artykuły św. męcz. arch. Grzegorza
Róże Jerychońskie - cz. 1
2010-03-05

Dopiero podczas wakacji 1936 roku miałem możliwość spełnienia mych wieloletnich pragnień zwiedzenia Ziemi Świętej. Nie tylko jako zakonnika pociągał mnie ten kraj, który był świadkiem największej tragedii, a zarazem najlepszych kart historii całej ludzkości, ale także jako pracownika w dziedzinie historii literatury chrześcijańskiej. Wszak Palestyna, a zwłaszcza Betlejem, gdzie jako niemowlę ujrzał światło dzienne Zbawiciel Świata, była zarazem ojczyzną nauki reprezentowanej przeze mnie. To tam w 392 roku bł. Hieronim[1] napisał pierwsze dzieło naukowe z tej dziedziny. W tym kraju mieszkali wielcy pisarze kościelni, a wyniki i owoce ich pracy stały się miarodajne dla całego Kościoła. Wreszcie nie ostatnim powodem było i to, że kraj ów interesował mnie jako Gruzina. Od najdawniejszych czasów – a jak głoszą piękne i pobożne tradycje – to nawet od czasów samego Chrystusa Pana[2] datują się kontakty Gruzji z Ziemią Świętą. Chrześcijaństwo przyszło do Gruzji z Jerozolimy[3] i praktyka liturgiczna Kościoła jerozolimskiego obowiązuje w Gruzji[4]. Już od V wieku począwszy mamy wiadomości historyczne o pielgrzymkach gruzińskich i o monasterach gruzińskich w Ziemi Świętej[5].

Biblioteka patriarchatu greckiego posiada 162 rękopisy gruzińskie[6], a w różnych monasterach Palestyny – jak opowiadają podróżnicy po Ziemi Świętej – jeszcze zachowały się z dawnych czasów dokumenty gruzińskie[7]. Podróż opłacała się więc chociażby dlatego, że mogłem to wszystko zobaczyć, sfotografować i przestudiować. Czasy były jednak bardzo niespokojne, konflikt arabsko-żydowski przeszkadzał mi w pracach, zwłaszcza w podróżowaniu po kraju, chociaż udało mi się być niemal wszędzie, ale musiałem skrócić czas pobytu z trzech miesięcy do dwóch, natomiast resztę, to znaczy trzy tygodnie spędzić w Syrii, co bardzo korzystnie wpłynęło na moje prace. Właściwie z powodu tego konfliktu atmosfera była niezwykle ciekawa. Miałem możność i powód do zastanowienia się nad różnymi zagadnieniami, które w czasie pokoju w ogóle nie przyszłyby mi do głowy.

Zawsze tak bywa, że człowiek w niebezpieczeństwie prędzej daje poznać swoją duchową istotę, otwiera swe serce przed tym, do kogo ma zaufanie, albo od kogo oczekuje jakiejś pomocy lub wsparcia moralnego. Jest bardziej wdzięczny, ale zarazem bywa też bardziej nieufny.

Wyjechałem z Warszawy 29 czerwca (w poniedziałek). Po drodze zatrzymałem się w Kołomyi u pewnego porucznika Gruzina, który był moim kolegą w seminarium duchownym w Tbilisi, a którego nie widziałem chyba już z osiemnaście lat[8]. W środę, czyli 1 lipca, wyruszyłem statkiem „Polonia” do Hajfy. Jechała również wycieczka polskich nauczycieli, która miała w ciągu trzech tygodni zwiedzić Palestynę, Syrię i Egipt. Oczywiście, oprócz nich większość pasażerów stanowiły osoby prywatne. Jadąc pociągiem z Kołomyi, poznałem pewnego pana, który wyświadczył mi bardzo wiele usług i tylko dzięki niemu mogłem dać sobie radę w Hajfie. Ten pan był Żydem, ale przed wszystkimi (nawet przede mną) ukrywał swoje pochodzenie.

Statek był przepełniony emigrantami żydowskimi z rozmaitych krajów, zwłaszcza z Polski, jadącymi do Palestyny.

 

5. VII. Niedziela. Nasz statek przybywa do Hajfy. Już z bardzo dużej odległości widać świętą górę Karmel, gdzie – między innymi – żył i działał Prorok Eliasz, jedna z najciekawszych postaci Nowego Testamentu.

Cała niemal góra należy do katolickich zakonników karmelitów. Prawosławni też posiadają na górze ładny klasztor i spory kawałek ziemi. Zatrzymanie się w Hajfie nie należało do mego programu, pragnąłem bowiem w tymże dniu udać się do Jerozolimy.

W pociągu, który wyruszył w godzinach popołudniowych do Jerozolimy, znajdowali się tylko Żydzi, przeważnie jadący do Tel Awiwu. Dlatego też w pociągu było więcej strażników na wypadek napadów na drodze, a gdy wjechaliśmy między skały krążył nad nami samolot. Nie mogę powiedzieć, że nastrój był zbyt paniczny. Ludzie w przedziałach, oczywiście, rozmawiali o Arabach. Krajobraz był nad wyraz ciekawy, orientalny. Obok dobrze uprawionej ziemi ze wspaniałymi ogrodami i plantacjami, widoczne były dzikie pustynie. Tuż obok pięknych wilii stały nędzne chałupy Arabów. Jakieś koczownicze plemię arabskie urządziło wzdłuż toru kolejowego swoje obozowisko i ten przykry widok niemal nagich ludzi stanowił jeszcze większy kontrast z mieszkającymi obok nich i dobrze ubranymi Żydami.

Na stacji Tul Karem wszedł do przedziału jakiś młody Arab, który najpierw bardzo nieufnie spojrzał na siedzące tam towarzystwo, na mnie zaś spoglądał najwyraźniej badawczo. Chciał, oczywiście, ustalić, czy jestem Żydem, czy też nie. Gdy jego wzrok był już zbytnio natarczywy, wszcząłem z nim rozmowę. Mój rozmówca dobrze mówił po francusku, gdyż był niegdyś wychowankiem katolickiego zakładu francuskiego w Jaffie. Chrześcijaństwo znał lepiej niż swoją własną religię i w stosunku do mnie wykazywał jak największą kurtuazję. Widziałem, że praca misjonarzy nie idzie na marne i bardzo się z tego ucieszyłem. Później spotkałem sporo takich Arabów. Oczywiście, jawna misja chrześcijańska wśród ludności muzułmańskiej jest ogromnie niebezpieczna i nieskuteczna. Wychowując jednak w taki sposób ich dzieci, można uczynić wyłom w ich religii. Gdy obserwowałem tych ludzi z bliska, nasuwały mi się refleksje innego rodzaju: czy poza tymi zewnętrznymi manierami i znajomością nieraz nawet kilkunastu języków, są oni wewnętrznie lepsi od swych niewykształconych rodaków? Przeciwnie, żywili większą od tamtych nienawiść do Europejczyków. Miałem wrażenie, że studiowali w wyższych szkołach nie w celu ideowej pracy i służenia swemu narodowi, lecz w nadziei na otrzymanie lepszych stanowisk i tym samym prowadzenie beztroskiego życia. Zupełnie więc tak samo, jak to bywa u nas.

Szkoda mi tych ludzi Wschodu, posiadających tyle zapału i zdolności do poświęcenia oraz zamiłowania do pracy ideowej, gdy widzę, że są w taki sposób wychowywani przez szkoły chrześcijańskie, iż zatracają przez to kontakt ze swym narodem, z jego najlepszymi siłami duchowymi oraz z tradycją swojej przeszłości.

Tymczasem zamiast jednego krążyło nad nami już kilka samolotów i wszystkie okna zostały pozamykane. Pasażerowie opowiadali o rozmaitych zdarzeniach w tych okolicach. Przypomniałem sobie list pewnego archimandryty z Jerozolimy, otrzymany w Warszawie, w którym pisał on, że na tej drodze rzucono przed kilkoma tygodniami do wagonu osiemnaście bomb. Nasz pociąg zatrzymuje się na jakiejś małej stacji. Już za chwilę będziemy w Jerozolimie, oczywiście, przyjeżdżając z kilkugodzinnym opóźnieniem, co nikogo nie dziwi. Przy takim stanie kraju, wszyscy są do tego przyzwyczajeni.

Miejscowość jest bardzo górzysta. Mimo woli przypominam sobie obrazy z Pieśni nad Pieśniami, zawierającej hymny o tych skałach i górach. Jednak te obrazy mijają pod wpływem innego, donioślejszego wspomnienia, jak Matka Boska udała się ongiś po radosnym Zwiastowaniu do Ain Karem, do swej ciotki Elżbiety, i jak tam powstał najwspanialszy i najstarszy hymn Kościoła, przecudny Magnificat[9]. Melodie tego hymnu brzmią mi w uszach. Już nic nie widzę i nie słyszę, jedynie pragnę zachować w sobie ten pobożny nastrój, który niesie w sobie tyle spokoju nie z tego świata i tyle radości. Nawet ten Arab zaczyna mi przeszkadzać. Jest nadzwyczaj grzeczny i stara się mnie zabawiać. Do naszego przedziału wsiada dużo osób. Tutaj nie ma już żadnych obaw przed napaścią. Jakaś starsza kobieta siada naprzeciwko mnie. Wygląda zupełnie tak, jak Matka Boska w postaci Mater Dolorosa[10], przedstawiana przez flamandzkich malarzy. Mówiąc inaczej, jest matką, która tęskni i płacze. Wyschnięta twarz zachowała na sobie piętno wielu trosk, pracy i myśli odwiecznej, a nad tym wszystkim góruje nieziemska radość i poczucie dobrze spełnionych obowiązków. Patrząc na nią wspominam Elżbietę i staram się zachować w wyobraźni charakter tej twarzy. Ona niby śpi, niby o czymś medytuje, może myśli o swych codziennych sprawach, wydatkach i groszowych zarobkach. Nagle zwraca się do mego Araba i mówi coś do niego. Ten zaczyna się śmiać i długo nie może powstrzymać swego śmiechu. Ów dialog bardzo mnie zaciekawia, ale ponieważ Arab nic mi nie tłumaczy, więc zapytuję go. „A, to nic wielkiego – mówi on i śmieje się dalej – głupia kobieta powiedziała, że tam za górą mieszkają zakonnicy i wszyscy wyglądają tak samo, jak mon père[11] i że mon père też jest podobny do wszystkich”.

Po przybyciu do Jerozolimy konstatuję, że nie ma tu żadnych autobusów i taksówek, a poza tym jest już godzina siódma, a po tej godzinie nie wolno chodzić po mieście. Zostawiam więc swoje rzeczy na przechowanie na stacji, pytam o drogę do Rosyjskiej Misji Duchownej, gdzie miałem zamieszkać. Większa część pasażerów chciała pozostać do rana na dworcu, na innych zaś oczekiwały prywatne samochody.

Po drodze zostałem zatrzymany przez policję i odprowadzony na komisariat. Na szczęście komisariat znajdował się właśnie w gmachu Rosyjskiej Misji Duchownej, do której miałem już bardzo blisko. W ten sposób niezbyt przyjemna w normalnych czasach wędrówka z policjantem zbliżyła mnie do celu. Jak to dobrze, że zachowałem bilet kolejowy, a z mego paszportu wynikało, że dopiero dzisiaj przybyłem do kraju, więc o panujących tu porządkach mogłem nic nie wiedzieć. Jeden z urzędników był nawet tak uprzejmy, że odprowadził mnie przez ulicę do drzwi Misji. Spotkałem go potem w Jerycho, gdzie wyświadczył mi kilka cennych usług.

W Misji zakonnicy byli już po kolacji i zakonnik-odźwierny właśnie zamykał bramę. Mój list, wysłany z Warszawy, jeszcze nie doszedł, nikt więc na mnie nie czekał. Mój wygląd zewnętrzny zaskoczył zakonnika. Gdy powiedziałem, że pragnę przywitać się z ojcem przełożonym i że prawdopodobnie będę u nich mieszkał, zapytał: „A jaka jest godność ojca?” – „Archimandryta Grzegorz z Warszawy”. – „Archimandryta Grzegorz?”, powtórzył bardzo powoli, akcentując niemal każdą literę i patrząc na mnie bardzo uważnie. Szukał widocznie jakiejś oznaki archimandryty. Ponieważ na pierwszy rzut oka trudno było ją odszukać (nie miałem bowiem ani długich włosów, ani długiej brody), machnął ręką i poszedł do przełożonego.

 

6. VII. Poniedziałek. O godzinie szóstej obudził mnie dzwon. Niestety, póki się ubierałem, nabożeństwo się rozpoczęło. W cerkwi było dużo starszych kobiet. Aby nie zwracać na siebie uwagi, stanąłem tuż przy wejściu i miałem zamiar opuścić cerkiew przed końcem nabożeństwa.

Obok mnie stało kilka kobiet. Jedna z nich nie miała prawej ręki i robiła znak krzyża lewą ręką. Jakaś kobieta trzymała wiązankę obwarzanków i dawała każdej obecnej w cerkwi kobiecie po jednym obwarzanku, prosząc o modlitwę za dusze dwóch osób, zapewne spośród rodziny lub krewnych. Kobieta bez ręki za modlitwę za dwie osoby zażądała dwa obwarzanki. Ja także otrzymałem jeden obwarzanek i podziękowałem jej grzecznie w języku rosyjskim: „Isz ty – powiedziała, widocznie biorąc mnie za Greka – tak choroszo goworit po russki”[12] i w patriotycznym uniesieniu dała mi jeszcze jeden obwarzanek.

Po śniadaniu udałem się z jednym z nowicjuszy na dworzec, aby zabrać walizkę. Potem miałem zamiar pójść do najważniejszej świątyni chrześcijańskiej, do Grobu Pańskiego, być z wizytą u Jego Świątobliwości patriarchy jerozolimskiego i na godzinę dwunastą wrócić do domu na obiad.

Świątynia Grobu Pańskiego stoi w centrum starego miasta, otoczonego murem, a poza tymi murami znajduje się nowa Jerozolima z szerokimi ulicami, z dużymi i ładnymi gmachami oraz sklepami urządzonymi na europejski wzór. Misja rosyjska znajduje się w tej nowej dzielnicy i wraz ze swym dużym terenem przedstawia obecnie wielką wartość. W budynkach, gdzie dawniej znajdowały miejsce liczne pielgrzymki z Rosji, teraz mieszczą się biura rządu palestyńskiego. Jedynie bardzo mała część budynków jest zajęta przez zakonników.

Droga do świątyni Grobu Pańskiego prowadzi obok rozmaitych starych klasztorów. Trzy z nich rzuciły mi się w oczy i wzbudziły we mnie wspomnienia historyczne o tych czasach, gdy Gruzin nie potrzebował błąkać się samotnie po ulicach Jerozolimy w poszukiwaniu świątyń, biedny i nikomu nie znany. Dawniej Gruzini przybywali do Jerozolimy jako obywatele jednego z potężniejszych krajów Wschodu, z rozpostartymi chorągwiami, z radosnymi pieśniami i z hymnem narodowym. To nie oni szukali pomocy i protekcji u innych, lecz inni u nich. Liczne klasztory były po to wybudowane, żeby dać schronienie, starożytne zaś dzieje i zasługi tych klasztorów w historii kultury gruzińskiej pobudzały w nich jeszcze większy entuzjazm i pragnienie naśladownictwa.

Miałem właśnie przechodzić obok kilku takich klasztorów. Pierwsza na lewo położona ulica, trochę górzysta, prowadzi od franciszkańskiej Casa Nova do klasztoru franciszkanów, tej twierdzy katolicyzmu w Jerozolimie, zwanej Salvator. Któż nie zna tego klasztoru, a jakże mało jest znana jego historia, chociaż franciszkanie nie ukrywają, że klasztor ten należał niegdyś do Gruzinów i być może jest najstarszym klasztorem gruzińskim, założonym przez Piotra Iberyjczyka[13] już w V wieku.

Ojcowie franciszkanie opowiadają i piszą teraz o tym, w jaki to sposób klasztor ten został im sprzedany przez Gruzinów w 1551 roku, ale dokumenty franciszkańskie nieco inaczej mówią o wydarzeniach, jakie miały miejsce w tamtych czasach[14]. W 1889 roku została zburzona cerkiew pochodząca jeszcze z czasów gruzińskich (z tego powodu, że była za mała i nie mogła pomieścić licznych pielgrzymów z krajów katolickich), a na jej miejscu został wzniesiony duży i potężny (ale niezbyt piękny) obecny kościół. Kościół ten w swojej architekturze (kopuła) zachował coś gruzińskiego. Czytałem, że w czasie jego budowy odnaleziono jakieś napisy gruzińskie, które podobno są przechowywane w muzeum klasztornym. Muszę je, oczywiście, zobaczyć. Trzeba w jakiś sposób uzyskać odpowiednie referencje od ojca kustosza i bardzo gruntownie zwiedzić ten klasztor.

Oprócz tego klasztoru po drodze do świątyni Grobu Pańskiego znajduje się obecnie żeński klasztor św. Bazylego, po lewej stronie ulicy, po prawej zaś stronie tejże ulicy klasztor św. Teodorów, obydwa gruzińskie[15]. Muszę również jak najdokładniej zbadać i te klasztory.

W świątyni Grobu Pańskiego było zupełnie ciemno mimo przedpołudniowej godziny. Pomimo, że dużo czytałem o tej świątyni i widziałem mnóstwo jej fotografii, wydała mi się całkowicie nową i nieznaną. Widziałem, oczywiście, świątynie większe od niej, lecz ta sprawia niezwykłe i silne wrażenie przez swoją starożytność i tę – oczywiście – niewidzialną, ale od razu wyczuwalną moc niezliczonych modlitw i tęsknoty tylu pokoleń, których była świadkiem. Człowiek przeżywa jednocześnie i niepokój, i spokój duszy. Czas w tej świątyni mija bardzo szybko: to historia i życie wielu pokoleń.

Nie tylko wszystko to było dla mnie nowe, ale ja sam też byłem nowym dla tych zakonników, którzy stoją tam w dzień i w nocy. Od razu wszyscy oni zwrócili się do mnie. Jakieś cywilne osoby też proponowały mi swe usługi. Z miejsca odrzuciłem to wszystko i poprosiłem o danie mi kogoś, aby mnie zaprowadził do patriarchatu. Dano mi jakiegoś człowieka, ale z zastrzeżeniem, że nie jest on obowiązany iść ze mną. „Wiem o tym, oczywiście – odrzekłem. – On dostanie wynagrodzenie za swoją fatygę”. Gdy wychodziłem ze świątyni, odźwierny Turek zapytał mnie o moją narodowość. Gdy dowiedział się, że jestem Gruzinem, powiedział: „Wiem z naszych arabskich książek, że wasz naród w dawnych czasach był tu bardzo liczny i potężny”.

Patriarcha jerozolimski Tymoteusz[16] przyjął mnie od razu. W jego wyglądzie i ruchach było dużo prostoty, co jest tak charakterystyczne dla biskupów Wschodu. Podał mi rękę, którą z czcią ucałowałem, i posadził mnie obok siebie. Miałem list polecający do niego od mego hierarchy, Jego Eminencji metropolity Dionizego[17], napisany w języku rosyjskim, i drugi list w języku greckim od arcybiskupa Germanosa[18], któremu podlega parafia gruzińska w Paryżu. Nasza rozmowa toczyła się w języku angielskim i dotyczyła sytuacji Kościoła Prawosławnego w Polsce. W czasie tej rozmowy przyszedł do patriarchy pewien archimandryta. Dowiedziawszy się, że jestem Gruzinem, powiedział od razu: „Nasz Kościół łączą z waszym Kościołem jak najściślejsze kontakty, pochodzące z dawnych czasów”. – „Ale i w naszych czasach – odpowiedziałem – święta katedra Jerozolimy bardzo poważnie traktuje sprawy patriarchatu gruzińskiego. Przecież była pierwszą, która uznała odrodzony Kościół gruziński”.

Bardzo interesuje ich los majątków patriarchatu jerozolimskiego w Gruzji oraz to, czy odzyskają je kiedyś z powrotem. „Nas również – powiedziałem – interesują losy dawnych klasztorów gruzińskich, obecnie należących do patriarchatu i czy my kiedyś je odzyskamy”.

Archimandryta ten nazywa się Narcyz i jest jednym z wydawców naukowego czasopisma patriarchatu „Nea Sion”. Spotykałem go potem dość często i zawsze był w stosunku do mnie nadzwyczaj uprzejmy.

Wszystkie moje prośby zostały przez Jego Świątobliwość bardzo życzliwie spełnione. A ja pragnąłem dużo rzeczy, a mianowicie: 1) abym mógł pracować w bibliotece patriarchatu w godzinach urzędowych, 2) abym otrzymał zezwolenie na zamieszkanie w klasztorze Świętego Krzyża i korzystanie tam z gościnności w ciągu trzech dni. Klasztor ten, zbudowany przez Gruzinów, utrzymał się najdłużej w naszym posiadaniu. Jeszcze w połowie ubiegłego wieku mieszkał tam pewien zakonnik Gruzin. W Średniowieczu klasztor ten był ośrodkiem kultury gruzińskiej i nasz największy poeta Szota Rustaweli[19] żył tutaj jako zakonnik. W tym roku obchodzimy jego jubileusz, upłynęło bowiem 750 lat od chwili, gdy napisał swój nieśmiertelny poemat „Rycerz w tygrysiej skórze”[20]. W cerkwi klasztornej zachowała się podobizna tego poety i łudziłem się nadzieją, że może uda mi się tam odszukać jego grób.

Otrzymałem także zezwolenie na spędzenie kilku dni w jednym z najbardziej ascetycznych klasztorów świata, w znajdującej się na Pustyni Judzkiej Ławrze św. Saby. A co było dla mnie najbardziej pocieszające, to zezwolenie na odprawianie nabożeństw w ciągu całego miesiąca w dowolnych klasztorach i cerkwiach patriarchatu.

Na przewodnika oraz pośrednika między nami Jego Świątobliwość wyznaczył ojca archimandrytę Kaliksta, wychowanka Akademii Teologicznej w Kijowie, który wydał już dużo prac naukowych. Był on w swoim czasie przewodnikiem naszego metropolity Dionizego i arcybiskupa wołyńskiego Aleksego[21] podczas ich pobytu w Ziemi Świętej.

Na krótko przed godziną dwunastą byłem w Misji, zadowolony ze skutecznego załatwienia wszystkich spraw. W naszych klasztorach nie ma punktualności, zakonnicy żyją poza czasem, a tutaj wszystko idzie według zegarka. Nadzwyczaj miło i przyjemnie mi to skonstatować, gdyż świadczy to o wielkiej kulturze ojca przełożonego.

Obiad przebiega tak, jak to bywa w klasztorach. Wszyscy czekamy na ojca przełożonego i wspólnie odmawiamy modlitwę. W czasie posiłku jeden z nowicjuszy czyta żywot świętego, przypadający na dany dzień, a dwaj diakoni w milczeniu posługują przy stole. Po obiedzie znowu modlitwa. Po obiedzie dowiedziałem się, że kilku zakonników ma iść do żeńskiego klasztoru w „Górnej” (Ain Karem). Jutro według starego kalendarza (24 czerwca) przypada święto Narodzenia św. Jana Chrzciciela i tam w domu Zachariasza, należącym do Misji, mają się odbyć uroczystości. Mnie także zapraszają, abym wziął w nich udział. Z powodu strajku autobusy nie jeżdżą do samego klasztoru i większą część drogi trzeba iść piechotą. Wędrówka ta jednak wcale mnie nie przeraża.

Około godziny trzeciej wyruszamy w drogę. Złapaliśmy autobus, który dowozi nas do połowy drogi, do jakiejś żydowskiej kolonii, skąd trzeba iść pieszo około pięciu kilometrów. Mimo woli nasuwają się wspomnienia z dnia poprzedniego: wspominam kobietę przypominającą swym wyglądem Elżbietę, góry, które wywołały we mnie wizję podróży Matki Boskiej do domu Zachariasza i brzmienie Jej cudnego hymnu.

Droga jest bardzo piękna: idziemy po asfalcie, po obu stronach rozciąga się jakby pustynia, słońce odbija się w niej złotymi kolorami, przechodząc w czerwień. W Gruzji takie słońce nazywają „słońcem umarłych”. Wspaniała cisza wisi w powietrzu. Nikogo nie spotykamy. Mówi się o niebezpieczeństwach czyhających na tej drodze, ale wydają mi się one bardzo dalekie. Ktoś zaczyna śpiewać jakiś hymn, a ja mam wrażenie, że on bluźni.

Wreszcie zobaczyliśmy wieś Ain Karem, w której znajduje się klasztor, oraz wieże kościoła franciszkanów, gdzie miał się urodzić św. Jan Chrzciciel. Na lewo, na przeciwległej górze znajduje się drugi kościół franciszkanów, letnia siedziba Zachariasza i Elżbiety, a obok tego klasztoru duży teren, całe zbocze góry, zajmuje żeński klasztor prawosławny wraz ze swoją cerkwią, który w dawnych czasach miał stanowić dom mieszkalny rodziny żydowskiego kapłana. Pragnę zdusić w sobie uczucie wątpliwości, czy też zdziwienia względem starożytnego kapłana, który mógł posiadać równocześnie trzy domy. Po co to wszystko? Tu, wśród tego powietrza i w tych górach mieszkała święta rodzina, tu urodził się i spędził lata młodości ten „największy spośród narodzonych z kobiety”[22]. To tutaj przybyła Matka Boska w odwiedziny do Elżbiety, z tego oto źródła piła wodę. Dla pobożnej wyobraźni jest to wystarczające.

Pod samą wsią znajduje się świeży grób pokryty kwiatami. Spoczywa w nim bohater najnowszych czasów, Arab zabity w czasie rewolucji. Jakaś staruszka wita nas w języku rosyjskim. Już od czterdziestu lat dostarcza ona zakonnikom w Jerozolimie kozie mleko. Stąd można było obserwować, jak zakonnice schodziły z klasztoru na dół, aby nas powitać. Klasztor zbudowany jest z kilku kondygnacji w kształcie tarasów. U bramy spotkała nas matka przełożona wraz z kilkoma zakonnicami. Przy biciu dzwonów weszliśmy na podwórze, gdzie znajdował się trzypiętrowy hotel dla gości. Po herbacie i odpoczynku odbyło się uroczyste nabożeństwo wieczorne, potem zaś akatyst[23] (litania), niemal w całości śpiewany przez zakonnice, myśmy czytali jedynie ikosy[24]. Archimandryta miał mitrę z krzyżem, ale my byliśmy bez mitr. Podczas tego nabożeństwa śpiewa się Magnificat. Z drżeniem czekałem na ten moment. Stałem na podwórzu, tuż pod górą, bowiem cerkiew jest za mała i nie mogła wszystkich pomieścić. A było tam przeszło sto zakonnic i dużo gości. Powietrze było łagodne, nie było jeszcze ciemno. Jakaś pracownica na głowie wynosiła w tym momencie z piekarni świeżo wypieczony chleb do wspólnej jadalni, która znajdowała się nieco wyżej, na górnym tarasie. Zapach świeżego chleba zmieszał się z zapachem kadzidła, płynącym z cerkwi, z wonią tego wieczoru i z ciszą panującą wokół, z wonią kwiatów gorącego lata, które teraz, po zachodzie słońca rozchylały swoje kielichy. Z cerkwi rozlegał się i wznosił się do nieba najcudowniejszy ze wszystkich hymnów i utworów tego świata.

 

7. VII. Wtorek. Wczoraj bardzo późno powróciliśmy z cerkwi. Umieszczono nas, to jest sześciu zakonników, w dwóch pokojach. Poznałem więc bliżej tych, którzy zamieszkali ze mną. Pomiędzy nimi jest jeden z Wołynia, więc mamy, oczywiście, dużo do powiedzenia sobie i idziemy na górę, na dach domu, aby nie przeszkadzać innym zakonnikom, którzy się modlą. Z tego dachu widać całą wieś, która leży przed nami, jak na dłoni. We wsi jeszcze tam i ówdzie palą się światła, w samym klasztorze zaś słychać, jak zakonnice czynią przygotowania na dzień jutrzejszy. Zwykle bywa tu dużo gości. Z powodu zamieszek w kraju dziś nie było aż tak wiele osób, ale jest nadzieja, że jutro przybędzie więcej.

Chciałbym zostać jeszcze dłużej na dachu, ale muszę zejść, gdyż jutro też mam odprawiać nabożeństwo i muszę się przygotować.

 

 



[1] Hieronim ze Strydonu (ok. 347-420), Ojciec Kościoła, dokonał nowego przekładu hebrajskich ksiąg biblijnych na język łaciński, zwanego Wulgatą, autor prac dogmatycznych, egzegetycznych i historiograficznych. W Kościele prawosławnym czczony jako błogosławiony (uwaga H. P.).

[2] Na przykład, według tradycji Kościoła gruzińskiego już w I w. został przywieziony przez Żydów gruzińskich do Gruzji chiton Pański [czyli tunika]. Niestety, nie mam pod ręką Kroniki Gruzji i muszę cytować według: M. Tamarati, L’Eglise géorgienne des origines jusqu’à nos jours, Roma, 1910, s. 95-119: „La sainte Tunique en Géorgie”. [Patrz: Nawrócenie Kartlii, przeł. D. Kolbaja, Warszawa, 1995, s. 49-54 (uwaga H. P.)].

[3] Cały materiał został opracowany przez K. Kekelidze, K woprosu ob ijerusalimskom proischożdienii gruzinskoj Cerkwi, „Soobszczenija Prawosławnogo Palestinskogo Obszczestwa”, 26:1915, s. 384-391. [Korneli Kekelidze (1879-1962), filolog gruziński, specjalista w dziedzinie literatury starogruzińskiej, był rektorem seminarium duchownego w Tbilisi, w którym uczył się Grzegorz Peradze i poważnie przyczynił się do jego wyjazdu na studia do Niemiec (uwaga H. P.)].

[4] K. Kekelidze, Ijerusalmskij kanonar VII wieka, Tyflis, 1912; G. Peradze & A. Baumstark, Die Weihnachtsfeier Jerusalems im siebten Jahrhundert, „Orientalia Christiana”, 23:1927, z. 1, s. 310-318.

[5] R. Raabe, Petrus der Iberer, ein Charakterbild zur Kirchen und Sittengeschichte des fünften Jahrhundert, Leipzig, 1895.

[6] Katalog rękopisów gruzińskich patriarchatu greckiego w Jerozolimie został opublikowany dwa razy: A. Cagareli, Pamiatniki gruzinskoj stariny w Swjatoj Ziemle i na Sinaje, „Prawosławnyj Palestinskij Sbornik”, 6:1888, s. 144-192; R. P. Blake, Catalogue des manuscrits géorgiens de la bibliothèque patriarcale grecque à Jérusalem, „Revue de l’Orient Chrétien”, 7:1924 i nss.

[7] Z opisów pielgrzymów gruzińskich zostały wydane jedynie następujące: Tymoteusza, arcybiskupa Kartlii z 1755 r. (Tyflis, 1852); Jony, metropolity Ruisi z lat 1783-1790 (Tyflis, 1852) i Piotra, biskupa Alawerdi z 1899 r. (Tyflis, 1901). Rękopis bardzo ciekawego opisu podróży po Ziemi Świętej pana Awaliszwili znajduje się w Muzeum Starożytności w Tbilisi.

[8] W okresie międzywojennym w Wojsku Polskim służyło stu ośmiu oficerów kontraktowych Gruzinów, w tym dwudziestu sześciu poruczników (uwaga H. P.).

[9] Łk 1, 46-56.

[10] „Matka Bolesna” (uwaga H. P.).

[11] „Mój ojciec” (uwaga H. P.).

[12] „Popatrz go, jak dobrze mówi po rosyjsku” (uwaga H. P.).

[13] Piotr Iberyjczyk (411-491), gruziński zakonnik żyjący w Ziemi Świętej. Ostatnio przyjmuje się, że autorem szeregu dzieł znanych pod imieniem Dionizego Areopagity (por. Dz 17, 34), ucznia apostoła Pawła, napisanych przez nieznanego autora z końca V lub początku VI w. (por. I. Popow & A. Pokrowski, Dionisij Arieopagit, [w:] Christianstwo. Encikłopiediczeskij słowar’, Moskwa, 1993, I, s. 480-483), jest właśnie Piotr Iberyjczyk, którego w pewnym okresie czczono w Gruzji jako świętego, por. Sz. Nucubidze, Tajna Psiewdo-Dionisija Arieopagita, Tbilisi, 1942; E. Honigmann, Pierre l’Ibérien et les écrits du Pseudo-Denys l’Aréopagite, Bruxelles, 1952; W. Czaczanidze, Pietr Iwier i archieołogiczeskije raskopki gruzinskogo monastyrja w Ijerusalimie, Tbilisi, 1977; Żytija gruzinskich swjatych, ułożyli Z. Maczitadze, M. Bukia & M. Bulna, Tbilisi, 2002, s. 222 (uwaga H. P.).

[14] Por. E. Horn, Iconographiae locorum et monumentorum veterum Terrae Sanctae, Roma, 1902, s. 187 i nss.

[15] A. Cagareli, dz. cyt., s. 122.

[16] Tymoteusz I (Pitagoras Themelis, 1878-1955), w 1906 r. złożył śluby zakonne i przyjął święcenia diakonatu, od 1907 r. sekretarz wydawnictwa „Nea Sion”, w 1914 r. otrzymał święcenia kapłańskie i godność archimandryty, 1921-1935 biskup Jordanu, od 1935 patriarcha Jerozolimy, autor 37 prac z zakresu historii i archeologii Ziemi Świętej (uwaga H. P.).

[17] Dionizy (Konstantyn Waledyński, 1876-1960), od 1923 r. metropolita Warszawy i całej Polski, w 1933 r. zaprosił ojca Grzegorza Peradze do Polski jako profesora Wydziału Teologii Prawosławnej Uniwersytetu Warszawskiego i opiekuna kolonii gruzińskiej w Polsce, w 1948 r. odsunięty od rządów w Kościele przez władze komunistyczne (uwaga H. P.).

[18] Germanos (Strinopoulos, 1872-1951), w 1897 r. złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia diakonatu, w latach 1904-1922 profesor szkoły teologicznej na Chalki, w 1907 r. otrzymał święcenia kapłańskie i godność archimandryty, w 1912 r. metropolita tytularny Selekcji, od 1922 r. metropolita Thyateiry, egzarcha patriarchy ekumenicznego dla Europy Północnej i Zachodniej. Wyświęcił Grzegorza Peradze na diakona i kapłana w 1931 r. (uwaga H. P.).

[19] Szota Rustaweli (2 połowa XII-początek XIII w.), gruziński poeta, mąż stanu, protoplasta współczesnej literatury gruzińskiej, autor jednego z arcydzieł światowej poezji, poematu Wepchis tkaosani (Witeź w tygrysiej skórze, przeł. J. Zagórski, Warszawa, 1978, Kraków, 19832 (uwaga H. P.).

[20] Por. G. Peradze, W jaki sposób uczcić na emigracji jubileusz Szoty Rustawelego?, „Wschód-Orient”, 7:1936, z. 1, s. 86-87; tenże, Kim jest dla nas Szota Rustawieli?, „Polska Stronica Słowa”, 2:1937, z. 51 z 10. XII. 1937, s. 2; tenże, Religia Szoty Rustaweli’ego, [w:] G. Nakaszidze, Szota Rustaweli, Warszawa, 1937, s. 13-15 (uwaga H. P.).

[21] Aleksy (Aleksander Gromadzki, 1882-1943), biskup wołyński, zabity przez banderowców (uwaga H. P.).

[22] Mt 11, 11.

[23] Akatyst (gr. akathistos – nie siedzący), hymn liturgiczny składający się z dwunastu pieśni, celebrowany stojąc (uwaga H. P.).

[24] Ikos (gr. oikos – dom), strofa hymnu akatyst (uwaga H. P.).