wystąpienia
Wykład
2010-03-21
PROWADZĄCY: Dobry wieczór państwu, a właściwie można by powiedzieć dzień dobry, bo takie piękne słońce za oknem. Witamy wśród nas księdza doktora Henryka Paprockiego, który dzisiaj przedstawi swoją drogę chrześcijaństwa. Zapraszamy serdecznie.

Dzień dobry państwu. Temat, który został „zadany” przez organizatorów, właściwie zmusza do tego, żeby przedstawić różne wersje chrześcijaństwa, gdyż jest tak sformułowany: „Chrześcijaństwo poprzez indywidualne doświadczenie wybranych osób”. Ponieważ ja reprezentuję dzisiaj i nie tylko dzisiaj, gdyż zawsze reprezentuję prawosławie, wobec tego muszę przedstawić pewną wizję, która mnie w sposób szczególny w prawosławiu urzeka, i która powoduje, że staram się ciągle w swojej działalności do niej wracać i właściwie ta wizja mi odpowiada.
Swoją wypowiedź chciałbym podzielić to na kilka definicji odnoszących się do istoty prawosławia.
Pierwszą definicję określiłbym jako „wieczna i niezmienna patrystyka”. Otóż Kościół prawosławny bez przerwy konfrontuje się z doświadczeniem teologicznym, z szeroko rozumianym doświadczeniem teologicznym pierwszego tysiąclecia i nie chodzi tylko o doświadczenie poszczególnych teologów, których w tradycji wschodniej nazywamy Ojcami Kościoła, ale przede wszystkim chodzi o to, co nazwałbym doświadczeniem wspólnotowym, które znajdowało swój wyraz na Soborach Powszechnych. Otóż Sobory Powszechne były właściwie pierwszą próbą stworzenia wizji chrześcijaństwa działającego jako wspólnota i przejawiającego się we wspólnocie, a nie w jakichś postawach indywidualnych. Ta koncepcja wynika z faktu, że dla Wschodu zawsze była żywa wizja Kościoła jako Ciała Chrystusa. Słynny passus z Listu do Koryntian stanowił zawsze podstawę rozumienia Kościoła i życia chrześcijaństwa, jako wszczepienie każdego z wiernych w Chrystusa, i to wszczepienie jest nawet ważniejsze od ram organizacyjnych, które temu by służyły. Po drugie, Kościół traktowany był zawsze jako wspólnota lokalna. Można mówić o tym, że w chrześcijaństwie mniej więcej od IX wieku, to znaczy od czasów papieża Mikołaja i patriarchy Focjusza, zaczyna się konfrontacja dwóch wizji Kościoła, z których jedna mówi o Kościele jako lokalnym przede wszystkim i opiera się na tym, że Apostoł Paweł kierował swoje listy do bardzo konkretnych wspólnot, to są zawsze listy do Kościoła, który jest w Koryncie, do Kościoła, który jest w Tesalonice, i tej wizji zaczyna teraz przeciwstawiać się wizja uniwersalizmu Rzymu, dla której Wschód nie znajdował nigdy szczególnej sympatii, dla wizji poddania wszystkiego jednej osobie, która w tej sytuacji zostaje wyniesiona ponad całość, którą jest Kościół Chrystusa. Patrystyka po prostu żyje do dzisiaj w Kościele prawosławnym. Z czego wynika szczególny, chyba największy w całym chrześcijaństwie – jeszcze tylko w Kościołach przedchalcedońskich postrzegany – element konfrontacji wszystkiego z myślą pierwszego tysiąclecia? Otóż wynika z prostego faktu, że w pierwszym tysiącleciu właśnie chrześcijański Wschód był w sposób niezwykle silny naznaczony sporami teologicznymi. W drugim tysiącleciu palma pierwszeństwa w sporach przechodzi na Zachód, zwłaszcza od XVI wieku – tutaj robię ukłon w stronę księdza Lecha – ale w pierwszym tysiącleciu Zachód żył właściwie dość spokojnie, natomiast Wschód był po prostu targany sporami doktrynalnymi, które miały dwa podstawowe i najważniejsze wymiary dla całego chrześcijaństwa, to znaczy usiłowanie dania odpowiedzi na pytanie kim jest Trójca, kim jest Bóg, i kim jest Jezus Chrystus. Właśnie wypracowanie pewnej wspólnotowej koncepcji dochodzenia do prawdy poprzez wspólnotę, a nie poprzez jakieś jednostkowe działania, aczkolwiek istnieje coś takiego, jak doświadczenie atanazjańskie, kiedy można się przeciwstawić ogólnie panującej opinii w imię prawdy. Jest to bardzo pouczający przykład, kiedy mniej więcej około 90% chrześcijan wyznawało arianizm, a Atanazy Wielki przeciwstawił się temu, płacąc za to wielokrotnym zesłaniem i prześladowaniami. W końcu jego opinia zwycięża i tu chcę podać ciekawy przykład, że na pierwszym Soborze Powszechnym, zwołanym w Nicei w 325 roku i wzorowanym na tak zwanym soborze apostolskim, który miał miejsce w Jerozolimie około 50 roku, na soborze w Nicei zdecydowana większość biskupów, prawie wszyscy, wyznawali arianizm. Ale jak wyjeżdżali z soboru, to już nie byli arianami. Jest to przykład, jak powinno wyglądać wspólnotowe rozstrzyganie tego rodzaju spraw. W prawosławiu do dzisiaj jest to bardzo żywy wątek, to znaczy nie ma innego zarządu Kościołem, jak zarząd kolegialny. Nawet biskup głowa Kościoła nie działa sam, tylko działa zawsze ze wszystkimi biskupami. decyzje zapadają na soborach lokalnego Kościoła. Zresztą słowo samo „sobór”, w języku greckim „sinodos”, znaczy po prostu „zgromadzenie”. Biskupi się spotykają i jest to wymóg kanoniczny, że muszą się zebrać minimum dwa razy w roku i rozpatrzyć najważniejsze sprawy dotyczące danej części kościoła, za która oni odpowiadają przed Bogiem. Oczywiście, takie sobory mogą być w miarę potrzeb zwoływane częściej, dwa razy w roku to jest pewne minimum. Właśnie na takim zgromadzeniu, które w ramach potrzeb może być rozszerzone o udział duchownych i świeckich, zapadają decyzje, a nie ktoś sam podejmuje decyzje. Ten element Kościoła jako wspólnoty jest nieustannie podkreślany, jako wspólnoty, która jest ciałem Chrystusa żyjącym na ziemi. W okresie pierwszego tysiąclecia dokonały się pewne najważniejsze rzeczy, które do dzisiaj w całym chrześcijaństwie są obecne, ale – oczywiście – w sposób szczególny są one obecne na Wschodzie, gdyż tam się dokonywały.
Pierwsza definicja, która mówi o wiecznej patrystyce, musi zostać rozszerzona o to, że patrystyka oznacza pewną syntezę z doświadczeniem. Otóż ojcowie podkreślali bardzo silnie, że chrześcijaństwo nie jest wiedzą teoretyczną tylko, ale także doświadczalną i doświadczenie czerpie ze wspólnoty życia z Bogiem, co wyraża się w różnej formie, poczynając od mojej osobistej drogi, stąd Mikołaj Kabasilas, późny bizantyjski teolog, czyli teolog wschodni, zatytułował swoje podstawowe dzieło ascetyczne „Życie w Chrystusie”, czyli moje życie w Chrystusie, ale jest to także życie liturgiczne, które jest wtedy wyrazem życia wspólnotowego, ponieważ liturgia, jak sama nazwa wskazuje, musi być wspólnotowa. To nie jest doświadczenie jednego człowieka, tylko doświadczenie wszystkich. Właśnie to jest owa doświadczalna weryfikacja całej prawdy chrześcijańskiej poprzez liturgię, w której z kolei weryfikuje się wszystko, łącznie z dogmatem, ponieważ każdy dogmat jest obecny w liturgii prawosławnej. Są specjalne teksty dogmatyczne w liturgii, które mówią o wcieleniu, o współistotności osób Boskich, przeróżne teksty, które mówią wyraźnie, jaka jest doktryna wiary. Jest też specjalna forma weryfikacji prawd wiary, która mówi, że trzeba wymienić Osobę, o której jest mowa w dogmacie, i na końcu zwrócić się do niej w sposób modlitewny. W tym momencie wszyscy rozumieją rezerwę w stosunku do dogmatu nieomylności biskupa Rzymu, ponieważ zgodnie z tą zasadą należałoby się do niego modlić, ponieważ to on jest przedmiotem tego dogmatu, a to byłoby bałwochwalstwo. Jako przykład mogę podać tekst liturgiczny, który głosi, że „Przeczystej Twojej ikonie kłaniamy się, Chryste, prosząc o darowanie win”. To nie jest prowokacja, że wymieniam tutaj obraz, chcę od razu zaznaczyć, że jest dogmat kultu ikony z pierwszego tysiąclecia, ogłoszony na II soborze nicejskim w 787 roku. Jako przykład podałem ten dogmat, ponieważ jako pierwszy przyszedł mi na myśl.
Mamy jeszcze do czynienia z pewną syntezą patrystyki z doświadczeniem ascetycznym. Trzeba pamiętać, że Wschód był ojczyzną życia pustelniczego i mniszego, i doświadczenie pustelników miało istotny wpływ na rozumienie życia chrześcijańskiego. Właściwa asceza oznacza wyrzeczenie się nadmiaru dóbr, nie dóbr w ogóle, tylko ich nadmiaru. Tak, jak można wyrzec się nadmiaru spożywanych pokarmów, bo to jest niezdrowe. Asceza w prawidłowym rozumieniu dotyczy więc nadmiaru, ale – oczywiście – mogą się tu zdarzać różne „przegięcia”. A właściwie chodzi o ograniczenie się do tego, co jest mi potrzebne, ponieważ asceci powtarzali: Po co zgromadzisz dobra i tak ich do grobu nie zabierzesz, więc po co ci to wszystko? Jedyne co będzie jak nie zdążysz sporządzić testamentu, to zupełnie niechrześcijańskie awantury w twojej rodzinie. Nadmiar dóbr człowieka obciąża, nie pozwala człowiekowi być wolnym. Chodzi o wolność w stosunku do świata i do otaczającej nas rzeczywistości, i to jest również pewne doświadczenie, które ma bardzo istotne znaczenie dla zrozumienia tej postawy, pewnej rezerwy w stosunku do dóbr materialnych, których nadmierne gromadzenie jest nie tylko sprzeczne z doświadczeniem ascetów, ale także ze słowami Ewangelii, żeby gromadzić skarby w nieco innym wymiarze niż ziemski, gdzie mole mogą to wszystko zjeść, a złodzieje wynieść pod nieobecność właściciela. Pan Jezus mówi wyraźnie, żeby gromadzić dobra w Królestwie Niebieskim, a nie w ziemskim królestwie, bo tam jest bezpieczniej, zwłaszcza w wymiarze wieczności. Z doświadczenia życia człowieka z Bogiem, z doświadczalnej weryfikacji prawd wiary w ascezie i w życiu liturgicznym, we wspólnocie Kościoła – tak to trzeba określić – wynika pewna nauka, która od mniej więcej 20-30 lat zaczyna w świecie być coraz bardziej analizowana i badana.
Można ją określić jako definicję trzecią, definicję relacji Boga do świata. Jest to temat bardzo trudny zwłaszcza dla chrześcijaństwa z tego powodu, że chrześcijaństwo w pierwszych wiekach stanęło wobec dwóch rzeczywistości, które pozornie były całkowicie różne, a jednak w jednym punkcie się ze sobą zgadzały. Mianowicie chodzi o absolutną transcendencję Boga, którą głosił zarówno judaizm, jak i religia antyczna grecko-rzymska. W judaizmie, już znacznie później co prawda – ale oddając jego istotę – Majmonides sformułował tezę, że Bóg nie wciela się, Bóg się nawet sam nie objawia, tylko to są jakieś teofanie grozy, co byśmy nazwali misterium tremendum w religioznawstwie, właśnie raczej to towarzyszy Bogu, natomiast Mojżesz wyraźnie usłyszał „nie możesz mnie zobaczyć, każdy kto mnie zobaczy śmiercią umrze”, i to jest jeden wymiar transcendencji. Drugi wymiar transcendencji z kolei kojarzy się z religią antyczną, według której bogowie spokojnie przechodzili z tej strony na tamtą i odwrotnie, ale to, że Zeus romansował z pięknymi ziemiankami nie jest dowodem na to, że nie ma transcendencji. Prawdziwym miejscem pobytu bogów antycznych jest Olimp, który jest rzeczywistością transcendentną, a to że oni tu się pojawiają, jest czymś nietrwałym. Wobec tego w wypadku i judaizmu i religii antycznej oznacza to pewną przepaść między Bogiem i człowiekiem, co do perfekcji w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zaczną doprowadzać gnostycy, którzy postawią tezę, że ostatni eon, który jest przed Bogiem, nazywa się „Przepaść” i dalej już, niestety, nie sięga ani rozum, ani dusza, ani wyobraźnia. Po prostu Bóg jest absolutnie nieosiągalny. Jak to pogodzić z chrześcijaństwem? Czy potraktować wcielenie Chrystusa jako fakt jedyny i niepowtarzalny, który nie pociąga za sobą żadnych skutków, ponieważ Bóg z miłosierdzia dla upadłego człowieka powoduje wcielenie Chrystusa i na tym się wszystko kończy, transcendencja dalej istnieje, i w tym wypadku bardzo silnie będzie się odzywał arystotelizm, czy też jednak należy zająć inne stanowisko. Doszło do wręcz modelowego starcia tych postaw, kiedy w XIV wieku mnich z południowej Italii, Grek zresztą, Barlaam z Kalabrii, znalazł się na Wschodzie. To, że on był z Kalabrii, czyli z Włoch południowych, nie powinno dziwić, ponieważ to była część Cesarstwa Wschodniego, natomiast mnich, który żył w tej części Europy był już pod bardzo silnym wpływem scholastyki. Kiedy Barlaam znalazł się na Wschodzie, był wstrząśnięty tym, co tam się dowiadywał, zwłaszcza o jakichś teoriach dotyczącym Światłości, która zajaśniała na Taborze, że to jest Światłość niematerialna i niestworzona, i zaczął się poważnie niepokoić o czystość doktryny, ponieważ to się nie zgadzało z Arystotelesem. Jest to już ten moment historii, kiedy Arystoteles stał się autorytetem dla Zachodu i nikt nie wziął sobie do serca ostrzeżeń Mikołaja Kuzańczyka, który mówił, że naszym filozofem jest jednak Paweł Apostoł, a nie Arystoteles. Barlaam uznał więc, że wszystkie koncepcje dotyczące relacji Boga i świata są niechrześcijańskie, ponieważ nie zgadzają się z Arystotelesem. To jest bardzo ciekawy punkt widzenia, ponieważ jak wiadomo nie da się udowodnić, że Arystoteles był chrześcijaninem. Nie mniej jednak takie było stanowisko, że co się nie zgadza z Arystotelesem, to automatyczni nie zgadza się z chrześcijaństwem. Tu musze nawet trochę usprawiedliwić tego nieszczęśnika Barlaama, ponieważ niektórzy z Ojców Kościoła głosili, że są różne formy objawienia, jedna była dla Żydów w formie Biblii, a dla Greków i dla Rzymian była w formie filozofii, która dochodziła do pojęcia Boga Jedynego. Z tego nie można jednak wysuwać tak daleko idących wniosków, że należy kanonizować Arystotelesa. Trzeba było na zarzuty odpowiedzieć i znalazł się ktoś, kto odpowiedział, to był biskup Tesaloniki Grzegorz Palamas. Od niego tę teorię nazywamy palamizmem, ewentualnie od samej koncepcji greckiej hezychią, co po grecku znaczy „cisza”, „spokój”, „wyciszenie”. Palamas stworzył teorię, która od początku spotkała się z bardzo silnym oporem na Zachodzie, teraz ten opór już osłabł do tego stopnia, że koncepcja ta znalazła się nawet w jednym ze wspólnych dokumentów prawosławno-rzymskokatolickich, czyli została uznana przez Zachód.
Problem polegał na tym, że Palamas rozróżnił dwie rzeczywistości w Bogu, ale Palamas bazował na tekście greckim Biblii, i tu jest cały problem. Słowo, na którym bazuje Palamas nie występuje na ogół w przekładach na inne języki, to znaczy jest tłumaczone jako „łaska”. W tekście greckim Nowego Testamentu na określenie łaski występuje słowo „charis” ale poza tym jest jeszcze greckie słowo „energia”, czyli po prostu energia. I na ogół to słowo jest tłumaczone wszędzie jako „łaska”, chociaż są to dwa różne słowa. Stąd też, jeżeli ktoś sięgnie do polskich przekładów Biblii, to żadnej „energii” w nich nie znajdzie, choćby bardzo się starał, słowo „energia” zostało przetłumaczone jako „łaska”. Palamas rozróżnił to, co jest dla doświadczenia całego chrześcijaństwa czymś bardzo znanym, że Bóg jest niepoznawalny sam w sobie. Stosując terminologię Kanta jest to „Bóg sam w sobie”, bądź można też powiedzieć, że nie jest poznawalny w swojej istocie. Dla człowieka jest zupełnie nieosiągalne coś takiego, jak możliwość poznania Boga w Jego istocie, wobec tego jak poznajemy Boga i jaki jest kontakt Boga ze światem? Palamas wykorzystuje słowo „energia” i mówi, że Bóg, który jest absolutnie transcendentny – i tu Barlaam ma rację – w stosunku do świata, jest równocześnie w tym świecie obecny. Cały czas jest obecny przez swoje energie, jedną z tych energii jest Jego łaska, ale to jest energia, która jest mocą stwarzającą, która jest mocą utrzymującą świat w istnieniu, co oznacza, że świat jest przeniknięty obecnością Boga, gdyż energie promieniują z Jego istoty wiecznie i są niestworzone, a więc Bóg cały daje się światu poprzez swoje energie. Tutaj, oczywiście, można powiedzieć, że to jest w pewnym sensie odpowiednik łaski. Łaska jest też zaliczona do energii. Ta teoria spowodowała z początku pewien konflikt, ponieważ w tekście Biblii, do którego sięgano, czyli w przekładach, nie było słowa „energia”. Ale później, z biegiem czasu, zaczęto do tej teorii coraz częściej powracać, ponieważ tłumaczy ona relacje Boga i świata. Spór toczył się na Wschodzie, co jest ważne, gdyż od razu bardzo silnie wpłynął na cały Wschód, spowodował bardzo poważny konflikt, który nie znalazł jakiegoś wyrazu dogmatycznego, natomiast w praktyce charakteryzował sposób rozumienia relacji świata i Boga.
Część chrześcijan, zwłaszcza gnostycy oraz neoplatończycy z pierwszych wieków, usiłowała przemienić chrześcijaństwo w rodzaj doktryny filozoficznej z przybudówką rytualno-wyznaniową. To by odpowiadało rzeczywistości IV, V, czy VI wieku, kiedy doktryną dominującą był neoplatonizm. Była to więc próba sprowadzenia chrześcijaństwa do neoplatonizmu z przybudówką rytualną i tej pokusie ulega Augustyn, który neoplatonizm wprowadza do jednego ze swoich podstawowych dzieł, „Państwo Boże”, jako wiodącą myśl. Jest to też widoczne u gnostyków, którzy poza tym traktują chrześcijaństwo jako system pewnego wtajemniczenia, czyli po prostu dzielą wszystkich ludzi na trzy grupy, to są pneumatycy, grupa najdoskonalsza, czyli gnostycy, są jeszcze psychicy, którzy są na poziomie rozbudzonego życia duchowego, i w końcu są somatycy, czyli ludzie cieleśni, którzy nie mają najmniejszych szans na jakiekolwiek zbawienie i nigdy nie przejdą drogi wtajemniczenia, czyli z góry są spisani na straty. Istniało bardzo poważne niebezpieczeństwo, że chrześcijaństwo w swoim procesie rozwojowym przekształci się właśnie w taką filozofię, w pewną doktrynę życia, w sposób funkcjonowania w świecie z dodatkiem jakiegoś rytuału. Ta tendencja została przezwyciężona w – przeważnie niezrozumiałym dla wielu nawet badaczy – ataku właśnie na gnozę i na neoplatonizm. Dlaczego tak potworny atak na tych biednych gnostyków, przecież to byli całkiem porządni ludzie, żyli bardzo uczciwie, a ich tak zaatakowano, i jeszcze ten straszliwy atak na neoplatonizm, który znalazł najlepszy wyraz w słowach Bazylego Wielkiego, że filozofia grecka to nic innego jak baśnie, które należy wreszcie odrzucić. Oczywiście, to nie był atak na filozofię jako całość, trzeba zrozumieć intencje tego sformułowania, ponieważ tenże sam Bazyli Wielki w kwestiach dotyczących terminologii filozoficznej przenoszonej na grunt teologii, konsultował się ze swoim pogańskim nauczycielem filozofii, czyli o co chodziło? Otóż o platońską doktrynę Demiurga, o wszystkie światy eonów, to przeciwko temu Bazyli tak radykalnie wystąpił. To spowodowało jednak, że chrześcijaństwo nie przemieniło się w filozofię, w pewien sposób na życie, a jednak stało się tym, co określamy słowem „religia”, oznaczający związek człowieka z Bogiem. To jest doświadczenie, które człowieka związanego z prawosławiem bardzo „naznacza”, ponieważ jest ciągle żywe i otwiera pewną nową perspektywę rozumienia świata.
Duże znaczenie ma w tym także doświadczenie mistyczne, co brzmi niekiedy dla słuchaczy tak, że nerwowo reagują: jakaś tam mistyka. Mistykę trzeba też właściwie rozumieć, bo możemy mówić o mistyce liturgii, czy o mistyce przeżyć liturgicznych, możemy mówić o mistyce ikony, jest nawet książka Eugeniusza Trubieckoja, nosząca tytuł „Kolorowa kontemplacja”, która właśnie mówi o tym, że ikona jest przedmiotem do kontemplacji w kolorach, tak jak i słowo jest również do kontemplacji. To jest właściwe rozumienie mistyki, która nie jest ani jakimś rodzajem kwietyzmu, ani też rodzajem jakiegoś fanatyzmu religijnego, a po prostu jest życiem w Bogu. Doświadczenie mistyczne ma bardzo istotne znaczenie, ponieważ właśnie wielcy święci, wielcy Ojcowie Kościoła byli autorami nie tylko tekstów liturgicznych, ale na przykład byli też autorami pierwszych schematów ikonograficznych i byli autorami tekstów liturgicznych. Na Wschodzie cała liturgia pochodzi z czasów patrystycznych i jest autorstwa Ojców Kościoła. Teksty liturgiczne są wyraźnie podpisane, który z ojców napisał dany tekst liturgiczny. Potem już tylko na wzór tamtych tekstów układano nowe, w związku z aktualnymi potrzebami. Liturgia wschodnia ukształtuje się ostatecznie w IX wieku, czyli w okresie patrystycznym i teksty liturgiczne zostały ułożone przez autorów tekstów teologicznych, tekstów mistycznych, tekstów ascetycznych. Oni mieli pewne doświadczenie, które wyraża się w tym, że ojcowie byli zarazem bardzo często, oczywiście to nie jest reguła, ale bardzo często byli świetnymi poetami. Jan Damasceński jest niewątpliwie największym poetą greckim VIII wieku i w ogóle jednym z największych w historii literatury greckiej, ale on nie jest wyjątkiem, bo mamy Grzegorza Teologa, czyli Grzegorza z Nazjanzu, który pisał wspaniałą poezję religijną, ale też poezję świecka, na przykład pisał wspaniałe teksty pełne miłości do swojej matki, zostawił szereg ośmiowierszy poświęconych swojej matce i swojej rodzinie. To jest także bliskie tradycji syryjskiej, jak w wypadku Efrema Syryjczyka. Dlaczego? Otóż jest taka świadomość, którą uważam za bardzo ważną, że nie wszystko da się wyrazić w myśleniu dyskursywnym, że nasz rozum jest dość ułomny i w pewnym momencie trzeba się zatrzymać wobec tajemnicy i powiedzieć, że niestety, dalej nie możemy iść. Wtedy ratunkiem staje się możliwość przedstawienia pewnych przeżyć, intuicji, w formie poezji, czy też w formie malarstwa. Jest to pewna droga wyrażania tego, co jest w inny sposób niewyrażalne. To jest bardzo ważne doświadczenie, bo ono zaowocowało całym pięknem liturgii, a co wynikało z przeświadczenia, że inaczej się tego nie da przedstawić, jak tylko w formie utworu poetyckiego, który dotknie spraw najważniejszych, najistotniejszych.
Poza tym, chociaż jest to już truizmem, ciągle się o tym mówi, że prawosławie jest wyznaniem wolności, że ilość określeń dogmatycznych jest bardzo mała i dotyczy właściwie minimum dogmatycznego, i wyrazem tego minimum dogmatycznego jest dla przeciętnego wiernego Credo nicejsko-konstantynopolitańskie, czyli nie jesteśmy wcale tak dalecy sobie, jakby się to pozornie mogło wydawać. Jest to truizm, ponieważ były zakusy na wolność poszukiwań teologicznych i ostatni miał miejsce w okresie międzywojennym, kiedy to ojciec Sergiusz Bułgakow padł ofiarą próby stłamszenia nowych prądów teologicznych i tę próbę wygrał, wyszedł zwycięsko z tej próby, może dzięki temu, że jego biskup stanął murem za nim i powiedział, że teolog ma wolność poszukiwań i nie można mu odmawiać prawa do błędu, a Kościół jako całość ma uznać, czy to jest błąd, czy też nie jest to błąd, natomiast teolog ma prawo błądzić. Uważam, że to było bardzo ważkie stwierdzenie. Teraz zdajemy sobie z tego coraz bardziej sprawę w różnych Kościołach, że teolog ma prawo do błędu, bo jest po prostu człowiekiem, a człowiek jest istotą omylną, ale wtedy istniała presja, że teolog powinien być „poprawny” i de facto co robił teolog? Teolog powtarzał to, co już zostało kiedyś, najlepiej parę wieków temu, zdefiniowane i wtedy był bezpieczny. Otóż faktycznie w Prawosławiu jest ogromny margines wolności, ten margines jest może mniejszy w teologii, ponieważ jednak mimo wszystko teolog jest zobowiązany bez przerwy konfrontować się z tradycją, ale tradycja musi być też właściwie rozumiana, bo często jest niewłaściwie rozumiana, a tradycją jest to, co zawsze, wszędzie i przez wszystkich jest uznawane. Wtedy, oczywiście, ogromna ilość rzeczy z tradycji wypada i tradycją po prostu nie jest, natomiast w filozofii, która jest zjawiskiem w prawosławiu dość nietypowym jeśli chodzi o filozofię w skali całego świata, gdyż filozof, który jest związany z tradycja prawosławną, właściwie nie powinien być nazywany filozofem, powinien być nazywany myślicielem religijnym, ponieważ w swoich pracach przechodzi w sposób prosty i bez najmniejszych problemów z teologii do filozofii, i odwrotnie. Jak się czyta prace myślicieli prawosławnych, to mamy jakiś wielki wywód filozoficzny, który nagle przechodzi do tradycji Kościoła, ba, powołuje się na dogmaty, na Ojców Kościoła, po czym spokojnie wraca znowu do filozofii. To jest często szokujące dla czytelnika, bo połowa książki jest filozoficzna, a reszta to jest teologia, to w ogóle nie jest filozofia. To jest bardzo widoczne właśnie u filozofów, których raczej należałoby nazywać myślicielami religijnymi. To przede wszystkim jest widoczne u Mikołaja Bierdiajewa, jeśli ktoś z państwa kiedykolwiek coś czytał z dzieł tego myśliciela, to jest właśnie nieustanne konfrontowanie się z tradycją, przy równoczesnym budowaniu zupełnie nowych koncepcji, niekiedy szokujących. To nie wzbudza oporów ze strony jakiegokolwiek urzędu nauczającego w Kościele, przy czym tym urzędem nauczającym nie jest jakaś kongregacja, tylko jest to po prostu sobór biskupów. Nie jest to tylko charakterystyczny sposób filozofowania w wypadku Bierdiajewa, jest to właściwe dla wszystkich myślicieli z kręgu prawosławia, jest to jeden z elementów ich drogi życiowej, im nie wystarcza po prostu być tylko filozofami, oni przekraczają tę granicę w kierunku tworzenia jakiejś syntezy, co – być może – najbardziej jest to widoczne u ojca Pawła Florenskiego, zamordowanego w 1937 roku w obozie na Sołowkach. Ojciec Florenski jest najbardziej sztandarowym jak dotąd przejawem uniwersalizmu w myśleniu. Był jednocześnie teologiem, matematykiem, filozofem, fizykiem, poetą, historykiem sztuki, teoretykiem sztuki i równocześnie był specjalista w dziedzinie izolatorów, i jeszcze paru innych rzeczy. Jego uniwersalizm pozwalał mu tworzyć pewna wizję całościową, która nie spodobała się ówczesnym władzom, co jest zrozumiałe, a co się tym władzom tak szczególnie nie podobało, to na marginesie powiem, jako ciekawostkę. Florenski po prostu wpadł na pomysł, niezbyt w tamtych czasach dobry i szczęśliwy, żeby rozwinąć teorię Einsteina i na dodatek przez nieuwagę cenzorów swoją pracę opublikował. W tamtych czasach w sztandarowym słowniku filozoficznym autorów Rosentala i Judina pod tytułem „Krótki słownik filozoficzny”, mamy definicję, co to jest teoria względności: jest to teoria wymyślona przez kapitalistów w celu zniszczenia Związku Radzieckiego. W związku z powyższym, jeśli ktoś rozwijał twórczo taką teorię w Związku Radzieckim, było to poważnym niebezpieczeństwem dla tej osoby, a Paweł Florenski stworzył po prostu teorię wielopłaszczyznowej rzeczywistości. Teoria ta głosi, że my żyjemy na pewnej określonej płaszczyźnie, jednej z wielu płaszczyzn i nie mamy najmniejszego prawa się chwalić, że mamy tutaj wszystko i wszystko wiemy, ponieważ obok jest inna płaszczyzna, której my w ogóle nie percypujemy po prostu ze względu na naszą ułomność w percypowaniu świata, który może mieć inne jeszcze wymiary. Ta teoria stała się zresztą bazą dla powstania powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Bułhakow poszukiwał bazy teoretycznej dla swojej powieści, a wiemy to dokładnie, bo ta inkryminowana książka, która stała się powodem katastrofy życiowej Pawła Florenskiego, czyli „Wartości pozorne w geometrii”, znajdowała się w bibliotece Bułhakowa i jest popodkreślana, zachowały się z niej notatki Bułhakowa i dzięki temu wiemy, jak on wpadł na pomysł, że szatan się tak łatwo przenosił z Jerozolimy do Moskwy, ponieważ zmienia płaszczyznę, on może to robić, a nam to się, niestety, nie udaje i na tym polega cały problem. To jest przykład na pewien uniwersalizm myślenia w prawosławiu, który pozwala teologowi – Paweł Florenski był też duchownym – tworzyć takie koncepcje i te koncepcje nie budzą zdumienia, nie są czymś szokującym dla Kościoła, przeciwnie, one z biegiem czasu stają się coraz bardziej popularne, o Pawle Florenskim w tej chwili chyba jest największa ilość sympozjów naukowych i prac w całym świecie, ponieważ faktycznie był ostatnim uniwersalnym umysłem, ma nawet przydomek „rosyjski Leonardo da Vinci”. Ale jego pozornie szokujące pomysły, bo nie tylko chodzi o to, że rozwinął teorię Einsteina, on ma szereg odkryć zupełnie innego typu, na przykład odkrycie odwrotnej perspektywy w malarstwie ikonowym, to jest jego właśnie odkrycie na jakiej zasadzie funkcjonuje autentyczna ikona, bo ikona też ulegała w historii różnym odchyleniom od normy, ale przede wszystkim teza o antynomicznym charakterze rzeczywistości i, że pomimo tej antynomiczności cała rzeczywistość jednak jest współistotna, a więc nasza rzeczywistość jest odbiciem dogmatu trynitarnego, czyli rzeczywistości Trójcy Świętej. Tak, jak tam jest współistotność, tak samo w naszej rzeczywistości pomimo pozornego bałaganu jest również współistotność. Nie wiem, czy to się odnosi do polskiego parlamentu, ale to już jest inna rzecz. Być może, są zawsze wyjątki od reguł i współistotności trudno jest się niekiedy doszukać. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnego parlamentarzysty i się nie obrazi na mnie. Ale to są pewne odkrycia Pawła Florenskiego i rzeczywistość antynomiczna jest u niego przedstawiona w formie dość prostej definicji, że każde „a znajduje swoje uzasadnienie w nie-a i tylko dlatego jest a, że ma uzasadnienie w swoim nie-a i tylko dzięki temu, że ma uzasadnienie w nie-a staje się znowu a”. To jest piękna matematyczna teza, bo Florenski był też matematykiem z wykształcenia, która mówi o tym, że nie należy postrzegać świata tylko jako będącego w stanie chaosu, bo to jest z kolei znowu teza bardzo dla niego żywa, która wynika z koncepcji sofiologicznej, nad którą już nie będę się rozwodził, że rzeczywistość z chwilą upadku człowieka stała się chaosem, który dąży do stania się kosmosem, czyli harmonią. Jest to pozorny chaos, ponieważ zerwanie więzi nie nastąpiło nigdy do końca. To nie jest tak, że upadek jest zawsze takim stanem, z którego nie ma możliwości powstania.
W tym wypadku cechą myśli wschodniej, która jest mi bardzo bliska, jest pewien optymizm ontologiczny, przepraszam, że używam uczonych słów, optymizm ontologiczny w stosunku do człowieka. Mianowicie prawosławie nie popada w skrajności i nigdy – nawet pomimo przeróżnych bolesnych doświadczeń – nie głosi, że rzeczywistość jest zła, straszna, niedobra, tylko ma koncepcję następującą: człowiek jest stworzony zgodnie z Księgą Rodzaju na obraz i podobieństwo Boże. Obraz Boży jest zawsze w człowieku, on może być zaciemniony, zbrukany, ale jest. Człowiek nie może się go pozbyć, to nie jest coś takiego jak ząb, który można wyrwać. To jest dane w istocie, w głębi duszy człowieka, a podobieństwo może na skutek grzechu i różnych działań człowieka przejść w niepodobieństwo. Ale pomimo wszystkiego, pomimo całego tragizmu egzystencji, czego mamy świadomość i ten tragizm widzimy, obraz Boży w człowieku jest po pierwsze gwarancją wcielenia. Chrystus wcielając się, odnalazł swój własny obraz, bo nie wcielił się w coś obcego. Po drugie, ten obraz jest gwarancją możliwego powstania z upadku, ponieważ nawet na dnie najgorszego upadku ów obraz jest obecny i podobieństwo, i wołają do swojego Stwórcy. Zawsze istnieje możliwość nawrócenia. Nie ma takiej sytuacji, że nie można się nawrócić, oczywiście wolna wola jest w tym wypadku w pełni szanowana i to zależy od człowieka, ale jest faktem, że istnieje zawsze owa możliwość i nikt nie jest w stanie tej możliwości nawrócenia człowiekowi odebrać. Nie ma takiej mocy, która człowiekowi może zakazać nawrócić się, nawet w najgorszych warunkach człowiek może dokonać aktu pokuty i nawrócenia. To jest właśnie optymizm ontologiczny, który wyraża się także w tym, co jest tak pięknie powiedziane w zakończeniu „Wujaszka Wani” Czechowa, że wszystkie nasze sprawy i zmartwienia utoną w miłosierdziu, które nie ma granic. Chodzi też o to, że wizja pewnego optymizmu w stosunku do człowieka domaga się „postawienia kropki nad i”, to znaczy, że należy się zastanowić, czy jesteśmy wszyscy predysponowani do tego, żeby w jakiejś części być potępionymi, czy też jesteśmy wszyscy predestynowani do czegoś innego? Czy możliwość nawrócenia kończy się wraz ze śmiercią, czy się nie kończy wraz ze śmiercią? Czy istnieje możliwość przezwyciężenia zła po tamtej stronie? Poczynając od Grzegorza z Nysy, który był wielkim Ojcem Kościoła i poza tym znakomitym filozofem, znakomitym myślicielem i od jego teorii, że zbawienie świata i człowieka zależy od naszej modlitwy i nadziei, a on był głęboko przekonany, że nadzieja i modlitwa ostatecznie zwyciężą. Przecież to, co potocznie nazywamy końcem świata, w rozumieniu biblijnym nie jest żadnym końcem, tylko powstanie nowe niebo i nowa ziemia, nastąpi odnowienie całej rzeczywistości. Jeden z wielkich ascetów wschodnich, Izaak Syryjczyk zwany Izaakiem z Niniwy mówił, że modli się o zbawienie nie tylko człowieka, bo to za mało, on się modli o zbawienie gadów, różnych potworów i szatana, bo przecież szatan najbardziej tego potrzebuje. To nie jest sprawa doktryny, broń Panie Boże, to nie jest dogmat, ale nikt nie może zabronić tej modlitwy. W tym jest pewien optymizm, że nawet zło w postaci czystej, skrystalizowanej, również być może kiedyś się wyczerpie. Grzegorz z Nysy dowodził tego w sposób następujący – co jest właściwie motorem działalności tej owej złej mocy – przy czym trzeba pamiętać, że to jest moc zła, ale o charakterze osobowym, teraz to się tak mądrze nazywa. Nawet jest taki dowcip, że nie wypada w cywilizowanym świecie mówić o diable, wobec tego jeden z teologów na wykładzie mówił o kosmicznej sile zła o charakterze osobowym, obecnej w rzeczywistości empirycznej i nagle spod pieca wyszedł szatan i zapytał „Chwileczkę, jak ty mnie nazwałeś? Tak jeszcze nikt o mnie nie mówił”. Jeśli więc chodzi o ową kosmiczną siłę zła o charakterze osobowym, obecną w rzeczywistości empirycznej, co jest motorem działania owej siły? Grzegorz z Nysy, oczywiście, mówił wprost: szatana. Nie używał żadnych eufemizmów. Mówi, że owym motorem jest świat, istnienie tego konkretnego świata, w którym on może coś zdobyć dla swojego królestwa. Ale wyobraźmy sobie, że ten świat zostanie mu w dniu ostatnim zabrany, bo to już nie będzie ten świat, wobec tego on już nikogo nie zdobędzie. Delektowanie się przez całą wieczność tymi, których zdobył, i torturowanie ich, jest rzeczą dość bolesną i przykrą, a cały motyw działania, który powoduje, że szatan jest aktywny, nagle wymyka się z rąk. Czy można więc odrzucić sytuację, że w tak krytycznym momencie dla całej swojej egzystencji – mówiąc obrazowo – nie uderzy się w piersi i nie powie, że jednak to była pomyłka z mojej strony ta cała awantura? Ale ta awantura z kolei – to jest też wielka intuicja Wschodu – ta cała awantura jest niesłychanie potrzebna po to, żebyśmy się nauczyli odróżniać zło od dobra i mieli możliwość dokonywania wyborów, to jest po pierwsze. A po drugie Chrystus by się wcielił bez względu na to, czy miałby miejsce upadek, czy nie miałby miejsca upadek, ponieważ On się wciela nie tylko po to, żeby ratować, ale przede wszystkim po to, żeby doświadczyć losu człowieka, którego sam stworzył. Ponieważ co innego jest mieć wiedzę teoretyczną, a co innego doświadczać, to są dwie różne rzeczy i nawet, gdyby nie było upadku, przyszedłby tym bardziej, żeby być tutaj obecnym. Upadek jedynie spowodował, że musi przyjść w dwóch fazach, jeśli można tak powiedzieć: pierwszą jest wcielenie, a drugą jest przyjście jako Sędzia.
Widzę, że minęło już 50 minut. Będę zmierzał do końca, ponieważ wytrzymałość ludzka też ma granice. Powtórne przyjście Chrystusa nie jest tylko po to, żeby człowieka oskarżyć, ponieważ oskarża nas nasze własne sumienie. Do tego nie trzeba wcale Boga, żeby nas oskarżał. Dlatego w ikonografii prawosławnej Chrystus zawsze trzyma w ręce Księgę Ewangelii. To jest księga, która oskarża, każde słowo tej księgi jest zarazem dla nas zbawieniem, ale jeżeli nie realizujemy tego zbawienia, jest dla nas oskarżeniem. On przychodzi z tą księgą i pokazując ją, to jest nieme pytane skierowane z ikony do każdego człowieka: Czy realizujesz to, co jest w tej Księdze? Chodzi o to, żeby się zastanowić i spróbować w swoim życiu realizować właśnie to, co jest w tej Księdze.
Uważam, że to są dla mnie najbliższe intuicje, związane z prawosławiem, które są mi zarazem bardzo drogie.
Dziękuję państwu za uwagę.

PROWADZĄCY: Jak zawsze rozpoczynamy serię pytań i odpowiedzi, komentarzy, bardzo proszę. Nie ma pana profesora Jarosława Świderskiego, który zawsze zaczynał. Mogę zadać wstępne pytanie, czy dialog jest pożądany?

Ależ oczywiście! Jak najbardziej. Człowiek jest istota dialogiczną i chodzi o autentyczny dialog, a nie o dialog o charakterze monologicznym, bo to są różne rzeczy. Chodzi o to, żeby to był dialog autentyczny, czyli rozmowa, ponieważ to wynika z faktu naszej natury, po prostu jesteśmy skazani na rozmowę. Zarówno między sobą, jak i z Bogiem, i z tego powodu uważam, że dialogi, a zwłaszcza dialogi międzywyznaniowe, niekoniecznie na płaszczyźnie jakichś komisji, ale takie międzyludzkie rozmowy są niesłychanie ważne. Zawsze bardzo sobie cenię, jak z obecnym tutaj pastorem Lechem sobie porozmawiamy. Znamy się w końcu już dość dawno.

PROWADZĄCY: Tak, i często się nie zgadzamy ze sobą.

Często się nie zgadzamy, ale to jak widać, wcale nie powoduje w nas rozwoju morderczych instynktów.

PROWADZĄCY: Chyba że chodzi o Telewizję Polską.

Tak, nieraz jeśli chodzi o telewizję, ale właściwie nie chodzi wtedy o mnie, tylko o instytucję, i wtedy jestem bezsilny. Jak państwo wiecie, wobec instytucji człowiek jest bezsilny.

Drugie pytanie: Jezus, Pan Jezus, nasz Pan, On dialogował i raczej zachęcał do dialogu. Może nie wprost, ale pośrednio, ale nieraz i wprost. Z ewangelii to wynika, czy nie?

Ja myślę, że nie tylko zachęcał, ale wręcz prowadził dialogi. Powołam się tylko na jeden przykład, jest ich więcej, ale na ten przykład, którego sens może nam umykać w tej chwili z powodu perspektywy dwóch tysięcy lat, może umykać o co w nim chodziło. Wszyscy znamy, jak przypuszczam, opowieść o Samarytance. Chrystus siedzi przy studni, przychodzi kobieta Samarytanka i zaczyna z nią rozmawiać. Żeby zrozumieć całą wagę tej opowieści trzeba sobie uświadomić, że w tamtych czasach Żydzi w ogóle nie rozmawiali z Samarytanami. Byli na noże, dosłownie. Żydzi uważali, że Samarytanie są zdrajcami Tory i w ogóle nie należy się z nimi zadawać. Poza tym w tamtych czasach Żyd nigdy nie rozmawiał z kobietą sam na sam. Mało tego, to Samarytance Chrystus objawił swoją największą tajemnicę, jej pierwszej powiedział: „Ja jestem Mesjaszem”. To było nawiązanie przez Chrystusa dialogu z Samarią i przekroczenie pewnej granicy, która wydawała się nie do przekroczenia. Drugi taki przykład to uzdrowienie w Betezda. Przez wiele wieków nie wiedziano, co to jest Betezda, Jerozolima padła ofiarą zniszczenia, dopiero wykopaliska w XX wieku, nie tak dawno, jakieś trzydzieści parę lat temu, pozwoliły to stwierdzić. Odkopano Betezdę w i wtedy wszyscy zaniemówili. To było sanktuarium grecko-rzymskie, żadna synagoga, zresztą ewangelia mówi wyraźnie, że wszedł do świątyni, a przecież była jedna świątynia, co to było wobec tego? Teraz wiemy, to była autentyczna świątynia grecko-rzymska. Oczywiście, tam żaden szanujący się Żyd nie miał prawa wejść, a Chrystus tam wchodzi i uzdrawia człowieka, być może poganina, lub kogoś z tego kręgu kulturowego, uzdrawia go, rozpoczyna z nim dialog. Otóż Chrystus przekracza wszelkie te granice, które ludzie sami sobie zbudowali i nawiązuje autentyczny dialog z mieszkańcami różnych miast, także z Grekami, a więc z poganami. Przyszli pewni Grecy i chcieli zobaczyć Chrystusa, jak podaje Ewangelia, i to jest nawiązanie w tym momencie dialogu ze światem grecko-rzymskim. Myślę, że to jest pewien wzór dla uczniów Chrystusa, iż dialog jest czymś absolutnie koniecznym. Mam więc nadzieję, Leszku, że się nie obrazisz na mnie za ikonę.

PROWADZĄCY: Za jaką ikonę?

O której mówiłem.

PROWADZĄCY: Dlaczego?

Znając ikonoklazm twojego Kościoła…

PROWADZĄCY: My tu mamy trochę ikon naokoło, tu na przykład, Biblia Brzeska.

No tak, Biblia Brzeska, faktycznie, jest trochę ikoniczna.

PROWADZĄCY: Tak, tak, oczywiście. Ja chciałam się dopytać troszkę księdza o jeden z aspektów optymizmu ontologicznego. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, ale w którymś momencie ksiądz powiedział coś takiego, że człowiek może zawsze nawrócić się. Proszę mi w takim razie powiedzieć jak ksiądz, czy też teologia prawosławna, widzi sprawę grzechu przeciwko Duchowi Świętemu.

Widzi go tak samo jak pozostałe chrześcijaństwo, to znaczy jest wiele interpretacji słów Chrystusa, że jest to w pełni świadome bluźnierstwo, odrzucenie Boga, znieważenie, i tak dalej. Symeon Nowy Teolog uważał, na przykład, że jest to niewiara w zmartwychwstanie, albo niewiara w sens życia. Ale to są tylko próby wyjaśnienia, natomiast nie ma jakiejś definicji na Wschodzie, która by mówiła, co to jest, a opinia jest raczej taka, że Chrystus miał na uwadze grzech tak straszny, że człowiek nie jest go w stanie popełnić.

Popełnić?

Tak, miał na uwadze grzech tak straszny, że człowiek nie jest go w stanie popełnić i ten grzech byłby nieodpuszczony. Natomiast każdy inny grzech nie jest tym strasznym grzechem, być może dlatego Chrystus nie powiedział do końca o co chodzi z tym grzechem. Każdy inny może być odpuszczony, mamy tego przykłady w Ewangelii, odpuszczania grzechu ludziom, którym w tamtej religijnej świadomości judaizmu nie można było grzechów odpuścić. Powołam się na scenę Chrystus i jawnogrzesznica, kiedy padają słowa „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”, po czym nachylił się i pisał palcem na ziemi. I wszyscy ojcowie interpretują – być może jest to przekaz jakiejś tradycji ustnej – że pisał grzechy tych faryzeuszów, a oni widzieli, co pisze i dlatego im kamienie wypadały z rąk, woleli jak najszybciej się stamtąd usunąć, żeby już dalej nie pisał. Potem padają słowa „Gdzie są ci, którzy cię potępili? I ja cię nie potępię”. To jest przebaczenie osobie, którą w tamtych kategoriach należało ukamienować.

PROWADZĄCY: Ale jest dodane "Idź i nie grzesz więcej".

Oczywiście, ale to jest już apel do wolności, to zupełnie coś innego. A drugi taki wypadek, jeszcze bardziej ewidentny, miał miejsce na krzyżu. Kiedy łotr doznaje przebaczenia i właściwie jest pierwszym zbawionym chrześcijaninem, czy chcemy czy nie chcemy, bo on uwierzył w Chrystusa i wyznał wiarę, więc to jest też coś, co chrześcijanie powinni wziąć pod uwagę, że jednak pierwszym zbawionym jest były bandyta. A wcześniej padły też słowa bardzo ważkie pod adresem różnych ludzi pewnych swojego zbawienia, jak te, że „nierządnice i celnicy uprzedzą was w drodze do Królestwa”. Optymizm mówi, że istnieje zawsze możliwość, ale istnieje też wolna wola człowieka, nikt tego nie kwestionuje, to nie jest na zasadzie mechanicznej, że wszyscy się muszą nagle nawrócić, natomiast jest pewien optymizm, że jest przynajmniej możliwość nawrócenia, ale oczywiście nie radziłbym jej odkładać na jakieś odległe czasy, na łoże śmierci. Jest taka anegdotka o bogatym młodzieńcu, synu jakiegoś właściciela ziemskiego, pana na zamku, który całe życie hulaszczo się bawił noc w noc, a kapelan go błagał, żeby pomyślał o swoim zbawieniu i życiu wiecznym. Młodzian odpowiadał, że „przecież ojciec sam mówił, iż wystarczy westchnąć, bo Bóg jest łaskawy, niech się ojciec nie martwi, ja na łożu śmierci zdążę westchnąć, a teraz jadę poszaleć”. Pewnego dnia wracał z hulaszczej wyprawy i pierwszy wjechał na most, a tu most się zarwał, co się zdarza, młodzian spada w przepaść, i ostatnie słowa jakie usłyszeli jego przyjaciele, brzmiały: „A niech to wszyscy diabli porwą!”. Liczenie na możliwość nawrócenia w ostatniej chwili jest więc problematyczne.

Ale niewątpliwie najbardziej optymistyczne jest to, że taki, że jest to grzech, którego człowiek popełnić nie może. Będę miała nad czym myśleć, bo nigdy w tych kategoriach nie myślałam o tym. Dziękuję księdzu bardzo.

Czy można by rozumieć, jeszcze trzymając się tego tematu, grzech przeciwko Duchowi Świętemu tak, że jeżeli jedyna drogą do zbawienia człowieka jest droga przez wiarę w Jezusa Chrystusa, i teraz jeżeli się popatrzy na kontekst tej wypowiedzi Pana Jezusa to tam faryzeusze przypisywali moc Belzebuba działaniom Jezusa, i w tamtych czasach ludzie mieli jakby dwa sposoby przekonania się o tym kim Jezus jest. Patrząc na Jego czyny, na to, co jest zewnętrzne, i według wewnętrznego przekonywania Ducha Świętego w ich sercu. Czy tym grzechem przeciwko Duchowi Świętemu nie może być taki stan człowieka, w którym on nie tylko zamyka się na objawienie Jezusa przez to, co widać zewnętrznie oczyma, ale też zamyka się na wewnętrzne przekonywanie Ducha Świętego, że to Jezus jest Mesjaszem i w związku z tym odcinają się od jedynej drogi zbawienia, w związku z tym też od drogi odpuszczenia ich grzechów.

Przy takim ustawieniu tego zagadnienia pojawia się problem na jakiej zasadzie byliby zbawieni wszyscy niechrześcijanie? Być może, oni nawet słyszeli o Chrystusie, bo wielu niechrześcijan słyszało o Chrystusie, a jednak dalej pozostają wyznawcami islamu czy też buddyzmu. Wtedy oni wszyscy automatycznie – przy pana toku myślenia – powinni być potępieni. ponieważ słyszeli o Chrystusie, a dalej wierzą w Mahometa jako proroka. Mnie się wydaje, że nie jest tak. To zagadnienie należałoby traktować na szerszej płaszczyźnie, to znaczy fakt bycia niechrześcijaninem nie wyklucza człowiekowi możliwości zbawienia. Można też mówić o pewnych stopniach nieświadomej przynależności do Chrystusa. Wynika to z logiki Apostoła Pawła: Jeżeli poganie, którzy prawa nie znają, zachowują prawo… Wtedy zbawienie realizuje się na zupełnie innej płaszczyźnie. Ono się realizuje na płaszczyźnie funkcjonowania człowieka w stosunku do świata i do drugiego człowieka, a nie w stosunku do Chrystusa. A drugie, co jest niepokojące, to opis Sądu Ostatecznego, podany przez Chrystusa. Mianowicie pytania, które padają na tym Sądzie, brzmią wręcz ateistycznie. Właściwie nie są to pytania, tylko stwierdzenia: „Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem chory, w więzieniu, a przyszliście do mnie”, natomiast nie ma nawet pytania: Czyście wierzyli w Boga? Pozornie są to pytania ateistyczne, ponieważ za tymi pytaniami kryje się oczywisty podtekst: wyście to robili, ponieważ żeście we mnie uwierzyli. Niekoniecznie we mnie, uwierzyliście – na przykład – w wypadku religii niechrześcijańskiej, w dobro, w prawo i tak dalej, i to wynikało z waszego jakiegoś przekonania. Dlatego możecie być zbawieni, bo przecież poganie też mogą nakarmić głodnego, to nie jest cecha wyłącznie chrześcijanina. Myślę, że to byłoby zawężenie interpretacji Biblii, gdybyśmy twierdzili, że ci, którzy nie reagują na objawienie Chrystusa będą potępieni. To byłoby przede wszystkim zawężenie uniwersalizmu zbawienia.

Można? A w takim razie w jaki sposób skomentujemy słowa Chrystusa, który mówi „Kto mnie wyzna, tego ja wyznam”? Czy według księdza nie jest potrzebna żadna jakakolwiek deklaracja podmiotu zbawienia?

W stosunku do chrześcijanina jest wręcz konieczna.

No, tak mi się wydaje. bo...

Ja mówiłem o wyznawcach religii niechrześcijańskich, którzy przecież nie deklarują swej wiary w Chrystusa, a nie mamy najmniejszych podstaw, żeby odmawiać im szansy zbawienia. Przeciwnie, ze słów Pawła Apostoła wynika, że poganie, którzy nie mają prawa, mają szansę na zbawienie, a więc istnieje szansa dla tych, którzy nie są chrześcijanami. Powiedziałbym, że bycie chrześcijaninem zobowiązuje do czegoś znacznie więcej niż bycie wyznawcą innej religii. Od nas wymaga się po prostu więcej, niż od innych. I trzeba mieć tego świadomość.

PROWADZĄCY: Komu wiele dano, od tego się będzie wiele wymagało.

Właśnie.

PROWADZĄCY: A ja mam pytanie, jeszcze związane z tym, co pani Basia Stalowa zadała pytanie o grzech. Czy w Kościele prawosławnym – nigdy nie czytałem na ten temat – czy też jest stopniowanie grzechów?

Nie.

PROWADZĄCY: Ponieważ właśnie powiedziałeś, że jest jeden grzech jest niewybaczalny, którego nie możemy sobie wyobrazić.

Tak, ale nie ma żadnego stopniowania grzechów, uważa się, że człowiek jest po prostu grzeszny.

PROWADZĄCY: Albo grzech jest, albo go nie ma.

Poza tym jest bardzo silne poczucie grzeszności człowieka. Człowiek jest traktowany jako istota grzeszna, upadła, i to jest szczególnie widoczne w okresie Wielkiego Postu w całej liturgii, kiedy się podkreśla ten moment, ale w konfrontacji z nadchodzącym świętem Paschy, że ma być wzorem powstania z upadku, że należy zerwać z dotychczasowym trybem życia. Zresztą te wszystkie grzechy lekkie, ciężkie i tak dalej, powymyślali scholastycy, to jest późna sprawa, a czy ktoś z państwa w Biblii znalazł rozróżnienia tego typu? Nawet przy wielkich wysiłkach się ich nie znajdzie, a scholastycy wymyślali przeróżne rzeczy, między innymi jest taki pomysł scholastyczny, który bardzo mi się zawsze podobał, więc opowiem go państwu. Mianowicie scholastycy specjalizowali się w tak zwanych casusach moralnych, co jest grzechem, jakim grzechem i tak dalej. Był rycerz, niezwykle silny, który nieprawdopodobnie kochał swoja żonę, ubóstwiał, szalał za nią. A tu żona musiała którego dnia wyjechać gdzieś w podróż. Mąż szalał z rozpaczy, bał się, że nie wróci, przestał jeść, wreszcie służba krzyczy: „Jedzie, jedzie, cała, zdrowa!”. Mąż wybiegł naprzeciw i zapominając o tym, jaki jest silny, przycisnął ją do piersi, złamał jej kręgosłup i biedaczka zmarła u jego stóp. Nasuwa się pytanie następujące: zgrzeszył czy nie zgrzeszył, a jeśli zgrzeszył to jaki grzech popełnił?

Grzech nieuwagi!

O, pan mądrze odpowiada, grzech nieuwagi, to prawda, ale on przecież z miłości ją tak przydusił.

Ja chciałem o dwóch sprawach powiedzieć, najpierw odnieść się do tego co ksiądz powiedział przed chwilą i tu takie głosy z sali padały, mianowicie, że od nas chrześcijan wymaga się więcej. Otóż musze powiedzieć, że bardzo wątpię w prawdziwość tego twierdzenia i sądzę, że my po prostu nie wiemy, że nasza znajomość innych światów religijnych jeszcze dzisiaj na progu XXI wieku jest mała, ale jeżeli zadamy sobie trud poznania świata czy to islamu, czy judaizmu, czy buddyzmu, jeżeli wejdziemy w ten świat choćby lekturowo, poważnie, a nie powierzchownie, zobaczymy, że ludziom naprawdę wiernym i wierzącym stawiane są przeogromne wymagania, przeogromne. Wymagania medytacyjne w buddyzmie…

Ależ oczywiście!

…są szalone. Wymagania kontemplacyjne w sufizmie są przeogromne. I tak dalej, i tak dalej. Także wydaje mi się, że to jest zbyt pochopnie powiedziane, i że to wynika z naszej... no, z naszego ukształtowania chrześcijańskiego i tutaj kiedy mówię, czy myślę o takich sprawach niejednokrotnie przypominają mi się różne zabawne anegdotki, które to dobrze ilustrują. Słowem, ja chciałem powiedzieć, że przekonanie o tym, że od nas się więcej wymaga, czy że chrześcijaństwo jest najlepsze, czy prowadzi jedynie do zbawienia, wynika z pewnej zaściankowości duchowo-religijnej. i tu anegdotka. Otóż wyczytałem kiedyś, o jakichś badaniach socjologicznych, które robiono na pograniczu Polski i Niemiec. I polskiego chłopa zapytano: „A kto jest mądrzejszy: Polak czy Niemiec?”, „No, Polak, oczywiście!” padła odpowiedź. „A dlaczego?”, „No, dlatego, że Niemiec na konia mówi Pferd, a przecież każdy wie, że to koń”.
No więc, ja myślę, że i w religijnym kontekście czasami ulegamy tego rodzaju cichym sugestiom. Ale zostawmy to na boku, bo to mi się nasunęło po prostu przez wypowiedź księdza. Ja chciałem nawiązać do sprawy poruszonej dawniej, mianowicie do sprawy pozornie może bardzo uczonej, ale wydaje mi się, że ważnej dla życia religijnego, duchowego każdego z nas. Chodzi mi o te koncepcje Grzegorza Palamasa esencji czy istoty Boga i energii. Otóż ja mam wrażenie, że to jest problem, z którym stykają się, czy stykały się, bo to różnie bywało w historii, wszystkie religie i wszystkie wiary. Że jest to problem, od którego człowiek wierzący w ogóle nie może odejść. Ja się z akurat z tą, z tą koncepcją Palamasa zetknąłem wiele lat temu, ksiądz mówił zresztą, że ona przenika na Zachód. Ja się zetknąłem w książkach amerykańskiego jezuity George'a Maloneya, który o tym pisał.

Tak, tak.

I zrobiło to na mnie duże wrażenie. I potem więcej czytałem, nie tyle na ten temat... Znaczy ja mam takie wrażenie, że to jest podstawowa sprawa. To jest to, o czym ksiądz mówił, że jest z jednej strony ta transcendencja Boga a z drugiej strony nasze z nim współżycie, bo gdyby ta transcendencja była radykalna, to właściwie jak moglibyśmy z nim gadać. I że każda religia de facto, de iure, czy de facto ma jakiś sposób na to, prawda, żydzi sobie gawędzą z Panem Bogiem, nie mówiąc o tym, że w mistycznej wy, wymiarze religii żydowskiej, czyli w kabale jest koncepcja szechiny - obecności Boga. W chrześcijaństwie mamy na przykład, to u mistyków się pojawia, no chyba najbardziej takim widomym przykładem jest koncepcja Mistrza Eckharta Gott i Gottheit, prawda. Gottheit to jest ta niepoznawalna, niedotykalna istota Boga, która jest, jak to się mówi uczenie „supra ontologiczna”, która jest poza bytem. No ale jest, prawda. Ale oprócz tego i to nie tylko wcielenie Chrystusa w chrześcijaństwie jest, są te energie, mnie się zresztą wydaje, że, że pomysł nazwania tego energią przez Palamasa jest bardzo dobry.

Ale to słowo występuje w tekście Biblii.

Ale mnie doktryna Palamasa trafia do przekonania. Powiedziawszy to wszystko, chciałem po prostu zapytać księdza czy ksiądz nie sądzi, tak jak mnie się wydaje, że jest to sprawa uniwersalna, i że dotyczy każdego człowieka wierzącego, i że właściwie każdy człowiek wierzący, czy jest teologiem, czy jest po prostu zwykłym wierzącym, jakoś musi się z tym uporać.

Mnie się wydaje, że ja powiedziałem, iż to był problem, który nurtował i nurtuje chrześcijan, nie tylko chrześcijan zresztą. Natomiast w sformułowaniu, że od chrześcijan się więcej wymaga, chodziło mi o wyznanie wiary. Chodzi tutaj o wyznanie trynitarnej, o której Ojcowie Kościoła często mówili, że to jest coś, co krzyżuje rozum ludzki, co przekracza kompletnie nasze myślenie, to jest coś, co jednak wymaga jakiegoś wysiłku. No i drugie to jest wcielenie Chrystusa, co również dla wielu było kamieniem niezgody, Paweł Apostoł powiedział przecież, że my głosimy to, co jest zgorszeniem dla jednych i szaleństwem dla drugich, a w tym jest trud, wysiłek wiary.

Ale to jest trud intelektualny.

Trud intelektualny i „wyznaniowy”, powiedzmy.

Bo islam jest prostszy…

Oczywiście, czy judaizm jest od tej strony prostszy. To jest poprzeczka, która jest dana chrześcijanom.

To rozumiem, tak.

Chciałem jeszcze zapytać już teraz, przytoczę… Bo między chrześcijaństwem jest taki nie tylko dialog, ale sprzeczności są, takie po prostu nielogiczne. Bo dialog to jest logika, to jest z obu stron, bo „dia”, to jest jedna strona i druga. I tutaj by trzeba zbliżenia, jakieś wypośrodkowanie. A my dzisiaj jesteśmy takimi… różne odłamy są skrajnością. I tutaj jest nieporozumienie, mimo, że mamy ekumenizm, ale to niewiele, to do tego, ten ekumenizm prowadzi. I teraz jest pytanie. Tutaj wrócę do tego łotra jako pierwszego chrześcijanina. Otóż Pan Jezus według Biblii przekładu, bo my się korzystamy, taki przeciętny chrześcijanin to nie zwraca się do greki, bo nie zna greki klasycznej, tylko ma przekłady. Przekłady są niedoskonałe. I tu pytanie. Pan Jezus powiedział „Zaprawdę powiadam ci, dziś będziesz w raju ze mną”. I teraz jest taki odłam adwentystów. Oni mówią, że ta Biblia jest źle przełożona, to zdanie jest źle skonstruowane w przekładach. Że oni mówią tak, Pan Jezus nie mógł być sam w Raju, w tej chwili, jak był na krzyżu i umarł wieczorem, bo On wstąpił do piekieł, a więc to nie był Raj i dopiero trzeciego dnia zmartwychwstał. Więc najpierw wstąpił do piekieł. Więc adwentyści mówią, że to jest tam źle przetłumaczone, postawiony ten przecinek. Mówią tak. W katolickiej i tu, w bibliach protestanckich jest źle postawiony przecinek. Biblia musi być doskonale przetłumaczona i skonstruowana w zdaniach, nawet we frazach, części zdania złożonych, żeby ona odpowiadała doktrynie, czyli nauce, bo doktryna to jest nauka po grecku. I mówią „Zaprawdę powiadam ci dziś - i przecinek po dziś, że będziesz w Raju”, a nie wiadomo kiedy w tym Raju będzie. I tutaj już nie ma dialogu między, ja, ja tu nie wyznaje ani tej adwentystów, ja tylko przypominam jak oni, jak oni to mówią, patrzą na to. Dalej, adwentyści mówią, że ludzie zasypiają do dziś, dalej zasypiają, nie idą do nieba, tylko oni czekają na Sąd Ostateczny. A uważają się za chrześcijan. Jeszcze gorzej jest ze świadkami Jehowy, bo też mówią, że chrześcijanie, a jeszcze gorzej z nimi jest. Więc żeby to w ogóle nie miało, z tymi, z świadkami, świadkami Jehowy, to w ogóle nie ma dialogu z nimi, bo dialog to jest logika, to jest logika, tylko taka… Teraz i pytanie jak to jest w prawosławiu, ortodoksyjnym, bo ortodoksja to jest właśnie poprawna nauka, poprawna. Ortografia to jest poprawne pisanie, ortodoksja to jest nauka poprawna, więc… Jak Cyryl i Metody, bo ja nie miałem możliwości tam sprawdzić, jak Cyryl i Metody, gdzie ten przecinek postawić? Czy w ogóle przecinek postawił. Tak samo jeszcze na zakończenie przytoczę inne zdanie, z którym się nie zgadzam, z tłumaczami, bo z tysiąclecia Biblia jest, no z cała Polska zaangażowana była tych teologów, żeby tysiąclecia taka Biblia standardowa, a okazuje się, że do Filipian w pierwszym rozdziale, osiemnasty werset, tam, uważam, że źle przetłumaczyli osiemnasty werset, jest tam, że Paweł się cieszy, czy w prawdzie się Chrystusa chwali, czy obłudnie. No pomyślmy sami, czy można Chrystusa chwalić, przepraszam, czy można Chrystusa chwalić obłudnie? Ale ja to sprawdziłem po grecku, ponieważ kiedyś się uczyłem greckiego, i tam nie jest obłudnie, bo obłudnie to jest inny wyraz, i tam nie występuje, tylko tam jest profasis, profasis po grecku to jest w częściowej prawdzie. A nie obłudnie, bo obłudnie to jest inny wyraz po grecku. I teraz żeby nastąpił dialog między wyznaniami religijnymi, różnymi denominacjami, tak jak to po łacinie mówiąc naukowo, to trzeba najpierw ustalić czy to jest dobrze przetłumaczone po polsku dla, dla zwykłego wyznawcy, czy źle i tutaj duże zadanie jest dla teologów, którzy powinni dobrze władać, jeżeli zabierają głos na temat Starego Testamentu, a więc starohebrajskim, a jeżeli Nowy Testament, to greckim, bo inaczej nie dojdziemy do ładu. I to jest zadanie teologów. Ja bardzo jestem, na zakończenie, ja jestem bardzo zawsze zbudowany, jak słucham kazania w waszym kościele tam, w tej bazylice, przeważnie tam msze odprawia biskup, kazanie wygłasza, jakie to wszystko mądre jest, budujące, jakie to budujące jest. Myślę, że za mało zabiera publicznie głos wasz kościół, żeby pokazać, że to jest Kościół bardzo mądry i prowadzi do zbawienia.

Odpowiem na kwestię z tym nieszczęsnym dobrym łotrem, bo mamy dzięki niemu problem. Lepiej, gdyby milczał. Mianowicie ta teoria po prostu jest absolutnie niezgodna z koncepcją Boga wszechobecnego. Chrystus jest zawsze w Raju, będąc na ziemi i na krzyżu, ponieważ albo jest Bogiem, albo nie jest Bogiem i innego wyjścia nie mamy. Jeżeli jest Bogiem to jest obecny w Raju zawsze. Chrystus mówi wyraźnie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Natomiast podział na zstąpienie do piekieł i zmartwychwstanie jest dokonany dla percepcji człowieka, jest rozłożeniem wydarzeń, które dokonują się jako wydarzenia zbawcze i dla nas rozwijają się w czasie, natomiast z tamtej strony, czyli z punktu widzenia Boga nie ma żadnego czasu i to są wydarzenia, które trwają zawsze. Po tamtej stronie jest zawsze teraźniejszość, tam nie ma przeszłości i przyszłości. Wobec tego Chrystus zawsze jest w raju i jeżeli mówi, że będziesz dziś to mówi do tego łotra, żeby on zrozumiał kiedy będzie w tym raju, że on zaraz będzie w tym raju. A nie, że mówię dziś, przecinek, pamiętaj, a potem zobaczymy. To byłoby właściwie ze strony Chrystusa coś nieludzkiego tak potraktować łotra, kiedy wszystkich ludzi traktował inaczej. On mu nie daje nadziei zbawienia gdzieś i nie wiadomo kiedy, tylko mówi, że to będzie teraz. A państwo wiecie, że drugim, z którym się spotyka po tamtej stronie jest Judasz, czyli pierwsze spotkania raczej nie dokonują się w kategoriach ludzi dobrych i porządnych, w żadnym wypadku, a potem, zaraz po swoim zmartwychwstaniu, spotyka tutaj, w naszej rzeczywistości, apostoła, który Go się zaparł. I zmusza Piotra do pokuty przez trzykrotne zapytanie, czy mnie kochasz. Jest to opis sytuacji człowieka, który jest taki, jaki jest, jest istotą upadłą i grzeszną. Prawosławie ma bardzo silne poczucie grzeszności człowieka, bardzo silne co jest widoczne we wszystkich modlitwach, ale równocześnie ma też bardzo silne poczucie, że dzięki łasce człowiek może z tego stanu wyjść.
Uważam też, że dialog powinien się toczyć i jakoś się toczy.

Czy ja mogę dodać do tego pytania. Bo ja bym powiedział, że prawosławie bardzo docenia pana pytanie, prawosławie jest w ogóle w swoich tekstach bardzo rabiniczne. Jest taki hymn, który brzmi tak: „W grobie ciałem, w duszą w piekle duszą jako Bóg, w raju ze zbójcą byłeś, Chryste, wszystko wypełniający i nieopisany”. Pytanie, które pan słyszał od adwentystów jest uprawnione i bardzo dobrze, że pan je postawił. Dziękuję.

Ja mam takie dwa pytania. Pierwsze jest takie, czy te słowa świętego Pawła, że na imię „Jezus” zegnie się wszelkie kolano ziemskie, podziemne, czy to można interpretować, czy prawosławie to też jako ta nadzieję właśnie…

Te słowa są interpretowane dwojako. Po pierwsze, że w obliczu tego, co określamy terminem „Majestat Boży”, nawet złe duchy muszą ten fakt uznać, a po drugie, że to jest nadzieja na przyszłość.

A drugie pytanie mam takie, no, pojawiły się nie wiem kiedy to się zaczęło, ale takie teorie… o cierpieniu Boga. Czy prawosławie też podejmuje ten temat? Oczywiście, nie mówię Chrystusa tylko w ogóle, no są w Biblii takie momenty i to niektórzy myśliciele chrześcijańscy to...

Tak, podejmuje.

Podejmuje…

Ale trochę w inny sposób, na przykład bardzo ładnie zostało podjęte przez patriarchę Bartłomieja w jego drodze krzyżowej, którą kiedyś napisał w prezencie dla papieża, i w tej drodze krzyżowej jest mowa o cierpieniu Boga: „W Jezusie Chrystusie Bóg na ludzki sposób cierpi i doświadcza cierpienia”. Słucham?

Tak mówił Luter!

Ale tak samo mówi cała tradycja wschodnia. Niekoniecznie od razu prawosławie i Luter muszą być koniecznie sprzeczni ze sobą. Chcę dodać, że był znakomity teolog prawosławny, już nieżyjący Nikos Nissiotis, który publicznie kiedyś powiedział, że Lutra należy rozpatrywać w linii Ojców Kościoła. Zwłaszcza jego odwagę w wystąpieniu przeciwko odpustom. To, co się działo później, to już są inne rzeczy.

Dziękuję bardzo.

Ja to taką krótka uwagę, bo czasami pewne problemy można rozstrzygnąć zanim się popatrzy do tekstu greckiego, do tekstu polskiego. I tam w tym liście do Efezjan, z tego co pamiętam, to nie jest mowa o chwaleniu Chrystusa szczerze czy obłudnie, tylko o głoszeniu Chrystusa szczerze czy obłudnie. A to jest duża różnica.

Tak, ale nie ma idealnych przekładów, dokładny, idealny przekład powstaje po wielu latach, to każdy, kto coś tłumaczył wie, że to nie jest wcale zadanie proste. Był biblista polski, ksiądz Dąbrowski, który po ukazaniu się pierwszego wydania Biblii Tysiąclecia napisał recenzję pod tytułem: „Biblia tysiąca błędów na tysiąclecie” i miał zresztą rację. Natomiast nie można nawet winić biblistów, bo każdy tłumacz wie, co się dzieje z jego przekładem. Przetłumaczył coś i oddaje przekład do wydawnictwa, a tam są redaktorzy. W obecnych czasach to już nie jest taki przekład autorski jak, powiedzmy, przekład Biblii, dokonany przez Lutra. Teraz mamy redaktorów, którzy zapraszają delikwenta i mu mówią, że to słowo trzeba zastąpić innym, więc właściwie w obecnych czasach to, co się ukazuje jako produkt końcowy, jest owocem pewnej wypadkowej współpracy tłumacza z redaktorami, a ci redaktorzy niekoniecznie są idealni. Powiem z własnego doświadczenia, że tylko raz w życiu miałem okazję przez pewien czas współpracować z genialną redaktorką, już niestety nieżyjącą, natomiast na ogół redaktorzy mają pomysły, które mogą przyprawić o zawał serca, bo niekoniecznie muszą znać materię, którą się zajmują, a usiłują coś poprawić i tak jest z każdym przekładem, łącznie z Biblią, bo jak pan ją otworzy, to pan przeczyta całą listę, kto się w to mieszał, więc być może najlepszym rozwiązaniem byłby jakiś przekład autorski. Ktoś jeden przetłumaczyłby na przykład Nowy Testament i poddał go po prostu dyskusji, proszę mi nadsyłać uwagi, zastrzeżenia i potem by się odniósł do nich. Nie ma i nie będzie idealnych przekładów, możemy jedynie mówić o przekładach, które są lepsze, gorsze, bliższe, lub dalsze oryginałowi, i jest nawet ciekawe, że im starsze przekłady, tym są lepsze.

Lepsze, tak.

Właśnie. To jest ciekawe zjawisko, na przykład przekład słowiański Biblii jest właściwie przekładem wspaniałym. Ale pamiętajmy, że to jednak Cyryl i Metody sami dokonali, a nie odwoływali się do żadnych redaktorów.

PROWADZĄCY: Czy ktoś jeszcze z państwa?

Chciałbym księdza zapytać o teologa prawosławnego, bo słyszałem, czytałem, że trochę w przeciwieństwie do tradycji zachodniej, w prawosławiu teolog nie jest przede wszystkim tym, który myśli i rozumuje o objawieniu, tylko tym, który się modli i ewentualnie tym, który jest zanurzony w jakiejś wizji.

Jest taka definicja Ewagriusza, to on pierwszy napisał, że teologiem jest ten, który się modli. Ojciec Sergiusz Bułgakow kiedyś powiedział, że całą swoją teologię wystał przy ołtarzu. Zakłada się, że teolog faktycznie powinien być człowiekiem modlitwy, a w ogóle tylko trzech świętych ma tytuł teologa w prawosławiu: Jan Ewangelista, Grzegorz z Nazjanzu i Symeon Nowy Teolog. Tylko trzech ma ten tytułu i uważa się, że teolog, jeżeli nie jest człowiekiem modlitwy i nie jest zakorzeniony w Kościele, w tradycji, to raczej nie będzie z niego żaden teolog. Będzie religioznawcą, ale nie będzie teologiem.

PROWADZĄCY: Czyli jeżeli ciebie jako teologa przedstawiamy to jest błąd?

To jest błąd, tak, zdecydowanie. Można mnie przedstawiać jako usiłującego być teologiem, coś takiego, raczkujący teolog.

PROWADZĄCY: Raczkujący? No, jeżeli nie ma pytań, komentarzy, to bardzo serdecznie dziękujemy.

ks. Henryk Paprocki