tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc piąta
2012-03-14
1. Miłość jest samą wiecznością. Ona jest pełnym, doskonałym i autentycznym bytem, i nie ma bytu poza Miłością. My sami istniejemy tylko na tyle, na ile mamy kontakt z nią, w doświadczeniu naszej miłości odczuwając swoją z nią nierozdzielność. Nie było mnie, dopóki ona zstąpiwszy nie wezwała mnie z niebytu. Nie mogę znaleźć w sobie nic „mojego”: wszystko daje mi Byt doskonały, Dobro niewyczerpane, sama Miłość. Jednak mając kontakt z Miłością, kochając i będąc autentycznym, przeciwstawiam jej siebie samego. Gdyby nie było mnie, nie byłoby mojego kontaktu z nią, a byłaby jedynie Miłość w sobie zamknięta, nie-Dobro, miłość niedoskonała. Niczym jestem w sobie, jednak istnieję przez objawienie we mnie Miłości, nią żyję i istnieję, ale od niej różny. Miłość jest wszystkim, wszech-jednią, nie ma nic poza nią, a mimo to ja jestem, tworzony i oświecany przez nią, jak z nicości.

Nieskończony i różnoraki jest kontakt stworzenia z Miłością. „Wszyscy kochają, wiedząc o tym, albo nie wiedząc”[1]. – Wszystko dąży do istnienia, to znaczy do miłości bycia Miłością. Wszystko rośnie i gromadzi w sobie to inne, czym chce dysponować i zjednoczyć się z innym. W zjednoczeniu się z innym ukazuje swoją jedność, niekiedy rozpadającą się na jedno i inne, na wiele. Jednak w czasie i przestrzeni nie osiąga zjednoczenie swego celu, swojej doskonałości i pozostaje jedynie jako harmonia przeciwstawnych sobie części, jako niezmienne prawo ich istnienia. Nie mogą całkowicie w przestrzeni złączyć się i stać jednym dwa atomy, nie zmieszczą się w jednym i tym samym punkcie: każdy zazdrośnie strzeże samego siebie. Nie może w czasie ciało stać się innym, pozostając sobą: nowa postać jego bytu w nieunikniony sposób usuwa poprzednią postać. Jedność czasowo-przestrzenna nie jest doskonała, nie przywraca w pełni całości, pozostaje nieosiągalnym celem. Jednakże dążenie do zjednoczenia w sobie swoich części, ogarnięcia sobą świata, zrobienia tak, żeby wszystko było w tej jedności – to tylko jeden z przejawów Miłości, Miłości jako zasady życia i jako życia. – Wszelka jedność nie tylko siebie tworzy i wszystko sobą ogarnia: ona siebie oddaje wszystkiemu, rozpada się, żeby być we wszystkim. Jest samo-oddanie się, umieranie jedności, jest to Miłość jako zasada śmierci i jako śmierć.

W czasoprzestrzeni dotykanie wszystkiego i dysponowanie wszystkim jest możliwe jedynie przez rozpad, życie przez śmierć; oddanie siebie wszystkiemu – tylko przez samo-tworzenie, przeciąganie wszystkiego do siebie i w siebie; śmierć – przez życie. Wszelkie życie jest rozpadem, rozdarciem u zgubą innego; wszelka śmierć jest tworzeniem innego przez inne. My, mający kontakt z Miłością, wiemy, że jest ona jedyna i że w niej opanowanie jest nierozłączne od samo-oddania, życie od śmierci. Jednak świat nie ma w pełni, jak i my, kontaktu z Miłością; w nim nie ma jej doskonałej jedności, w nim życie jest oddzielone od śmierci, wiecznie z nią wrogie. Ani życie, ani śmierć nie osiągają w świecie swoich celów, napotykając skostnienie i gęstość atomu materii, na autoafirmację samotnego ducha. A jednak świat zaczął istnieć i jedność w nim jest pierwotniejsza od wielości, a wielość znajdzie rozwiązanie w jedności. W każdej chwili bytu nie jest pełny podział i nie jest pełna jedność – nie ma wszechjedności, ale w całości nieskończonych czasowo i przestrzennie czasów i przestrzeni, jeśli świat ma początek i koniec, jest on wszech-jeden ograniczoną wszechjednością stworzeń. Jego rozpad zakończy się tryumfem wszechwładnej Śmierci i w śmierci wszystkiego zrealizuje się wszech-jedno życie. Wszystko płynie i zmienia się, wszystko na chwilę staje się. W całości, w wieczności wszystko będzie zawsze trwało i zawsze zmieniać się, gdyż Byt nie jest trwaniem nieruchomym, nie jest też ruchem: jest on jednością jednego i drugiego, „ruchem w bezruchu i bezruchem w ruchu”[2]. Tak w nieskończenie szybkim ruchu, w doskonałym ruchu po kręgu każdy punkt stoi i dąży w sobie samym i we wszystkich, tym samym przewyższając bezruch i ruch, życie i śmierć, ich jedność ukazując w sobie. Jednak leniwie i powoli swoją drogę dokonują na niebie niezliczone gwiazdy, skostniałe stworzenia i mało mające wspólnego z Miłością, śmierci się boją i życia integralnego nie chcą.

Świat dąży do Miłości, do pełni Bytu, do Życia mieszczącego Śmierć i do Śmierci tworzącej Życie. Jednak w celu zrealizowania w świecie Miłości on powinien być i nie być, nie tylko w chwilowych swoich zjawiskach, ale także w swojej całości. Świat powinien mieć początek i powinien się skończyć, być autentycznie w spojeniu początku z końcem. Natomiast doskonałość świata możliwa jest tylko wtedy, jeśli jest już Doskonałość, jeśli była i będzie ona zawsze, możliwa miłość światowa – chociaż świat ma inną naturę, niż Miłość, ma z nią kontakt i przez nią został stworzony z niebytu, jeśli jest jej przeciwstawny i z nią jest jeden. Inaczej nie ma sensu w jego dążeniu do Doskonałości, do Miłości, do Bytu, gdyż inaczej ich nie ma, nie ma Bytu – jemu przeciwstawia się i ogranicza go coś innego, nie ma Doskonałości – jest ona niepełna, jeszcze nie istnieje, nie ma też Miłości.

 

2. Pociąga mnie Byt. On jest moim Dobrem i to Najwyższym Dobrem. Nie mogę dążyć do niczego i w nic. Nawet jeśli pod ciężarem męki nieznośnej wzywam łagodną Śmierć, wtedy je mówię: „Witaj, siostro, niech będzie łaskawe twoje przyjście!” i w Śmierci widzę dobro i pokój, przyoblekając nicość w szaty Bytu. Nieskończony Byt. Znam jego nieskończoność, gdyż kocham ciebie, jedyna moja, gdyż wierzę w Miłość i Miłości. Jesteśmy jednością i w naszej jedności jedni z Miłością. Jednak ona przeciwstawia się nam, doskonała, nas tworząca i wzywająca. Kocham ciebie, Miłości, chcę być jednym z tobą, tobą częściowo już dysponując. W tobie jestem autentyczny, integralny, jeden z moją ukochaną. Ty powinnaś być taką samą jednością, jak ja, nie taką samą – większą, nieskończenie większą. – Ja nawet w moim autentyzmie jestem ograniczony przez ciebie, zasadę i źródło mego bytu. Ja i świat mogę percypować jedynie przez siebie dwu-jednego, ale ograniczonego, percypować w ograniczony sposób – w jednej tylko jej osobie. A ty jesteś bezgraniczna, percypujesz mnie w moim autentyzmie: tak samo, jak ja sam, i więcej, niż ja sam. Ty także innych percypujesz nie podobnie jak ja – przez moją ograniczoność, ale – jak oni sami i więcej, niż oni sami, przez ciebie sami. W jedności mojej osoby tobie jestem podobny, jednak ty nie znasz granic moich.

Znam jedynie moją ograniczoną osobę, słabo postrzegając wyższą, ale nie ostatnią w dwu-jedni z moją ukochaną. Ty natomiast, Miłości, jesteś zasadą mojej osoby i wszystko, co osobowe, co było we mnie tajemne, od ciebie pochodzi.

Niezmiernie mała i słaba jest moja miłość, moje uczestnictwo w jedności z tobą, Miłości, ale ona mówi mi o tym, jaką ty jesteś. Kocham cię dlatego, że ty mnie kochasz; chcę dlatego, że ty mnie zapragnęłaś i chcesz. Przecież to mało kochać ciebie, trzeba żebyś i ty mnie pokochała, jak i ty sama nie kochasz mnie bez mojej odpowiedzi miłości. Jeśli ty mnie nie kochasz, jakże będę jednym z tobą, jak będę mógł ogarnąć ciebie? Powinnaś oddać siebie mnie – jedynie wtedy będziesz moją i mną; powinnaś mnie chcieć, jedynie wtedy będę twoim i tobą. Ty chcesz mnie całego i tobie jestem podobny dlatego, że ty jesteś Miłością.

Czy może być, żebyś ty, Miłości Wszechjedna, nagle zdradziła? – Ty cała jesteś niezmienna i prosta, doskonała. Niczego w tobie nie przybywa, niczego w tobie nie ubywa. Skoro mnie pokochałaś, z nicości powoławszy do życia, nigdy nie przestaniesz mnie kochać, gdyż nie jesteś próżna i nie możesz być fałszywa. Ty jesteś samą wiecznością, tobą jestem wieczny, nieśmiertelny, dzięki tobie wznoszę się nad życiem i śmiercią. Ty całkowicie mnie posiadasz, gdyż moja miłość nie może być niedoskonałą, gdyż nie ma dla ciebie mojej słabości – czasu. Jednak opanowawszy mnie, ty mnie od siebie odróżniasz. To odróżnienie jest tobie potrzebne. Inaczej nie byłabyś Miłością, miłością ku mnie i we mnie. Nierozdzielny i niepołączony jestem z tobą przez nierozdzielną i niepołączoną dwu-jednię z moją ukochaną. Bez niej nie ma ciebie. Któż kocha we mnie, któż ją kocha, jak nie ty, nieskończenie dobra Miłości.

 

3. Ty jesteś ze mną, Miłości, kiedy wraz jestem wraz z ukochaną i trzymam delikatne ręce, i – nie pamiętam – patrzę w jej oczy lub pochylam się ku niej, zamykając swoje oczy. Wszystko jest wtedy spokojne i milkną pragnienia. Ja aniołowie świetliste dusze zawierają związek. Tęsknie i słodko duch mój obejmuje ją, jakby pił jej duszę, wspaniałe wino, jakby wdychał jej oddech. Ty jesteś ze mną, kiedy daleko od niej, jak teraz, w ciszy tej milczącej nocy, ja jestem z nią, i niesłyszalnie przychodzi pokrewna ducha. Widzę jej oczy, są one bardziej świetliste i wyraźniejsze, niż gdy razem z nią siedzę i patrzę w nie w milczeniu. Oddycham jej oddechem… Wydaje mi się, że ona cała jest tutaj, i wchodzi we mnie ukryty autentyzm czystej duszy. Niezmącone, integralne w dali od ukochanej słodkie uczucie miłości. Jest ono duchowe – tylko nie ma w nim całej jasności życia, nie ma ziemskich czarów i konkretnej ziemskiej pracy…

Poznaję ciebie, Miłości, w słowach kochających ciebie samą, tylko ciebie, i ciebie nazywających imieniem Boga. Ich uczucia są mi znane dzięki milczeniu ciszy modlitwy, dzięki zachwytowi, który porusza duszę, kiedy zstępuje do niej sama Prawda lub kiedy przede mną wielobarwne stworzenie Boże. Wtedy zapominam o wszystkim poza Jedynym Bogiem, poza samą nieskończoną Miłością. Bliskie i zrozumiałe są mi mowy tych, których pali miłość do Miłości.

Oni mówią o słodyczy dotykającej duszę przy wspomnieniu Boga, o zapomnieniu o wszystkim, o drżeniu ducha i jego mękach miłosnych, mówią o milczeniu wszystkich żądz, dręczącym miotaniu się ducha i wieszczym poznaniu. Namiętnie i w jakże znany sposób palą ich słowa. Odczuwają oni, że ich miłością jest sam Bóg, zstępujący w ich duszę, nie potrafią odróżnić Go od siebie i jednak odróżniają, dręczy ich dążenie ku Niemu. Płoną miłością do Boga i w miłosnej wspólnocie z Nim żywa świadomość Jego i świadomość ciągłej z Nim jedności; w nieuchwytny sposób przechodzą jeden w drugiego, wiecznie przelewając uczucie jedności z Nim i uczucie oddzielenia od Niego. Tak samo, jak ja w oczach ukochanej, w oczach Jezusa postrzegają płynące z nich wszech-jedne Bóstwo, Wszech-jedne Dobro.

Dla kogoś, kto czytał dzieła mistyków, jest jasne, że natura Miłości pozostaje taka sama, że takie same są jej przejawy i formy w miłości do Boga oraz w miłości do człowieka. Jedynie miłość do Boga w swoich mistycznych sformułowaniach jest bliższa tej miłości, która jest we mnie, gdy jestem daleko od ukochanej; zwykle nie ma w niej całej siły i życia ziemskiej miłości. W tym jej niedostatek i brak pełni, w tym fatalne ograniczenie życia mistycznego. Jest naturalne, że jak w samotnej miłości, tak w miłości kochania, silniej występuje moment pasywnej rozkoszy miłosnej także w mistycznej miłości do Boga, która rzadko przekształca się w działanie.

Miłość mistyczna jest taką samą wiedzą, przewyższającą poznanie rozumowe i niewyrażalną w zwykłych słowach oraz pojęciach, jak i moja miłość. „Obfitość zajaśniania Boga w duszy bywa Jego całkowitym nieznaniem, a wyższe uczucia wzlatują przez uczucie nieczucia wszystkiego, co jest poza. Jak może być i nazywać się uczuciem takie, które nie zna: czym jest i gdzie jest to, w czym ono trwa, i poznać lub osiągnąć zupełnie nie może?” A przecież cała miłość jest poznaniem. – „Nikt nie może kochać to, czego nie zna” i „każdy, kto zna Boga, już kocha Go, i nie może kochać Go ten, kto nie zna”. Kochający „poznaje to, co doskonałe”, „kosztuje” Boga. Jednak miłosne i mistyczne poznanie przewyższa zwykłe poznanie. Ono nie jest wiedzą, to znaczy naszym, rozumowym poznaniem. Nie jest jednak negowaniem wiedzy, a jej udoskonaleniem, nieznaną dla ograniczonego i ograniczającego rozumu pełną wiedzy. W Bóstwie duch jest „ślepy i nie ślepy… bezczynny i nieruchomy, jako ten, który spełnił wszelkie swoje działanie”. On jest „nie do pomyślenia jako ten, który stałby się jednym z Tym, kto przewyższa wszelką myśl i spoczywa tam, gdzie nie ma miejsca na działanie rozumu, to znaczy poruszać się we wspomnieniach lub zamiarach, bądź w rozmyślaniu. Bezsilny, aby osiągnąć i poznać nieosiągalne i dziwne, on jakby spoczywa na nim doskonałym spoczynkiem, owym bezruchem błogosławionego bez-czucia”. W tej wiedzy – najwyższe zaufanie.

Doskonała wiedza… Ona jest możliwa jedynie wtedy, jeśli poznający i poznawany są jednym, jeśli nie ma między nimi różnic, gdyż inaczej to, co różne, jest niedostępne, niepoznawalne dla drugiego. Jeśli natomiast nie ma różnic, nie ma też rozróżnienia między poznającym i poznawanym jako takimi – poznający i to, co on poznaje, i samo poznanie są jednym. Nie jest to nasza wiedza, ale jest to jednak wiedza: mam świadomość, że jestem poznającym, pamiętam: jak i co poznawałem, chociaż nie mogę słowami opowiedzieć o tym, co poznaję. Dlatego też powinna być różnica między tym, kto poznaje, i tym, kto jest poznawany. Wiedza mistyczna nie neguje, a udoskonala, dopełnia naszą wiedzę.

W wiedzy mistycznej percypuje się coś, co jest nieosiągalne dla rozumu, coś pozaczasowego, przewyższającego podział i abstrakcyjną jedność, rozróżnienie spokoju i ruchu. Rozum „nieruchomo porusza się i obraca, żyjąc bardziej życiem w życiu, będąc światłością w światłości i nie-światłością, ponieważ jest sam w sobie”. Jest to wiedza całkowicie upodobniająca do Poznawanego: duch, „kontemplując Jedynego-widzianego sam staje się jedynym-widzialnym i staje się światłością”, on staje się „bezkształtny i bez formy”, to znaczy traci swoją postać, swoją „formę”. Ta wiedza oznacza połączenie ducha z Bóstwem, różne od utożsamienia jedynie przez to, że względny duch jest jednak przeciwstawnym absolutnemu Bogu. Właśnie dlatego wiedza mistyczna, jeśli jest pełna i doskonała, nie jest jedynie wiedzą, a wspólnotą z Bogiem, czyli z autentyczną Wszechjednością. „Słońce rozumowe zajaśniawszy zawsze świeci, nieogarnione mieści się we wszystkim… wszystko wszędzie jest obecne”. A „Słońce rozumowe” jest pełnią Bytu i Miłości.

Oto dlaczego mistycy mówią o widzeniu Boga w „mroku”, o niezbadanej „głębi” lub „otchłani”[3]. Oto dlaczego nie mówią o tym, co oni poznają lub czynią, a o tym, co w nich „dokonuje działanie Boże”. Dlatego też widzą siebie w Bogu lub przebywających „w Trójcy pośrodku Niej”[4]. Czyż nie tym wyjaśnić można samoubóstwienie, panteizm, i jako negowanie wszystkiego, co jest stworzone, i jako utożsamienie z nim Boga?

Jednak poznanie jest miłością. W miłości do Boga jasne jest to samo, co i w poznaniu Boga. Granicą i celem Miłości jest połączenie się z ukochanym, ale Miłość jest możliwa tylko wtedy, jeśli są oni rozdzielni. Jedna strona Miłości, jedność jako cel, pojawia się jako pełne utożsamienie z Miłością. Jednak Miłość bez rozdzielenia nie jest już Miłością, jak poznanie bez niego nie jest poznaniem. Dlatego na szczytach mistycznej miłości Bóg jest percypowany jako nie-Miłość. „Nie widziałam tam Miłości,, utraciłam tę Miłość, którą wcześniej nosiłam w sobie, i stałem się nie-miłością”[5]. Bóg – nie-Miłość, ale on jest też Miłością, Miłością Wszech-jedną. Dlatego to, co we mnie kocha, moja miłość, jest samym Bogiem, samą Boską Miłością, jak poznanie przeze mnie Boga jest Bożym samo-poznaniem. Bóg kocha mnie i dlatego jestem różny od Boga, a Bóg jest różny ode mnie: kocham Go tak samo, jak i Go poznaję.

W Bożej Miłości widzę ciebie, miłości do mojej ukochanej! Nieporównywalnie jesteście różne, a jednak jest to ta sama Miłość. Poznaję i kocham ukochaną – na ile ona jest we mnie i ja sam; mogę poznawać i kochać dlatego, że jesteśmy jednym, że jesteśmy jedną i jedyną istotą. Nie uspokoi się moja miłość do niej, póki nie staniemy się jednym duchem i jednym ciałem[6]. Jednak zawsze także w samym zjednoczeniu powinienem zachować i zachowam – jeśli nasza miłość nie jest marnością – także naszą różność, różne osoby: jej osobę i moją. Nie chcę się do niej upodobnić, a połączyć się z nią i w połączeniu ją sobą i siebie nią harmonijnie uzupełnić, przywrócić dwu-jedną osobę. Jednak w stosunku do Boga jestem innej natury, nie ma we mnie nic mojego, żadnej mojej cechy: wszystko jest zjawiskiem Bożym we mnie, mającym inną naturę. Sama moja osoba jest tylko odblaskiem Bożej osoby i siebie doskonałego mogę odnaleźć tylko w Bogu. Jeśli celem każdej ziemskiej miłości jest we współistotności przy zachowaniu różnic, to celem miłości do Boga jest upodobnienie się do Niego przy zachowaniu naszej innej natury.

 

4. „Najbardziej upragnione zjednoczenie oblubieńca i oblubienicy”[7], czyli Boga i kochającej duszy, zawiera się w tym, że „cały duch dąży do Boga i przenikając do Niego staje z Nim jednym duchem”[8], „jednym duchem”, a nie po prostu „jednym”. Nie można uważać Boga i przebóstwionego ducha „jednym”, gdyż „człowiek i Bóg nie są jednej natury lub też jednej istoty”. W miłosnym zjednoczeniu z Bogiem człowiek staje się w pełni bogiem, ale „bogiem przez łaskę”, a nie ze swojej natury, stworzonej i różnej od Boga. Jednak w pełni i bezwarunkowo prawdziwie można nazwać przebóstwioną duszę i Boga „jednym duchem”. Ich połączenie nie jest połączeniem natury lub istoty, a „uzgodnieniem woli”, „pewne uzgodnienia bycia dwojgiem w jednym duchu, a nawet – bycia jednym duchem”[9]. – Mała kropla wody pogrąża się w naczyniu z winem i wydaje się, że już jej nie ma, przestała istnieć, przyjęła kolor i smak wina. Żelazo w ogniu traci swoją poprzednią postać i upodabnia się do ognia, dosłownie staje się nim. Przeniknięte światłem powietrze przemienia się w światłość światła. A jednak istota wody nie ulega likwidacji w winie, istota żelaza i powietrza – w ogniu i świetle[10]. Tak samo przy zjednoczeniu duszy z Bogiem „wszelkie ludzkie uczucie w pewien niewypowiedziany sposób rozpływa się i w pełni przelewa w wolę Bożą. Jak inaczej Bóg będzie wszystkim we wszystkim, skoro w człowieku pozostaje coś ludzkiego? – Pozostanie istota, ale w innej postaci, w innej chwale, w innej sile”[11]. Jak roztopiony metal kochająca dusza zlewa się z Bożą wolą i „tak jednoczy się z Bogiem i tak zjednoczonym z sobą Boga czuje, a całą wolę swoją przenosi na Boga, że albo wolą Bożą wszystko osiąga, albo skłania ją do swojej”. Nic nie pozostaje z ludzkiej woli, z ludzkiej duszy, a jednak coś nieosiągalnego z niej pozostaje, z tej woli, gdyż połączenie wól jest jedynie ich pełnym uzgodnieniem: moja wola nie podporządkowuje się Bożej, ale przejawia siebie jako Boża, w nieodłączną zgodą z nią.

Taka jest teoria chrześcijańskiej mistyki. Ale któż i jak mi udowodni, że ona ma rację, a nie panteistyczna mistyka samych chrześcijan i kontemplującego Wschodu? Wewnętrzna prawda słów przekonuje i pociąga, ale mało jest w niej uczucia prawdy.

Mistyczna miłość dąży do pełnego zjednoczenia z Ukochanym. Dlaczego jest ono niemożliwe, jeśli chcę go i w nim postrzegam swój ostateczny, najwyższy cel?

Istota, doskonalszej od której nikt nawet nie może pomyśleć, wszystko w sobie zawiera. Ona jest Wszechjednością. Obok Niej jestem niczym, ale w Niej i przez Nią jestem kimś. Inaczej Ona nie jest Wszech-doskonałością, nie jest Wszechjednością. A mimo to myślę, przejmując Ją, że poza Bogiem jestem niczym, a w Jego wylaniu jestem kimś. Percypuję Boga jako Wszech-doskonałość, ale percypuję Ją jako przeciwstawną mnie. Jest to niezrozumiałe dla rozumu, ale od tego powinienem wychodzić we wszystkich moich rozmyślaniach, aby nie odrzucić tego, co mi od początku, pierwotnie dano w doświadczeniu miłości i poznania. Nie wychodzę z rozumu, ograniczonego przez prawo sprzeczności, nie z jego sprzeczności wychodzę, a z ich pogodzenia i jedności, z meta-rozumowego rozumu. W meta-rozumności doskonała Wszechjedność nie jest ograniczona tym, że Ona mnie stwarza i ja jestem od Niej różny; w Niej nie umniejszam Jej swoim bytem. Jestem niczym: wszelka nicość już jest Wszechjednością; jestem kimś, skoro Wszechjedność jest we mnie i ja Nią jestem. Jedynie słabym rozumem nie mam sił, żeby to osiągnąć, jak mogę być niczym i kimś, a chcąc to osiągnąć to, co Boże, czynię moim, uznając za moje byt i piękno. Oto oddzieliłem się od Boga i wydaje mi się, że jestem kimś. Jednak owo „kimś” wcale nie istnieje jako moje: ono jest Boże i Bogiem, a ja jedynie próbuję je pochwycić.

Stając się Bogiem w przejściu moim z niczego w byt, wiecznie poruszam się we wzrastaniu kontaktu z Nim lub w zmniejszaniu się tego kontaktu. Jednak sam ruch do celu jest oznaką mojej niepełności, mojej niedoskonałości i objawieniem Boga. Jestem zmienny, ciągle w ruchu, a nie doskonałym Bogiem. Jeśli Bóg połączy się ze mną w pełni, nie będzie Bogiem: będę musiał poszukiwać innego. Kiedy łącząc się ze mną On przyjmie mój ruch, to znaczy zmniejszy swoją pełnię, stanie się niedoskonałym. Jeśli ja jestem Bogiem lub będę Bogiem, w nieunikniony sposób powinienem uznać: albo w ogóle nie ma Doskonałego, albo nie ma mnie samego i mój byt jest jedynie oszustwem, różnokolorowym, ale fałszywym welonem bytu. Jednak oszustwo i fałsz istnieją, a Bóg najdoskonalszy… Nie, nie jest możliwe połączenie się z Nim do końca. Czy do takiego połączenia dąży dusza?

Nie nadaremno przez ciebie, Miłości, kochałem i kocham, nie na próżno objawiłaś mi się w mojej ukochanej! – Ja łączę się z nią i do połączenia dążę, ale dążąc pragnę, żeby ona pozostała. Jesteśmy różni, jesteśmy – dwojgiem i jednością. Naszym celem nie jest jedność, a dwu-jednia. W miłości do Boga, do nieskończonej, niezmierzonej, jedynej Wszech-jednej Miłości, kocham i zapomnieć nawet na chwilę o Miłości, o tobie Doskonałej, nie mam sił: kocham i nie mogę przestać kochać ciebie. I wiem: we mnie nie jest moja, a tylko twoja Miłość. Sam kochasz siebie, ale ze mną, we mnie, przeze mnie. Jako kochający, ty już jesteś niekochany: ty i ona, i nie ona, dwu-jedność w sobie. Ty mnie kochasz. Dlaczego twoja nieskończenie-dobra miłość nagle ustanie i zgubi mnie? Tak. Ty – ponad Miłością, nie-Miłość i Miłość, ale w jedności twojej doskonała Miłość i jeden z Tobą, jestem w niej różnym. Jeśli kochasz mnie, ja – nie-Ty, Ty – nie-Ja; jeśli Ty jesteś doskonały – jeden jesteś ze mną, Ty – sam ja, ja – sam Ty. Ja i Ty i nie-Ty; Ty i ja i nie-ja.

 

5. Nieogarnione połączenie z Bóstwem dane jest tu, na ziemi, jedynie na krótkie chwile. I znowu w Miłości Bożej pojawia się znajoma miłości ziemskiej zamiana jedności na rozłąkę. Podobnie, jak oblubieniec w „Pieśni nad pieśniami”, Bóg to pojawia się w duszy, to znika. W szybko biegnącej chwili, „w czasie objęć” nasz duch zostaje dopuszczony do „Świętego Świętych”, osiąga ostateczne tajemnice, przejmuje radość swojej miłości. Jednak szybko mrok zaściela niebieską jasność, moja zmienność oddala mnie od niezmienności. Następuje „czas oddalenia się od objęć”, do duszy przenika chłód, staje się jej smutno, pusto i nieznośnie tęsknie… Jednak nieodparcie pociąga Miłość, zwyciężając sprzeciw skostniałego ducha, wiążąc go, paląc swoim ogniem, spopielającym brud. I znowu „następuje na niebie milczenie, jakby w czas południowy”[12], wszystko cichnie i staje się nieruchome, modli się – dusza o wszystkim się modli, o sobie zapominając… Rara hora et parva mora![13] – Znowu spada w sferę niepodobieństwa, znowu tęskni i jęczy, przyzywa Miłość, która niezauważalnie odeszła.

Zbliżenie się do Boga zostaje zastąpione przez oddalenie się od Niego, podjem miłości przez jej upadek. Jednak nigdy całkowicie nie znika Miłość, jak i nieosiągalna jest tu, na ziemi, bezmierna jej pełnia. Tu dane są tylko „zaręczyny ducha”. Nawet one są „niewyjaśnione i dla kogoś, kto je osiągnął, gdyż osiągane są niezauważalnie, utrzymują się z trudem, widzialne są niewidzialnie, ożywiając i poruszając tym, kto je zdobył, a odlatują od wtajemniczonego, w którym zapieczętowane są i znowu odnajdywane tam nieoczekiwanie”… W małym stopniu wszystko ma kontakt z Miłością, ale nie wszystko z nią się zaręcza. Zaręczyny też nie wzrastają nieprzerwanie, nie poruszają się powolnym, ale stałym ruchem: to gwałtownie wzlatują, to gwałtownie spadają w dół. Ich cel nie jest w czasie, nie w jednej z jego chwil, a w wieczności i całości ich ziemskiego bytu, przemienionego w wieczny. Nie powinniśmy czekać na to, co nadejdzie, nie powinniśmy dążyć do niejasnego dla nas samych celu, a pospiesznie uciekać od tego, co jest tu i teraz. Powinniśmy żyć teraźniejszością, ale tak, żeby w niej tobie i mnie objawiła się cała pełnia wszech-jednej naszej miłości. Na królestwo Boże na ziemi i w czasie czeka jedynie ten, kto jest leniwy i nie myśli: ono jest wewnątrz nas[14], ono przybliżyło się do nas, w każdej chwili możemy w nie wejść.

Powinniśmy założyć, że cel Miłości jest osiągalny i będzie osiągnięty, chociaż nie w ziemskim bycie. Zostanę całkowicie przebóstwiony. Jednak ze swej natury Miłość jest nienasycona i niezaspokojona. – Im bardziej ciebie kocham, ukochana, i im bardziej ciebie poznaję, tym bardziej chcę ciebie poznawać i kochać. A jeśli nie widać końca miłości do stworzenia, to jak może nastąpić koniec miłości do nieskończonego Boga? „Dusza kochająca Boga nie zostaje nasycona, gdyż Bóg jest Miłością i siebie ona kocha, kochając Jego Miłość. Kochać, to znaczy czynić krąg, tak, żeby nie było końca Miłości”. Nie można nasycić się Miłością, co nie chce przestać być sobą, zniknąć, a gdyby się nasyciło, to Miłość nie będzie już Miłością.

Moja Miłość do Boga jest samym Bogiem-Miłością, który zstąpił we mnie i mnie ogarnął, a równocześnie ona jest też moim dążeniem do Niego, mną samym, skoro ja kocham, to znaczy dążę, żyję, istnieję. W tym, do czego dążę, pełnia Miłości, kochającej mnie, a we mnie siebie samego. Będąc jednak różnym od Miłości Bożej, gdyż ona nie jest mną, ona jest poza mną, zmieniam się i dążę do czegoś nowego, a ona jest niezmienna, jako pełnia doskonałości. Albo Miłość jest różna ode mnie i wtedy ona jest absolutnym Bytem, a je jestem niczym, albo też Miłość to ja, ale wtedy ona jest zmienna i niedoskonała, to znaczy nie jest już Miłością. Tak bezsilnie i naiwnie rozmyślam, bojąc się przyjąć i uznać Byt, w którym sprzeczności ulegają pogodzeniu[15]. Powinienem uznać i przyjąć Go, jeśli chcę kochać i myśleć, i być: ja już Go przyjąłem i uznałem przez to, że żyję i kocham, już znalazłem Go w tobie, ukochana. – Jest tylko jeden absolutny Byt, pełnia Dobra i sama Wszech-jedna Miłość, i nie ma nic innego. A jednak w każdym objawieniu Miłości jestem i ja, i jest cały świat. Istnieję jedynie na tyle, na ile Miłość jest we mnie i – podobnie jak ona – jestem nieuchwytny w mojej istocie, gdyż to, co jest we mnie, nie jest mną, a tylko Miłością. A jednak i ja, i świat istniejemy jako coś różnego od Miłości, napełniane i tworzone, nią żyjące, jako coś koniecznie towarzyszące jej zjawieniu się, bez czego i jej zjawienie się w ogóle nie mogło by mieć miejsca. Jestem tworzony z niczego, ale to we mnie ona siebie objawia, to ja swoją zmiennością, przejściem od nicości do bytu, czynię zmiennymi jej zjawienia się.

Kocham ciebie, Miłości Nieskończona, przez ciebie i w tobie kocham! Pragnę połączyć się z tobą, dążę do upodobnienia się do ciebie, ciebie przyjmując. Poszerz mnie, Bezmierna, abym mógł stając się bezmiernym ciebie ogarnąć! Niech cały będę tobą, całą i jedną, ale obym nie przestał także w pełnej jedności z tobą poznawać i kochać. Przez ciebie ukochany niech będę jednym w sobie, dwu-jednym stworzeniem twoim, a w mojej dwu-jedni – całym światem, przez ciebie stworzonym. Inny tobie z natury, jestem twoim stworzeniem, nie mogę połączyć mojej natury z twoją. Ale ty, Wszechmocna, wszystko pozostałe w sobie zjednocz i ze mną połącz, przywracając w tobie wszystko twoje. Pozostanę inny z natury, aby wiecznie ciebie kochać, będę jednym z tobą i tobą we wszystkim: i w ukochanej, i w świecie, aby moja i twoja miłość osiągnęła cel i udoskonaliła się. Pogrążając się w sobie i w tobie będę poznawał całą moją nędzę, rozpłynę się w tobie i z tobą stanę się nie-Miłością. Jednak zawsze pozostanę kimś, abyś i ty pozostała Miłością, abyś nie zginął w kontakcie z tobą stworzony przez ciebie świat.

Kocham ciebie i w tobie afirmuję się, odnajduję siebie. Znajduję jednak siebie jako kogoś z siebie samego określającego się i przeciwstawiającemu się innemu, siebie – jako osobę. Niemożliwość zlikwidowania mnie – jest niemożliwością zlikwidowania mojego ograniczonego w sobie bytu osobowego. Jednak istnieję tylko dzięki ciebie, a to znaczy, że moją osobą także jesteś ty. Ty nie możesz jej zlikwidować, dopóki nie przestaniesz mnie kochać, a przestać mnie kochać, Niezmienna, nie masz siły. W tobie zasada mojej osoby, jako myśl twoja, jako ty sama, Wszech-jedna. Kocham ciebie jako osobę, chociaż niepojętą dla mnie w swojej bezgraniczności. Przecież jeśli nie jesteś osobą, nie wszystko we mnie jest od ciebie i nie możesz być Wszechjednością, a ja nie mogę upodobnić się do ciebie. Przecież ty sama uczyłaś mnie o mojej dwu-jedni z moją ukochaną i w tym objawiłaś mi swoją naturę. Jaką jesteś osobą, skoro jesteś bezgraniczna? – Ty jesteś osobą meta-osobową, nieosiągalną i bezgraniczną, objawioną mi jako koronująca moją miłość do mojej ukochanej w trój-jedni. Jako osobę kochaną będę ciebie osiągał, pogrążając się w tajemniczy mrok twojej natury, gdzie jeszcze nie jestem stworzony, ale już istnieję. Chcę, kochając ciebie, cały stać się twoim, Miłości, z tobą trwać na wieki i z tobą razem być nie-Miłością. W ten sposób zrealizuje się we mnie dwu-jedynym twoja trój-jednia, o Miłości.

 

6. Błąkają się w ciemnościach ci, którzy są tobą pijani. Oto on, twój wybraniec, kocha ciebie i pogrąża się w tajemniczą twoją głębię, ogarnia go twój mrok. On kocha ciebie i poznaje jako wszystko pochłaniającą w swym jaśnieniu światłość. Nie postrzega on w tobie bytu osobowego, a w nim dwu-jedni ze swoją wybranką. Wątpliwości rodzą więc mowy tych, którzy się kochają.

Oni mówią o zapomnieniu w miłości do ciebie, zwanej Bogiem wszystkiego: i ludzi, i przez ciebie stworzonego świata. Oni osądzają przywiązanie do „rzeczy ziemskich i zniszczalnych” oraz wzywają do równego kochania wszystkich ludzi, nazywając niedoskonałością miłość, która zachowuje twój porządek. Czy jednak ty, Miłości, wszystkich kochasz jednakowo? Jedynie ten śmie wzywać mnie do „równej” miłości, kto sam ludzi nie kocha i w miłości do nich nie widział, że każdy z nich jest odrębną myślą twoją. Niech będzie, że jestem daleki od doskonałej miłości, niech będzie, że zbrukałem i zaciemniłem w sobie jaśniejące oblicze Stwórcy! – W moim upadku, w moim brudzie jestem tak kochany przez mego Boga i tak przez niego obdarzony. W świecie Bożym nie ma sprzeczności. Bóstwo nie jest jedno, a wielo-jedno. Boga można kochać kochając wszechjedność, to znaczy kochając i jedność, i wszystko, a we wszystkim wszystko w odrębny sposób. Nie oszukałaś mnie, Miłości, objawiając mnie dwu-jednię. – Jedynie z moją ukochaną jestem z tobą szczególnie związany. Ona jedna mnie dopełnia, przez nią jedną kocham cały świat i ciebie.

Samotna miłość do Boga nie jest pełna. Ona neguje Boga w stworzonym przez Niego świecie, odrzuca całe życie ziemskie i czyni nasz rozum „obojętnym na rzeczy i na myśli o nich”. Ona odrzuca innych ludzi i nie pozwala ich zrozumie; odrzuca także ciało, postrzegając w jego pragnieniach jedynie obrzydliwość pożądania. Kochający taką miłością nie może zrozumieć samego siebie. Jak zrozumie siebie, gdy kocha tylko Boga w ciemności? Jak wytrwa w miłości, jeśli nie poszukuje swojej ukochanej, nie zna swojej dwu-jedni? Bóg dla niego jest „bezkształtnym”, „bezpostaciowym” tajemniczym mrokiem. On zna Twoją szczęśliwość, zna spokój, milczenie południa, ale w milczeniu nie zna on Twojej trój-jedni, nie zna samego siebie. Jego miłość cichnie i on zasypia na Twoim łonie. Spokój obojętności w jedności, nirwana – jest jego celem i jego szczęściem. W tej jedności on już nie postrzega swojej natury, różnej od Twojej, całkowicie utożsamia się z Tobą, zapominając o Twojej obfitości. Wszędzie – i w sobie i w świecie – postrzega on jedynie obojętną jedność, to znaczy, że nie widzi ani Ciebie, ani świata. Wtedy albo poniża Ciebie, uznając w Tobie zmienność i negując Twoją doskonałość, albo odrzuca świat i siebie, jako fałszywy woal Mai[16]. Ucieka od świata, ucieka od ludzi, ucieka od siebie samego. Kocha Ciebie w innym, stworzenia Twoje kontemplując, ale nie umie kochać innego, naturę przez Ciebie stwarzaną, myśl Twoją: zapomniał jednak o Twojej inności wobec wszystkiego, co stworzyłeś. Nie umie kochać innego, ale kocha Ciebie, pociąga go stworzony przez Ciebie świat. Życie staje się walką miłości w Tobie z miłością do świata i siebie samego, wszystko rozpada się w mękach powolnej i dręczącej śmierci… Jakbyś Ty nie była jedyną, Miłości, jakby była jeszcze jakaś inna miłość obok Ciebie!

Tak z niepełni Miłości, z niejasnego jej osiągnięcia, wyrasta panteistyczna mistyka Wschodu, który nie zna Chrystusa. W ten sposób nawet mistyka chrześcijańskiej miłości może stać się panteistyczna. W ten sposób miłość do Boga staje się nienawiścią do świata Bożego, dążenie do nieba staje się walką z ziemią. Niekiedy w miłości do świata Bożego świat traci swoje barwy i staje się niepotrzebny. Niekiedy nieznośne cierpienia świata i słabość ducha zmuszają do ucieczki od padołu bólu do niezmiennego, jednego życia. Natomiast u podstaw jednego i drugiego jest niedostatek Miłości. Kochający nie akceptuje i nie osiąga Wszechjedności. Utożsamia się z Bóstwem, poznając jedynie to, co obojętne, albo też Bóstwo z sobą, poznając jedynie to, co jest wielorakie, i w nieunikniony sposób odrzucając świat lub ubóstwiając go w sobie.

Ten, kto żyje w małym kontakcie z Miłością, rozpada się, a próbując usprawiedliwić świat nie afirmuje życia, a śmierć. Przez kontakt z tą samą Miłością asceta próbuje być w życiu wiecznym, odchodząc od siebie i od świata, ale afirmując tylko życie zapomina o tym, że Życie jest ponad życiem i śmiercią. Miłość mówi o czymś innym – Ona odkrywając ukochaną wznosi się ponad podział świata i łącząc śmierć z życiem, w trój-jedni wyjawia samo Bóstwo, a w Bóstwie wszystko, co zostało przez Niego stworzone.

 

7. W mistycznej miłości ascety zawarta jest tragedia, o czym pisał św. Bernard z Clairvaux.

Kochającą duszę ogarnia zachwyt, ona traci swoje zmysły i myśli, nie ma już świadomości samej siebie: odczuwa jedynie swego niebiańskiego Oblubieńca, znajduje szczęście w zjednoczeniu się z Nim. Ona nie zauważa, jak wiele jest elementów ziemskich w jej szczęściu, nie zauważa, że jej słowa powtarzają wielką Pieśń Miłości, słowa Sunamitki. Ona weszła do sypialni Oblubieńca, przeniknęła w Jego łoże, i tam, w objęciach Ukochanego znalazła szczęśliwy spokój. Cicho rozmawia z Ukochanym, a Jego pocałunki są nieskończenie słodkie. Oto, zmęczona, ona zapomina o wszystkim w czujnym śnie, czujnym, ale krótkim… Nagle słyszy budzący ją okrzyk: „Wstań, wstań szybko!” – Oblubieniec posyła ją znowu na ziemię, przyzywa do pracy dla pozostawionych na ziemi jej braci. Dusza nie chce się oderwać od pocałunków Ukochanego: z Nim jest lepiej, można na wieki zapomnieć się na Jego łonie. Dusza żali się i jęczy, ale czuje, że już poczęła, że już „pęcznieją i napełniają się mlekiem jej piersi”[17]. Fala szczęścia napełnia duszę, ogień Miłości płonie w niej – gorliwość o braci, którzy pozostali na ziemi. Jest to polecenie Oblubieńca, ale jest to już i jej dobrowolne pragnienie. Ono zmusza duszę do powstania i to pospiesznie. Wola duszy zgodziła się z wolą jej Boskiego Oblubieńca.

W ten sposób z pełnego szczęścia spokoju duszy, zatracającej siebie samą, swoją osobę w zjednoczeniu z Wszech-jednym, rodzi się i wyrasta organicznie czynna miłość do innych stworzeń, nieprzezwyciężona i męcząca, jako kres samotnego szczęścia. Po miłosnym kontakcie z Bogiem dusza pozostaje pełna zadowolenia i anielska, tak, że „kocha ropuchy i żaby, nawet biesów, i wszystko, co widzi dokonującego się”[18]. Rezygnując ze świata, z samego siebie, ze względu na Boga-Miłość, święty znajduje w sobie niewyczerpane źródło miłości do całego nieskończonego świata. Kocha i sławi stworzenia Boże i wraz z nimi w zgodnym chórze śpiewa hymn Bogu.



[1] Jan Szkot Eriugena, De divisione naturae XI, 28, PL 122, 593. Nie da się jednak ustalić wszystkich źródeł, jakie Autor wykorzystał w tym rozdziale.

[2] Nie udało się ustalić źródła tego cytatu, najprawdopodobniej związanego z Mikołajem z Kuzy.

[3] Jest to uniwersalna terminologia, właściwa dla mistyki wizji (wizjonerskiej) i dla mistyki kontemplacji (spekulatywnej).

[4] Por.: „Widzę w mroku Trójcę Świętą… wydaje mi się, że stoję i trwam pośrodku Niej”, Otkrowienija bł. Andżeliny, Moskwa, 1918, s. 117. Błogosławiona Angelina z Foligno (ok. 1248-1309), mniszka franciszkańska, której duchowe doświadczenie w formie wizji zawiera bogatą mistykę miłości i cierpień Chrystusa.

[5] Tamże, s. 115.

[6] Por. Rdz 2,24; 1 Kor 6,16-17.

[7] Bernard z Clairvaux, De diligendo Deo IV, 10, [w tegoż:] Opera, Lugduni, 1551, s. 273.

[8] Tamże, V, 5, s. 274.

[9] Bernard z Clairvaux, In Canticum canticorum sermo LXXXIII, 3, [w tegoż:] Opera, s. 185.

[10] Bernard z Clairvaux, De diligendo Deo IV, 5, [w tegoż:] Opera, s. 273.

[11] Tamże, s. 273.

[12] Bernard z Clairvaux, In Canticum canticorum sermo LXVII, 7-8, [w tegoż:] Opera, s. 172; por. Ap 8,1.

[13] Ulubione powiedzenie Bernarda z Clairvaux, które Lew Karsawin tłumaczył jako „Rzadki i szybko biegnący czas”, gdy tymczasem znaczy ono: „Rzadki czas i chwilowa przerwa”.

[14] Por. Łk 17,21.

[15] Koncepcja Mikołaja z Kuzy (1400 lub 1401-1464), głosząca Boga jako jedność przeciwieństw (łac. coincidentia oppositorum) i wyrażająca przekonanie, że Bóg jest absolutnie transcendentny, to znaczy jest ponad wszelkimi stworzonymi porządkami, a co za tym idzie jest niedostępny zarówno bytowo, jak i poznawczo. Dana nam jest jedynie jakaś wiedza na temat istnienia Boga, natomiast poznanie Bożej Natury pozostaje poza obszarem ludzkich możliwości i z tego powodu wszelkie rozważania na temat Boga mają charakter metaforyczny.

[16] Maja (sanskr. māyā – siła tajemna, iluzja), w filozofii indyjskiej iluzoryczne przejawianie się świata, złudny obraz w świadomości jako wytwór konceptualizacji, błędnej syntezy lub fałszywego przypisania atrybutów, co wynika z niewiedzy. Jest siłą twórczą, wytwarzającą złudzenie złożonej rzeczywistości i pozór mnogości, przesłaniającą najwyższą rzeczywistość, jaką jest Absolut. Oznacza też nierzeczywiste wytwory (świat zewnętrzny i indywidua), czasem uznaje się, że maja przejawia się trojako: w pragnieniu, świadomości i działaniu, nakierowanych na iluzoryczny świat.

[17] Bernard z Clairvaux, In Canticum canticorum sermo XLI, 6, [w tegoż:] Opera, s. 154.

[18] Otkrowienija bł. Andżeliny, s. 114.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki