23 grudnia)

Porozmawiasz o Żydach – w ustach jakiś nieprzyjemny smak.

Poważnie – to nie jest zabobon i „jak się zdaje”.

„Dotknięcie świętych ksiąg kala ręce” (wielokrotne sformułowanie w Talmudzie).

A kto „wypowie Imię” – powinien po tym umyć ręce (w jednym z utworów Efrona-Litwina: „Dajcie wodę i ręcznik, jestem zdenerwowany i wypowiem Święte Imię”. Efron „szykuje się zostać rabinem” i zna takie szczegóły, ściślej – aksjomaty przepisów religijnych).

Przeszło to więc także do literatury. Wyraźnie czuję „brzydki smak” samych artykułów o Żydostwie, „za” lub „przeciw”, napisanych idealistycznie lub realistycznie, wszystko jedno. „Otarłeś się o Żyda – zaraziłeś się”. „Porozmawiałeś z Żydem – sam źle się czujesz”.

Tak przesiąkli obrzezaniem, tym specyficznym potem swoich obrzezanych części… Rozmawiać z nimi, rozmyślać, kłócić się z nimi – to jakby grzebać w chaldejskich sukniach, spodniach w jakichś niezwykle brudnych tasiemkach, którymi oni przewiązują swoje męskie i żeńskie biodra.

„Z bioder wódz jego” i jeszcze coś… Zatykamy nos. Taka jest nasza relacja do nich.

 

* * *

 

1379. (26 grudnia 1913)

…tak, armia rosyjska „haniebnie uciekała przed Japończykami” i „utonęła w intendenckich butach”, jak krzyczał socjalista i Ormianin Zubarow w II Dumie, czemu towarzyszyły radosne okrzyki z ław lewicy: jednak armia może dać „po mordzie” wszystkim socjalistom świata, naszym i zagranicznym, a także utopić w brudzie ich własnych wydzielin całe „żydostwo”, też nasze i zagraniczne. Tę swoją cnotę armia pokazała zaraz po wojnie japońskiej, kiedy w Moskwie jeden – JEDEN – Siemionowski Pułk Gwardii zlikwidował całą rewolucję.

Pamiętajcie o tym, socjaliści, i kryjcie się w waszych norach. Wasz los, socjaliści, to nie czyste pole, to nie panorama historii świata, a nora.

Historia nory i ludzie z nory. Niekiedy boleśnie gryziecie. Ale z nory. Nigdy nie przekroczycie perspektywy nory.

 

* * *

 

1380. (27 grudnia 1913)

Tak martwi się Konduruszkin „brakiem równości praw z sobą” biednego Hessena, którego prosi, żeby wydrukował w gazecie „choć cokolwiek” z jego „utworów”.

Oburzają się uczuciami obywatelskimi rosyjscy Mucjusz i Scewola, Fiłosofow i Mereżkowski, że rząd biednym Żydom „zatyka gardziel” cechy osiadłości…

Hessen, nie wyjmując jednej ręki z kieszeni, bierze „ichnie utwory” – i wydaje kasie swojej gazety polecenie, żeby wypłaciła Konduruszkinowi po 7 kopiejek za wiersz, a Mereżkowskiemu z Fiłosofowem po 15 kopiejek za wiersz.

I Konduruszkin niesie swoje 7 kopiejek.

Mereżkowski z Fiłosofowem wsiadają do samochodu i wiozą do domu swoje „po 15 kopiejek”.

Na drugi dzień w „Rieczy” ukazuje się „ichnie paskudztwo”. Jednak nic szczególnego z tego nie wychodzi i „przeklęta ojczyzna” dalej istnieje jak dawniej.

Nieznośna ojczyzna, której niczym nie można obudzić.

(vox clamantis in deserto)

 

* * *

 

1381. (XII. 1913)

…jednym słowem, rabbi Akiba był „Rozanowem I wieku przed Chrystusem”, taki sam nieuk, taki sam geniusz, taki sam mędrzec i poeta, a „Rozanow” jest „Akiba XX wieku, też „pastuch i nieuk”, który wszystko wie. I pozwala teraz roztrąbić tajemnicę Akiby, gdyż wydaje się, że „wszystko się kończy” i „nic nie potrzeba”.

(w holu teatru „Kommisarżewskiej)

 

* * *

 

1382. (30 grudnia 1913)

Mądrość samotności…

Mądrość pustyni (wokół siebie).

Oto monaster…

Jeśli tak – to „Hosanna”. Dlatego, że nie przeszkadza niczemu obcemu, nic nie ogranicza, a jedynie wyjawia swoje „ja”. Nie walczy z rodziną i małżeństwem, a w ogóle nie jest zasadą, a faktem.

„Jestem sam i jest mi dobrze”. Któż będzie śmiał oponować? A czyż ja taki nie jestem? Mnie też wrogi jest szum i ludzie.

(siedzimy z Tanią koło chorej mamy)

(nagła choroba, która nas przeraziła)

 

* * *

 

1383. (30 grudnia 1913).

Lermontow nie dożył jedynie kilku miesięcy do chwały Byrona i Goethego…

Nie lat, a kilku miesięcy.

Jesteśmy w problemach liryki (i eposu), które u Puszkina były szlachetne i osobiste, podczas gdy u Lermontowa były uniwersalne, schematyczne, algebraiczne, nie odnosiły się do „ja”, do „XIX wieku”, do „Rosjan” – ale do „człowieka” wszystkich czasów i narodów:

 

I długo po świecie tułała się ona

Pełna pragnień tak cudnych…

 

Otrzymalibyśmy, Rosja otrzymałaby taką wielość szlachetnych form ducha, wobec których Gogol ze swoim „Cziczikowem” musiałby się schować do mysiej nory, gdzie było jego właściwe miejsce. Przy Lermontowie on nie śmiałby tworzyć, nie potrafiłby tworzyć, a w końcu „nic by się nie udało” i nic by nie wyszło. Ludzie lat sześćdziesiątych nawet by „nie pisnęli”. Ich Dobrolubowych i Czernyszewskich po Lermontowie wytargano by za włosy i wyrzucono za płot jako oczywistą obrzydliwość i bezsens. Czy Szełgunow ośmieliłby się pisać po Lermontowie? W ten sposób wiemy, w kim tkwił „spisek” przeciwko wszystkiemu „potem” w Rosji (nihilizm).

To znaczy…

To nie był przypadek, a Fatum. Gdyż zbyt wielkie sprawy są Fatum…

A mimo to niech będzie przeklęty strzał Martynowa. Niech będzie „Fatum”: ale jego narzędziem był bandyta.

 

* * *

 

1384. – Nie ustąpię. Nie ustąpię. Nie ustąpię. Nie ustąpię.

(Matiurnikow: „Żadne Pańskie książki nie idą.

Ich sprzedaż zupełnie się zatrzymała”)

(Oczywiście, w związku ze sprawę Bejlisa)

Dlaczego się martwisz, Rozanow? Bądź piękniejszy. Literatura to – piękno: jeśli będziesz piękniejszy, to zwyciężysz.

Przywrzyj do ziemi jak zwierzę i pełzaj, łaś się. Napisz ładne zdanie. Skoncentrowane oczy, tylko na pracy. I – zwycięż.

Ty nie powinieneś nie zwyciężyć. Ty nie masz prawa nie zwyciężyć. Za tobą knajpa. Jeśli nie zwyciężysz, knajpa rozpełznie się i zatopi wszystko.

Chytrość. Chytrość. Wszystko, co tylko możliwe. „Resztki honoru” rzuć na ołtarz. Niech wszystko spłonie. Żeby tylko nie było knajpy.

Przecież, „jeśli zwyciężysz”, nie będzie tych wszystkich „och” i „ach” literatury, a stawka rzeczywiście jest ogromna i „oni” nie bez przyczyny są tak uparci. W grubych gazetach o tobie nie ma nawet wzmianki, a „bibliografia” w nich jest najważniejsza, gdyż według niej kupuje się książki. To naturalne. „Rozanowa nie ma”, „nie urodził się”. Jest to powód, żebyś był piękniejszy i mimo wszystko wydarł Zwycięstwo.

Czy wydrę?

Nie wiem.

Wyrwę. Po wielu latach, ale wyrwę.

To nie wy mnie pogrzebiecie, a ja was pogrzebię.

Czuję to. Czuję to.

„Nie czytają”, a ja i tak czuję Zwycięstwo.

Ono jest w moim mózgu. Ono jest w moich kościach. Ono jest w moim oddechu: oddycham głębiej, niż wy i wygram.

Nie zdechnę. Nie wyobrażajcie sobie tego.

Ze mną Bóg. A z wami nie ma niczego („nihilizm”).

Wykuwacie mój los, jak Strachowa („nie czytają”), ale mnie nie przydarzy się los Strachowa. Jestem od niego chytrzejszy, bardziej utalentowany. On jest kamieniem, a ja gwiazdą. On jest, być może, szlachetnym kamieniem, a ja jestem podłą gwiazdą. Wszystko jedno. Mnie spostrzegą i mnie zapamiętają.

Moje imię nigdy nie zostanie zapomniane, a z moim imieniem – moje myśli. „Rozanow powiedział”, „Rozanow chciał”, „Rozanow próbował”.

Jeśli nie będą pamiętać o moim rozumie (być może, nie warto) – mój poryw zostanie zapamiętany. Historia „mojego serca” nie zginie w literaturze rosyjskiej: właśnie serce chciałem zachować, dla serca pracowałem.

„Mnie najdroższe!” „Mnie najdroższe!” – oto, co zostanie zachowane. Nie „moje prawdziwe”, czego, być może, nie ma. Ale to, co jest „mnie najdroższe”, jak zwierz przepełznie z pokolenia na pokolenie i wszyscy będą mieć zdumione głosy, a te oczy będą oczarowywać serca ludzi.

„Oto, czego chciał Rozanow”, „zróbmy tak, jak chciał Rozanow”.

Więc pełznij, mój zwierzu, dalej. Pełznij, nie przestawaj. I szepcz ludziom drogie słowa.

Bądź chytry i cierpliwy. Idzie deszcz. Bądź cierpliwy. Płonie to, co jest „twoje” – bądź cierpliwy. Wszystko musisz znieść. I gryź, gryź knajpę i jej wstrętną woń.

Patrz, knajpa ogarnia wszystko.

Zwiędły róże. Matowieją gwiazdy. Straszny tabes rozlewa się po świecie. Tabes – czy wiesz, co to jest? O, jakże to ciężka choroba. Jakże straszna. Dusza usycha.

Jedynie cud może ją uratować.

Rozanow, bądź cudem swojej ziemi. Módl się do Boga, módl się do Boga, gdyż sam nic nie możesz, ale jeśli z tobą jest Bóg – stanie się cud.

Bóg z tobą, Rozanow. Nie trwóż się. Kto dał życie światu, może wyleczyć nawet nieuleczalną chorobę.

Choroba zostanie wyleczona.

(jednak już w tym roku trzeba będzie odłożyć druk

„Opadłych liści”: 8000 rubli długu w drukarni.

Więcej nie może już być. Rodzina może zginąć)

(do tego odnosi się moja: „cierpliwość”)

 

* * *

 

1385. Dlaczego faraonowie nie byli grzebani przy zakładaniu piramid?

 

Gdy grzebiemy zmarłego, to kładziemy go na dno mogiły. Jest to tak naturalne: przyjść i położyć, przynieść na plecach – i położyć. W każdym wypadku – położyć… Piramida jest grobem, grobem faraona: w takim wypadku byłoby naturalne, gdyby ciało faraona zostało położone przy rozpoczęciu budowy piramidy, a piramida byłaby budowana nad nim jako jego „mauzoleum”, no – pośmiertna świątynia. Ale i w mauzoleum ciało kładzie się – na dno, na podłogę, niezbyt wysoko nad podłogą, jeśli znajduje się ono w osobnej „trumnie”. W świątyni św. Piotra w Rzymie jest grób Apostoła Piotra: podłoga świątyni jest równa: następnie zrobiono w niej duże wgłębienie, gdzie schodzi papież i odprawia nabożeństwo, odmawia modlitwę przed jego prochami. Ale w tym wypadku papież schodzi na dół.

Jedynie u Egipcjan trzeba było wspinać się z dna piramidy w górę, prawie do jej połowy… Połowa piramidy: to strasznie wysoko! Przecież piramida to – prawie góra! Jest to ogromne wzgórze kamienne i trzeba było dojść prawie do jego połowy, aby znaleźć maleńką komnatkę, w której znajduje się, żyje, istnieje, wydawałoby się „zmarły faraon”.

W zwykłym stroju, co prawda – paradnym stroju Egipcjanina – w „całej jego formie”, znajduję rozwiązanie zagadki piramidy.

Ciało faraona jest położone na „takim poziomie w stosunku do szczytu i podstawy”, na jakim od szczytu głowy i podeszwy nóg znajdują się niezwykłe, wyjątkowe ozdoby Egipcjanina – także w mistycznym sensie „przenośnym”.

Dlaczego wszyscy Egipcjanie tak właśnie myśleli – nie możemy się domyśleć. Mogę jedynie stwierdzić fakt, o którym słyszałem i słuchając „zadrżałem ze strachu”, że w wypadku śmierci przez powieszenie zaobserwowano – że ta część staje się u nich, „jak wyobrażano zmarłego Egipcjanina”. Słyszałem to od W. T. B-ina, który powiedział mi to w sekrecie, oczywiście, też się o tym od kogoś dowiedział, być może od lekarza. W każdym bądź razie można to sprawdzić. Ten, który mi to opowiadał, wyjaśnił, że na skutek uduszenia krew nie dopływa więcej do mózgu, przez co ciało napełnia się krwią i wspomniane zjawisko zostaje prawdopodobnie przez to powołane do życia.

Jednak u podstaw przekonań Egipcjan nie leżało to zjawisko, a ich poświadczona wiara, że „każdy umierający staje się Ozyrysem”. W „Księdze umarłych” właśnie tak napisano: „Umarły Ozyrys (imię)”. Być może, ta opinia bazuje na ich obserwacjach nad umierającymi. Tego nie wiemy. Jednak ich opinia, że „umarły jest Ozyrysem”, w pełni prawidłowo przedstawiają egipskie malowidła, na których wszystko jest – „prochem”, ale „oczyściło się” – powstało.

Jeśli tak, to każda piramida (jako wielka pościel) jest właściwie świątynią Ozyrysa: jest przy tym zupełnie naturalne, że faraon był kładziony w piramidzie na tej samej wysokości i w ogóle „w tej proporcji od głowy do podeszwy”, gdzie „u żywego znajduje się część Ozyrysowa”.

W tym wypadku piramida staje się zupełnie zrozumiała: jest to świątynia Wiecznego, jakim stał się „człowiek z gliny” po swojej pozornej śmierci.

Jeśli było to tak ważne, to jakże radosna powinna być to myśl, którą postarano się zamknąć w „wielkich świątyniach”: śmierć nie jest śmiercią, a początkiem Życia Wiecznego.

Przede wszystkim wisi tutaj trójkąt – co jest dziwne – zamiast oczekiwanego lub potrzebnego fartucha, będącego w przybliżeniu kwadratem, więc trzeba dokonać pewnego wysiłku, żeby wyobrazić sobie r, który stanowi bok piramidy. „Cztery fartuszki egipskie” – i piramida gotowa. Przecież nikt nie odgadł także tego, dlaczego na mogiłę wybrano właśnie piramidę. Gdybyśmy mogli zrozumieć, dlaczego i na podstawie jakich „wyobrażeń i tendencji” Egipcjanka nosiła trójkątne fartuchy, zbliżylibyśmy się do zrozumienia, dlaczego budowano właśnie „piramidy”. Jej istota wcale nie tkwi w tym, żeby być zakończoną ostrym szczytem. Jej istota w tym, żeby boki były – trójkątami.

Po co ta drabinka: czym ona jest? Jakieś „wspinanie się”, gdyż po drabinkach ludzie „wspinają się” w górę. Lub – zstępowanie. W każdym bądź razie nie jest to ruch po linii horyzontalnej, a po wertykalnej. Czy będzie to „wstępowanie na niebo”, czy też „zstępowanie do piekła” – nie uniknie się obrazu drabiny.

Oto dziwne, niewyjaśnione rysunki „zmarłych Egipcjan”, którzy w tak zdumiewający sposób nie byli nigdy oddani w „historii Egipcjan”, chociaż na pierwszy rzut oka wiadomo, że wyrażono w nich coś, co nam nigdy nie przychodziło do głowy i co stanowi jakąś specjalną myśl, wyrażoną 1 i 3000 lat przed Chrystusem przez młody Egipt. Jak można było nie zauważyć „takiej specjalności”?

Oto wszystkie warianty tego, jakie przerysowałem z atlasów ekspedycji naukowych. Zresztą przerysowałem wszystkie.

Wszędzie – on „umarł” i jest opłakiwany: jedynie nie umarła, a powstała do życia ta część, która u żywego człowieka często drzemie, przeważnie drzemie, a którą żywy zakrywa tajemniczym r. Nie przykrywał jej od tyłu, gdyż z tyłu była zakryta przez ciało. A z boków: właśnie dlatego, że „drzemiąca” część nie jest widoczna.



[1] Wracałem z zebrania religijno-filozoficznego, na którym głosowano sprawę Bejlisa.

[2] Kółko „Mira Iskusstwa”.

[3] Teraz, w 1913 r.

[4] Lawan w stosunku do Jakuba za jego współżycie z Bilhą i Zilpą – kiedy Jakub mieszkał w namiocie obok teścia.

[5] Kultura, stan spokoju w społeczeństwie.

[6] Przypadkowa opowieść o tym wydarzeniu kasjerki „Nowogo Wriemieni”. Sam Suworin nigdy o tym nie mówił.

tłumaczenie Henryk Paprocki

Cała książka w pdf
Wasyl Rozanow