Przeczytaj część 3
14. VII. Wtorek. Po raz drugi jestem w cerkwi, dziś odnalazłem dwa nowe napisy: jeden pod świętym ołtarzem a drugi pod artystycznie wykonanymi obrazami Panselinosa, malarza z klasztoru św. Dionizego na Atosie (XIII-XIV wiek)[1]. Jego obrazy, o charakterystycznych twarzach bizantyjskich, świadczą o wielkim talencie i kulturze artystycznej oraz są bardzo cenione. Podłoga mozaikowa urywa się gdzie niegdzie, ustępując miejsca zwykłym płytom kamiennym. Czy nie są to kamienie nagrobne? Na wielu z nich istnieją nawet ślady napisów, ale już niemożliwe jest cokolwiek przeczytać. Możliwe, że jest tam także grób św. Joanna Prochore, założyciela (albo restauratora), tego klasztoru (XI wiek) oraz innych, których nazwiska się przechowały, a może także naszego genialnego poety, Szoty Rustawelego? Przecież według tradycji spędził on tu resztę swego życia, a na ścianie na prawo od wejścia znajdował się nawet jego portret.
Na to wspomnienie spoglądam znów z westchnieniem na białe ściany. Archimandryta mówi, że gdy otrzymał swoje stanowisko, to chciał zniszczyć napisy gruzińskie. Patriarchat jednak na to nie zezwolił, oświadczając, że te pamiątki po Gruzinach powinny pozostać.
Zapytuje mnie, w jaki sposób Gruzini stracili w Palestynie swoje czołowe stanowisko. Z wielu przyczyn, które od razu na nich spadły – odpowiadam. Upadek Gruzinów w Ziemi Świętej zaczyna się od samych początków władzy tureckiej w tym kraju. Już w 1553 roku Gruzini zostali zmuszeni do oddania franciszkanom swego klasztoru pod wezwaniem św. Jana Teologa – to znaczy, że turecki pasza w Jerozolimie sprzedał im klasztor gruziński. Nienawiść Turków do Gruzinów miała, oczywiście, tło polityczne. Gruzja walczyła z Turkami o swoją niepodległość, a po drugie nienawiść Turków do mameluków nie była niczym innym, jak również nienawiścią do Gruzinów, ponieważ mamelucy pochodzili z Kaukazu i (pomimo tego, że byli muzułmanami) popierali Gruzinów oraz pomagali im.
Do tego dochodziły jeszcze inne czynniki: Gruzja już od XIV wieku była państwem podzielonym na kilka małych państewek i osłabionym przez walki z wrogami, którzy otaczali ją ze wszystkich stron. Nie mogła więc utrzymywać na należytym poziomie wszystkich swoich klasztorów poza granicami państwa, a tych klasztorów było sporo. Klasztory popadały w długi, nie mogły wykupić weksli – więc traciły swoje majątki. O ciężkiej sytuacji swych klasztorów, o wielkich podatkach płaconych przez klasztory i o prześladowaniach ze strony rządu tureckiego wiedziano w Gruzji i zbierano na ten cel pieniądze. Jednak po drodze rabusie przeważnie zabijali i okradali ludzi wiozących te pieniądze. Tragedia ta została opisana przez patriarchę jerozolimskiego Dozyteusza[2], który przy tej okazji podał spis klasztorów gruzińskich. Niestety, ta podstawowa praca nie jest ciągle wystarczająco znana. Oprócz kilku małych fragmentów, przetłumaczonych na język francuski przez akademika Brosseta[3], a później z francuskiego na rosyjski, nic z tej pracy nie zostało wykorzystane. Nasza emigracja miała za zadanie przetłumaczyć tę pracę na język gruziński. Wydaje mi się, że nawet w całej Gruzji nie można znaleźć tej pracy, tak podstawowej dla szerzenia naszej wiedzy o starożytności[4].
Od czasów przeszłych przechodzę do teraźniejszości. Patriarchat grecki po wojnie światowej miał (jak mówią) pięćset tysięcy funtów szterlingów długów. Rosjanie też mieli długi – może nie wiele mniejsze od greckich. Patriarchat i Rosjanie w nadziei na pomyślny dla Rosji koniec wojny zaciągali – nie wiele myśląc – długi, przeważnie u Żydów. Gdyby nie rząd angielski, który wziął pod kontrolę dochody zarówno patriarchatu, jak i Misji Rosyjskiej, oraz spłaca ich długi, to Grecy i Rosjanie stanęliby wobec groźby licytacji. Teraz nie mają już prawie żadnych długów. Jaka szkoda, że w tamtych czasach – w czasach tragedii gruzińskiej – w Palestynie nie było rządu angielskiego!
Tenże rząd angielski uczynił także wiele dla samej Ziemi Świętej. Nie ma w tym posmaku histerii lub dewocji, ale wyczuwa się dużo miłości, szacunku i oddania dla tej ziemi, która dla nas wszystkich jest jakby drugą ojczyzną. Anglicy wybudowali dobre autostrady, w Jerozolimie założyli wodociągi, zwalczają żebractwo i grabieże w kraju.
Po obiedzie udaję się do piwnic klasztoru.
Klasztory greckie nie mają piwnic w naszym rozumieniu – za piwnice służy im parter. Sami zakonnicy mieszkają na pierwszym piętrze. Pomieszczenia na parterze nie mają żadnych okien na zewnątrz, czasem nawet nie mają podziału na izby. Mury parterów otaczają klasztor ze wszystkich stron, tak że można wejść do klasztoru tylko przez jedną bramę, którą zamyka się przed godzina siódmą wieczorem i otwiera w godzinach porannych. Zdawało mi się, że w tych piwnicach może odnajdę coś ciekawego. Archimandryta i kilku zakonników, którzy przybyli z Jerozolimy, udało się tam ze mną. Przełożony klasztory jest tu najwidoczniej pierwszy raz. Można z przekonaniem powiedzieć, że chyba od stu lat (a może i więcej) nikt tu nie sprzątał. Na podstawie warstw brudu i rupieci można nawet zrekonstruować historię klasztoru. Są tu żołnierskie pozostałości w postaci starych hełmów, a nawet zniszczonej broni, a pod tym odłamki puszek po konserwach, stare zeszyty z czasów znajdującej się tu niegdyś szkoły, a oprócz tego moc kurzu, kamieni, drutu. Gdzieś zaczepiłem moją sutanną tak, że duży kawał urwał się od niej. Tam musi jednak być jeszcze coś innego – może groby, a może prawdziwe piwnice pod tym parterem. Rozkład pokoi przypomina cele, widocznie w dawnych czasach zakonnicy mieszkali tutaj, pomimo strasznej wilgoci i ciemności.
15. VII. Środa. W godzinach porannych przyszedł do nas pewien zakonnik, z wyglądu Mołdawianin. Podczas herbaty opowiadał on o rozmaitych miejscowościach Ziemi Świętej, które są bardzo starożytne i czekają na wybudowanie w nich swoich klasztorów i większych kaplic. Swego archimandrytę nazywa „chodzącym antykiem” i mówi, że wie on wszystko. Opowiada, że we wsi Malcha znajdowała się stacja po drodze przeniesienia Arki Przymierza Pańskiego z ziemi Filistyńskiej do Jerozolimy, za czasów Dawida Króla. To przypuszczenie nie jest wykluczone, może też i dlatego została tam wybudowana kaplica, o której wczoraj wspominał Chadży Hassan. Zakonnik nie jest wykształconym człowiekiem, mówi po rosyjsku i jest bardzo pewny swoich wiadomości. Mam wrażenie, że można się od niego dowiedzieć wielu rzeczy.
Przyszedł też mój rodak. Wkrótce opuszczamy gościnny klasztor; mój rodak będzie mi towarzyszył do Jerozolimy. Nasza droga prowadzi przez Katamonię[5], nową dzielnicę Jerozolimy. Przeważnie mieszkają tutaj prawosławni Arabowie, poza tym znajduje się tutaj duży klasztor grecki z letnią rezydencją patriarchy jerozolimskiego. Klasztor ten jest położony pośrodku pięknego ogrodu cyprysowego. Według tradycji, zarówno gruzińskiej jak i greckiej, klasztor ten również należał do Gruzinów[6]. Cagareli w swoim czasie nie natrafił tu na żadne ślady gruzińskie (może on tu nawet nie był). Przełożony tego klasztoru, zakonnik Wiktor, przyjmuje nas bardzo życzliwie i pokazuje nam kamienie z gruzińskimi napisami. Te kamienie przechowuje pod stołem ofiarnym. Są to trzy kamienie, jeden duży i dwa mniejsze, napisy są doskonale czytelne. Pan Cchondia (tak nazywa się mój rodak) fotografuje te napisy. W dawnych czasach był tutaj cmentarz – musi więc być tutaj większa ilość takich kamieni – ale w celu ich odnalezienia potrzeba byłoby większych i specjalistycznych badań archeologicznych.
Klasztor jest poświęcony św. Symeonowi, który wziął naszego Pana na ręce i powiedział: „Teraz, Panie, pozwalasz odejść Twemu słudze”[7]. Według tradycji tutaj miał znajdować się jego dom, a w samej kaplicy klasztornej jest pokazywany jego grobowiec.
Dzisiaj o godzinie dziesiątej archimandryta Świętego Grobu Pańskiego obiecał pokazać mi skarbiec, więc trzeba się spieszyć.
Niestety, nasze zegarki spóźniały się. Archimandryta czekał na nas przeszło całą godzinę. Mieliśmy tylko godzinę czasu, ponieważ w południe zakonnicy mają obiad, a potem odpoczywają. Cagareli w swoim opisie przytacza dziewięć przedmiotów (szaty, ikony) z napisami gruzińskimi, które mają się tutaj znajdować. Widziałem jednak tylko cztery, z których jeden nie jest wymieniony przez Cagareliego[8]. Za zezwoleniem ojca archimandryty robimy zdjęcia tych przedmiotów. Koniecznie chcę zobaczyć duży krzyż, wykupiony przez naszą królową Tamarę od Saladyna[9], jak również rozmaite inne przedmioty, które jeśli nawet nie mają żadnych napisów gruzińskich, to jednak mogą pochodzić z Gruzji, względnie zostały kupione za gruzińskie pieniądze. Nie ma jednak czasu, a ja mam wrażenie, że już nie uda mi się tu przyjść jeszcze raz.
W drodze powrotnej wpadłem do klasztoru św. Abrahama (zbudowany jest na tym miejscu, gdzie Abraham chciał ofiarować swego syna, to znaczy niedaleko od Bazyliki Grobu Pańskiego). Tam, według Cagareliego, też znajduje się napis gruziński. Niestety, obecnie napis ten już nie istnieje. Jakie szczęście, że Cagareli przytoczył go w swoim opisie[10].
Dowiedziałem się, że przełożony klasztoru św. Saby Uświęconego znajduje się w Jerozolimie i powziąłem zamiar pójścia do niego już dzisiaj po południu. Może on zabierze mnie ze sobą, gdy będzie wracał do swego klasztoru.
Po południu byłem u niego i dowiedziałem się, że wraca do swego klasztoru dopiero za dziesięć dni. Mówi on także po rosyjsku. Od niego udałem się do jednego z wpływowych Arabów prawosławnych. Wiadomo, że patriarchat grecki posiada parafie składające się z samych tylko Arabów, wyższe zaś duchowieństwo stanowią tylko Grecy. Z tego powodu od najdawniejszych czasów istnieje konflikt między Arabami i Grekami. Arabowie w swoim własnym Kościele nie mają żadnych praw, ale pragną je, oczywiście, posiadać. Hegemonia Greków datuje się od czasów władzy otomańskiej. Wtedy Grecy mogli bardzo łatwo osiągnąć pierwszeństwo w patriarchacie jerozolimskim. Patriarchą ekumenicznym w Konstantynopolu (pierwsza osoba prawosławna przy Porcie) był zawsze Grek, który w imperium popierał wyłącznie swoich rodaków, a po drugie Grecy byli wtedy obywatelami tego kraju, to znaczy imperium otomańskiego, i było im łatwiej – z powodu lepszej organizacji kościelnej i lepszych tradycji – otrzymać pierwszeństwo w Jerozolimie. Teraz jednak czasy zmieniły się na niekorzyść Greków. Dzisiaj są oni w Palestynie obcokrajowcami, a rząd brytyjski musi w pierwszym rzędzie popierać prośby i interesy swoich własnych obywateli. Obecny patriarcha nie jest uznawany przez rząd, ponieważ nie uznają go Arabowie. Rząd odmawia też prawa wjazdu i pobytu tutaj greckim zakonnikom, to też ich liczba uszczupla się z każdym dniem.
Z drugiej strony nasuwają się ważne pytania, czy Arabowie potrafią zachować świątynie w swoich rękach wobec nacisku innych wyznań, jak to udało się Grekom. Arabowie chyba jeszcze do tego nie dojrzeli – nie mają ani jednego zakonnika (poza jednym hierodiakonem[11]), nie mówiąc już o archimandrytach lub biskupach. Nie chcąc stwarzać sobie niepotrzebnej konkurencji, Grecy nie przyjmowali Arabów do swych szkół duchownych, albo też nie pozwalali im uczęszczać do wyższych klas. Rosja zaś w swoim czasie bardzo popierała Arabów przeciwko Grekom, ale praca ta nie miała systematycznego charakteru.
Rozmowa ze wspomnianym Arabem dała mi bardzo dużo. Nie lubi on Greków i powiada, że jedynie wyzyskują Arabów, a nie dają im w zamian nic. Opowiada mi historię z 1907 roku, o tym, jak Arabowie pobili w świątyni Grobu Pańskiego franciszkanów za to, że sprzątnęli w tej świątyni kilka metrów terenu więcej. Oczywiście, rozumie on doniosłość tego czynu franciszkanów. – „Przecież w tej świątyni – opowiada – gdzie niemal każde wyznanie chrześcijańskie posiada małą cząstkę miejsca, nie panuje jakiś pisany statut co do przynależności tych miejsc, sporządzony u notariusza, lecz jedynie tradycja. Jeżeli franciszkanie sprzątali nie na swym właściwym miejscu, ale na obcym, to wkrótce stałoby się ono ich własnością. Już ten fakt, że wczoraj oni tam sprzątali wystarczyłby do tego, aby jutro wystawić tam swój ołtarz.
Nas Grecy nazywają Grekami mówiącymi po arabsku, ale gdy w 1921 roku podczas przeprowadzania statystki narodowościowej chcieliśmy wpisać się do ksiąg urzędowych jako Grecy, to patriarchat nam na to nie zezwolił. Grecy za nasze pieniądze utrzymują szkoły tylko dla swych Greków. Jedynie proste, zwykłe duchowieństwo składa się z Arabów, natomiast wyższe wyłącznie z Greków”.
Od kwestii prawosławnej przeszliśmy do innych wyznań. On jest wychowankiem protestantów, z tego też powodu nie wykazuje zbyt wiele sympatii względem katolicyzmu. Utrzymuje, że Kościół katolicki nie ma żadnego prawa nazywać sam siebie katolickim, ponieważ połowa chrześcijan wcale do niego nie należy, tylko wtedy on będzie miał to prawo, gdy wszyscy zostaną katolikami. – Pragnę mu udowodnić, że już sama idea jednego wielkiego Kościoła daje Kościołowi katolickiemu prawo do tej nazwy. My musimy dążyć do tego wielkiego pojednania. Ciekawe jest także, że termin „ortodoksja” jest przetłumaczony na język arabski, jako „Kościół, wyznający „prawdziwe dogmaty” (nie od δόξα – „chwała”, a od δόγμα – „dogmat”). Nasz Kościół – powiada on dalej – posiada prawdziwe dogmaty i już sama jego nazwa w tłumaczeniu arabskim na to wskazuje. Dlaczego więc Kościół rzymski w swoim czasie nie protestował, jeśli nasz Kościół niewłaściwie używa tej nazwy?
Najstarszy z Kościołów – Matka wszystkich Kościołów – grecki patriarchat prawosławny stoi przed wieloma trudnymi zagadnieniami. Najważniejszymi z nich są konflikty z Arabami i stosunek do Żydów. O tym ostatnim pragnąłbym napisać w tym czasopiśmie innym razem, gdy będę miał styczność z Żydami.
16. VII. Czwartek. Nareszcie mam czas i mogę w godzinach przedpołudniowych pracować w bibliotece nad gruzińskimi rękopisami, a jest ich 162. Pierwszy katalog tych rękopisów sporządził Cagareli, a poza tym Blake w 1924 roku. Ten właśnie ostatni katalog znajduje się w bibliotece. Znaczną część nieznanych rękopisów wydał Marr[12]. Niestety, nie mam pod ręką ani wydań Marra, ani też pracy Cagareliego. Biblioteka patriarchatu składa się z rękopisów zebranych z rozmaitych klasztorów gruzińskich. Dzięki temu one się w ogóle zachowały. Wśród nich są rzeczy o ogromnym znaczeniu dla ogólnej historii literatury chrześcijańskiej. W zbiorach gruzińskich zachowało się, między innymi, opowiadanie o zburzeniu Jerozolimy i jej świątyń przez Persów w 614 roku, napisane przez zakonnika klasztoru św. Saby Uświęconego, Antiocha Stratega[13]. Ten ważny dla historii Ziemi Świętej dokument zachował się tylko w tłumaczeniu gruzińskim. Tekst gruziński, wydany przez profesora Marra, został przetłumaczony na języki rosyjski, niemiecki i grecki. Na język grecki tłumaczył go archimandryta Kallistos, który mi opowiadał, że niektórzy zakonnicy płakali, czytając o okrucieństwach ówczesnych czasów[14]. Dalej, zachowały się w tych zbiorach liczne autentyczne prace biskupa rzymskiego Hipolita, zaginiona IV Księga Ezdrasza, bardzo ważne, lecz niestety, jeszcze nieopracowane dokumenty, jak rękopis proroków starotestamentowych oraz żywot św. Grzegorza Chandzteli, gruzińskiego świętego z VIII wieku, zawierający bezcenne wiadomości historyczne o Gruzji z tamtej epoki. Gruzja drugiego takiego rękopisu nie posiada.
Dla historii gruzińskich klasztorów w Palestynie bardzo cenne są wzmianki o ktitorach, czyli fundatorach kościołów, o zakonnikach oraz o ofiarach, znajdujące się na marginesach rozmaitych rękopisów[15].
Po południu poszedłem w towarzystwie mego rodaka do żeńskiego klasztoru Saidanaja. Ma się tam znajdować, według biskupa Porfiriusza Uspienskiego[17], pewien obraz Zbawiciela z gruzińskim napisem z 1755 roku. Znalazłem ten obraz, ale napis pochodzący z 1755 roku jest w języku greckim i już nieczytelny[18]. Gdy ze świecą w ręku chciałem go odczytać, obstąpiły mnie ze wszystkich stron ciekawe zakonnice i patrzyły mi na usta. Zdążyłem odczytać tylko jedno słowo „Anna”, ale to już wystarczyło do rozentuzjazmowania tych kobiet. „Przecież zawsze mówiłam – wykrzyknęła jedna, starsza od innych – że tutaj był dom świętej Anny – oto macie dowód!” Zanim zorientowałem się w sytuacji, cała gromada tych zakonnic leżała już przed tym obrazem. Tak w Ziemi Świętej tworzą się legendy!
Jednej z zakonnic nie podobał się mój wygląd zewnętrzny. Nie wyglądam bowiem bez długiej brody i włosów jak prawdziwy zakonnik prawosławny. To też wzięła mnie ona za katolika, albo unitę, czy też może Ormianina. Wciąż szykanowała mnie i buntowała przeciwko mnie te kobiety. Chwała Bogu, że one są mądrzejsze od niej. Przy wyjściu spotkałem starego wędrownego „antyka”, jak go tutaj nazywają. Ta zakonnica zapytała go, czy ja jestem prawosławnym, i po dłuższej dyskusji z nim podeszła do mnie, mówiąc: „Trzeba było przed przybyciem do nas zapuścić włosy i brodę”.
Jestem przekonany, że wszędzie będę miał tu duże trudności.
W klasztorze św. Teodorów już nie znalazłem dwóch gruzińskich napisów, przytoczonych przez Cagareliego[19].
Klasztor św. Katarzyny sprawia wrażenie typowej cerkwi rosyjskiej.
Zdążyłem też zwiedzić klasztor św. Mikołaja, niestety, tam też nie ma już nic starożytnego. Ze wszystkich świątyń jerozolimskich zostały zabrane rzeczy wartościowe i teraz to wszystko jest przechowywane w patriarchacie.
Jedna ściana klasztoru św. Mikołaja wychodzi na ogród patriarszy i zachowała napis gruziński. Napis ten, chwała Bogu, jeszcze istnieje[20]. Ten zakątek ogrodu służy jednak do wyrzucania śmieci i grunt jest już w tym miejscu podniesiony o kilka metrów. Widać więc tylko połowę tego napisu.
17. VII. Piątek. Poszukuję wydań Marra i Cagareliego, ale – niestety – bez skutku, a bez nich moja praca nie będzie owocną.
Biblioteka Misji Duchownej jest bardzo bogata i zajmuje kilka gmachów. W jednym z nich przechowują tylko wydania w języku rosyjskim, a w drugim w językach obcych. Do tego działu rosyjskiego nie mogę jednak w żaden sposób się dostać. Mówią, że książki są tam dobrze skatalogowane, ale ja nie mogę zobaczyć nawet tego katalogu. Muszą tam jednak być te prace, ponieważ ukazały się ona w wydaniu Towarzystwa Palestyńskiego. Druga biblioteka, zawierająca dzieła obce, znajduje się w wielkim nieporządku: wszędzie kurz na półkach, książki nie są skatalogowane, są pogryzione przez robaki. Z bólem w sercu przystępuję do oglądania tych wartościowych zbiorów. Cała szafa pełna jest rękopisów w języku arabskim. Są tu niemal wszystkie tomy „Acta Sanctorum”[21], rozmaite bardzo ważne naukowe czasopisma teologiczne, zbierane aż do wybuchu wielkiej wojny. Jednak poza tą epoką w bibliotece nic nie ma. Chyba w tamtym czasie wygasło tu zamiłowanie do nauki, a raczej wyczerpały się fundusze.
Jaka szkoda, że nie mamy tej bibliotek w Warszawie! Gdy wieczorem mówię niektórym zakonnikom, że powinni bardziej dbać o bibliotekę i mieć specjalnego bibliotekarza, to odpowiadają mi, że brak im śpiewaków w chórze, biblioteka zaś nie przynosi żadnego zysku.
Przełożony wydał polecenie zrobienia dezynfekcji w bibliotece, bowiem bez tego środka można tam zachorować na gruźlicę. Z powodu dezynfekcji biblioteka będzie zamknięta przez kilka dni. Szkoda!
18. VII. Sobota. Dzisiaj idąc do biblioteki spotkałem pewnego Żyda, który niemal codziennie przychodzi do naszej Misji z warsztatem na plecach. Widziałem go już parę razy i nie zwracałem na niego uwagi, ale dziś zatrzymałem się. On też przystanął i zadał mi pytanie po gruzińsku. Wiedział już o mnie i chciał mnie odwiedzić. Jest to Żyd gruziński. Dobrze mówi po gruzińsku i w jego słowach wyczuwa się tęsknotę za Gruzją. Jest ich w Jerozolimie do dwustu ludzi, którzy wciąż jeszcze mówią po gruzińsku. Obiecał mi, że postara się w jakiś sposób zaznajomić mnie ze swoimi ziomkami.
Po obiedzie poszedłem z wizytą do wyższych urzędników byłego Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Palestyńskiego. Towarzystwo to jest nadal bardzo bogate, ponieważ posiada w Palestynie dużo gruntów i domów, które wynajmuje rząd angielski. Teraz utrzymuje ono kilku starych pielgrzymów, którzy pozostali tutaj z czasów wojny, i musi corocznie dawać kilka tysięcy funtów angielskich Misji Duchowej na utrzymanie rosyjskich klasztorów oraz ubogich kobiet (których jest tutaj kilkaset), stanowiących pozostałość ostatniej rosyjskiej pielgrzymki. Były one w czasie wojny internowane przez Turków, obecnie zaś komunistyczny rząd sowiecki nie chce ich już przyjąć, zresztą one same też nie wykazują wielkiej chęci powrotu do domu. Nikt ich tam już nie oczekuje, a na pewno powodziłoby im się tam gorzej, niż w Palestynie, gdzie mają dach nad głową w dawnych hotelach dla pielgrzymów i co miesiąc otrzymują małą zapomogę. Dodatkowo niektóre z nich jeszcze pracują i pomagają swym starszym koleżankom. Są one bardzo pobożne i trzymają się tylko dzięki religii. Codziennie bardzo punktualnie przychodzą one wszystkie na nabożeństwo.
Misja Duchowna i Towarzystwo Palestyńskie to dwie instytucje całkowicie odrębne i niezależne jedna od drugiej. Nawet teraz, chociaż przykro jest to stwierdzić, żyją one w jawnej niezgodzie między sobą. Misja Duchowna zajmowała się kupowaniem uświęconych przez tradycję ziem i majątków, zakładaniem klasztorów i kaplic oraz życiem religijnym pielgrzymów. Towarzystwo Palestyńskie natomiast interesowało się sprawami naukowymi: badaniem Ziemi Świętej, wydawaniem prac naukowych oraz wykopaliskami archeologicznymi. Miało ono bardzo ciekawą i dosyć owocną przeszłość, wydało – na przykład – wiele cennych prac o Ziemi Świętej. Wiedziałem także, że można tam nabywać stare wydania. Jeden z naszych biskupów, będąc kilka lat temu w Jerozolimie, przywiózł stamtąd nabyte od Towarzystwa Palestyńskiego bardzo cenne dzieła.
Niestety, ja nie miałem szczęścia. Przyjęto mnie dosyć uprzejmie, ale z pewną rezerwą, i powiedziano, że owszem, mają oni małą bibliotekę, ale książki znajdują się w jednym pokoju w wielkim stosie, że na nawet nie można tam wejść. Moja propozycja, że za darmo zrobię tam porządek, pozostała bez odpowiedzi.
Jaka to szkoda, że wszystko ginie bezużytecznie. A my w Polsce nawet nie mamy kompletów wydań tego Towarzystwa.
Tło antagonizmu między tymi dwoma instytucjami stanowią, oczywiście, kwestie finansowe. Misja zarzuca Towarzystwu Palestyńskiemu, że posiada ono dużo pieniędzy i nie ma żadnych wydatków, ona sama zaś odwrotnie – nie ma żadnych środków, a tyle staruszek i świątyń na utrzymaniu. Sprawa trafiła nawet do sądu i Towarzystwo Palestyńskie musi corocznie wypłacać Misji kilka tysięcy funtów angielskich.
Miałem zamiar odwiedzić pewnego wpływowego kapłana angielskiego, a po drodze wstąpiłem do klasztoru żeńskiego pod wezwaniem św. Bazylego. Cagareli mówi o jednym napisie, pochodzącym z tego klasztoru. Napis ten, niestety, obecnie już nie istnieje[22].
U wspomnianego już kapłana angielskiego, kanonika Bridgmana, spotkałem pewnego angielskiego dziennikarza, pana Lumby’a, który był w Warszawie razem z ministrem Edenem[23]. Pan Lumby opowiadał mi o swoich warszawskich wrażeniach. Zna nawet kilka polskich słów. Jego ojciec był bardzo znanym teologiem w Cambridge[24]. Mieliśmy więc dużo wspólnych tematów.
Kanonik Bridgman dobrze zna dzieje Gruzinów w Ziemi Świętej i poleca mi udać się z wizytą do znawców tej ziemi, dominikanów Abela i Vincenta. W nowym tomie wydawanej przez nich historii Jerozolimy mają się znajdować nowe dokumenty, korzystne dla Gruzinów, a odnoszące się do historii klasztoru św. Jakuba.
Mój rodak jest bez pracy pomimo tego, że zajmuje się medycyną, gdyż nie ma prawa praktykowania. Posiada za to dużo sprytu, inteligencji i zamiłowania do historii Gruzji. Chodzi za mną jak cień i już okazał mi kilka większych usług. Powinniśmy mieć tutaj kogoś na stałe. Czasami się zdarza, że podczas kopania ziemi pod budynek, kanalizację, lub coś w tym rodzaju, znajduje się różne napisy. Jakiś więc Gruzin, świadomy historii i wykształcony, powinien stale mieszkać w Palestynie. Dlatego namawiam go, żeby pozostał tutaj i wyrzucił z głowy plan podróży do Paryża. Co on tam będzie robił? Większość Gruzinów, którzy tam mieszkają, nie ma pracy. Moim zadaniem jest prosić kapłana angielskiego, aby ułatwił mu znalezienie jakiejś pracy. Kanonik Bridgman notuje to i obiecuje mi zrobić wszystko, co tylko okaże się możliwe.
Dzień jest tutaj bardzo krótki. Godziny pracy od dziewiątej do pół do dwunastej i od czwartej do pół do siódmej.
Przeczytaj część 5