tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc dziewiąta
2012-03-14

1. Czy to prawda, że Zbawiciel ciała ziemskiego odrzuca ziemskie ciało? Czy kochamy prawdziwego Jezusa, kiedy kłaniamy się w Nim przed tymi, którzy wyrzekli się świata?… Niewyrażalnym smutkiem jaśnieją Boże oczy; blade i wymęczone postem oblicze… Jakby oba Mu była ziemska miłość… Czy to Jego przykazanie wypełniają te wszystkie dziewice, które odrzuciły świat, ci wszyscy surowi asceci, już tu na ziemi pogrążeni w innym życiu? Czy sens chrześcijaństwa jest w ascezie? Czy chrześcijaństwo odrzuciło świetlistą radość Greków, odwróciło się od światła słonecznego, aby żyć odbitym światłem księżyca?

„Sens ludzkiej miłości tkwi w uzasadnieniu i zbawieniu indywidualności przez ofiarę z egoizmu”, w czym człowiek „nadaje sobie absolutne znaczenie” i „niesłusznie odmawia innym tego samego znaczenia”[1]… Jednakże jak uznając siebie za absolutnego jeszcze innych mam za takich uznawać? Moja miłość nie chce stawiać granic ofiarności i swojej ofierze. Kocham doskonale, kiedy całego siebie oddaję, całą moją duszę. Jednak całkowicie oddając się ukochanej, całkowicie chcę ją opanować o jedynie przez to realizuję cel jej miłości do mnie. Ofiarność jest tylko jednym z przejawów Miłości, a Miłość jest wszechjednością: nie ma dla niej przeciwieństwa, ona jest Boska i jest ponad przeciwieństwami.

W jedności autoafirmacji i oddania siebie samego – jest pełnia Boskiej Miłości. Chrystus uniżył samego siebie aż do śmierci, za co „Bóg Go nad wszystko wywyższył”, ale On sam „nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem”[2]. On ma możliwość i prawo „oddać swoją duszę”[3] i „znowu ją przyjąć”[4]. Takie jest dla Niego „przykazanie” Boże: w tym doskonałość Jego Bożego podobieństwa. Samo urodzenie Jezusa, samo stworzenie Jego ciała – już jest autoafirmacją…

Bóg Najłaskawszy, rozlewając się we mnie, przez Niego stworzonego, chce, żebym Go przyjął, a w Nim cały świat, żebym był „pewną określoną postacią wszechjedności”, jaką nikt inny, nawet sam Jezus, nie może zostać.

Egoizm nie jest przeciwstawny Miłości, a jest jej niewystarczalnością – autoafirmacją w oderwaniu od ofiarności. Egoizm jakby zatrzymuje miłość w połowie drogi, opóźnia lub powstrzymuje jej ruch. Egoizm przeciwstawia się ofiarności, pychę przeciwstawia pokorze – skąpość i chciwość tego, który nie oddaje siebie i swego, a zatrzymuje w sobie z powodu swego lenistwa to, co otrzymał. Egoizm jest zadowoleniem, które odrzuca cierpienie. Jednak przeciwstawia się ofiarności tylko tu, tylko w oderwaniu od jedności Miłości, która egoizm w sobie przywraca przez przemienienie go w swoje przeciwieństwo. – On jest brakiem jedności i dlatego jest tęsknotą, rozpadem i śmiercią. Przez śmierć i w śmierci on ginie, realizując ofiarę. W autoafirmacji żyje Miłość i egoizm – byt nie mniejszy, niż ofiara. Jego zło nie w tym, że dąży do tego, aby wszystko sobą ogarnąć, a w tym, że nie może wszystkiego objąć i wszystkiego nie obejmuje, gdyż jedynie przez oddanie siebie i śmierć możliwa jest pełna autoafirmacja i życia, jak przez autoafirmację i życie możliwa jest pełna ofiara.

Zło jako zło jest jedynie brakiem dobra i żyje ono tylko tym, co jest w nim autentycznego i co jest w nim jako dobro. To, co nazywamy złem, konkretne zło, wcale nie jest brakiem dobra, ale jednostronnym lub ograniczonym dobrem, często straszną siłą żywiołową. Nasze rozumienie dobra i zła nie odpowiada prawdzie bytu. – Wszystko, co istnieje, afirmuje siebie pochłaniając inne, przyczyniając mąk i śmierci. W tym ograniczone dobro autoafirmacji. Jednak nie wszystko, co istnieje, oddaje siebie, cierpi i ginie. W tym ograniczone dobro oddania się. Ograniczoność autoafirmacji i brak pełni, to znaczy brak pragnienia istniejącego i oddania siebie jest złem jako niedostatek bytu i miłości. Autoafirmując się w sposób ograniczony, to, co istnieje, samą granicę, sam cel swojej autoafirmacji – oddanie siebie i śmierć rozumie jako zło dla siebie. Jednak ograniczoność lub brak pełni oddania siebie też jest złem, też jest brakiem miłości. Nie dążąc w oddaniu siebie do autoafirmacji, to, co istniej, samą autoafirmację, samo życie odrzuca jako zło. Złem nazywamy autoafirmację, a dobrem nazywamy oddanie, a to dlatego, że w pierwszej widzimy negowanie oddania się, a oddanie się mimo woli rozumiemy jako drogę do autentycznej i pełnej autoafirmacji. W autoafirmacji nie ma dobrowolnego dążenia do przodu: ona jest postojem, skostnieniem, martwym spokojem. W oddaniu siebie, nawet kiedy ono jest niewystarczające, zauważalne jest dążenie do afirmowania siebie. Samobójstwo też jest złem, jak zabójstwo innego. Oddanie siebie w sposób niepełny, to znaczy poza związkiem z autoafirmacją, staje się złem. Niepohamowana asceza staje się zabójstwem swego ciała i siebie samego, oddanie się Bogu staje się erotyczną rozkoszą w samotności, negowanie wszystkiego wraz z sobą staje się obojętnością do wszystkiego i afirmowaniem tylko siebie. Z pokory też rodzi się pycha.

 

2. Czy tego chcemy, czy też nie chcemy, ale realizujemy prawo dwu-jednej miłości: siebie oddajemy i siebie afirmujemy. Możemy nie chcieć go wypełniać i wtedy będziemy go realizować jak niewolnicy. Powinniśmy pragnąć jego zrealizowania, sami czynić go jak synowie, uczynić to prawo naszym ideałem moralnym. W pokorze wobec woli Stwórcy jest nasza wolność. Duch powinien poznać, to znaczy przyjąć w miłości i przez nią zrealizować wszechjedność, powinien traktować każdą rozkosz i każde cierpienie jako momenty całości, powinien przezwyciężyć czas wiecznością i przestrzeń duchowością. Powinien poznać w dążeniach swego ciała, że ono nie zna prawa moralnego, że ono nie grzeszy, w ograniczony sposób sprawiając sobie rozkosz i tym siebie niszcząc, a w zniszczeniu siebie wypełniając prawo i powinien zrozumie dążenie ciała we wszechjedności, realizując je w każdej czasowej chwili istnienia. Jeśli ciało dąży do zmysłowej rozkoszy, nie wiedząc jak ją osiągnąć i osiągając wszystkimi drogami, duch powinien znać, że ta rozkosz jest autentyczna i pełna jedynie w jedności z nim, z duchem, i w jedności z cierpieniem. Natomiast duch może nie ujawniać swojej siły, może być niewystarczający. Wtedy on nie rządzi cielesnością, nie organizuje jej, pozostawiając wolność jej szaleńczemu żywiołowi, leniwie płynąc z jego prądem. W tym jego słabość, w tym jego grzech i wina. Duch może afirmować się w sobie i odrzucać swoją cielesność, nie przemieniać jej, a zabijać. W tym także jego niewystarczalność, jego niemoc i grzech.

Piękny i harmonijny jest zgodny w dźwiękach kosmos, zadziwiająca hierarchiczna jedność stworzenia, przeniknięta i zwieńczona Duchem-Miłością. Natomiast słabość i skostnienie stworzonego ducha nie pozwalają jeszcze w pełni ujawnić się całemu pierwotnemu pięknu. Powoli płynie czas i rozdrabnia się cielesność w przestrzeni, a duch, opieszały duch i leniwy, jest szarpany przez swoją mękę – świadomość dobrowolnej winy. Popatrz, jak niewyrażalnie piękne jest życie wszech-jednego świata, jakim niegasnącym i wielopostaciowym światłem jaśnieje oblicze Adama Kadmona! Ogromnym wysiłkiem buduje on swoją wielorakość, dzieląc się i rozpadając do granic możliwości w swoich ogólnoludzkich cierpieniach, umierając w tym celu, żeby powstać we wszechjedności. W całym świecie szaleje ognisty wicher zniszczenia, słychać wielogłosowy krzyk afirmującego się stworzenia i nieznośny jęk stworzenia ginącego. Jednak miara prawa skuwa ruch, określa orbity niezliczonych gwiazd i składa w jedną symfonię okrzyki radości i jęki cierpienia. Ręka w rękę z nieubłaganą Śmiercią płynie wszystko jednoczące Życie, zwane przez nas Miłością. Miłość w łonie swoim zawiera wszystko to, co jest podzielone, cały podział, nad otchłań niebytu wznosi wszystko, co istnieje, wszystko jednoczy, wszystko przywraca. Ona wszystko z siebie wyprowadza i wszystko do siebie na nowo sprowadza. I już nie jest ona miłością przeciwstawiającą się nienawiści, i nie jest życiem będącym we wrogości ze śmiercią, ale rozkoszą odrzucającą mękę, ona jest jednością tego wszystkiego, duchem Bożym żyjącym w Adamie.

 

3. Chrześcijaństwo historyczne nie wyraziło całej pełni chrześcijańskiej idei moralnej. Ono jest ascetyczne i w przeciwwadze do pogaństwa bezwarunkowo podnosi wartość wyrzeczenia się, bezgranicznej ofiarności. Chrześcijanin-asceta odrzuca świat jako przedmiot posiadania i rozkoszy, odrzuca całe ziemskie życie, siebie samego. A mimo to w swoim odrzuceniu on afirmuje to, co odrzuca. Nienawiść nie jest już rezygnacją, a dążeniem do zlikwidowania tego, co się nienawidzi, rozpłynięcia w swojej duchowości, wyższej, niż organiczno-ziemska. Ta nienawiść już jest dążeniem do opanowania i oswojenia, ale bez oddania siebie, w sposób ograniczony, niepełny. I świat, i życie ziemskie, i „ja” są negowane w imię prawdziwego bytu. Negowanie śmierci staje się dążeniem do umarcia, a dążenie do umarcia staje się dążeniem do życia wiecznego. Śmierć staje się bramą życia, cierpienie drogą do rozkoszy. Wszystko, co afirmujemy, jest przenoszone do innego świata – do życia przyszłego, gdzie nie ma ani smutków, ani westchnień. Jednak samo życie przyszłe okazuje się być pojęciem ograniczonym na sposób ziemski. W to życie przenosi się wszystko, co asceta neguje na ziemi, a wyklucza się z niego cierpienia i męki, które on gotów jest przyjąć i przyjmuje na ziemi. Życie w niebie zaczyna wydawać się nieudanym podobieństwem życia ziemskiego, cierpienia i śmierć Chrystusa – jedynie czasowym środkiem. Człowieka Jezusa wykluczają z wiecznego bytu Bożego, wieczność i przebóstwienie Jego mąk odrzucając.

Dlaczego więc niepotrzebna rozkosz na ziemi jest możliwa na niebiosach, wstydliwie odcięte myślą ascety, bardziej ostre i wyraźne – w uczuciu mistyka? Dlaczego nie powinienem kochać tutaj, chociaż mogę upijać się uczuciową miłością do Jezusa Najsłodszego? Co to za życie bez cierpień, bez śmierci, w tych niebiosach stworzonych przez gorące marzenie? – Jakby Jezus nie cierpiał i nie umarł! Jakby niecałkowicie przyjął Bóstwo! Albo to nie On, nie Chrystus i nie Logos, stworzył cały świat i mnie, i nie On żyje w nim i we mnie, cierpiąc i radując się? Samowyrzeczenie… – Jednak nie w każdym samowyrzeczeniu jest siła. Jeśli nie ma w nim afirmacji wszystkiego, jest ono ograniczone i niepełne, i nie ma w ascezie Boskiej mocy, wtedy jest ono pozbawione życie i martwe, nie jaśnieje, a świeci odbitym światłem. Jak blade cienie bezsilnie płyną nad piękną ziemią ci, którzy odrzucili Boży świat i samo Bóstwo.

Chrześcijaństwo historyczne przeciwstawiło nowy ideał życiowy ideałowi pogaństwa, odkrywszy niedostateczność naiwnej wiary w możliwość pełni życia i szczęścia w granicach ziemi. – Szczęście ziemskie nie jest stałe i jest niepełne: wiecznie zmienia się i biegnie znikając świat, ani w jednym jego momencie nie ma pełni życia, a szczęście jest oszustwem. Sama antyczność doszła do gorzkiej świadomości marności świata, do bolesnego wyrzeczenia się życia. Ona zrozumiała, że najwyższa wartość bytu nie jest w przyjemności, nieokrzesanej lub subtelnej, niepowstrzymanej lub mądrze ograniczonej. Im starszą, im mądrzejszą stawała się ona, tym jaśniejszą stawała się dla niej konieczność wyrzeczenia się w imię tej wyższej wartości wszystkiego, co jest nie do zrealizowania na ziemi: ziemskiej prawdy i ziemskiego szczęścia. A Daleki Wschód już odrzucał życie w imię pozbawionej ognia, ale także pozbawionej radości Nirwany… Chrześcijaństwo ukazało inne wartości w świecie, jeszcze nieznane. Ono odkryło wieczny sens cierpienia i śmierci, tego, co tak przerażało ludzi. Rozkoszy przeciwstawiło ono mękę, radości – smutek i śmierci – życie. Było to szaleństwo dla Greków[5], dzikie przewartościowanie wszystkiego. A jednak szaleństwo zwyciężyło…

Natomiast w walce z ograniczonością pogaństwa samo chrześcijaństwo stało się ograniczonym i nie mogło odkryć pełni Prawdy Chrystusa. Wyniósłszy to, co niezauważalne, zaczęło odrzucać to, co cenione, podobnie jak pogaństwo rozumiejąc życie i pozbawiając je wartości. Ono wyrzekło się przyjemności i życia, świata Bożego. Jednak w swoim wyrzeczeniu przeniosło do innego świata to, czego nie chciało przyjąć w tym świecie i czego wyrzekało się też pogaństwo. Chrześcijaństwo wierzyło w Ukrzyżowanego i Zmarłego, ale nie mogło do końca zrozumieć Zmartwychwstania. Chrystus obiecał spragnionym nasycenie się, łagodnym – ziemię[6], a łagodni i spragnieni pokornie marzyli o niebie, zapomniawszy o ziemi. On uczył modlić się: „bądź wola Twoja i na ziemi”[7], ale Jego słowa tłumaczono tak, jakby Bóg stworzył ziemię jako miejsce doświadczeń. Chrystus wzywał do przemienienia życia, do oświecenia go tymi promieniami królestwa niebieskiego, które toczy serce, które poznało i pokochało Boga. Uczniowie Chrystusa wybrali z życia okruszyny, wszystko pozostałe odrzucając jako zło. Nazywają Chrystusa Królem Niebieskim, ale zapominają o tym, że jest On także Królem ziemskim, On, prawdziwy Władca przez siebie stworzonego i przemienionego świata.

 

4. Pełna nauki Chrystusa nie jest w ograniczoności życia i przyjemności, ale nie jest też w ograniczoności śmierci i cierpienia. Ona w ich jedności, wznoszącej się nad ziemią, w samej żywej wieczności, ogarniającej czas. Ta wieczność już jest w nas, jak ziarno, jak zakwas przenikający świat. Nie będzie innego takiegoż życia i takiejże śmierci, to życie jest jedyne w swojej niepowtarzalności w chwili wieczności. Ale bez tej chwili nie ma wieczności, ona istnieje. Wszystko istniejące – i cierpiąc, i weseląc się, w napięciu czystego ducha i w żądzy robaka – żyje w wieczności; i powinno ją spotkać. Przemienienie świata nie jest w podziale i jego zgubie, nie w wydzieleniu dobra od zła, ale w podniesieniu do wyższego bytu wszystkiego, co istnieje i dlatego – jest dobre. Wszystko, co istnieje, powinno być zjednoczone, każda chwila przeniknięta Miłością, niszczącej w tworzeniu, tworzącej w niszczeniu. Wtedy początek połączy się z końcem, życie ze śmiercią, wtedy ruch stając się nieskończenie szybkim, będzie doskonałym spoczynkiem.

Świadomość religijna czeka na nowy świat[8], idący w ślad za obecnym. Ale ten świat jest wiecznością, w której jest cały nasz świat, cała pełnia czasów. W czasowej kontemplacji można powiedzieć, że nowy świat nastąpi wtedy, gdy nasz się skończy. Jednak porzucając nasz świat wstępujemy w nowy i nie czekamy na koniec czasów, wiecznością pokonujemy czas. Jakby w jednym momencie, to znaczy nierównomiernie, a czasowo-wszech-jednie wszystko zmartwychwstaje i zmienia się… Nie przez stopniowe wzrastanie tworzy się królestwo Boże na ziemi, nie jest ono u końca długiej drogi ludzkości, a – od razu w całym ludzkim życiu, w jedności wszystkich czasów. Bez względu na to, jak jesteśmy powolni, jak powoli biegnie czas, w pełni czasów zrealizuje się dla nas pełnia ziemskiego bytu w Bogu, dla Boga w wieczności współistniejąca od zawsze. My możemy dzielić i wydłużać, ale powolność i niemoc nasza, pomnażając naszą winę, nie narusza prawa Miłości: ono i tak realizuje się i będzie zrealizowane. Tak i każdy z nas wypełnia wszystko swoje w pełni swego życia. Każda przyjemność zostaje odkupiona równym jej cierpieniem, każde cierpienie wynagrodzone przez równą jemu przyjemność. Stworzenie nie może naruszyć prawa swojego Stwórcy, dzięki któremu żyje. Ono będzie afirmować siebie i przyjmie w siebie całe stworzenie oraz Boga, chociażby nawet odrzuciło je i siebie. Ono odda siebie, powróci do żywiole i stanie się zdobyczą wszystkiego, bez względu na to, jak bardzo dążyłoby do utrzymania siebie. Miłość panuje w świecie, a siła Wszechmocnej jest niezwyciężona, jej wola jest niezmienna.

Być może mój duch, leniwy i skostniały, nie dąży do zrealizowania w sobie i przez siebie wszechjedności, nie organizuje swojego ciała, a jedynie pasywnie uczestniczy w jego żywiołowym, szaleńczym życiu. On może żyć rozkoszami tego ciała, lękliwie unikając cierpień. Jednak cierpienia i tak przyjdą, ciało ulegnie zniszczeniu, a jego cierpienia i śmierć ukoronują zmysłowe życie mojego ducha. On sam, nie gromadząc niczego w sobie, nie jednocząc i nie zjednoczywszy, przez rozpad i rozsianie znajdzie w końcu swoją jedność, i wypełni swoje zadanie. On ma świadomość swojej winy w swoim skostnieniu, w materialności swego życia i w świadomości tej winy znajdzie dla siebie odkupieńczą karę. Udoskonali to, co jest niewystarczająco doskonałe, niespełnione przez niego w jego ziemskim bycie, ale udoskonali już w innym bycie, w odkupieńczym cierpieniu uświadamiając sobie niemożliwość powrotu tego, co minęło, postępowania inaczej, niż on już postąpił. Będzie cierpiał przez to, że wbrew swoim próbom afirmowania siebie, oddawał siebie i rozpraszał, chociaż mimo woli, jak niewolnik, prze to, że nie przezwyciężył swego skostnienia, z lenistwa nie realizując się. Będzie go zawstydzało poniżenie, zniewolenie przez niższy pierwiastek, zamiast panowanie nad nim, uporczywa niechęć do osiągnięcia swego celu, będzie go odstręczał jego mrok, zamiast światłości. Już jeden z Bogiem, uświadomi sobie swoje oddalenie od Niego i będzie go męczył ogień pożerający Bożej Miłości. W wieczności będzie jego męka, na ziemi jedynie niejasno przeczuwana, a jest ona wieczna – ogień nie gaśnie i robak nie umiera[9]. Przecież i Chrystus cierpiał tę mękę, chociaż cierpiał bez winy, i wiecznie cierpi, jako Bóg Przedwieczny. W niepojęty sposób przez Chrystusa przemieni się męka, pozostając sobą. Ona jest wyrazem tej winy, możliwość której jest zawarta w stworzeniu wolnych stworzeń. Bóg przyjmie realizację tej możliwości, aby zrealizować Jego nieskończoną dobroć… W tym celu, żeby wszystko to ogarnąć do końca, wspomnij, że w wieczności jest czas.

Być może, mój duch, napięty i zebrany w jedności swojej, na ziemi odcina się od życia cielesnego. On może on odrzucać dążenia swego ciała, likwidować jego rozkosze, nie ukierunkowywać, a zabijać ślepy i niewinny żywioł. On będzie poszukiwał w swoim ciele jedynie cierpienia i śmierci, przyczyniając ciału cierpień i śmierci. W dążeniu do ograniczenia afirmacji siebie do wyłącznie do ducha i okazania obrazu wszechjedności on nie osiągnie ani pełni autoafirmacji, ani pełni oddania siebie, gdyż nie ma pełni wszechjedności bez cielesności i poza nią. W wieczności on zrozumie przeczuwaną przez siebie na ziemi winę swego samoograniczenia, swego niedostatku miłości do tego, co niższe, któremu nie zechciał oddać siebie i którego nie zechciał przyjąć. Jednak, to co jest niedoskonałe w ziemskim bycie, w innym bycie może być doskonałe jedynie niepełnie; i wina, i kara wiecznie będą ciążyć na duchu, który ograniczył siebie i swoją miłość. Ciężar samowyrzeczenia nigdy nie zmniejszy się, jego fałsz stanie się jasna i donośnie będą dźwięczeć sprawiedliwe wyrzuty niewinnego ciała.

Duch jest niewystarczający i grzeszny, jeśli na ziemi, w bycie czasowo-przestrzennym nie ujawni siebie, jednocząc swój wysiłek z wysiłkiem ciała i tym je przemieniając, jeśli ono idzie wyłącznie za swym pociągiem. Ta wina nie będzie naprawiona ani w tym wieku, ani w przyszłym, wina i wieczna kara. Taki duch już nigdy i nigdzie w całości siebie nie objawi, jedynie w czystej swojej duchowości, na ziemi nie wyjawionej, jednym będąc z Bogiem przez Chrystusa i w Chrystusie rozumiejąc sens swojej kary. Duch jest niewystarczający i grzeszny, jeśli próbuje w czasie i w przestrzeni żyć tylko swoim wiecznym życiem. On, jako duch, osiąga wielką siłę, wielki rozwój, ale nie osiąga pełni i nie spełnia swego obowiązku na ziemi. Jego wina jest nie do naprawienia, dręczy go wieczna kara, odkrywana przez niego, chociaż inaczej, w odkupieńczej męce Chrystusa. W pełnym okazaniu siebie przez przemienienie ciała, w każdym dążeniu jego jest prawdziwy cel ducha ludzkiego. Jest to zadanie wybranych przez Miłość, ale w którzy zarazem w wolności wybrali swoją drogę. Nie ma przymusu w królestwie Miłości: każdy duch wybiera sobie postać swego ziemskiego bytu. Jeden, pozostając doskonałym duchem w wieczności Bożej, jako duch ludzki leniwie podporządkowuje się życiu cielesnemu i materialnemu, pociągany jego biegiem, grzęznąc w rozkoszach i nieuniknioności mąk. Drugi, podobnie do paralityka lub umierającego w poranku swego życia młodzieńca, bierze tylko część życia, jedynie jego początek. Trzeci, duch ascety, wybiera życie ziemskie jako drogę walki, odrzuca życie ziemskie i próbuje żyć życiem wiecznym, nie rozumiejąc, że wieczności nie ma bez czasu. Wszyscy oni są potrzebni w świecie, wszyscy niosą swoją karę, odkupując niedostateczność swego życia. Ani jeden z nich nie jest człowiekiem doskonałym.

To nie zewnętrzne prawo, jednakowe dla wszystkich, określa drogę ziemskiego życia. To nie zewnętrzne prawo, dane tylko mnie, określa moją drogę. – Każdy sam stawia sobie zadania, budując przez to świat i biorąc na siebie sprawiedliwą karę, jeśli pomylił się w rozumieniu życia. Swoje zadanie realizuje w życiu ziemskim i tylko sam może zadecydować, co jest jego obowiązkiem i jak powinien postąpić. Sam za cenę upadków i ogromnych wydatków znajduję swoje prawo, mój ideał moralny, w wieczności przeze mnie osiągany, być może słusznie, a być może niesłusznie. To nie gotowe zasady mówią mi, jak mam postępować, a prawdziwe moje „ja”, pogrążając się w które mogę zrozumieć swój ideał, zbliżam się lub oddalam od Boga, przyjmuję nagrodę lub mękę i rozumiem je w Chrystusie. Jest to trudne, ale za to wyższe, niż skłonienie swojej woli pod jarzmo przykładów i słów. W tym moja wolność, moja twórcza praca, moja duma i siła. W tym moja pokora wobec woli Miłości.

 

5. Nie są doskonałymi jako osoby ci, którzy nie przemieniają świata, siebie w nim nie ujawniają lub go nie tworzą. Oni osiągają doskonałość jedynie we wszech-jednym Chrystusie. Jedynie Chrystus wszech-jeden jest doskonały jako osoba, jako jedyny człowiek Jezus. W Jezusie ukazane jest nam pełne oblicze dwu-jednej Miłości. Jezusa z Nieskalaną Dziewicą i Matką Jego wiąże nie tylko jedność duchowa, ale także cielesna. Oni mają to samo nieskalane ciało, przestrzennie rozdzielone: według ciała Jezus jest tym samym człowiekiem, co i Maria. Każdy z nas w oddzielności swojej jest niepełny i duchowo, i cieleśnie, każdy doskonały cieleśnie jedynie w cielesnej jedności ze swoją ukochaną. Jedynie w związku cielesnym z nią jego ciało jest integralne i nieskalane. Jedyne, ono jest podwójne w mężu i żonie, wielorakie w jedności niezliczonego potomstwa. Jednak jak chwilowa jest na ziemi jedność męża i żony, znowu odpadających do poprzedniego podziału, tak samo realna jedność zawartych w niej pokoleń staje się przestrzennie i czasowo rozdzielona, dzieląc się i rozpadając, aby powrócić do jedności swojej przez całkowitą zgubę. Narodziny są początkiem rozdzielonych życia i śmierci, związek cielesny jest chwilowym przywróceniem jedności, a śmierć jest drogą do pełnego jej przywrócenia.

Ograniczone ciało Przeczystej Dziewicy przez niepojęte zstąpienie Ducha Świętego zostało udoskonalone, ogarnęło całą pełnię ludzkiej cielesności i stało się nieskalane. Przywrócona została w Niej utracona w Adamie i jego potomkach jedność i Ona będąc doskonałą kobietą – Dziewicą, stała się też doskonałym mężczyzną – w swoim synu Jezusie. Jak Ewa pochodziła od Adama, tak Jezus pochodził od Dziewicy. Rozpad Adama był samo-rozbiciem samego siebie w dążeniu do ograniczonego życia i początkiem śmierci, grzechem tego, kto oddzielił się od Boga. Decyzja Dziewicy była dobrowolnym przyjęciem śmierci i cierpienia, początkiem życia. Bez mężczyzny Ona poczęła i porodziła, nie szukała dla siebie dopełnienia, gdyż wszystko w niej już było, dzieląc nie podzieliła siebie samej. Także Jej syn, doskonały człowiek, i mężczyzna i kobieta, z Niej cielesny, nie poszukiwał poza Nią swego dopełnienia: ono już było w niej, w Matce-Dziewicy. My z rozpadu dążymy do przywrócenia naszej pierwotnej integralności, osiągając ją w chwili zjednoczenia cielesnego. On wyszedł ze swojej integralności do samotności, aby uczynić realnością naszą samotność. Jedność jest Jego zasadą, przez Niego nie utraconą wewnętrznie, ona jest realna w końcu Jego ziemskiego życia. On nie musiał jej przywracać cieleśnie na ziemi, jak musimy to my czynić jako niepełni i od początku rozdzieleni. To, czym dla nas jest sakrament małżeństwa, dla Niego było nieskalane zrodzenie z Matki-Dziewicy. Ona ukazuje w Nim siebie jako pełnię człowieka; każdy z nas okazuje w sobie niepełną dwu-jednię naszych matki i ojca. Dlatego negowanie związku małżeńskiego nie jest niczym innym, jak negowaniem nieskalanego poczęcia i zrodzenia Jezusa, dziewictwa Jego i Matki. Na dziewictwie budowane jest małżeństwo, cnota jest ich sensem i wspólnym celem. Tylko dla takiego nie jest potrzebny związek cielesny, przywrócenie dwu-jedni, kto, zrodzony jako doskonały człowiek przez nieskalaną dziewicę, z nią jest jeden, integralny i doskonały. Dla wszystkich, poza Jezusem i Marią, rezygnacja z miłości cielesnej jest rezygnacją ze swojej doskonałości, pychą samotności i bluźnierstwem na uświęcającego życie i dającego cnotę Ducha-Miłość[10].

 

6. Moja Miłość – Miłość Chrystusa do Kościoła, Jezusa do Marii, i jako Miłość Chrystusa, powinna zjednoczyć mnie z ukochaną, a w nas zjednoczyć cały przez Chrystusa stworzony i przez Niego odrodzony świat. Wszystkiemu powinno się oddać moje dwu-jedno „ja” i całą w siebie przyjąć jedność życia i śmierci. Nie jestem zrodzony tylko dla duchowego życia na ziemi, ale także dla życia cielesnego, mój wysiłek nie w walce z moim ciałem, a w jego przemienieniu. Powinienem przywrócić w sobie pierwotną jedność wszystkiego, co istnieje, a ciało istnieje, gdyż Chrystus je stworzył, Chrystus się wcielił. Cieleśnie nie jestem pełny – cieleśnie pełny jest jedynie tylko Jezus, jedyny z Marią, oświeconą samą Miłością – i powinienem cieleśnie przywrócić w sobie tę pełnię: w zapomnieniu miłości zjednoczyć się z moją ukochaną. Na ziemi potrafię to być z nią jednością cielesną, to rozdzielonym, a wzniósłszy się do wieczności, będę z nią jedno-rozdzielonym. Być może, nie utrzymam jedności: nie będzie mój związek małżeński całkowicie bezdzietnym; i chwila naszego prawdziwego życia stanie się początkiem śmierci, początkiem cielesnego rozpadu w rodzeniu dzieci. Być może, długo jeszcze będziemy poszukiwać swojej jedności w długim szeregu naszych dzieci i potomków. Nie zostanie ona zrealizowana w życiu ziemskim: dopiero w wieczności żyjący duch, przezwyciężywszy przestrzeń i czas, odkryje „wielką tajemnicę w Chrystusie i w Kościele”. Jednak w tym celu, żeby ją odkryć, konieczne jest dla mnie w granicach ziemskich spełnić wszystko ziemskie; aby moje życie było przemienione, ono powinno być na ziemi odkrytym w całej swojej pełni, w całym swoim napięciu. Miłość czyni cuda, wierzymy w cud: w możliwość wzniesienia się do wieczności w chwili duchowego połączenia się, wierzymy w możliwość śmierci życia, kiedy życie osiągnie pełnię…

Nie ma i nie może być „duchów nieparzystych”, gdyż nawet Jezus, człowiek doskonały, pełen jest jedynie w jedności z Marią. I nie ma, poza Niego i Nią nikogo, kto by mógł przywrócić swoją cielesną pełnię poza małżeństwem i zjednoczeniem cielesnym, gdyż nie ma nikogo, poza Nim, zrodzonego przez nieskalaną dziewicę i nie ma drugiej nieskalanej dziewicy. Każdy ma swoją wybrankę, swoją oblubienicę. Może o niej nie myśleć, nie „znać” jej, odwracając się od ciała i świata. Jednak jego tajemny związek z nią jest nierozerwalny od początku. On żyje w jego duszy i wzrusza jego szalone ciało. Nie wierząc wezwaniom ducha i ciała, on jedynie bruka miłość swoją do Jezusa i Dziewicy, starając się rozerwać ich nierozerwalny związek. Nie ma ducha bez pary – każdy ma swoją wybrankę. Ona go dopełnia i doskonali. Może jej nie poszukiwać, nie znaleźć, może nie poznać lub odrzucić, żyjąc tajemniczą jedności Miłości nie okazanej światu. Być może, sam wraz z nią wybrał tę drogę wyrzeczenia się życia, niepełny wysiłek na ziemi. On odkupuje swój grzech wieczną męką. On nie osiągnął doskonałości, asceta, który dla Boga odrzucił Boga…

 

7. Długo czekałem i szukałem ciebie, ukochana, sam o tym nie wiedząc, nie wiedząc, że za tobą w nieuniknionej tęsknocie dręczy się miłe serce i ściska się konwulsyjnie, jakby płakało. Przechodziłaś blisko, ale w tobie nie widziałem ciebie. Nie mogę przywrócić tego, co minęło, nie dokonam tego, czego nie dokonałem. Bez względu na to, jak wielka byłaby nasza radość, pozostanie w niej tęsknota za czymś nie zrealizowanym, jedna gorycz winy i błędów. Będzie ta gorycz świetlista, a tęsknota będzie łagodna. Poznamy, że i w przeszłości już żyliśmy dwu-jednym życiem… Ale przecież mogliśmy żyć inaczej, pełniej i wyraziściej. Błędy nie mijają bez śladów: za każdy płacisz cierpieniem i bólem…

Droga miłości jest ciernista, pełna błędów i mąk. Jednak miłość, na szczęście, jest i cierpieniem, i radością. Słuchaj jej szczerych słów, dźwięczących w twoim sercu. Śmiało idź na męki, bez lęku szukaj radości. Sam znajdujesz swoją drogę, poznajesz, co należy czynić, a czego nie należy. Serce podpowie tobie, kto jest twoją ukochaną, co powinieneś przyjąć, a z czego zrezygnować. Niech nawet ono jęczy w tęsknocie za ukochaną lub w ciężkiej męce: ono wie, co mówi nam Miłość. Ja też chcę słuchać jej cichych słów, zważając na bicie serca ukochanej, wrażliwego serca, żyjącego życiem Miłości. W łagodnym zmierzchu słucham czarownej pieśni, która cudowną prawdą i przedziwną mocą podtrzyma w walce słabnącego ducha. W ciszy w milczeniu łączą się wieszcze dusze, łagodnym oddechem kolebią liście, zagęszczają wieczorne cienie, tam, na niebiosach zapalają błyszczące gwiazdy. W łono Przyrody, w otchłań zapomnienia powolnym krokiem, z uśmiechem jasnym bezszelestnie zstępują oni…

Bez Ciebie, Miłości, jestem – niczym. Ty nigdy nie ustajesz, Wieczna. Nie zamyślasz zła, Wszechjedna Łaskawości, w nicości wszystko tworząca. Nie masz nic swego, całą siebie oddajesz, nie zazdrościsz. Nie afirmujesz się w sobie, pełna ofiarności; nie wynosisz się i nie nadymasz pychą, gdyż jak możesz mieć pychę, skoro swego nie szukasz? Nie ma w Tobie gniewu: na kogo i na co masz się gniewasz, jeśli Ty wszystkim siebie całą oddałaś? Wszystko znosisz, wszystko cierpliwie, wielce cierpliwa; wszystko przebaczasz, miłosierna[11]. Wszystkiego się wyrzekając, we wszystkim masz nadzieję i wszystko otrzymujesz. Cała siebie oddając, swoje znajdujesz i siebie afirmujesz. Współweseląc się ze wszystkim, co istnieje, co jest prawdziwe, Ty nie znasz gniewu, Miłości. Jednak bezgranicznie potężny i bezlitosny jest gniew Twój, gdyż Ty przynosisz szczęście jedności przez mękę rozdzielenia, tworzysz życie przez śmierć.

Pogodna i łagodna jest Twoja światłość, przezroczysta; woń Twego oddechu jest w oddechu ukochanej, jak ten jaśniejący poranek. W ciemną noc Ty byłaś we mnie i ze mną… Oto wschodzi słońce i przynosi świetlisty, żywy dzień. W jego promieniach leje się życie, życie kipiące siłą. Słychać dźwięczne pieśni ogrzanej jego promieniami ziemi. Oto on, mój dzień, zrodzony z milczenia tajemniczej nocy! Radosny dzień, jak niemilknący potok – z bezmierną siłą grzmiący w duszy. Czy ta siła nie złamie cierpień i bólu? Czy jest dla niej straszna jeszcze daleka ciemna noc?



[1] W. Sołowjow, Sens miłości, s. 16-17.

[2] Flp 2,9. 6.

[3] Mt 20,28.

[4] Por. J 10,18, gdzie jest mowa o życiu: „Mam moc je [życie] oddać i mam moc je znów odzyskać”.

[5] Por. 1 Kor 1,23.

[6] Por. Mt 5,5-6.

[7] Por. Mt 6,10.

[8] Por. Ap 21,1.

[9] Parafraza Mk 9,41; Iz 66,24.

[10] Por. Mt 12,31.

[11] Por. hymn o miłości Apostoła Pawła, 1 Kor 13,1-13.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki