tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc trzecia
2012-03-14
1. Jeszcze nie kochając, św. Augustyn już „kochał samą myśl o zakochaniu”[1]. Czyż nie tak i my dążymy do Miłości, myślą i uczuciem ją uprzedzając, jakby doświadczając czegoś jeszcze niedoświadczonego? Pragniemy czegoś nieznanego, ale w samym pragnieniu już jakoś wiemy i kochamy ją. Miłość i kochane od razu są nieznane i znane, dosłownie Prawda i to, co jest poznawane. Nie wie jeszcze łagodne dziecko lub nieśmiały młodzieniec, jaka jest natura miłości, boi się i wstydzi wszystkiego, co jest zmysłowe, ale ono już żyje w jego miłości, żyje pierwotnie, nie wydzielone z jego integralności. Tak samo integralna powinna być miłość w doskonałym, pełnym swoim rozkwicie.

W „kochaniu samej myśli o zakochaniu” już jest dana możliwość rozkoszy: jest ona przeczuwana w sposób niepełny i niedoskonały, ale istnieje. Być może, ona nawet dominuje, gdyż nie jest jeszcze znana ukochana, której można i należy siebie oddać, nie wierzy się w odrębny byt samej Miłości, naiwnie sprowadzanej do uznania jej za uczucie kochanej, nie wierzy się w jej wolę i prawdę. Rozkosz nie zawiera się w samotnym „ja” kogoś, kto kocha, jest ona nieskończenie męcząca, znojna, jak chęć pocałowania ukochanych ust, pochylonych nad tobą. Są one na wpółotwarte i bliskie, mrużysz oczy i czekasz, a jej usta są nieruchome, z pogodnym uśmiechem.

Jak każda miłość, także „kochanie samej myśli o zakochaniu” nawet w najmroczniejszych swoich źródłach zawsze jest przedmiotowe: gdzieś istnieje ukochany, którego jakoś dotyka dręcząca się dusza. On jest nieoddzielny od miłości, jak w miłości nie jest do oddzielenia zachwycanie się nim od zachwycania jego, dążenie oddania się jemu od dążenia opanowania go. Dlatego też tak łatwo „kochanie samej myśli o zakochaniu” przeradza się w samozadowolenie, staje się pokrewne miłości karamazowskiej i rodzi albo niewolnicze, albo okrutne marzenia. Trudno osiągnąć jest integralność Miłości, trudno nie oderwać się od jej trój-jedni, jeszcze burzliwej, nie odejść w swoje samotne „ja”. Nieoddzielna od miłości, nieznana ukochana, jednak mimo wszystko istnieje, powinna istnieć: inaczej nie mogłoby być samej miłości. Tej ukochanej chciwie poszukuje i pragnie ten, kto „kocha samą myśl o zakochaniu”, niekiedy nawet nie wiedząc, czy to ukochana go wzywa, czy jest kochany, czy kocha kogoś innego, takiego samego młodego i miłego chłopca, jak on… Powoli wszystko wyjaśnia się, uczucie zostaje określone. – To, „jak zawsze, jak u wszystkich”, ona, ukochana. Ale jaka ona jest? – Na pewno jest piękna, szykowna i miła, o jakiej mówią zakochani, piszą poeci. Miłość podpowiada, że nie ma lepszej od ukochanej, że w całym świecie nie ma nikogo milszego od niej i piękniejszej… Sam tego nie zauważając, kochający wyobraża sobie pozorny obraz ukochanej, który jest tym dalszy od jego autentycznej wybranki, im słabsza jest w nim Miłość, im bardziej myśli on o sobie i wierzy w szablony oraz schematy. Być może, właśnie ten wymyślony obraz przeszkodzi mu w rozpoznaniu ukochanej, kiedy on spotka się z nią, lub też oszuka go, zmusi do uznania za ukochaną tej, której on nie kocha i kochać nie ma sił.

Autentyczne w swych źródłach jest „kochanie samej myśli o zakochaniu”. Jednak rozwijając się, ono niezauważalnie obrasta potocznymi myślami, obrazami i uczuciami, w nieunikniony sposób staje się szablonowym romantyzmem lub romantyzmem pozytywistycznej trywialności. Zmęczone znużenie żyje marzeniem i chora wyobraźnia zaludnia świadomość marzeniami, a marzenia karmią znużenie, rozwijają je, i – same będąc nieuchwytne i nierealne – popychają w kierunku realnego, ale występnego samozadowolenia. Miłość ulega zwyrodnieniu. W marzeniach nie ma realnego cierpienia drugiego człowieka i dlatego w nich karmiona autoafirmacją męskość staje się okrutna i bezmierna, nie przechodząc w kobiecość; albo też – częściej – skoncentrowanie na sobie i wymuszona pasywność chorobliwie rozwijają kobiecość, pokrewną zmęczonemu znużeniu. „Kochanie samej myśli o zakochaniu” ulega zepsuciu, rozkłada się i rozpływa we wzmożonym samozadowoleniu. A potem, kiedy zjawi się ukochana i nadejdzie czas autentycznej miłości, jadowity owoc przyniosą kwiaty, które wyrosły w cieplarni „kochania samej myśli o zakochaniu”. Zakochany spotka swoją jedyną, rozpozna ją, ale zacznie poszukiwać w miłości wyłącznie samozadowolenia, będzie oczekiwał zrealizowania swoich nędznych i fałszywych, chociaż konkretnych i wyraźnych marzeń, będzie się męczył, że ich nie znajduje, albo będzie – jak poprzednio – przedłużać chwile, starać się nie zmarnować ani jednej chwili rozkoszy, rozkładać ją na części i tym zabijać żywą miłość i w sobie, i w ukochanej.

„Kochanie samej myśli o zakochaniu” nie jest pełne, nie ujawnia miłości. A jednak w nim ujawnia się autentyczna jedność Miłości. Ona już tworzy sobie nowy świat, przemieniając stary, tęsknymi czyni oczy, pięknym ciemniejące oblicze. Ona już poznaje ukochanego, ale jeszcze niejasno. Jednak tworzy ona nie w samej rzeczywistości, a w królestwie marzeń (chociaż w innym sensie także realnym), przemienia, a niekiedy wywraca kapryśny i lekki, jak poranna mgła, oświecana przez wschodzące słońce, świat marzeń ukochanego… Czy jednak nie spotyka się ona tam, w tym świecie, z samą ukochaną, czy niewidzialnie nie dotyka jego duszy? Któż to wie… Miły młodzieńcze, ty tęsknisz i marzysz, przyzywasz swoją jedyną, a nie wiesz i nie widzisz – oto tam, na spotkanie tobie biegnie ze szkoły z małą teczką piękna, śmiejąca się dziewczyna; oto nagle spochmurniała i stała się nie dziecięco poważna jej wesoła twarzyczka. To ona, twoja wybranka. Czy ty ją znajdziesz, czy rozpoznasz, kiedy ją spotkasz?…

Powinno „kochanie samej myśli o zakochaniu” znaleźć autentycznego ukochanego, autentyczną ukochaną, powinno ono zrealizować się w świecie realnym i go przemienić, w nim poznawać i tworzyć, stać się autentyczną miłością. Powinno wypłynąć w niej coś nowego, to samo, co często przychodzi i bez niej, przychodzi niezauważalnie, nagle się zapala.

 

2. Nie słychać kroków autentycznej miłości, tajemnicze jest jej przebudzenie się w duszy. Często wcześniej zna się miłość, wcześniej zna się ukochaną, niż człowiek zauważy podnoszące się z głębi duszy, wszystko ogarniające uczucie… Wspominam. – Pewnego razu widziałem z daleka, jak przechodziłaś ulicą i wtedy stało mi się nieprzyjemnie i boleśnie z powodu mimowolnej myśli: „Ona ma nieładny chód”. Cóż ja wtedy miałem do twojego sposobu chodzenia, do ciebie samej? Przecież ja ciebie jeszcze nie kochałem!… – Nie, teraz wiem: kochałem i chciałem widzieć taką, jaką kochałem, nie rozumiejąc jeszcze piękna w samej brzydocie, nie rozumiejąc, jak piękny jest twój chód… Wiecznie bawiące się ironiczne życie, jakże wspaniale prawdziwe są twoje dawne bajki o fałszywym Erosie! – w dziwny sposób przepowiadającym zakochanym ich przyszłość. To ona oświeci ich jednym promieniem słońca, to ustami półślepej mamroczącej staruchy nazwie ich, jeszcze dalekich i obcych sobie, mężem i żoną… Miłość przychodzi nieoczekiwanie i nieprzewidzianie, tajemnicza i dążąca, nagle rodząca się… A czy się rodzi? Czyż to nie ona jest w „kochaniu samej myśli o zakochaniu”? Czyż nie jest ona tak samo dawna, jak sami zakochani? Czy nie zaczyna swego życia w tej chwili, kiedy tworzy ich bóstwo, kiedy w nieznanym świecie porzucają oni jeden drugiego?

Od razu ujawnia się w duszy od dawna, być może – od dawna żyjąca w niej Miłość, to jak błyskawica oświecając ciemną, nieznającą siebie duszę, to jak potężna harmonia, współbrzmiąca z szemraniem fal i szumem lasu, słyszalna przez wrażliwe ucho w miarowym biegu ciał niebieskich. Ona jest nie do przezwyciężenia i niewątpliwa, przekonana co do siebie, przekonana o tym, że znalazła swego jedynego i że on także kocha, nie może nie kochać. Całą siebie, całą swoją moc i całą swoją wiedzę, swoją trój-jednię objawia duszy Miłość, objawia także ukochanego takim, jakim on powinien być i jakim on autentycznie jest. Uwierz, uwierz władczym mowom Miłości, nie lękaj się słów i wyznań!…

Często Miłość długo żyje w duszy niewypowiedziana, kryje się przed spojrzeniami innych, nawet przed wzrokiem ukochanej. Jakby bała się, wstydliwa, że swymi wyznaniami naruszy swoją świętość. Miłość nie jest jednak pełna, dopóki nie zostanie wypowiedziana, dopóki nie zrealizuje się w realnym świecie, nie wyrazi na zewnątrz, a żyje jedynie w łagodnych promieniach słonecznych w chwiejnej mgle. Ona jest autentyczna i prawdziwa w swojej istocie, jeśli nie zaciemniają jej marzenia o „kochaniu samej myśli o zakochaniu”. Ona jest piękna i czysta w swoim niewypowiedzeniu, jak piękne są antyczne posągi przeczuciem piękna, którego i tak nikt nie potrafi wyrazić. Jesteś nieznośnie piękna, o milcząca Miłości!… Strasznie jest rozstawać się z niewypowiedzianym twoim pięknem!… Czy to nie dlatego tak milczące są chwile najwyższych twoich przejawów, tak cichy głos zakochanych, tak tęsknie ściska się ich niemilknące serce? Czy nie dlatego poszukują oni samotności, wstydliwie kryjąc się przed postronnymi spojrzeniami?… Dlaczego więc niekiedy są śmiali, dlaczego niekiedy choć aluzyjnie pragną powiedzieć innym o swojej miłości, podzielić się z innymi zazdrośnie strzeżoną tajemnicą, chociaż po podzieleniu się nią są zatrwożeni, jakby poniżyli miłość? Dlaczego tylko im dwojgu zrozumiałe słowo wpada w szum i śmiech bezpiecznej rozmowy innych? – Niewypowiedziana miłość jest autentyczna i prawdziwa, nieskalana. A jest to jedynie idealna prawda. Miłość powinna ją wcielić w świat. Miłość powinna zjednoczyć i ukazać autentyczną osobę kochającego, autentyczną osobę ukochanej, zepsutą przez życie i rozbity świat, a w nich – cały zjednoczony przez Miłość świat.

 

3. Miłość ujawniła się. Jednak już na pierwszych krokach swojej drogi zakochany spotyka się z rozbitym światem, z empirycznym brakiem pełni swojej osoby i osoby ukochanej. Poczucie integralnej Miłości, tak wyraźne i jasne, gdy Miłość żyła w nim ukryciu, jednoczyła i przemieniała jego duszę, zostaje zastąpione przez odczucie bolesnego rozbicia, męczącej zamiany oświecenia na pustkę. Zamiast nieprzerwanego i wszystko ogarniającego uczucia migają jakieś błędne ogniki. On jest bezsilny, aby swoją miłością przeniknąć od razu wszystko: i siebie, i ukochaną, i świat. Jedynie niekiedy znowu na chwilę pojawia mu się Miłość w całym swoim pięknie i mocy, przychodzi i odchodzi, powraca i znowu odchodzi. Jaśnieje i rozgrzewa, kiedy nie ma ukochanej, w gorzkiej rozłące, znika kiedy ona jest tutaj i wzywa. Kochający nie wie, że powinien kochać. Czeka na poryw Miłości, poszukuje jej w sobie i dąży do niej, kiedy jej nie ma. W tym jego udręka, udręka zrealizowania Miłości, ciężka praca przez Miłość przemieniania siebie, ukochanej i świata.

Podstawa i cel Miłości w jedności zakochanych, nie tylko oczekiwanej i przeczuwanej, ale realnej i realizowanej. Kochający pragnie widzieć ukochaną, widzi i napatrzeć się jej nie może, zakłopotaną i radosną. On chce słyszeć jej głos, wiedzieć o niej wszystko, nic nie pozostawiać w niewiedzy, czytać jej myśli. Nieustannie i szybko pogrąża się on w coraz większej pełni bytu, coraz bardziej rozumie ukochaną, a w niej siebie i cały świat. Jest mu przykro, że nie zna jej całej, że pozostaje w niej coś dla niego niedostępnego. Jest mu przykro, że nigdy się nie dowie, jaka ona była wcześniej, kiedy on był daleko i nie myślał o niej.

Kto kocha, ten dąży do tego, żeby w całości „pojąć”, zrozumieć ukochaną, to znaczy poznać ją, gdyż jednym i tym samym jest poznanie i miłość[2]. Jeśli ja kocham, to wszystko w ukochanej, cała ukochana jest moja, nawet więcej – ja sam. Jednak to znaczy, że ja nie jestem już sobą, że ja jestem nią. Inaczej nie ma poznania, nie ma miłości. Wieczna zamiana panowania na podporządkowanie, podporządkowania na panowanie, wieczna zamiana życia i śmierci nie jest czymś innym, jak złączeniem dwojga w jedno, jak przywróceniem ich pierwotnej jedności, autentycznego dwu-jednego „ja”.

Kochając, ja na tyle utożsamiam się z ukochaną, że żyję jej pragnieniami, jej życiem, nie oddzielam siebie od niej. Mimo woli przyswajam sobie nawyki ukochanej. Często miłość wydaje się być wzajemnym upodobnianiem się do siebie, chociaż w istocie wzajemne upodobnianie się jest jedynie czymś zewnętrznym, odbiciem czegoś głębszego, a niekiedy – oznaką słabości i upadku miłości. Śmiejemy się z zewnętrznego, umyślnego pragnienia upodobanie się do tego, kogo kochasz. Nie wierzymy w jedność, jesteśmy niewolnikami potocznej opinii, jakoby dwie dusze były dla siebie monadami bez drzwi i bez okien[3]. Wszystkie swoje obserwacje z uporem chcemy tłumaczyć ta, jakby nasze przeżycia były jedynie wymysłem i oszukańczym wyjaśnieniem jakiegoś nieznanego nam, ale śmiało zakładanego przez nas procesu mechanicznego. Naiwną iluzją wydaje się zrodzenie i wzrost w naszej duszy uczucia przeżywanego przez ukochaną, a całkowitym przypadkiem jednoczesny przejaw tęsknoty ich obojga. Za szczęśliwe domyślanie się uważamy odczytanie najgłębszych, ukrytych myśli…

Jest swój sens także w upodobnieniu się do ukochanej, co przypomina o niej, daje możliwość lepiej ją w sobie przeżyć i poznać. Jednak Miłość zakłada nie tylko jedność, ale także rozróżnienie, jej cel nie we wzajemnym upodobnieniu, a we wzajemnym odkrywaniu się. Nie chcę, żeby ukochana upodobniła się do mnie: chcę zachować ją samą, nieskończenie drogą, niepowtarzalną. Całą ją przyjmuję. – „Cała piękna jesteś, przyjaciółko moja, nie ma w tobie wady!”[4]. Wiem, powinienem wiedzieć autentyczne znaczenie tego, co jedynie zaznaczyło się w niej i w swej niewystarczalności wydaje się złem. Nie zdradzę Miłości jak leniwy sługa i zły – w imię autentyzmu przemienię to, co realne, brak uczynię momentem piękna i prawdy. W tym idealizm Miłości, moja twórcza praca, odkrywająca w świecie coś nowego. Ale nie nic nowego z niczego tworzę. – Ja jedynie wydobywam z ukochanej to, co w niej jest autentycznego, podobnie jak snycerz wysiekam z niej empirycznej nią autentyczną. Autentyczna ukochana, dana mi w każdym jej empirycznym ujawnieniu się, chociaż w sposób niepełny i niedostateczny, powinna ujawnić się i rozkwitnąć moją mocą, którą jest moc Miłości, a w Miłości jest jej siła. Oświecony ujrzanym przeze mnie jaśnieniem mojej autentycznej ukochanej, sam też się przemieniam, chcę być jej godnym, nie powtarzać ją, a dopełnić. Im głębiej się w niej zanurzam, tym więcej znajduję w niej tego, na co mogę i powinienem odpowiedzieć, odkrywszy siebie samego, tym bardziej i lepiej siebie poznaję i dążę, aby samemu stać się autentycznym. Czy to ja dążę? Czy to nie ona mnie pociąga, jak i ja pociągam ją, czy razem nie idziemy do tego samego celu?

Cel i sens Miłości nie tkwi we wzajemnym upodobnieniu się do siebie. – Czy Miłość może być tam, gdzie kochający w pełni upodobnią się, to znaczy utożsamią się ze sobą, gdzie staną się tylko jednym i tym samym? Któż i kogo będzie wtedy kochał? Jest mi nieskończenie droga wszelka odrębność mojej ukochanej. Ona jest tylko w niej, w nikim innym poza nią nie istnieje. Droga jest mi i uchwycona przez ukochaną, a w miłości do niej i przeze mnie samego moja odrębność, także nie do zastąpienia… Nie połączenie-utożsamienie, a połączenie i harmonijna jedność, nie wzajemnie upodobnienie, a wzajemne dopełnienie pochodzą od Miłości. Nie jedność bez różnicy jest jej celem, a dwu-jednia. Dosłownie, jakby łączyły się kiedyś rozerwane dwie części całości, i staje się niewidzialna, zanika kręta linia ich rozdarcia. Miłość jest przywróceniem pierwotnej dwu-jedni, w której każdy z kochających znajduje to, co jest jego i jemu brakuje, w którym obydwoje razem znowu łączą przez nich od wieków naruszoną jedność[5].

W Miłości odradza się jedyna autentyczna osoba, przez dobrowolne połączenie części swoich przywracająca kiedyś dokonane rozbicie. W Miłości bezgranicznie pogłębia się i w nowym, oślepiającym pięknie, pojawia się dusza każdego z kochających, w każdym z nich budzą się nowe uczucia i myśli, myśli i uczucia jednego są kontynuowane i doskonalone w drugim. Wszystko jest harmonijne i integralne, wszystko kwitnie nieumierającym kwitnieniem, rozszerza się i staje bogatsze, bardziej kolorowe i całościowe; i nowy podział – śmiercią dla obu, straszną w przeczuciu rozłąką. Zmienia się dla nich sens codziennej mowy, słowa nabierają nowego, głębokiego znaczenia. Z powodu ujawniającej się w świecie dwu-jednej osoby na wszystko rozlewa się światłość Miłości, czyniącej ją trój-jednością. Nieznana dotychczas i nieoceniona wartość pojawia się w świecie, pociąga i mani nieznaną jeszcze radością. Zmienia się sam byt – wite jest nowe gniazdo. Wszystko, co rzeczowe, łączy się przez pokrewieństwo z nową parą, wstępuje w szczególne indywidualne związki z nią, przyjmuje przemieniającą jej pieczęć i w swojej rzeczowości zaczyna wyrażać jedność duchową.

 

4. Lekkim, nieuchwytnym marzeniem, być może i pięknym, ale nieżyciowym, wydaje się to wszystko powszedniej trzeźwej świadomości. I tylko w księżycowe noce, jak ta, kiedy niezwykle wyraźne są cienie, kiedy płonie złota kopuła świątyni, a blada poświata bajkową ciszą dręczy duszę, milkną i stają się bezsilne śmieszne wątpliwości. Nie wierzymy w trój-jednię, nie wierzymy w realizującą się w miłości dwu-jedną osobę. Jak uwierzyć, kiedy pełnia realizowanej Miłości jest rzadkim, niezwykle rzadkim darem? Jak uwierzyć, kiedy najwyższym wyrazem Miłości prawie zawsze wydaje się nam chwila zawierania sakramentu, a nie spokojne życie małżeńskie, kiedy sakrament nie jest kontynuowany poza ścianami świątyni[6]? Komu można uwierzyć, kto opowie o szczytach ziemskiej miłości, któryż z nielicznych wybrańców?…

Jednakże niewyraźnie, sami tego nie zauważając, rozwiązujemy tajemnicę Miłości, dotykamy tej tajemnicy. Mówimy o tym, że zakochani „pasują” lub „nie pasują” do siebie, chociaż starając się wyjaśnić te słowa, powtarzamy głupie i trywialne myśli. Twierdzimy z naiwną głębią myśli, że „sprzeczności dopasowują się”. Czy tylko romanse zmusiły Tatianę do pisania o „woli nieba” i „wyroku danym z wysokości”[7]? Pokochawszy, marzymy o całkowitej harmonii z ukochaną, chociaż postrzegamy harmonię jedynie w zewnętrznym spokoju, zapominając, że niekiedy jest ona lepsza i piękniejsza w walce, pełniejsza we wzajemnych obrazach i godzeniu się. – Często we wstrząśniętej gwałtowną kłótnią duszy zakochanych po raz pierwszy wyraźnie zapłonie świadomość jednoczącej ich Miłości. Błogosławieni jesteście, nieoczekiwanie nadciągające na zakochanych nieszczęścia! To wy rozpędzacie wszystko, co miałkie, powszednie, obnażacie dusze, ukazujecie w nich jaśniejącą światłość Miłości. Zakochani nie żyją naiwnym oszukiwaniem siebie samych, ani też fałszem, kiedy marzą o swojej przyszłości, kiedy uważają swój związek za jedyny w świecie. Nie dręczą się też iluzjami, widząc, że marzenie nie spełnia się, że są oni sobie dalecy. Czy niezrealizowanie marzenia jest dowodem na to, że nie można zrealizować Miłości? Nawet gdyby jeszcze ani razu na ziemi nie zrealizowano Miłości, to nie można powiedzieć, że i tym razem nie będzie ona zrealizowana. Miłość wierzy w cud i żąda cudu, to nie jest jej wina, że my nie wierzymy w jej bezgraniczną moc.

Przyjaciele i przyjaciółki, nie wierzcie oszustwom cierpień i gniewu! To nie pozorne szczęście, nie cichą radość, a w tęsknocie, poszukiwaniach i męce, rozpadzie i kłótni Miłość przynosi jedność na ziemię! Nie wierzcie fałszywym uczuciom, boicie się odrzucić wybraną duszę, uwierzywszy zachwytowi pozornej miłości. Miłość do nas zstępuje, jest darem i Królową, ale ona jest w nas, żyje w naszych trudach i poszukiwaniach. Ona wszystkich nas przeznaczyła sobie, uświęcając pary, ale w niej dobrowolnie wybraliśmy swoich ukochanych. Ona nas jednoczy, ona odkrywa w sobie tych, których kochamy, ale my jesteśmy w niej i dziełem Miłości jest nasz dobrowolny i twórczy trud.

 

5. Świat zwierzęcy nie zna osoby, nie zna świadomości osobowej i życia osobowego w osobach stanowiących jego całość. Dla jego rodzaju lub gatunku jednakowe i bez różnic są wszystkie indywidua, które mogą być wzajemnie zastępowane, a żaden z nich nie jest jednym z niezliczonych centrów świata, a jedynie momentem w świadomości gatunku lub rodzaju. Nie osiągając jednak pełni indywidualizacji w różnorodności, rodzaj i gatunek same nie są doskonałymi indywiduami. One są czymś płynnym, rozmywającym się, bezkształtnym – nie dysponują wyraźną formą, nie są wystarczająco uduchowione, są materialne i cielesne. Nie ma i nie może być w świecie zwierzęcym małżeństwa, związku wyjawiającego dwu-jedną osobę, gdyż nie ma osoby, nie ma indywidualności, poza przybliżeniem się do niej w rodzaju i gatunku. Gatunek ma związek z Miłością, przypisane są mu niezmienne prawa, niezmienne czasy i okresy związków i rozchodzenia się, ale leży na nim zasłona głębokiej niewiedzy, jak za mgłą miga w nim złoty promień Miłości. Gatunek dąży do tego, żeby stać się wszystkim, jawiąc się w nieskończonej różności zrodzonych osób, ale ani jedna z nich nie osiąga pełni oryginalności i każda z nich przemienia się w bezkształtną jedność przez nieuniknioną śmierć, poddaje się niewoli zniszczenia. Równie słabe i niejasne są więzy Miłości, które łączą nie w pełni zindywidualizowany gatunek z innymi gatunkami w jedności rodzaju, a tym samym niezakończona jest wielo-jedność samego rodzaju. Wyższa siła kształtuje, uduchawia i rodzaj, i gatunek, i osoby, które je stanowią. Człowiek nadaje imiona zwierzętom, swoją miłością doskonaląc dzieło Twórczej Miłości. W człowieku tkwi problem wielo-jedności królestwa zwierząt, wielo-jedności kosmosu. Jeśli jest rozbity, bezkształtny i materialny nasz świat w każdym z tych szybko biegnących chwil czasu – my jesteśmy winni: Miłość w nas nie jest pełna[8].

Ani cieleśnie, ani duchowo nie zrodził się na ziemi Człowiek, Adam Kadmon[9] mistycznych kontemplacji. Również Drugi Adam[10], który stanął na czele rodzaju ludzkiego i całego świata, jeszcze nie zgromadził wszystkich mieszkańców ziemi w swoim łonie, jeszcze trwa sakrament komunii ciała i krwi Jego, nie umilkły dźwięki ziemskich hymnów, zniszczalnymi szatami przykryty jest ołtarz Boga Żywego. Nie może zostać na ziemi zrealizowana jedność ludzkości, a w niej całego świata, w jakimkolwiek momencie czasu, gdyż jest ona ponad czasem i przestrzenią oraz powinna wcześniej ziemia zmienić swoją postać, niebiosa zwinąć się w rulon[11], zamilknąć jęki stworzenia. Jedność ta odwiecznie istnieje w twórczym bycie Bóstwa, gdzie jest doskonały Adam Kadmon, ujawniający swoją niemoc w Adamie z Prochu, odkupiony i przywrócony w Niebieskim Adamie. Jednak ci, którzy żyją w przestrzeni i czasie, widzą jedynie wielo-jednego Adama. Dla nich niezrozumiała jest jedność ludzkości i każda osoba może być zastąpiona przez inną. Oni nie wierzą w „nieśmiertelność” osoby i dlatego w nieunikniony sposób negują wieczność, czyli idealną treść ludzkiego ducha.

Jedność ludzkości powinna być zrealizowana nie w sposób abstrakcyjny i nie w sensie tożsamej jedności. Adam Kadmon nie istnieje jako oddzielny człowiek różny od pozostałych. On jest w każdym z nas w całości i jest w całości od razu we wszystkich, chociaż dla bytu ziemskiego jeszcze nie w pełni. On nie jest abstrakcyjną jednością i nie jest wielością, a jest wielo-jednością, han kai polla[12], i każda osoba wyraża go w szczególnym, niepowtarzalnym przez innych aspekcie, chociaż ona jest we wszystkich nich i wszyscy oni w niej. Ludzkość nie jest prostą, a hierarchicznie zbudowaną jednością wielości: ona realizuje się w różnorodnych relacjach poszczególnych jedności, w swoistym połączeniu państwowych i narodowych jedności. Ona jest żywym organizmem, nie jest mechanicznym połączeniem jednakowych grup i indywiduów. Dokładnie tak samo i naród, i państwo – podobne wielo-jedności, związki miłości, w których hierarchicznie łączą się ze sobą różnorodne komórki społeczne, znajdując w sobie dopełnienie i tworząc jedność, chociaż ona jest pierwsza z nich wszystkich[13].

Wielo-jeden Człowiek znajduje i określa swoją osobę w miłości do Bogoczłowieka, jak Kościół w odniesieniu do swego Oblubieńca: jeszcze nie znalazł i nie określił. Dlatego osoba jego jeszcze nie jest pełna, ale spełnia się w zewnętrznych w stosunku do niej czasie i przestrzeni, przenikana i jednoczona przez pocieszającego ducha Miłości. Jako jedność Miłości, ludzkość powinna ujawnić w sobie to samo prawo dwu-jedności i trój-jedności, chociaż nie może wyjawić go doskonale na skutek swojego wyobcowania. W Człowieku jednoczy się duchowość i zwierzęcość, wyobcowany świat ducha i wyobcowany świat ciała, zasada tworząca i zasada tworzona. W cielesności człowieka zawarta jest nie tylko cała zwierzęcość w nim samym, ale także w ogóle całe królestwo zwierząt, ponieważ w królestwie zwierząt (a przez nie w człowieku) – wszystko jest materialne, rzeczowe. Człowiek jest kosmosem, każdy z nas jest małym światem, mikrokosmosem[14]. Jedynie w ludzkim duchu nie jak odbicie, a jak sama rzeczywistość może być tworzy i jednoczony przez powszechną Miłość cały świat zwierzęco-materialny.

 

6. Na miarę słabych swoich pragnień, ludzie uczestniczą jednak w Miłości, każdy ma swoją miarę, swój stopień uczestnictwa. Na niższych stopniach panuje Miłość w prawie zwierzęcej miłości, łączącej ciała i przez takie zjednoczenie pomnażające je. Ona realizuje w czasie i przestrzeni pełnię cielesności w jej wielości i wzajemnym przeciwstawieniu części, ale jest bezsilna, żeby wznieść się ponad wielość, jedynie praobrazuje jedność w bezsile swych krótkotrwałych objęć. Na chwilę jednocząc i ujawniając napięcie Życia, ona rozkłada, jak Śmierć, chwilową radość topi w zniszczeniu, żeby wszystko stało się wszystkim. Dla niej nie ma osoby ani w tym, kto kocha, ani w tym, kto jest kochany; dla niej… – nie dla samej Wszech-jednej, a dla jej maski, odbitej w materii.

Nie wiele pełniejsza jest Miłość tam, gdzie panuje poligamia i gdzie, jak w starożytności, duchowa przyjaźń jest oddzielona od związku cielesnego. Jednak i nasze małżeństwo jest jedynie słabym stopniem wyjawienia Miłości. Ono nie bazuje na Miłości, a na zimnym wyrachowaniu, na bycie, na życiowym przywiązaniu, niekiedy na trwożliwym marzeniu o Miłości. Jest ono „szczęśliwsze” i spokojniejsze, kiedy bazuje na wyrachowaniu lub bycie: w tym wypadku podtrzymują je przez wieki ukształtowane formy życia. W nim nie ma lub też jest bardzo mało ciepła Miłości i mało jej Światłości, ale jest w nim ciepło nawyku i łagodnej, chociaż niezbyt głębokiej przyjaźni. Nie osiąga w nim rozwoju osoby, przekazując potomstwu to niezrealizowane zadanie. Zmierzch niewiedzy i szara mgła braku życia spoczywają na takim małżeństwie. W tym zmierzchu, w tej mgle wyrastają tysiące pokoleń, wznoszą się ponad zwierzęcość i nie osiągają człowieczeństwa. A przecież tam, gdzie byt nie jest stały lub jest zniszczony, tam pozbawione zewnętrznych form życie staje się niedorzeczne i bez sensu. Tam jego równy i spokojny bieg przekształca się w błoto lub w mętny i szumny potok. Jeśli na początku było marzenie o Miłości, to ono wiecznie dręczy poczuciem gorzkiego rozczarowania i świadomością fatalnej porażki. Nic, nic nie widzi w szarej mgle żałośnie wątpiące spojrzenie, a serce czegoś oczekuje, nie wierząc swoim oczekiwaniom. A jeszcze bardziej z tego powodu, że od czasu do czasu pojawia się Miłość… Nie ujawnia osoby takie małżeństwo, w którym małżonków wiąże smutnie niezaspokojona przyjaźń, uczy ich rozumieć i cenić się wzajemnie, a starość ryjąca bruzdy na ich twarzach czyni ich do siebie podobnymi, ale w tym zewnętrznym podobieństwie gasną ostatnie ślady niewyjawionej osoby… Następuje cichy i bolesny czas zmierzchu – już zapomniano poprzednie zniewagi i rozczarowania, pozostaje smutne uczucie, które nic nie wymaga. Starzeją się i zbliżają do mogiły małżonkowie, a z ich miłości już wyrosło nowe życie, ich własne, kontynuowane w dzieciach. Być może, w dzieciach zostanie zrealizowane to, czego oni nie zrealizowali, być może, dzieci lepiej i bardziej poznają Miłość…

Straszne jest jednak, kiedy w taki związek, niszcząc go, wtargnie Miłość, bezlitosna Hathor[15], kiedy mąż lub żona, ojciec lub matka ją poznają, kiedy któreś z nich znajdzie wybraną duszę i z przerażeniem zrozumie swoją fatalną pomyłkę. Czy pociągnie go potężny żywioł i jego wola, która poznała prawdę Miłości? Czy zniszczy ona długotrwały związek, a jadem spowodowanych cierpień zatruje swoje nowe życie? Czy starczy w nim sił, aby przyjąć autentyczną radość, nie rezygnując z cierpień? Czy potrafi on uśmiechnąć się w odpowiedzi na uśmiech tego, kogo w końcu znalazł? Czy zrozumie swój wysiłek jako drogę na Golgotę? Czy też zwycięży byt, zwycięży „obowiązek”, narzucony przez odwieczne formy życia, gorzkie łzy zgaszą płomień Miłości, po zrezygnowaniu z niej, po zrezygnowaniu z tego, kogo pokochał, z siebie samego, będzie dożywał swoich szarych dni, być może w cierpliwym milczeniu, być może w silnym nieszczęściu dla siebie i innych? – Miłość, tylko Miłość ma moc ukazania autentycznej drogi. Tylko ona wie, tylko ona może objawić tajemniczy sens życia i śmierci, powiedzieć, jakie potrzebne jest cierpienie, gdzie prawda i cel. Jedynie jej powszechna moc wzniesie się ponad cząstkowość bólu i szczęścia, wszystkich łącząc w jednym związku swoim.

 

7. Im bogatszy i głębszy człowiek, im bardziej przezwyciężył on swoją materialność i im bardziej jest duchowy, im większy krąg tych, którzy jemu „odpowiadają”, tym cięższy i boleśniejszy jest wszelki błąd. On poszukuje swojej wybranki, wiedząc, że powinien ją znaleźć, poszukuje wśród nielicznych. A te nieliczne są jakoś do siebie podobne, czymś go dopełniają, ale wszystkie są niezrozumiałe, niejasne. A przecież tylko jedna jest mu przeznaczona, jedynie w jedności z jedną może on osiągnąć i wyrazić tajemnicę Miłości. Każdy inny związek będzie niepełny i nie rozwinie całej jego osoby, pozostawi ją niezakończoną. Każda osoba jest różnorodna, ale każda w całej swojej różnorodności jest jedyna, jeśli tylko nie rozkłada się. Na jej jedności bazuje i od niej pochodzi autentyczna miłość, na wszystko dając odpowiedź, we wszystkim dopełniając kochającego kochaną. Wszystko swoje znajdzie on w niej, jeśli tylko będzie poszukiwał i zrozumie swoją miłość jako życie i trud.

Tak, Miłość jest pełnym napięcia, dobrowolnym i twórczym trudem. Ty powinieneś znaleźć swoją wybrankę, ale nie znajdziesz jej na podstawie oznak zewnętrznych, a na podstawie wieszczego drżenia serca. A znalazłszy, nie zawsze ją rozpoznasz, być może nawet odrzucisz, uwierzywszy fałszywym przynętom, fałszywie tłumacząc wielką tajemnicę Miłości. I siebie, i ukochaną tworzysz nie w cichej radości, a w mękach i w bólu, w łzach i cierpieniach, w uporczywej, ciężkiej walce. Zrozum, że ty zawsze, w każdej chwili, rozwiązujesz zagadkę świata, ratujesz albo gubisz siebie i innych, mając kontakt z wszech-jednym światem.

Dręczą cię śmieszne bajki o beznadziejnej miłości. – Czy wiesz jednak, że miłość nie jest porozumieniem, nie jest łatwą przyjaźnią, nie jest węzami rodzinnymi. Dla miłości pozostawisz swój dom rodzinny, matkę i ojca[16], zerwiesz z przyjaciółmi. Wiesz, że miłość jest szczególnym uczuciem, jedynym, różnym od innych. Kochasz także przyjaciela, ale nie taką samą – mniejszą miłością. Być może, kochałeś inną, nie swoją wybrankę, i uważałeś swoje uczucie za autentyczną miłość. Jednak teraz, pokochawszy, poznałeś, że to nie była miłość, że ta mniejsza miłość udoskonaliła się jedynie przez twoją miłość do niej, twojej ukochanej. Czyż podzielone uczucia zawsze powinny ujawniać się na zewnątrz? Kto, poza samą Miłością, opowie o jej tajemnicach, ujawni jej cel i sens?

We wszystkim, w pełni całego życia, w duchu i w ciele powinna ujawnić na ziemi swoje oślepiające oblicze Wszechmocna. Sakrament związku małżeńskiego spełnia się nie tylko w zjednoczeniu ciał: głębsze, autentyczniejsze jest ono, kiedy spotykają się pokrewne dusze i pogrążają się wzajemnie w siebie, stają się jedną duszą. W każdej autentycznej miłości dokonuje się taki związek, nie w każdej spełnia się on przez zjednoczenie cielesne. Autentyczna miłość często jest tragiczna. Im ona jest silniejsza i pełniejsza, tym bliższa jest śmierci. Miłość jest życiem, ale ona jest czymś więcej niż życie przeciwstawiające się śmierci: ona jest i życiem, i śmiercią dla innego, wyższą ich jednością. Miłość jest rzadkim gościem na ziemi, rzadko przynosi swoje owoce, wciela się w życie dzieci. – Ona wyczerpuje się w dwojgu, w ich dwu-jedni wyjawiając swoją pełnię, trój-jedyna.

Kocham i sam tworzę moją ukochaną, odkrywając ją w sobie. Znalazłem ją i rozpoznałem. Jednak we mnie i ona mnie poszukiwała, znalazła i uczyniła swoim i sobą. Nie bywa tak, nie może być autentycznej miłości bez odpowiedzi, ona zawsze jest miłością dwojga. Ja jako empiryczny mogę się mylić, uznać za Miłość jedynie nędzne marzenie o niej, mogę nie rozpoznać Miłości, która we mnie przemówiła, albo mogę ją odrzucić. Zagadkowe jest spojrzenie Miłości, ukryta jest jej tajemnicza droga. Do czego w niej dążę i co w niej sobie oraz ukochanej gotuję? Czy Miłość zjawi się w ukochanej przeze mnie, w nas dwojgu całemu światu, lub też pozostanie ukrytym nawet dla mnie samego mój autentyczny związek oblubieńczy? Czy Miłość będzie we mnie żyć, czy też bez niej zginę, a ze mną zginie ta, którą kocham? – Miłość to wie, a w niej także moje autentyczne „ja”. Na ziemi, oddzielony od mojego autentyzmu, powinienem zrealizować Miłość, jak mogę, słuchając wewnętrznego głosu jej we mnie, wierząc w jej moc czyniącą cuda.

W łagodnej i bladej jasności ślizgają się przede mną bezcielesne cienie, „ludzie poświaty księżycowej”[17]. Oni jak gdyby nie znają swoich wybranek, swoich wybrańców. Odbijając wieczne jaśnienie Słońca Miłości, przeszywają oni mgłę cielesnego życia i pociągają ku niemu wszystko, co ma tęsknotę nie z tego świata… Co to za ludzi? Żyją oni, czy też nie żyją, jaśnieją światłem odbitym, tajemniczym i pięknym, ale zimnym? Czy też są „duchami nieparzystymi”[18]? Czy miłość może być bez pary? Oto i On, który nie znał ziemi wybranki, bliski mojej duszy i niezrozumiały, czy to On stwórczym słowem swoim stworzywszy świat we mnie i w mojej ukochanej, czy to On nas zjednoczywszy – naszą Miłość, sam siebie neguje? Pociąga On ku sobie z niewyrażalną łagodnością i mocą. On żyje w mojej Miłości i nie mogę, który poznałem Wszech-jedną, nie widzieć w niej Jego samego: kocham Go, ale nie chcę i nie powinienem kochać bez mojej ukochanej. Nie wierzę, że w pozbawionym życia cieniu, ślizgającym się przy świetle księżyca, w cieniu bez krwi, bez żądzy, żyje pełnia doskonałej Miłości.



[1] Augustyn, Wyznania III, 1, przeł. Z. Kubiak, Warszawa, 1978, s. 34.

[2] Jest to założenie patrystyczne, bliskie rosyjskiej metafizyce wszechjedności. Na jego podstawie ojciec Paweł Florenski zbudował swoją teorię poznania (Stołp i utwierżdienije istiny. Opyt prawosławnoj fieodicei w dwienadcati pis’mach, Moskwa, 1914, s. 70-108 – list IV: „Światło Prawdy”) i tą samą drogą podąża Lew Karsawin, konstruując koncepcję poznania intuicyjnego. Teoria ta zostanie przez niego rozbudowana w książce O licznosti, Kaunas, 1929. Źródłem biblijnym tej koncepcji jest nazywanie aktu seksualnego „poznaniem”, por. na przykład Rdz 4, 1.

[3] W filozofii Leibniza opisany został byt idealny, składający się z elementarnych „substancji” zwanych „monadami”, które są nieprzenikalne i nie komunikują się wzajemnie, zgodnie z postulatem filozofa: „monady nie mają okien”.

[4] Parafraza Pnp 4,s7.

[5] Tradycyjne założenie metafizyki miłości, sięgające starożytnym mitom o androgynie, por. Platon, Uczta, [w tegoż:] Dialogi, przeł. W. Witwicki, Kęty, 1999, II, s. 3-89.

[6] Jest to błędna opinia, gdyż według teologii małżeństwo jest związkiem sakramentalnym na całe życie.

[7] A. Puszkin, Eugeniusz Oniegin, przeł. A. Ważyk, [w:] A. Puszkin, Dzieła wybrane, Warszawa, 1956, III, s. 49 i 71

[8] Rozważania te pozostają pod wyraźnym wpływem książki W. Sołowjowa, Sens miłości, przeł. H. Paprocki, Kęty, 2004.

[9] Adam Kadmon („Człowiek pierwotny”), pojęcie lub symbol mistyki judaistycznej oraz gnostyckiej, bliski „antoposowi” hermeneutyzmu, który wraz z nim przeszedł do różnych koncepcji mistyczno-filozoficznych w Europie. Oznacza przedwieczny zamysł Boga o człowieku, którego niedoskonałym wcieleniem na ziemi jest ludzkość lub Adam ziemski (1 Kor 15,47).

[10] Poczynając od Apostoła Pawła myśl chrześcijańska rozpatruje Jezusa Chrystusa jako „drugiego” lub „nowego” Adama.

[11] Ap 6,14.

[12] Greckie „jeden i mnogi”.

[13] Pierwszy ślad przyszłych koncepcji metafizyki Karsawina: wszechjedność jako nieskończona hierarchia różnych jedności i kolektywna osoba.

[14] Wyraźny wpływ koncepcji ojca Pawła Florenskiego.

[15] Hathor, w mitologii egipskiej bogini nieba, córka najwyższego boga Ra, czczona jako bogini miłości. Karsawin ma na uwadze mit, według którego Hathor w postaci lwicy została posłana, żeby ukarać ludzi za grzechy.

[16] Por. Rdz 2,24.

[17] Określenie dane przez Wasyla Rozanowa (1851-1919) zwolennikom wyłącznie ascetycznego rozumienia chrześcijaństwa, negującym małżeństwo i miłość cielesną. Taki sam tytuł nosi jedna z jego najbardziej znanych książek o „filozofii płci” (Petersburg, 1911).

[18] W mitologiach i systemach mistycznych tak nazywane są istoty stworzone bez pary, co jest odstępstwem od ogólnej zasady dualistycznej.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki